Dzieci czytają bajki, młodzież fantastykę, dorośli powieści, a ludzie starzy – wspomnienia. Po tym, co kto czyta, można rozpoznać jego „wiek literacki”. Ja niestety (albo na szczęście) pożegnałam się już jakiś czas temu z młodością i choć kiedyś czytałam sporo literatury fantastycznej, dziś sięgam po nią rzadko. A jak sięgnę, to zazwyczaj szybko odkładam. Marek Huberath jest jedynym wyjątkiem od reguły. Zawsze był moim ulubionym polskim autorem od fantastyki, ale bałam się, że i jego czas mi zabierze. Niepotrzebnie. „Vatran Aurario” broni gatunku i przypomina, że literatura dzieli się przede wszystkim na dobrą i złą.
Huberath przedstawia tym razem w jednym tomie powieść i dwa napisane wcześniej opowiadania, słabsze od niej, ale dodające całości rozmachu, a także zawierające rozwiązanie głównej powieściowej zagadki. W kolejnych utworach znajdujemy się w różnych światach. W każdym z nich panują warunki, w których człowiek może przeżyć, do każdego ludzie dotarli w pewien sposób (jak – nie zdradzę). W każdym z nich mówi się którymś z ziemskich języków, ale zniekształconym i odmienionym. To jeden ze smaczków tej prozy. Autor wymyśla dwa warianty języka słowiańskiego i bawi się hiszpańskim. Wplata języki tubylców w język narracji tak, że w pewnym momencie przestajemy to zauważać, rozumiejąc wszystko bez trudu. Uczymy się też nazw i pojęć, dla których nie ma ziemskich odpowiedników.
Zdecydowanie najciekawszy jest świat Vatrana Aurario, pokrytego piórami człowieka, którego zadaniem jest przechowywanie i gromadzenie wiedzy. O tym świecie dowiadujemy się najwięcej. Niezwykle plastyczne opisy pozwalają nam poznać jego florę, faunę, krajobrazy, a przede wszystkim – maleńką ludzką społeczność, modyfikowaną przez trudne warunki, w których żyje. Zmiany na poziomie biologicznym prowadzą do ukształtowania obyczajów, które autor opisuje z pieczołowitością antropologa kultury. Narracja krok po kroku odkrywa kolejne społeczne tajemnice.
Najbardziej szokujące jest to, że wszystkie dzieci rodzą się w tym świecie sierotami, bo na skutek zwężenia miednicy kobiety nie są w stanie urodzić żywego dziecka. Po to, by doszło do zapłodnienia, które umożliwi dziecku bezpieczny rozwój, oboje rodzice muszą umrzeć. Dlatego podstawą struktury społecznej nie jest rodzina, lecz pokolenie, ci, którzy urodzili się w tym samym czasie. Wśród spłodzonych dzieci jest coraz więcej takich, które mają, na podobieństwo miejscowej fauny, zwielokrotnioną liczbę kończyn. Choć dzieci na razie nie przeżywają, mutacja ta, jak się wydaje, ma przed sobą przyszłość. Rzeczywistość coraz mniej pasuje do wzorcowej wiedzy przekazywanej z dawnych czasów. Stawia to nas przed pytaniami o istotę człowieczeństwa, ale przede wszystkim pokazuje inercyjność wzorów, zmaganie się zmiany z pragnieniem zachowania trwałych form.
Marek Huberath, „Vatran Auraio”.
Wydawnictwo Literackie, Kraków, 500 stron,
w księgarniach od lutego 2011Jak w każdej powieści Huberatha, również w tej pojawia się miłość. Mężczyzna kocha kobietę, która jest trudna we współżyciu, czasami szalona, a jej ciało ulega chorobie i rozpadowi. Huberath nie jest pruderyjny w kwestiach seksualnych; skupia się jednak na emocjach, a właściwie na czymś więcej niż emocje – na towarzyszeniu, lojalności, oddaniu, krótko mówiąc miłości, która jest darem i do współczesnej kultury nie bardzo pasuje. Po pierwsze nie wypada tak o niej mówić, po drugie obowiązującym wzorem jest dziś partnerska relacja, w której mamy do czynienia z ekwiwalentną wymianą. Jednak miłość opisywana przez Huberatha w żaden sposób nie uprzedmiotawia kobiety, nie czyni jej gorszą ani słabszą od mężczyzny.
Kolejna obsesja autora, do której mam słabość, to upodobanie w śmierci, obrazach rozkładu, gnicia, pożerających ciała chorób. Duże partie powieści to opisy zwyczajów i rytuałów związanych z ludzkimi zwłokami. Zmumifikowane bronią granic wspólnoty, w postaci czaszek-wspomnień tworzą jej pamięć, czasem towarzyszą bohaterom na co dzień. Śmierć i trupy w różnych formach nie są takim tabu, jak w naszej kulturze. Wyobraźnia Huberatha pod tym względem jest barokowa, a to znaczy, że mamy tu do czynienia z pewną estetyka i sensem, a nie próbą epatowania horrorem.
O Huberacie mówi się, że reprezentuje konserwatywny nurt w polskiej fantastyce (czy istnieje jakiś inny?). Ostatnie literacko najsłabsze opowiadanie zawiera motywy teologiczne i chrześcijańskie, również nieobce pisarzowi. Mimo wszystko chciałabym, żeby konserwatyzm polskiej literatury na tym polegał i tak wyglądał.