Na progu Malarni zamienionej na loft, wchodzących wita Poloniusz. Trudno się dziwić: jest tu kanclerzem. Pomagają mu oficerowie: Marcellus i Bernardo (ubrani po cywilnemu). Dziewczyna w kolorowej sukience przy wtórze trąbki śpiewa piosenkę, kelnerki częstują winem. Część publiczność spieszy się zająć miejsca, a ci, dla których nie wystarczy, zostają na parkiecie. Chwilę potem na balkonie pojawia się królewska para przypominająca wyglądem popularnych celebrytów. W blasku fleszy Klaudiusz (biała kusa marynarka sugeruje raczej kelnerską proweniencję niż monarszą) wygłasza quasi orędzie do gości, narodu…
Tak zaczyna się „Hamlet” Pawła Szkotaka. Wszystko będzie w nim dworskie, eleganckie, podniosłe, na pokaz, nowoczesne. Od początku widać, że ta elegancja jest jednak sztuczna, udawana, wręcz wymuszona. Każdy z bohaterów ukrywa przed drugim swoje myśli i emocje, bo świat pozorów i udawania wydaje się jaśniejszy i piękniejszy niż mroki tajemnic rodzinnych. Tak jak we współczesnym świecie, zwłaszcza tym, który lansują media (powracający motyw błyskających fleszy podczas wypowiedzi oficjalnych króla lub królowej, Ofelia przechadzająca się z „Vanity Fair”).
Burzycielem, który nie godzi się na taki świat, jest Hamlet. Chociaż, jak na potomka bogatego rodu przystało, afiszuje się wypasioną komórką, którą wkłada do markowych majtek, kiedy idzie się opalać, a wyznanie miłosne zostawia Ofelii na iPadzie. Co rusz jednak podkreśla swoje powinowactwa z uniwersytetem w Wittenbergii.
William Szekspir „Hamlet”, reż. P. Szkotak.
Teatr Polski w Poznaniu, premiera 27 marca 2012Hamlet (Michał Kaleta) nie jest smarkaczem, ale dojrzałym, nieco neurotycznym mężczyzną, raczej typem intelektualisty, który z niejednego pieca chleb jadł i żaden uzurpator nie jest mu straszny. Na dodatek kocha matkę nieco inaczej niż syn. Jest o nią zazdrosny jak o kobietę, zwłaszcza, że jego wuj – nowy mąż – nie wygląda na dużo starszego od niego. Ma jednak świadomość, że Klaudiusz (Piotr Kaźmierczak) nie jest łatwym partnerem.
Układ sił w tym lofcie przypomina strukturę mafijną – z Klaudiuszem na czele. To twardziel, który rządzi, ale pod maską mafiosa skrywa się niepewność, chwilami wręcz słabość, a nawet czułość. Rządza władzy przesłania mu czasami zdolność logicznego myślenia. Swoje mankamenty pokrywa butą i udawaną pewnością siebie. Niby rozdaje karty (czytaj – wydaje wyroki), ale ostatecznie sam ginie.
Pokiereszowane relacje rodziny królewskiej splatają się z nie mniej skomplikowanymi stosunkami panującymi w rodzinie Poloniusza (Wiesław Zanowicz). Ten sympatyczny pan, który wita nas na progu, odgrywa ważna rolę na dworze Klaudiusza. Hamlet kocha jego córkę Ofelię (to ona śpiewała na wejście piosenkę). Jest leszcze syn, Laertes (Mariusz Adamski), który tak samo kocha siostrę jak i jej wybranka. Wreszcie dzieci Poloniusza zdają sobie sprawę, co łączy ich ojca ze sługą Reynaldo (Paweł Siwiak). Laertes ucieka przed swoimi niezdrowymi miłościami do Francji, a Ofelia (Barbara Prokopowicz) coraz bardziej zamyka się w swoim świecie. Szybko dociera do niej, że nie wygra swoją miłością z rządzami, które kierują działaniami Hamleta, że ona postrzega miłość inaczej niż on.
Szkotak wybrał klucz rodzinny do odczytania „Hamleta”. Tworzy więc studium psychologiczne dwóch toksycznych rodzin, które nie radzą sobie z rzeczywistością. Świat, w którym żyją, przerasta wszystkich bohaterów dramatu. Klaudiusz i Gertruda (Barbara Krasińska) przypominają w zachowaniu małpki znane z tabloidów. Chcą błyszczeć na zewnątrz, uprawiają grę pozorów, ale za zamkniętymi drzwiami w swoim zamku-lofcie – gdzie nie widzą ich już paparazzi – ustalają własne reguły gry. Nie interesuje ich, kto z kim śpi, chyba że może to zagrozić ich pozycji. Bo tylko to się liczy. Jeśli muszą jakiś problem rozstrzygnąć, nie wahają się użyć drastycznych środków. Ale nie tylko oni tak postępują. Hamlet jest tak samo zmotywowany i zdesperowany. Jak na kryminał przystało, trup ściele się gęsto.
fot. Krzysztof Bieliński / Teatr Polski w Poznaniu
Dramat rodzinny, zwłaszcza w kinie kryminalnym, ma piękną kartę. Szkotak nie odwołuje się wprost do żadnego filmu, raczej do poetyki kryminału. Delikatnie przestawiając sceny, burząc podniosłe monologi i zacierając granice jedenastozgłoskowca (pomaga temu dodatkowo przekład Stanisława Barańczak), zbliża się do mrocznego kina akcji, w którym liczy się przede wszystkim logika zdarzeń, napięcie i suspens.
Obsadzenie w roli Hamleta i Klaudiusza aktorów tego samego pokolenia to świetny pomysł. Michał Kaleta od początku do końca przykuwa uwagę. Jest demoniczny (znakomita scena, kiedy przegląda się w lustrze, rozmawiając z duchem ojca), do szpiku kości zły i diablo inteligentny. Trudno go kochać, widząc jak poniewiera wpatrzoną weń Ofelię. Tylko w najsłynniejszym monologu świata, który mówi na schodach, w obecności swoich ofiar, stojących milcząco na galerii, staje się jakby bardziej człowieczy, budzi cieplejsze emocje. Piotr Kaźmierczak musiał znaleźć zupełnie nowe środki wyrazu, bo przecież jego pasierb nie jest histeryczną mimozą, na którą wystarczy fuknąć. Musiał stoczyć z nim walkę, jak równy z równym. I to mu się udało. Wreszcie Barbara Prokopowicz. Jak zagrać Ofelię w tak zdemoralizowanym świecie? Czy można być słodką Ofelią? Chyba tylko w zielniku dołączonym do programu. Ofelia Prokopowicz szybko wydoroślała, widząc dwuznaczne zachowania ojca, czując chłód kochanka i niezdrowe uczucia brata. Na naszych oczach stałą się nowoczesną kobietą, której problemów nikt nie rozumie, której nikt nie chce wysłuchać.