Łukasz Saturczak, „Galicyjskość”

Patrycja Pustkowiak

Debiutant Łukasz Saturczak próbuje w „Galicyjskości” stworzyć rozciągniętą na lata panoramę stosunków polsko-ukraińskich. Nie do końca mu się to udaje

Jeszcze 1 minuta czytania

Frapujący jest już sam zamiar autora niepokojąco młodego (rocznik 86), żeby napisać taką właśnie książkę. Łukasz Saturczak porwał się na powieść, która analizowałaby stosunki między Polakami, Ukraińcami, Żydami i Niemcami, od czasów przedwojennej Polski, aż do teraźniejszości.

Bohaterem debiutu uczynił Józka Howańca – chłopaka z podkarpackiej wsi, który w okresie poprzedzającym wybuch II wojny światowej obserwuje narastające antagonizmy etniczne w rodzinnej miejscowości. Machiny przemocy nie da się powstrzymać – sprawy przyspieszają z dnia na dzień. „Wojna bendzie, wojna!” – lamentuje matka Józka. I wojna rzeczywiście wybucha: u Saturczaka opisana w rozdziale o wymownym tytule „Piekło”. Bo iście piekielne są sceny okrucieństwa opisane przez młodego autora: spiętrzone, gęste obrazy wszechobecnej śmierci, które nabierają apokaliptycznych znaczeń. Cała wojenna zawierucha, likwidacje ludności, plagi naturalne przechodzą przez filtr dziecięcej wyobraźni, a ta, jak wiadomo, ma skłonność do zamieniania rzeczywistości w mit. Wojna nie kończy jednak starych zatargów. Przemyskie okolice mają stać się rdzennie polskie – trwa akcja wysiedlania ludności ukraińskiej. Wreszcie Saturczak robi klamrę: w paru współczesnych obrazkach stara się dowieść, że konflikty polsko-ukraińskie trzymają się, niestety, mocno i dziś. Przemyśl to kolebka nietolerancji.

Łukasz Saturczak, „Galicyjskość”. Lampa i Iskra
Boża, Warszawa, 184 strony,
w księgarniach od października 2010
Biorąc pod uwagę ambitne zamiary autora, których realizacja dojrzałym pisarzom zabiera przecież długie lata badań, przemyśleń, i tak cud, że tę książkę w ogóle można obronić. Na pewno należy się Saturczakowi szacunek za to, że podjął próbę inteligentnego spojrzenia na naszą nie tak odległą, a wciąż bolesną przeszłość. Podobnie jak choćby Sylwia Chutnik w „Dzidzi”, stara się nowym językiem opowiedzieć o traumie drugiej wojny: i dobrze, że mamy takich pisarzy.

Ale nie da się „Galicyjskości” zaliczyć do powieści udanych. Przede wszystkim Saturczak chyba za bardzo chciał sądzić i analizować, za mało zaś opowiadać. W pamięć zapadają mocne obrazki wojenne, na nowo przekonujemy się też, jak ciemnym i nietolerancyjnym jesteśmy narodem. Ale to można by przecież załatwić publicystycznym tekstem. A gdzie w powieści Saturczaka jest bohater? Niestety, Józek nic nas nie obchodzi i niewiele można o nim powiedzieć, kiedy kończy się książkę. Autorowi „Galicyjskości” nie udało się stworzyć postaci, która zajęłaby naszą uwagę. Za dużo tu Historii, za mało historii.

Jest też problem ze stylem. Kiedy się czyta powieści młodych twórców, ma się niekiedy wrażenie, że oddają wydawcom swoje powieści w dniu zapisania ostatniego zdania w pliku tekstowym. „Galicyjskość” prosi się o oczyszczenie z nadmiaru trocin. Granica między żywym gawędziarskim językiem a męczącym słowotokiem jest niestety płynna. Innymi słowy: jest to lektura dla wytrwałych.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.