PIOTR CZERKAWSKI: Oba Twoje fabularne filmy odbieram jako bardzo poważne i przejmujące. Tymczasem, jeszcze kilka lat temu próbowałaś swoich sił jako klaun. W jaki sposób wpłynęło to na Twoją późniejszą karierę?
JASMILA ŽBANIĆ: Umiejętności klauna zdobywałam równocześnie ze studiowaniem reżyserii oraz pracą w teatrze kukiełkowym. Wpłynęło to na mnie zarówno jako na artystkę, jak i na człowieka, pozwoliło spojrzeć na niektóre rzeczy z innej perspektywy. Doświadczenia w pracy klauna wykształciły we mnie ogromną otwartość w kontaktach z aktorami. Klauni nie mogą być uprzedzeni w stosunku do nowych doświadczeń, bać się, że to, co zaproponują okaże się niepotrzebne lub głupie. Muszą zaakceptować fakt, że widownia będzie się z nich śmiała.
Z Twoich wypowiedzi wynika, że klauni bardziej niż wesołkowie z telewizji wciąż jeszcze mogą przypominać skomplikowane, tajemnicze postacie fascynujące niegdyś Federico Felliniego. Co decyduje o ich wyjątkowości?
Podczas gdy ludzie ukrywają swoje niedoskonałości, klauni przeciwnie – mają za zadanie je wyeksponować. Każdy z nas jest inny, więc gdy zajmujesz się tą sztuką, musisz zmierzyć się z osobistymi słabościami, odkryć w sobie własnego klauna. Dlatego tylko najlepszy aktor może okazać się dobrym klaunem. Gdy starałam się nim zostać, na samym początku usłyszałam, że powinnam wyeksponować swoje nogi. Choć na co dzień usiłuję ukryć fakt, że są tak długie, kazano mi ubierać spódniczki i buty na obcasach, które podkreślą to, od czego próbuję się uwolnić.
Doświadczenia z pracy klauna bardzo przydają się, gdy wymyślam swoich bohaterów. Wszyscy oni muszą wiedzieć, co tak naprawdę chcą zataić przed światem. Luna z „Jej drogi” przez prawie cały czas trwania filmu pragnie mieć dziecko. Po pewnym czasie czuje wewnętrznie, że przestaje go chcieć, ale właśnie wtedy zachodzi w ciążę. Z takich momentów składa się życie i trzeba umieć sobie z nimi radzić.
Rozumiem, że od swoich aktorów również wymagasz, żeby odnaleźli w sobie klauna?
Jak najbardziej. Właśnie dlatego przed rozpoczęciem zdjęć do „Jej drogi” zorganizowałam dla aktorów warsztaty klaunowskie. Przez tydzień odcięliśmy się od świata na wyspie i wykonywaliśmy wybrane przeze mnie zadania. Choć mój film zdecydowanie nie jest komedią, mam wrażenie, że te zajęcia bardzo pomogły wszystkim uczestnikom. Członkowie obsady dowiedzieli się jakie są wstydliwe cechy zarówno ich samych, jak i odtwarzanych postaci. Dzięki temu w trakcie kręcenia filmu nie bali się żadnych poleceń i byli otwarci na wszelkie moje sugestie.
Pomysł na warsztaty klaunowskie jest ściśle związany z tym konkretnym projektem czy raczej rozwinie się jako stała metoda Twojej pracy?
Potrzeba organizowania warsztatów tkwi we mnie tak głęboko, że pewnie będzie towarzyszyć także innym projektom. Teraz piszę scenariusz, który – jeśli bohaterowie mnie posłuchają – pójdzie w stronę komedii. W przypadku takiego filmu doświadczenia klaunowskie mogą okazać się podwójnie korzystne.
Co sprawia, że akurat teraz nabrałaś ochoty, żeby wywołać u widza uśmiech?
Ostatnio coraz częściej dostrzegam wokół siebie rzeczy zabawne i absurdalne. Może to kwestia wieku. Mam trzydzieści parę lat i patrzę z dystansem na wiele kwestii, które jeszcze nie tak dawno odbierałam śmiertelnie poważnie.
Uważasz, że poczucie humoru jest kwestią dojrzałości?
Po części tak, z biegiem czasu nabieramy przecież dystansu do rzeczywistości. Z drugiej strony nie wolno jednak zapominać, że śmiech – by nie okazać się pustym – często musi stanowić reakcję na coś bolesnego.
Jasmila Žbanić
Urodziła się w 1974 roku. Ukończyła Akademię Sztuk Dramatycznych w Sarajewie (teatr i reżyseria filmowa). „Jej droga” jest jej drugim filmem długometrażowym. Jej debiut długometrażowy „Grbavica” zdobył Złotego Niedźwiedzia na MFF w Berlinie w 2006 roku (również: Ecumenical Award i Nagrodę Pokojową), nagrodę Jury Amerykańskiego Instytutu Filmowego oraz Grand Prix Odyssey Europejskiej Rady Praw Człowieka. Wczesne filmy reżyserki oraz prace video były prezentowane na wielu wystawach na całym świecie.
W wywiadach przy okazji nagrodzonej Złotym Niedźwiedziem „Grbavicy” mówiłaś o tym, że kręcenie filmów w Bośni przypomina prawdziwą udrękę. Brakowało sprzętu oraz fachowców. Czy po czterech latach od premiery Twojego poprzedniego filmu warunki uległy polepszeniu?
Sytuacja w bośniackim przemyśle filmowym pozostała taka sama, ale na szczęście zmieniła się technika kręcenia filmów. Z dnia na dzień możemy realizować je coraz łatwiej, dzięki stosunkowo niewielkim środkom finansowym. Przy „Jej drodze” używałam kamery cyfrowej, więc w trakcie kręcenia nie potrzebowałam na przykład dostępu do laboratorium. Interesuję się technicznymi udogodnieniami i witam je wszystkie z dużą radością, ponieważ – gdy chcesz realizować filmy w takim kraju jak Bośnia – zdecydowanie ułatwiają życie.
Wniosek stąd, że przekształcenia w świecie kina znacznie wyprzedzają przeobrażenia polityczne i społeczne. Co oznacza to dla Ciebie w praktyce?
Przemiany w kulturze i sztuce wskazują drogę reformom państwowym, udowadniają, że są one w ogóle możliwe. Tymczasem bośniaccy politycy próbują wmówić ludziom, że kraju nie da się zmienić, więc wszyscy pozostają skazani na nacjonalistyczny, staromodny sposób życia. Rządzącym wygodnie jest podtrzymywać tę iluzję, bo gdyby ludzi wreszcie ją zdemaskowali, obecna władza już nigdy nie wygrałaby wyborów.
Na szczęście – dzięki temu, że koszty tworzenia robią się coraz niższe – sztuka wciąż może pozostawać autonomiczna. Moje stowarzyszenie artystyczne o nazwie Deblokada szuka pieniędzy głównie w Niemczech, Austrii i Chorwacji. Dlatego mamy ten komfort, że nie musimy robić niczego pod dyktando władzy.
Praca w chałupniczych warunkach połączona z koniecznością ciągłego odbijania się od drzwi koproducentów może skończyć się frustracją. Nie kusi Cię, by podążyć drogą Danisa Tanovicia i rozpocząć kręcenie filmów poza Bośnią?
Będę musiała zmierzyć się z taką sytuacją już teraz, ponieważ mój nowy projekt został odrzucony przez bośniackie instytucje kulturalne.
Czym sobie na to zasłużyłaś?
Nie chciałam uciec się do korupcji. Choć komisja działająca przy fundacji przyznającej fundusze na filmy skierowała mój projekt do dofinansowania, zarząd odmówił przyznania pieniędzy. Przyczyny wydają mi się oczywiste, ale nie mogłam ich udowodnić, więc pomyślałam: „Spadajcie. Zrobię ten film za granicą”. Zdjęcia powstaną w Chorwacji.
Może rozdrażniłaś komisję kontrowersyjną tematyką?
To także może być jedna z przyczyn, choć ciągle myślę, że chodzi głównie o pieniądze. Mój film opowiada o małej dziewczynce, która podczas pobytu z rodzicami nad morzem zaczyna odkrywać własną seksualność. Bohaterka ma dopiero dziewięć lat, ale interesuje ją życie erotyczne rodziców, a także innych ludzi. Wiem, że gdy jeden z członków komisji się upił, powiedział pewnemu dziennikarzowi, że mój projekt będzie promocją pedofilii. Niech mówią, co chcą. Mam nadzieję, że siła tego filmu okaże się większa niż purytanizm biurokratów.
Kiedy oglądam Twoje filmy, obserwuję, że postacie kobiece sprawiają wrażenie znacznie silniejszych, bardziej pewnych siebie i wyrazistych od męskich. Z czego to wynika?
Gdy patrzę na bośniackie społeczeństwo, mam wrażenie, że wielu mężczyzn wciąż szuka w nim swojej roli. W czasie wojny byli żołnierzami, a po jej zakończeniu wydają się rozbici, zupełnie zdezorientowani. Kobiety nie mają nad sobą tego samego ideologicznego obciążenia. Nikt nie wymagał od nich heroicznych czynów. Musiały skupić się na tym, by wraz z dziećmi przeżyć każdy kolejny dzień. To czyni je w większym stopniu realistkami. Bośniaccy mężczyźni wciąż nie potrafią za to poradzić sobie z traumą. By o niej zapomnieć, szukają silnych bodźców dostarczanych na przykład – jak w przypadku mojego bohatera, Amara – przez przynależność do radykalnej islamskiej sekty. Podsumowując, nie powiedziałabym, że mężczyźni w moich filmach są słabsi od kobiet. Po prostu gorzej przystosowują się do rzeczywistości.
Motyw mężczyzny bezskutecznie szukającego miejsca w społeczeństwie został silnie wyeksponowany w „Jej drodze”, ale pojawił się już w „Grbavicy”. Czy pod tym względem da się jakoś porównać te dwa filmy?
W „Grbavicy” mieliśmy bohatera, który studiował ekonomię, ale musiał zrezygnować z powodu wojny. Potem próbował wrócić na uczelnię, a gdy się nie udało, został ochroniarzem w nocnym klubie, bo to dawało mu okazję szybszego zarobienia pieniędzy. Wojsko nauczyło go czerpania korzyści z siły fizycznej, od czego już potem się nie uwolnił. Amar z „Jej drogi” również w pewnym sensie poszukuje w życiu tego, czego zaznał w trakcie wojny. Wspólnota religijna – jak wojsko – zapewnia przecież solidarność, braterstwo i akceptację. Poza tym, umożliwia ucieczkę od oczekiwań partnerki, która chce mieć z nim dzieci, pragnie żyć na wysokim poziomie finansowym. Wymaga od Amara odpowiedzialności, a on nie jest na nią przygotowany.
Radykalizacja Amara wywiera duży wpływ na jego żonę – Lunę. Żeby zająć wyraźne stanowisko wobec zachowań męża, dziewczyna musi sama przed sobą przyznać czego chce od życia. No właśnie – czego?
Moja bohaterka – w przeciwieństwie do Amara – nie słucha płynących z zewnątrz gotowych odpowiedzi na wszystkie pytania. Dlatego nie potrafi porozumieć się z mężem. Natrafia z jego strony na mur i nie potrafi go przeforsować. W związku z tym zaczyna być wobec Amara bardzo nietolerancyjna i agresywna. Dopiero po jakimś czasie orientuje się, że zamiast tego powinna jasno określić swoje priorytety i zdecydować czy wciąż kocha Amara i chce mieć z nim dziecko.
„Jej droga”, reż. Jasmila Žbanić.
Bośnia i Hercegowina 2010,
w kinach od 10 września 2010.
Myślisz, że porozumienie między ludźmi, którzy – jak Luna i Amar – wyznają tak skrajnie różne systemy wartości jest w ogóle możliwe?
Chciałam, żeby każdy znalazł własną odpowiedź na pytanie. Właśnie dlatego postawiłam na otwarte zakończenie filmu. Nie wiadomo czy Luna i Amar pozostaną rozdzieleni, czy może znowu będą potrafili dopasować się do siebie nawzajem. Osobiście wierzę w świat, w którym wszyscy potrafimy zmienić się tak, aby móc zbudować relację z drugim człowiekiem. Nie chciałam jednak kończyć filmu prostym happy endem, lecz skłonić widzów do zastanowienia. Finał „Jej drogi” musi rozegrać się w naszych głowach.
Na jakim etapie pracy nad projektem wpadłaś na pomysł, żeby włączyć do niego motyw sekty wahabbitów?
Przede wszystkim interesowała mnie kwestia przemiany. Sytuacja, gdy w związku dwojga ludzi jedno z nich nagle staje się kimś zupełnie innym. Jak na to zareagować? Czy wciąż można traktować partnera jako osobę, którą się pokochało? Gdy się nad tym zastanawiałam, zaczęłam myśleć o mężczyznach z mojego otoczenia i przypomniałam sobie o chłopaku, który trafił do takiej radykalnej sekty. Zaczęłam myśleć o tym w jaki sposób działa psychika podobnych ludzi. Przed wojną wielu z tych mężczyzn prowadziło bardzo alternatywne życie – bawili się w niszowych knajpach, słuchali punku. Zauważyłam, że wahabbici oferują im życie według podobnego wzorca. Pozwalają egzystować z dala od mainstreamu, proponują łatwe recepty na najbardziej skomplikowane problemy. Jednocześnie jednak wymagają zaakceptowania bardzo surowych reguł obyczajowych, co wiąże się już z zasadniczą zmianą systemu wartości.
Wątek islamskich fundamentalistów potwierdza, że wartość „Jej drogi” polega również na tym, że mówi o Bośni to, czego raczej nie przeczytałbym w gazecie ani nie obejrzał w telewizji. Mam wrażenie, że zagraniczne media nie interesują się krajem odkąd skończył się konflikt bałkański. Podzielasz pogląd, że świat przestał ostatnio zajmować się Bośnią?
Tak naprawdę, cieszę się, że akurat media milczą na temat mojego kraju, bo to oznacza, że sytuacja polityczna już uspokoiła. Myślę jednak, że Europejczycy powinni dowiedzieć się więcej na przykład o żyjących na naszym kontynencie muzułmanach. Nie wszyscy z nich są przecież radykałami. Tymczasem ludzie stają się coraz bardziej dumni i rozwijają tendencję do odgradzania się murem przed każdym, kto reprezentuje inny krąg kulturowy czy odmienny sposób myślenia. Nie mam pojęcia jak jest w Polsce, ale znam trochę sytuację Niemiec i wiem, że tamtejsi obywatele dopiero teraz zainteresowali się imigrantami i wyrazili potrzebę integracji.
Można usłyszeć głosy, że Twoi rodacy mają spore pretensje do Unii Europejskiej. Co konkretnie powoduje tę frustrację?
Unia robi wszystko, żeby ludzie poczuli się bezsilni, pozbawieni perspektyw i przestali w siebie wierzyć. Na płaszczyźnie międzynarodowej cały czas napotykamy na trudności, choćby dlatego, że nie możemy normalnie podróżować i w większości europejskich krajów wymaga się od nas wiz. Tymczasem Bośniacy czują, że ich kraj jest częścią kontynentu – dzieli tę samą historię, kulturę i wyznawane wartości. Jeżeli jednak Europa – pod postacią Unii – wyraźnie nas odrzuca, ludzie zaczynają zadawać sobie pytanie: „kim w końcu, do diabła, jesteśmy?”. Między innymi z tego bierze się atrakcyjność islamskiego fundamentalizmu, który jednak – na szczęście – wciąż pozostaje u nas marginalny.
Z naszej rozmowy wyłania się smutny obraz Bośni jako państwa odrzuconego i peryferyjnego. Twierdzisz, że władza blokuje rozwój kraju, ale jednocześnie w „Jej drodze” zajmujesz się przemianami, które – jak powtarzasz w wywiadach – mogą nastąpić w waszym społeczeństwie. Czego konkretnie mają dotyczyć?
Wiele kobiet podchodzi do mnie po projekcji filmu i mówi, że próbująca żyć po europejsku Luna jest odważna i swoim zachowaniem bardzo je inspiruje. Każda zmiana polityczna zaczyna się od zmiany jednostkowej. Kiedy stajemy się odpowiedzialni za nasze życie i otaczającą rzeczywistość, możemy przyczynić się do jej ukształtowania. Ze względu na komunistyczną przeszłość Bośni, przez długi czas nie chcieliśmy brać spraw w swoje ręce, liczyliśmy, że państwo nas wyręczy. To wina zaszczepionego w nas autorytarnego sposobu myślenia.
Czuliście się sierotami po Tito?
Tak jest, wszyscy czekali na nowego Tito. Choć szanuję niektóre jego poglądy, mam nadzieję, że ktoś taki nigdy się nie pojawi. Nie wierzę w jednego zewnętrznego lidera. Każdy powinien być swoim przywódcą. Odnaleźć w sobie samym nie tylko własnego klauna, ale i Tito (śmiech).
Jedna z polskich dziennikarek dokonała interesującej interpretacji Twojego filmu. Stwierdziła, że rozkład więzi głównych bohaterów „Jej drogi” – dokonany w wyniku konfliktu sprzecznych celów i odmiennych systemów wartości – można porównać do rozpadu byłej Jugosławii. Czy zgodziłabyś się z takim rozumowaniem?
Nie sądzę, żeby odmienności ideologiczne czy obyczajowe między kolejnymi narodami były główną przyczyną wojny bałkańskiej. Nacjonalizm wyrażający się w koncepcji Wielkiej Serbii także odegrał swoją rolę, ale główną przyczyną konfliktu była jednak ekonomia. Serbia pogrążała się w kryzysie, Chorwacja musiała przekazywać jej dochody z turystyki, a Bośnia – pieniądze zarobione na eksploatacji węgla i innych surowców. Taka sytuacja nie odpowiadała absolutnie nikomu i musiała ulec zmianie…
Reasumując, nie osadzałabym „Jej drogi” tak mocno w kontekście historycznym. Mnie osobiście Jugosławia kojarzy mi się z krajem szczęśliwego dzieciństwa. To zamknięty rozdział historii. Nie ma potrzeby, by do niego wracać. Mamy teraz nowe problemy, z którymi musimy sobie poradzić.
Co głównie masz na myśli?
Na przykład – kwestia ideologii, która staje się dla nas istotniejsza niż los drugiego człowieka. Ludzie poświęcają się jakimś mglistym celom i nie dostrzegają nawet, że ich partnerzy się starzeją, a dzieci dorastają. Sytuacja, gdy cokolwiek innego staje się dla nas ważniejsze od kontaktu z bliskimi wydaje mi się wręcz najważniejszym zagrożeniem współczesnego świata. Właśnie o tym zrobiłam swój film.
Przy okazji „Grbavicy” mówiłaś w wywiadach, że wciąż zastanawiasz się, co to znaczy być Bośniaczką. Minęły cztery lata, nakręciłaś drugi film, stałaś się dojrzalsza, zmienił się także Twój kraj. Czy teraz łatwiej Ci odpowiedzieć na to pytanie?
Gdy – tak jak ja – mieszka się w Bośni, kwestia tożsamości wydaje się bardzo istotna. Dorastałam w socjalizmie, gdy wierzono w kult Tito, siłę równości i braterstwa, a wszystkim mówiono, że jesteśmy tacy sami. Potem nagle wybuchła wojna, w trakcie której mogłam zostać zabita tylko ze względu na swoją narodowość. W tak ekstremalnej sytuacji znowu musisz postawić sobie pytanie: „kim jesteś?”.
Do tego dochodzi specyfika Sarajewa, gdzie wciąż żyją obok siebie katolicy, muzułmanie i Żydzi. Gdy byłam dzieckiem, obserwowałam jak wszyscy sąsiedzi obchodzą swoje odmienne święta religijne, a razem celebrują Nowy Rok, który był uroczystością państwową. Wszystkie te tożsamości państwowe, etniczne i religijne wzajemnie się przenikały.
Co w takim razie najpełniej decyduje o Twojej tożsamości?
Kino. To ono niweluje wszelkie różnice między ludźmi, pomaga komunikować się językiem tych samych emocji z widzami w Polsce czy w Katarze. Pozwala mi iść własną drogą.