Restauracja Bizancjum
„Soul Kitchen” Akin

Restauracja Bizancjum

Maciej Stasiowski

Przed „Soul Kitchen” Akin nie przejawiał zainteresowania kuchnią. Poza „Solino” – historią rodziny emigrantów zarobkowych, którzy po przybyciu do RFN zakładają włoską ristorante – jedyne skojarzenie kulinarne przy oglądaniu jego filmów było takie, że na przemian serwuje swoim widzom dania ciężko- i lekkostrawne

Jeszcze 2 minuty czytania


Prowadzona przez Zinosa Kazantsakisa restauracja się wali. Ukochana wyjeżdża do Chin, zakład tonie w długach, a w ślad za fiskusem Greka zaczyna nachodzić sanepid. Przez tytułową knajpę przetacza się wiele indywidualności. Żadna jednak nie chce się przyłożyć do tego, by poprawić jakość lokalu, wszystkie ciągną w swoją stronę. Dla Illiasa, Lucii i Shayna restauracja „Soul Kitchen” to międzylądowanie. Kucharz (Shayna) grozi klientom, wymachując nożem przy najdrobniejszym faux pas (choć podgrzanie gazpacho jest już świętokradztwem), brat właściciela „zatrudnia się” tylko po to, by mieć alibi na przepustki z więzienia, a Zinosowi źle prosperująca (czytaj opustoszała) knajpa zwyczajnie doskwiera. Jakby tego było mało, zaczynają się problemy z kręgosłupem.

Lekko- i ciężkostrawne

Jak dotąd reżyser „Na krawędzi nieba” nie przejawiał zainteresowania kuchnią. Poza „Solino” – historią rodziny emigrantów zarobkowych, którzy po przybyciu do RFN zakładają włoską ristorante – jedyne skojarzenie kulinarne w trakcie oglądania filmów Akina było takie, że na przemian serwuje swoim widzom dania ciężko- i lekkostrawne. Na „odsapnięcie” po „Szybko i bezboleśnie” a przed „Głową w mur”, zrealizował w 2000 roku romantyczną komedię połączoną z filmem drogi pod tytułem „W lipcu”. To pogodna historia nauczyciela fizyki, odbywającego „pielgrzymkę” do Stambułu, by spotkać się z wywróżoną mu ukochaną. Przygoda pełna jest absurdalnych perypetii i zbiegów okoliczności, magii i szaleństwa, jednak nie pozostawiłaby śladu w pamięci, gdyby nie obecność wróżbitki – prawdziwej inspiracji podróży ścisłowca-fajtłapy. Mniej wydumany, a bardziej zadumany jest dokument „Crossing the bridge” bądź też „Życie jest muzyką”. Ten interwał między „Głową w mur” a „Na krawędzi nieba” to nieliczny z przypadków filmów, w których polskie tłumaczenie tytułu (celnie) poszerza pierwotny kontekst. Zarówno muzyka, jak i budowanie pomostów stanowią przewodnie motywy twórczości reżysera. Znów, wraz z narratorem uzbrojonym w mikrofony (Alexandrem Hacke, kompozytorem ścieżki dźwiękowej do poprzedniego filmu), wyruszamy w podróż do Turcji. Do Istambułu, który tu przekształca się w symbol muzyki etnicznej pochodzącej ze wszystkich krańców niegdysiejszego imperium. Hacke wsłuchuje się zatem także w melodie Romów, Kurdów, oraz w zatrzęsienie gatunków muzyki popularnej przerzucających pomosty ze Wschodu na Zachód (i z powrotem).

Niemcy i Turcja

Fatih Akin urodził się w rodzinie emigrantów zarobkowych, którzy w latach sześćdziesiątych przybyli do Hamburga. Turcja – do której odbył podróż w dzieciństwie – stanowi krainę wiecznego powrotu. Od kiedy stanął za kamerą, wyprawia swoich bohaterów na podobną pielgrzymkę, „traktem do Azji i Afryki”. Spuścizny przeszłości nie można ignorować. Odkrywamy miejsca oczyma bohaterów. Docieramy do osobistych historii, traum, które stają się wehikułem do przekraczania granicy. Także w sensie duchowym. Równie często, co przez pryzmat tureckiej tematyki, Fatih Akin postrzegany jest jako spadkobierca powojennego kina niemieckiego. Tego świadomego, nie obawiającego się podejmować niewygodnych zagadnień, spod znaku Wima Wendersa, Wernera Herzoga i Rainera Wernera Fassbindera. Do tego ostatniego najczęściej przyrównuje się jego filmografię, a Ali ze „Strach zżerać duszę”, to poniekąd ojciec chrzestny tragicznych bohaterów Akina.

Przynależność do dziedzictwa niemieckiego, czy wpisanie w kontekst kina o tureckich korzeniach nigdy nie wyszłoby na dobre twórcy, który postuluje trwanie zawieszone, istnienie „pomiędzy”. Swoją twórczością Akin przekracza kulturowy most pomiędzy „Starym Światem”, a państwem „rozpiętym” na trzech kontynentach. Granice są sztucznymi tworami. Lecz nie te w człowieku. Ich przekroczenie staje się momentem transgresji tylko wtedy, kiedy ma wymiar osobistej straty. Susanne, postać grana przez Hannę Schygullę w „Na krawędzi nieba”, decyduje się na ten krok dopiero po śmierci córki. Wyjeżdża do Stambułu, by wydostać z więzienia Ayten – najważniejszą dla zmarłej Charlotte osobę. Powtarzane przez nią polityczne komunały pochłonęły już jedną ofiarę. Od jej „przejścia” zależy życie potencjalnej drugiej. Z kolei Sibel, bohaterka „Głową w mur” ucieka od zaborczego brata i surowego ojca, by pod przykrywką małżeństwa posmakować życia. W finale, w wyniku tragedii, która przerwała tę „oszukaną stabilizację”, popadłszy w spiralę autodestrukcji doprowadzającą niemal do jej śmierci, dziwczyna decyduje się na wszystko przeciwko czemu walczyła. Prawdziwy mąż, dziecko, rodzina. Nierealny wyda się tylko początkowy bunt, który Sibel pozostawia za sobą. Czy ta szamotanina była walką z tradycją, którą można było wygrać? Czy był to mur nie do przebicia? Pytania te przynależą już do przebrzmiałej rzeczywistości, którą przekreśliło zabójstwo. Bezsensowna śmierć. Akin nie nakłada na nią żadnego aparatu znaczeniotwórczego. Pozostawia ją w stanie pierwotnym – jako gwałt a zarazem bodziec. Do budowy mostu, bądź wzniesienia muru.

Muzyka i strawa

Nie trzeba być fanem The Doors, żeby wyczuć w „kuchni szefa” zamiłowanie do muzyki. Kipi od niej każdy film Akina, a on sam jest podobno obsesyjnym kolekcjonerem płyt winylowych. To jeden z reżyserów pokroju Quentina Tarantino czy Oliviera Assayasa, których młodzieńczy bunt przypadł na czasy rewolucji punkowej. Dziś ścieżki dźwiękowe ich filmów to przewodniki po historii muzyki – eklektyczne, a zarazem wyrafinowane. Tak jak Assayas, Akin pisze sceny pod kątem wcześniej przygotowanego „samplera”, zapewniając nastrojową strukturę przyszłej dramaturgii. Muzyka jest dla niego czymś w rodzaju anty-języka, w którym to odrębność i gwarowość prowadzi do nawiązywania kontaktu. W myśl cytatu z Konfucjusza, przytoczonego w prologu do filmu „Życie jest muzyką”, który mówi, że każda kultura wypowiada się poprzez swoje melodie, „Kuchnię dusz” wypełniają aromaty z tylu kultur, ilu gości przygarną pomieszczenia restauracji. Nic dziwnego, że interes rozkręca się właśnie dzięki zespołowi rockowemu, któremu główny bohater udostępnia lokal na próby oraz samozwańczemu DJ-owi z kradzionym „turntablem”. Przy dźwiękach potrawy smakują lepiej. Nikt nie narzeka, że w menu brakuje hamburgerów, frytek i innych symboli „średniej kulinarnej” .

„Soul Kitchen”, reż. Fatih Akin.
Niemcy 2009, w kinach od 7 stycznia 2011
Zinos, szef restauracji załamuje ręce. Nowe metody komunikacji z dziewczyną mieszkającą w Chinach zawodzą. Kamera i obraz na monitorze laptopa to zdecydowanie za mało, by znieść fizyczną rozłąkę. Wtedy, niczym ból w krzyżu, odzywa się komediowy aspekt całej opowieści, a jest nim… ból w krzyżu. Bohater nie jest w stanie wysiedzieć przed monitorem, co dostarcza kolejnego przykładu na wyższość staromodnych rozmów w cztery oczy nad teleprezentacją. Czy „Soul Kitchen” zaraża widza ciepłą atmosferą lokalu – tej bezcłowej strefy spotkań? Najwidoczniej tak, skoro film zdobył już sporą popularność i zapewne powtórzy ją wkraczając dopiero teraz na ekrany polskich kin, choć zaistniał już w obiegu festiwalowym. W twórczości reżysera jest to powrót (Hamburg, wspomnienia kawalerskiego życia), a zarazem krok dalej, ku przychylniejszej dla amerykańskiego widza narracji. Być może Akin zaraził się tą potrzebą przy okazji realizacji zbiorowego filmu „Zakochany Nowy Jork” lub też rozgrzewa się przed nowym filmem wymierzonym w Stany Zjednoczone. Po miłości („Głową w mur”) i śmierci („Na krawędzi nieba”) nadszedł czas na „diabła”. Myślę, że mamy jednak dość czasu by wyciągnąć się na kanapie wraz z Zinosem, Illiasem, Shaynem i Lucią przy tym, co w menu „Soul Kitchen” widnieje na szczycie listy. Muzyką.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.