Niecałkiem udane olśnienia

Niecałkiem udane olśnienia

Patrycja Pustkowiak

Brnięcie przez ostatnie tygodnie w czytelniczym widzie przez sześć antologii opowiadań doprowadziło mnie do wniosku, że sztuka nowelistyczna w Polsce ma się, niestety, średnio. Oraz – o dziwo – bardzo mało w tych antologiach seksu

Jeszcze 3 minuty czytania

Podobno najważniejszą formą narracji jest opowiadanie. Tak w swoim słynnym, publikowanym parę lat temu w prasie felietonie pisała Olga Tokarczuk. „Powieść służy wprowadzeniu w trans, opowiadanie – oświeceniu”. Jeśli jej wierzyć to zdaje się, że żyjemy w stanie nieustającego transu, natomiast krótkie chwile olśnienia zdarzają się nam bardzo rzadko.

„Swoją drogą”. CK Zamek, Wrocław, 120
stron, w księgarniach od października 2011
Polscy pisarze traktują opowiadania po macoszemu – jako wprawkę literacką, rozprostowanie skrzydeł przed właściwym lotem w literaturę, czyli oczywiście w powieść. Sztuka tworzenia świetnych miniatur, która przecież ma w Polsce niezłą tradycję – wystarczy wymienić Jarosława Iwaszkiewicza, Kornela Filipowicza czy Marka Hłaskę – nie znajduje dziś wielu kontynuatorów. A wydawanie antologii opowiadań to luksus, na jaki mogą sobie pozwolić jedynie sławni, uznani pisarze. Debiutowanie takim zbiorem to gest z gatunku desperackich – na karierę i recenzje nie ma co liczyć, może jedynie na to, że lichym zbiorkiem zwiększy się swoje szanse na właściwy debiut. Zresztą, mało które wydawnictwo chciałoby zainwestować w rzecz tak nierentowną, jak tom opowiadań kompletnie nieznanego pisarza – opowiadania są najczęściej różnej tematyki i jakości, trudniej zatem sprzedać je jednym, poręcznym hasłem. I tomy idą na przemiał. Jedną z nielicznych pisarek, którym udała się sztuka debiutu krótką formą prozatorską była Sylwia Siedlecka ze „Szczeniakami” (W.A.B., 2010). Ale i o tej książce mało kto słyszał.

Jeśli już opowiadania, to powinny być ułożone w zamkniętą całość – wtedy są jak powieść, odpadają problemy z opisem okładkowym czy pomysłem na nośne kampanie promocyjne. Takie książki łatwiej przemawiają też do czytelnika, który z lubianym bohaterem może posiedzieć dłużej niż trwa popołudniowa sjesta. A to jest miłośnikom transowych odlotów bardzo potrzebne. W ostatnich czasach pojawiło się zresztą parę zbiorów, które za fasadą powieści ukrywają bardzo sprawną sztukę nowelistyczną – choćby „Toksymia” Małgorzaty Rejmer, „Włoskie szpilki” Magdaleny Tulli czy „Obsoletki” Justyny Bargielskiej.

Mimo różnych ciekawych inicjatyw, których zadaniem była reanimacja dogorywającego rzemiosła nowelistycznego – na czele z zainicjowanym we Wrocławiu Międzynarodowym Festiwalem Opowiadania – chlubne przykłady doskonałości artystycznej wypracowanej w krótkiej formie wciąż bardzo trudno znaleźć. Polscy pisarze najczęściej starają się każdy pomysł przekuć w powieść – jakby z obawą, że im ucieknie zanim zdążą na nim zarobić. Niestety, przekłada się to na jakość prozy.

„Orwo”. CK Zamek oraz Wydawnictwo Format,
Wrocław, 124 strony, w księgarniach
od września 2011
A jednak w roku 2011 – w samej jego końcówce – rynek obrodził antologiami opowiadań. Wyszło ich na pewno osiem – a może nawet więcej, bo łatwo coś przeoczyć w jesiennym i przedświątecznym szale wydawniczym. Ukazały się: „Miłość we Wrocławiu” (EMG), „Mówi Warszawa” (Muzeum Powstania Warszawskiego i Wydawnictwo Trio), „Orwo” i „Swoją drogą” (CK Zamek we Wrocławiu), „20 lat pod Lampą” (Lampa i Iskra Boża), „2011 antologia współczesnych polskich opowiadań” (Forma), „Głos Lema” (Powergraph) i „City 2. Antologia polskich opowiadań grozy” (Forma).

Dwie ostatnie antologie są tematem na osobny tekst, ale już sam wysyp prozy niegatunkowej to doskonały pretekst do pytania o kondycję współczesnego polskiego opowiadania. Zacznijmy od podstaw – połowa z prezentowanych zbiorów jest oparta na jakimś pomyśle – to znaczy zaproszeni do nich pisarze musieli wykazać się inicjatywą i wyobraźnią jeśli chodzi o literacki potencjał miast („Mówi Warszawa” i „Miłość we Wrocławiu”) i twórcze podejście do ulubionych bohaterów dzieciństwa („Orwo”). Trzy pozostałe prezentują teksty na dowolny temat, gdyż są albo – jak w przypadku antologii wydanej przez Lampę i Iskrę Bożą – podsumowaniem dwudziestoletniej działalności pisma, albo – jak w przypadku tomu „Swoją drogą” – zbiorem tekstów wyłonionych we wrocławskim konkursie na opowiadanie i efektem kursów kreatywnego pisania, albo, niestety, trochę nie wiadomo czym, czyli naprędce skleconą ze słabego materiału budowlą (tom wydawnictwa Forma).

„Mówi Warszawa”. Muzeum Powstania
Warszawskiego i Wydawnictwo Trio, 292
strony, w księgarniach od listopada 2011
Brnięcie przez ostatnie tygodnie w czytelniczym widzie przez te sześć zbiorów doprowadziło mnie do wniosku, że sztuka nowelistyczna w Polsce ma się, niestety, średnio. Mimo że mamy tu pełen przegląd tematów – historia, współczesność, rodzina, miłość, dzieciństwo, zdrada, alkohol i tak dalej – to ich realizacja pozostawia wiele do życzenia. O dziwo – bardzo mało w tych antologiach seksu. Chyba polscy autorzy przestraszyli się trudności, jakie piętrzą się przed opisywaną w języku polskim erotyką, bo nieliczne opowiadania dotykają tych spraw. A jeśli już, to i tak w sposób dyskretny, niekontrowersyjny (choćby „Mój pan dyrektor z fabryki wynalazków” Stanisława Tekielego, czy nawet bardziej erotycznie rozpędzony Wojciech Kuczok w „Udręce i ekfrazie”). Stosunkowo mało jest też polityki – chyba że traktowanej w ujęciu historycznym, pokazującej pokłosie tragicznych w skutkach decyzji różnych władz („Warszawa mówi”), albo takiej, która przemyca – na szczęście dosyć elegancko – zagadnienia poprawności politycznej, równouprawnienia, tolerancji („Krzyki” Edwarda Pasewicza, „Po tej stronie tęczy” Julii Fiedorczuk). W większości jednak polscy pisarze zdają się realizować głoszony przez rewolucjonistów czasu transformacji postulat o pisaniu prywatnym, dotyczącym życia codziennego, zwykłych, ludzkich spraw.

Najlepiej wychodzi to debiutantom, autorom nieznanym, których teksty zebrała Marta Mizuro w antologii „Swoją drogą” – najlepszej z prezentowanych. Te teksty napisane zostały z autentycznej potrzeby, nie w nadziei rychłego wynagrodzenia – konstrukcja fabuły oraz postaci głównych bohaterów są dopracowane. Pochodzą z Międzynarodowego Festiwalu Opowiadania – aż dziesięć prezentowanych w antologii tekstów to zwycięzcy konkursu albo teksty osób, które zostały w nim wyróżnione i zaproszone do udziału w warsztatach creative writing. Pod okiem specjalistów powstały tak udane teksty jak „Goście” Izy Klementowskiej (opowiadanie o niezwykłych świętach w gronie hipisów, które lekkością i poczuciem humoru przywodzi na myśl bezpretensjonalną, amerykańską szkołę pisania spod znaku Salingera); „Przypadek sędziego Kellera” Jacka Świłły (utrzymane w kryminalnej atmosferze opowiadanie o tajemniczym zniknięciu tytułowego bohatera, a zarazem udany mariaż fantastyki i filozofii); czy „Never stop exploring” Justyny Pobiedzińskiej (rzecz o miłości i szaleństwie, które spadają na nieszczęsnego bohatera trudniącego się wykrywaniem metalu).

„Miłość we wrocławiu”. EMG, Wrocław,
268 stron, w księgarniach od listopada 2011
Na przeciwległym biegunie sytuuje się antologia Wydawnictwa Forma, która przypomina miasto po przejściu nawałnicy – kompletny misz-masz wszystkiego. Znajdziemy tu rzeczy bardzo udane, jak mroczna historia o pedofilu – „Za zakrętem” Dariusza Muszera, depresyjne „Przetwory na życie” Olgi Tokarczuk, czy groteskowe „Przenikanie” Nataszy Goerke, ale większość to utwory nijakie, niechlujne, nieciekawe – spisane w formie dziwnych impresji, prawdopodobnie odbijających wnętrze autorów, które interesuje tylko ich samych („Mówię ci” Grzegorza Strumyka, „Nienawidzę siebie” Ireny Wiszniewskiej czy „Pożegnanie” Agnieszki Kłos), albo ewidentnie napisane na zamówienie, pozbawione pomysłu opowiastki dobrych przecież autorów – „Wioska” Jerzego Franczaka czy „Kopalnia szeptów” Wojciecha Kuczoka. Zbiór sprawia wrażenie, jakby powstał pod wpływem zbiorowego maila z prośbą o teksty, wysłanego do wszystkich pisarzy, jacy znaleźli się na tajnej liście – bo dlaczego wybrano akurat tych, a nie innych? Dlaczego pomieszano kompletnie nieznanych z rozpoznawalnymi? Dlaczego teksty jednostronicowe sąsiadują z długaśnymi? Same zagadki.

Jeśli to prawda, że – jak pisała Tokarczuk – „dla czytelnika dobre opowiadanie może być błogosławionym przeżyciem. Potrafi na zawsze zmienić perspektywę, zadziwić, poruszyć serce, rozśmieszyć. (...) Jest jak pojedynczy treściwy kęs. Dobre – na długo zostaje w pamięci i czasami powraca tak samo intensywnie, jak prywatne wspomnienie” – to wydane antologie będą średnio sycącą strawą. Tekstów pamięta się niewiele, autorom brak solidnej podpórki konstrukcyjnej, brak umiejętności kreowania ciekawych bohaterów – a przecież w opowiadaniu o wiele łatwiej coś zepsuć niż w powieści, tu wszystkie niedociągnięcia wychodzą szybko na jaw, jak nitki w poprutym swetrze.

„20 lat pod Lampą”. Lampa i Iskra Boża,
Warszawa,224 strony, w księgarniach
od listopada 2011
Największym zaskoczeniem dla czytelnika antologii są opowiadania Małgorzaty Rejmer, która – podobnie jak Krzysztof Varga – wystąpiła w połowie z nich. Rośnie nowy talent dużego formatu. Rejmer występuje w trzech odsłonach – impresyjnym (ale o dziwo, ciekawym!) opowiadaniu z antologii Dunina-Wąsowicza, reportażu z Rumunii zamieszczonym w tomie „Swoją drogą” i zabawnym, choć trącącym smutkiem tekstem o Muminkach w zbiorze „Orwo”. Jeśli ktoś potrafi się odnaleźć w trzech tak odmiennych zadaniach pisarskich, to można mu dobrze wróżyć.

Natomiast potencjał miasta Warszawy, który wykorzystać kazał zaproszonym do książki autorom Marek Kochan, został raczej zmarnowany. A może to właśnie siła Warszawy, że w większości tych tekstów to ją widzimy, nie bohatera? Niewiele tu interesujących postaci – wyjątkiem jest Lód, przeżywający kryzys wieku średniego mężczyzna z dobrego opowiadania „Pokój” Kai Malanowskiej i prostytutka z tekstu „Bożena z Poznańskiej” Sylwii Chutnik – ale to akurat opowiadanie trudno zaliczyć do udanych ze względu na jego tendencyjność i interwencyjność. Większość jednak tekstów przemija jak wspomnienie z sylwestrowej nocy – na plan pierwszy wysuwa się w nich topografia miasta (jak u Libery czy Piątka), albo Historia – traktowana nazbyt sentymentalnie lub zwyczajnie nie mająca zaczepienia w ciekawej postaci literackiej (u Olgi Berezyny, Mileny Laur-Zmarzłowskiej czy Piotra Wojciechowskiego), albo w ogóle nic, gdyż pomysł na opowiadanie pozostaje dla czytającego zagadką (np. Strachota i Kościów). Warszawa – miasto okaleczone – przerosło zebranych w antologii twórców.

Więcej szczęścia miał Wrocław, który w tekstach z antologii „Miłość we Wrocławiu” jawi się jako miasto współczesne, pozbawione kompleksów, wielobarwne. Jest tu miejsce i na mniejszości seksualne (co prawda, brzydko potraktowane przez przechodniów, ale zawsze – jak u Pasewicza), i zakochanych, których dzieli bariera wieku (dość zabawne „350 przepisów. Jak zrobić z siebie idiotkę. Poradnik” Ignacego Karpowicza), i na lubującego się w klasyce kina podrywacza-nieudacznika („Moon Rover” Vargi). Opowiadania wrocławskie nie powalają, ale trzymają niezły poziom – odpowiada za to zapewne staranna selekcja autorów i konkretny temat zbioru (jednak miłość, niestety lub stety, okazuje się być tematem o wiele bardziej nośnym niż samo enigmatycznie brzmiące „miasto”).

„2011. Antologia współczesnych polskich
opowiadań”
. Wydawnictwo Forma, Szczecin,
256 stron, w księgarniach od listopada 2011
Dwie najbardziej osobliwe antologie, które sprawiają najwięcej interpretacyjnych kłopotów, to „20 lat pod Lampą” i „Orwo”. Pierwsza to zebrane z dwóch dekad istnienia pisma „Lampa” teksty tych, których na pisarzy namaścił redaktor Dunin-Wąsowicz; druga to uznani autorzy (m.in. Iwasiów, Bargielska, Orbitowski) w roli wskrzesicieli bohaterów swoich dziecięcych bajek – książka jest też najpiękniej ze wszystkich wydana, każdy tekst opatrzono ilustracją dobrego, współczesnego artysty.
Plejada Dunina to rzecz ciekawa, choć – jeśli chodzi o teksty starych wyg, których dziś już nikt nie pamięta – przemówi głównie do posiadaczy podobnego gustu i do sympatyków młodej literatury z ambicjami (Masłowska, Syrwid, Drotkiewicz, Żulczyk). Tymczasem „Orwo” okazuje się – po chwili wahania – naprawdę niezłą literaturą. Kto by pomyślał, że hasło „bohater z przeszłości” doprowadzi do takiego wysypu ciekawych pomysłów – od przetwarzania traum (Orbitowski, Nasiłowska), przez akceptację inności (Fiedorczuk, Rudzka), po zupełnie odlotowe podejście do tematu rodziny, bliskości i samotności (Rejmer).

Potrzeba nam praktyki, by opanować trudną sztukę pisania opowiadań – gatunku literackiego, w którym najbardziej chyba liczy się styl, skrót myślowy, kultura języka. Nie stanie się tak bez wiary w krótkie teksty, która przerodziłaby się w pakt między autorami, wydawcami, dystrybutorami i czytelnikami – zgodne działanie tych wszystkich elementów może doprowadzić do triumfu opowiadania. Dobrze, że – jak pokazuje końcówka minionego roku – padają na tym polu bitwy jakiekolwiek strzały, choćby i nie do końca celne.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.