Magdalena Bielska, „Wakacje, widmo”

Karol Francuzik

Wiersze Magdaleny Bielskiej są próbą obrony wrażliwości przed zimnym frontem oczywistości, z którym mamy do czynienia codziennie

Jeszcze 2 minuty czytania

Zdradźmy to od razu: druga książka Magdaleny Bielskiej „Wakacje, widmo” nie jest przełomem w twórczości krakowskiej poetki. Bez większego ryzyka można powiedzieć, że ci, którym podobał się tom „Brzydkie zwierzęta” (Kraków 2006), będą usatysfakcjonowani i tym razem (pochlebne recenzje napisali wówczas m.in. Marian Stala i Katarzyna Kuczyńska-Koschany). Czytelnicy, którym styl wierszy sprzed trzech lat nie przypadł do gustu (np. Jakub Winiarski), zapewne będą narzekać tak, jak poprzednio. I to jest dobra wiadomość, bo pokazuje, że mamy do czynienia z projektem czy też strategią wiersza, która – jak każdy dłuższy plan – musi być obliczona na spójny efekt. Mamy do czynienia, co nie takie znów częste, z poetyckim zamiarem i jego konsekwentną realizacją.

Spoza
Magdalena Bielska, „Wakacje, widmo”.
Wydawnictwo a5, Kraków, 52 strony,
w księgarniach od 26 maja 2009
Współczesny polski poeta, zwłaszcza po debiucie, musi zmierzyć się z którymś z oficjalnych języków albo wybrać inną drogę. Dla wielu najważniejszym dziś kontekstem literackim jest głos trzech tenorów, mocna triada: Piotr Sommer, Andrzej Sosnowski, Bohdan Zadura. A Bielska pisze tak, jakby te silne dykcje nie obchodziły jej zupełnie. Jednym ten gest wydaje się pewnie tak bezczelny, że aż niemożliwy, innym natomiast za bardzo swojski, udomowiony, własnego wyrobu.
Książka „Wakacje, widmo” przynosi wiersze spoza mainstreamu (środowiskowego), obowiązującej dykcji (i jakości mówienia), w końcu spoza bohatera. Na próżno szukać tych wierszy na młodoliterackich salonach, festiwalach, mityngach literatury. Aż chciałoby się powiedzieć, że są osobne, gdyby nie fakt, że osławiona „osobność” już się wytarła i nic dziś nie znaczy. O ilu poetach słyszeliśmy, że są osobni, a potem z tej osobności zostawało tylko pisanie na boku?
Świat tych wierszy nie jest ulepiony z bezkształtnej masy, którą można dowolnie formować, dopasować do którejś z panujących mód. W tym sensie są obce, skądinąd niepasujące do popularnych dziś (A.D. 2009) stylów mówienia, ustawione w poprzek, wbrew. Bielska chce być silna innością. I wcale nie chodzi tylko o gest odmieńca, który można dostrzec w tej twórczości. Jest w niej coś więcej: poczucie, że nie wszystko można domknąć w samym zachwycie pisania, w porywczym wierszu czy egotycznej frazie.
Pierwszy wiersz z tomu „Wakacje, widmo” kończy się niepokojącym zwrotem: „Ja / – przychodzę stąd”. Zdanie to frapuje w kontekście całej książki, bo Bielska doprowadza do skrajnej redukcji „ja” bohatera, a mówiącego pozbawia pierwszej osoby, zastępuje go przez „ty” (rzadziej „my”) i oświetla poprzez zewnętrzną narrację. Jakby nie było w tych wierszach miejsca na czysty głos bohatera – dlatego się referuje, opowiada, przypomina.
Taki zabieg powoduje, że czytelnik jest zawsze tym trzecim, który legalnie podsłuchuje, podpatruje, podgląda. Czasem uczestniczy w próbie mówienia, w czyjejś rozmowie, która być może nigdy się nie odbędzie. Innym razem poddaje się błyskom opowieści. Kiedy jednak „ja” dochodzi do głosu, to zawsze w asyście izolacyjnej interpunkcji: „Daleko, daleko – ja –/ otwieram okno z chromowanymi szybami” (s. 12), „kiedy (ja) wracam do przeszłości, piekielnej, lodowatej” (s. 28), „Ja – wychodzę z internetu i patrzę na zimowe brudne morze” (s. 40).

Otarcia, sny, rany
Wiersze z tomu „Wakacje, widmo” pokazują świat drobnych katastrof, codziennych okaleczeń, strupów, które możemy zostawić do zagojenia albo natychmiast oderwać. Mężczyzna, który „wiezie psa do uśpienia […] jedzie przez rozżarzone rozwścieczone miasto” (s. 11) i stara kobieta z innego wiersza, której życie kończy się na balkonie (s. 15). Ich historie delikatnie się stykają: „Psia miska, brudna, niewyrzucona. / Dawniej, kiedy był pies, wychodziła. / Teraz nie wychodzi prawie wcale. / Tu, na parterze, dzieje się świat”. A w tle ich opowieści tętni zwyczajne życie: „Młodzi ludzie busem jadą za miasto nad jezioro”, biegną „Dziewczynki ubrane do komunii”. I nie ma nic okrutnego w tym, że nikt nie dzieli z nimi tej samotności, że nikt – poza mówiącym w wierszu i czytelnikiem – nie wie, jaki panuje tu porządek.
A wiele wskazuje na to, że ład wiersza jest po prostu snem: „stary pies, nie żyje od dawna i od dawna nikt o nim nie / myślał / – aż w końcu pojawił się we śnie. […] I na całej czarnej planecie / jedno istnienie / śni drugie” (s. 20). To, co realne, jest tutaj dziwnie spokrewnione ze snem.
„Wakacje, widmo” to także świat zimnych pokojów, mrocznych strychów, obcych domów; świat przestrzeni, w którą wkrada się chłód. Pozorna łagodność zwykłego życia podszyta jest śmiertelnym mrozem. I już nie wiemy, czy znaleźliśmy się po stronie śmierci, czy po stronie snu: „Tutaj, wszystko jest nie tak, / i miłość, i sen” (s. 32).

Bez pustego miejsca
Widmowe wakacje Bielskiej niewiele mają wspólnego z wypoczywaniem, więcej z zadawaniem gniewnych pytań. Czy każda samotność jest rodzajem śmiertelnie poważnego dramatu? A może tylko wizytówką wewnętrznego odosobnienia? Wiersz jest próbą obrony wrażliwości przed zimnym frontem oczywistości, z którym mamy do czynienia codziennie, przed niewypowiedzianym lękiem o to, co nie zostało nazwane, w końcu przed śmiercionośnym zdaniem. Bo przecież „wszystko już się wydarzyło, miłość, śmierć” (s. 46). A skoro tak, to jakim językiem o tym opowiedzieć? Mową „bezinteresownego zachwytu” (s. 24), „bez zwierciadła” (s. 27), „bez pustego miejsca” (s. 28).
Warto wracać do takich wierszy jak choćby „Układ 2”, „Hotel Lobby” czy „Widmo”. Bielska co prawda nie rozrabia w języku, bo (chyba) nie lubi siać zamętu, ale pokazuje, jak chronić swoją wewnętrzną autonomiczność, niezależność mówienia i czyste emocje.
„Wakacje, widmo” to lektura obowiązkowa dla tych, którzy sądzą, że poeci spod znaku Biura Literackiego mają dziś wyłączność na poetyckie narracje. To także próba obrony wiersza przed poetycką łatwizną i modnym kompilatorstwem.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.