Kupieckie kontrakty

Agata Dąbek

„Tekst może się zacząć w dowolnym miejscu i w dowolnym skończyć. Nieważne, jak zostanie zrealizowany. Wyobrażam sobie trzech, czterech mężczyzn, którzy wykrzyczą go na cały głos” – pisze Jelinek w „Kupieckich kontraktach”, sztuce opublikowanej w serii Dramat Współczesny

Jeszcze 2 minuty czytania


Jej słowa nie pozostawiają cienia wątpliwości: realizacja sceniczna tego tekstu w Polsce, gdzie nadal romansuje się z systemem gry Stanisławskiego, mimo mniej lub bardziej udanych prób wyzwolenia się spod jego dyktatu, wciąż może stanowić nie lada wyzwanie. Czy warto zatem się trudzić?

Warto. Atrakcyjna wydaje się choćby aktualna problematyka sztuki: obecny kryzys na rynkach finansowych. Jelinek, słynąca z demaskowania ideologicznych źródeł dominujących dyskursów, tym razem bierze pod lupę język ekonomii, a ściślej – swoistą, często niezrozumiałą i bełkotliwą papkę językową, którą karmi nas telewizja, doradcy finansowi i pracownicy banków, oferujący nam skwapliwie w czasach kryzysu swoje usługi. Zlepek językowych klisz i cytatów, pochodzących ze świata biznesu i mediów to budulec kolażowego, tekstowego świata „Kupieckich kontraktów”, a zarazem główny temat sztuki.

Porównując ten dramat z opublikowanymi wcześniej utworami Jelinek, takimi jak „Clara S.”, „Co się zdarzyło, kiedy Nora opuściła męża”, czy „Choroba albo współczesne kobiety”, można przypuszczać, że jego materia językowa o wiele bardziej przykuje uwagę polskiego widza. W sztuce tej, inaczej niż we wspomnianych tekstach, brakuje bowiem wyraźnie wyznaczonych granic między kwestiami, które można by przyporządkować konkretnym postaciom. Z początku mamy tu do czynienia z anonimowym zbiorowym podmiotem wypowiedzi. Czy są to drobni inwestorzy, ludzie oszukani przez giełdowych spekulantów, czy też właściciele banku, powiernicy naszych pieniędzy – nie wiadomo. Rozmaite skrawki historii splatają się ze sobą do tego stopnia, że wręcz nie sposób rozeznać się w tym, kto w danym momencie – a także o czym i w czyim imieniu – mówi. Co ciekawe, kiedy wreszcie pojawiają się w tekście konkretne informacje o postaciach, które zabierają głos (Chór Starców, Kamień, 3 Anioły Sprawiedliwości, Anioł Niesprawiedliwości, sprzęty gospodarstwa domowego symbolizujące prace Herkulesa) to okazuje się, że zarówno pod względem formy jak i treści ich wypowiedzi są do siebie bardzo podobne, przypominają też do złudzenia ów „medialny bełkot” finansistów, z jakim zostaliśmy skonfrontowani na samym początku

Ów specyficzny odautorski gest zniesienia na poziomie dyskursu różnicy między figurami scenicznymi, wykrzykującymi kolejne partie tekstu, skutecznie zapobiega uleganiu przez aktorów pokusie konstruowania choćby szczątkowych zrębów postaci, z którymi publiczność mogłaby się w jakiś sposób identyfikować. Zredukowanie działania mechanizmu projekcji i identyfikacji to tutaj pierwszy krok na drodze do osiągnięcia przez widza dystansu do tego, co widzi na scenie, i skierowania jego uwagi na samo językowe tworzywo sztuki. Krok to pierwszy, ale nie ostatni, gdyż w tym utworze zasady kontaktu sceny z widownią podlegają jeszcze dalszej modyfikacji. Nawiązując do Sprechstücke Petera Handkego, autorka, wbrew praktyce teatru tradycyjnego, poleca swym bohaterom zwracać się bezpośrednio do widzów. Ze względu na nieobecność w tekście postaci o jasno wyznaczonych konturach, akt komunikacji, podobnie jak w Sprechstücke, nie zachodzi między „podmiotami z krwi i kości” lecz między podmiotem i przedmiotem – między widownią i formami dyskursywnymi, językiem. W ten sposób publiczność „Kupieckich kontaktów” staje oko w oko z samą materią językową tekstu. Widz jest zmuszony, by przemyśleć, na ile poza budynkiem teatru materia języka wpływa na sposób rozumienia mechanizmów gospodarki wolnorynkowej oraz postrzegania własnego miejsca w obrębie systemu kapitalistycznego.

Elfriede Jelinek „Kupieckie kontrakty”,
przeł. Małgorzata Sugiera i Mateusz Borowski,
Panga Pank, Kraków 2010, str. 139
Akcji dramatycznej, którą gwarantują dialogi postaci, w sztuce Jelinek nie ma. Przekazu werbalnego, który dociera do widzów ze sceny, nie cechuje spójność, lecz chaotyczność; nie składa się on w żadną klarowną historię. Pełno tu powtórzeń, gier językowych, zaskakujących zestawień brzmieniowych i semantycznych, które w polskim przekładzie, dzięki staraniom tłumaczy, zachowują zgodny z oryginałem charakter oraz, co nie mniej istotne, swoisty rytm: sztuka Jelinek w wielu miejscach nasuwa skojarzenie z formą oratorium. Wypowiadany na scenie tekst ewokuje, choć z pewnym opóźnieniem, obrazy semantyczne, rodzi szereg skojarzeń. Z potoku słów powoli wyłaniają się strzępy historii znanych z gazet i telewizji: mowa tu o bankach ogłaszających upadłość, spektakularnych plajtach firm, krachach na giełdzie, a nawet o desperackich aktach odebrania sobie przez bankrutów życia. W konfrontacji z tymi obrazami z pewnością dziwi, dlaczego Jelinek określiła „Kupieckie Kontrakty” mianem „komedii gospodarczej”. Cóż, oprócz obrazów ludzkich tragedii wyłaniają się z jej tekstu również sielskie „sceny z życia” naszych pieniędzy. Oddane w „dobre” ręce pośredników inwestycyjnych, maklerów giełdowych i pracowników banków wiodą one, o czym ci ostatni solennie zapewniają, dostatnie i szczęśliwe życie. Wylegując się na plażach egzotycznych wysp, zyskują na wartości. Człowiek chowający pieniądze do skarpety sprawia natomiast, że tracą na wartości. Staje się przeszkodą, która uniemożliwia pieniądzom zrobienie międzynarodowej kariery.

Czy śmiech polskiej publiczności „Kupieckich kontraktów”, która z dystansem spojrzy na takie obrazy, będzie śmiechem szczerym czy raczej gorzkim?