Powieści z kluczem bywają kłopotliwe. Ekscytowanie się ich stroną plotkarską i niedyskrecjami to dla czytelnika przyjemność nieco wstydliwa, ale zwykle wzmagająca zainteresowanie i skłaniająca do prób rozszyfrowania postaci. A także przypisania im wszystkiego, co autor zechciał o nich powiedzieć. Natomiast ten ostatni wciąż może korzystać z prawa fikcji literackiej, zacieśniając bądź rozluźniając związek między zmyśleniem i rzeczywistością. Nie da się jednak ukryć, że najnowsza powieść Manueli Gretkowskiej „Trans” jest o niej, o jej pierwszym mężu, Cezarym Michalskim, oraz toksycznym kochanku, Andrzeju Żuławskim.
Manuela Gretkowska „Trans”.
Świat Książki, Warszawa, 286 stron,
w księgarniach od czerwca 2011Jest to stara, dobra Gretkowska, którą pamiętamy z „My zdies emigranty” czy „Tarota paryskiego”. Dowcipna, prowokująca, mieszająca do wszystkiego newage'ową metafizykę. I gdybyśmy mieli pozostać przy kluczu, już tu można by postawić kropkę. Dodając co najwyżej, że można potraktować tę książkę jako słodką zemstę za „Nocnik” Żuławskiego. Laski, starzejący się kochanek bohaterki – przejdźmy już w ten mniej intymny tryb analizy – jest bowiem przedstawiony jako kabotyn, narcyz, alkoholik i mizogin, niezdolny do nawiązania żadnej sensownej relacji z kobietą. Nie wspominając już o wszelkich intymnych szczegółach cielesno-erotycznych, obnażających nie tylko jego smętną psyche, ale również zapach penisa. Z kolei Mąż może być zadowolony ze swojego portretu, chociaż tylko do momentu, w którym porzuca żonę, by wyjechać do Polski. (W „Transie” powracamy do bohaterów pierwszych książek, młodych emigrantów politycznych, usiłujących ułożyć sobie życie w Paryżu.) W Polsce zostaje stand-up comedian, monologującym komikiem.
Teraz przeczytajmy tę powieść jako opis miłosnych obsesji, toksycznego uzależnienia od mężczyzn. Ta jej warstwa wydaje mi się najbardziej udana i przekonująca. Udane małżeństwo bohaterki rozpada się, gdy mąż dowiaduje się o zdradzie. (Donosicielem jest, jak się domyślamy, Robert Tekieli.) Zdrad tych było jednak więcej, a ich powód właściwie jest niejasny – bo tak się złożyło, bo ktoś był pod ręką, bo chciał. Można odnieść wrażenie, że bohaterka nie tyle szuka spełnienia poza związkiem, co nie potrafi odmówić. Bezwolnie poddaje się męskim pragnieniom. Po odejściu Męża popada w rozpacz, jest na skraju samobójstwa, nie może bez niego żyć, by w jednej chwili zamienić starą obsesję na nową. Ulega Mistrzowi, który całkowicie ją sobie podporządkowuje.
Ten robi wszystko, co „źli faceci” robią kobietom: wyznaje miłość, a potem niknie na długie tygodnie. Kiedy się pojawia, wymaga całkowitej uwagi. Nigdy nie daje pewności. Kobieta nie ma prawa – pod groźbą porzucenia – do żadnych pretensji, narzekania czy innych reklamacji. Ma być tam, gdzie on chce, taka, jak on chce, i wtedy, kiedy jest mu potrzebna. I to właśnie uzależnia.
Dlaczego tak się dzieje? Tłumaczą to dziesiątki poradników dla kobiet notorycznie wdających się w toksyczne związki. W powieści dostajemy jednak nie autorefleksję bohaterki, lecz popową psychoanalizę Laskiego. Mocno zarysowana sylwetka potwora pod koniec rozmywa się w psychologicznych wyjaśnieniach: o despotycznym ojcu, nieobecnej matce, nieustannym przymusie potwierdzenia własnego ja, pragnieniu władzy. Laski przestaje mieć charakter, za który być może odpowiada – ma tylko tłumaczące go symptomy.
Swoje uczucia bohaterka (i narratorka) traktuje natomiast prawie bez dystansu. Nie przychodzi jej do głowy, że nie wszystkie kobiety zakochują się w tego typu mężczyznach, nie wszystkie przeżywają miłość jako udrękę uzależnienia. Jej zdrady wynikają z przypadku, udany seks jest dowodem na kwalifikacje łóżkowe partnera, choć może być tylko pochodną obsesyjnego zaangażowania, a miłość jest po prostu miłością. Laski nie kocha, bo ojciec go nie kochał; bohaterka kocha, bo ojciec ją kochał, może nawet za bardzo. To właściwie jedyne wyjaśnienie afektu do starszego mężczyzny – poszukiwanie kochającego ojca. Ten wątek też zasługuje na uwagę. Szczególnie śmierć ojca, poprzedzająca uwolnienie się od kochanka. Po okresie żałoby powrót figury dobrego ojca pozwala na porzucenie tego złego.
Nie chcę jednak powiedzieć, że brakuje mi w tej powieści psychologii. Przeciwnie, uważam, że wszelkie teoretyzowanie w tym zakresie autorka mogła spokojnie pominąć, pozostając przy opisie i pozostawiając czytelnikowi prawo do samodzielnej analizy i własnych wniosków. Korzystając z tego prawa chętnie zastanowiłabym się nad czymś, co wykracza poza jednostkową psychologię, nad związkami starszych mężczyzn z młodymi kobietami w kulturze wciąż skażonej patriarchatem, nad relacją władzy nie tylko między jednostkami, ale także płciami. Łatwiej byłoby jednak o takie odczytanie, gdybyśmy nie potykali się o poradnikową psychologię.
I wreszcie druga pasja bohaterki – metafizyka – w jednym tyglu wymieszany tarot, Jezus, Maria Magdalena i kosmiczny porządek wszechświata. Paralelność przeżyć metafizycznych i erotycznych nie oznacza tu tylko ich podobieństwa, ale wręcz przenikanie się. Do spełnienia romansu z Laskim dochodzi, gdy bohaterka wkłada sobie do pochwy hostię, drogę wyjścia wskazuje jej narkotyczna wizja, w której rozpoznaje wartość egzystencji i kosmiczne powiązania, no i spotyka zmarłego ojca. Kiedyś zażenowanie budziła odwaga Gretkowskiej w kwestiach erotycznych, często ocierająca się o blasfemię, dziś wstydliwym milczeniem pokrywa się jej zainteresowania ezoteryczne. Trzeba jednak powiedzieć, że w jej pisarstwie hostia i cipa w jednym stoją domku. I możliwe, że jest to najlepsze, co dziś możemy uczynić dla religii – przywrócić jej związek z cielesnością.