Anderszewski znów w Warszawie
anderszewski.net

Anderszewski znów w Warszawie

Karolina Kolinek

Jest coś w Anderszewskiego interpretacjach Bacha, co za każdym razem każe się zastanawiać, kto właściwie jest w tej muzyce bardziej istotny: kompozytor czy wykonawca?

Jeszcze 1 minuta czytania

Oczekiwanie pobudza wyobraźnię. Piotr Anderszewski doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Swoich wielbicieli trzymał w napięciu przez ponad półtora roku, nie dając publicznych koncertów. Po wizycie w Kaliszu, Brukseli i Mediolanie, w końcu zawitał do stęsknionej Warszawy.

Anderszewski jest mistrzem kreowania swojego wizerunku. Niepokorny, niezależny, niepodległy. Trochę nieobecny. W wypowiedziach nierzadko przybiera patetyczny ton, buduje obraz artysty całkowicie pochłoniętego swoją misją, samotnego w dążeniu do muzycznego ideału. Ktoś taki może sobie pozwolić na zniknięcie z estrad, by po powrocie wzbudzić jeszcze większe zainteresowanie.
Trzeba bowiem przyznać, że każdy jego koncert jest jak niepisane święto. Tak było i tym razem. Publiczność, ciekawa co działo się z pianistą przez długie miesiące milczenia, wypełniła Filharmonię Narodową po brzegi. Być może w głowach słuchaczy kłębiły się pytania o to, czy w pianiście zaszła jakaś zmiana, czy będzie można ją rozpoznać. 

Jak zwykle artysta zwlekał z wejściem na estradę, wzmagając napięcie wśród publiczności. W końcu pojawił się – ten sam, z tym samym rozbrajającym uśmiechem, którym zdawał się witać słuchaczy jak starych przyjaciół: „Wiedziałem, że zaczekacie, więc oto znów jestem!”. Usiadł przy fortepianie na zwykłym krześle, światła przygasły i rozpoczęła się jego opowieść. 

 

Piotr Anderszewski (fortepian). Jan Sebastian Bach III Suita angielska g-moll BWV 808, V Suita francuska G-dur BWV 816, Leoš Janáček „Po zarostlém chodničku”, Robert Schumann Fantazja C-dur op. 17. Filharmonia Narodowa w Warszawie, 21 maja 2013

Zaczął od Bacha. V Suita francuska G-dur (BWV 816) i III Suita angielska g-moll (BWV 808) – utwory, w których Anderszewski jest od dawna zadomowiony. Jest coś w jego interpretacjach Bacha, co za każdym razem każe się zastanawiać, kto właściwie jest w tej muzyce bardziej istotny: kompozytor czy wykonawca? Słuchając Anderszewskiego, ma się wrażenie, że to on jest duszą każdej z części, że dzięki jego miękkiemu frazowaniu, rozpływającej się w uszach barwie, te znane utwory nabierają nowego sensu. W jego grze jest niezwykła subtelność, która czasem może nawet sprawiać wrażenie rozmycia konturów poszczególnych myśli. Częściej jednak Anderszewski gra kontrastami, różnicując wyraz kolejnych części, gwałtownie zmieniając dynamikę i artykulację, by znów znaleźć ukojenie w lirycznych sarabandach, które są chyba kwintesencją jego spojrzenia na muzykę Bacha. To w nich właśnie skupia się całe bogactwo muzycznego spokoju, który każe zatrzymać myśli, uzgodnić oddech z pulsem muzyki, po prostu kontemplować. Jest tu jakby zamyślenie dźwięku nad samą istotą muzyki, wewnętrzna pewność, że w tym języku zawsze można znaleźć odpowiedź, choćby nie można było jej powtórzyć w tej samej postaci.

Suity Bacha były jednak tylko wstępem. Po przerwie Anderszewski wrócił na estradę, na której stał już inny fortepian, i rozpoczął II część przepięknego cyklu „Po zarostlém chodničku” Leoša Janáčka. Prostota melodyczna tego opartego na ludowych motywach utworu, można by nawet rzec: jego muzyczna prostoduszność, była w wykonaniu Anderszewskiego szczególnie poruszająca. W napięciu między folkloryzmem melodii a ich charakterystyczną harmonizacją pianista odnalazł punkt wyjścia do niezwykłej narracji, która przykuwała uwagę od pierwszej do ostatniej nuty. Było w tej historii jakieś niespełnienie, zawieszone pytanie, tęsknota, a wszystko osadzone w jakby znajomym, choć podszytym niepokojem krajobrazie melodycznym.

W podobnym nastroju utrzymana była Fantazja C-dur op. 17 Schumanna. Trzyczęściowe dzieło, w którym słychać echa wcześniejszych utworów fortepianowych kompozytora, wymaga spójnej, przejrzystej wizji pianisty, i taka właśnie była interpretacja Anderszewskiego. Przez niespokojną część pierwszą, utrzymaną „w tonie legendy” (określenie Schumanna) i marszową część środkową, muzyczna podróż zmierza do swojego kresu. Przepiękna część trzecia jest niczym ukojenie, w którym nie brak jednak bolesnych wspomnień. Podsumowanie, kończące coś, z czym być może trudno się rozstać.

Z muzyką Anderszewskiego rozstać się nie było łatwo. Na szczęście pianista zabisował jeszcze jedną sarabandą Bacha (tym razem z I Partity) i powtórzył całą III część Fantazji Schumanna. Jeszcze raz poruszył te najbardziej rozedrgane emocje. Kogo opowieść Anderszewskiego nie wzruszyła, być może sam potrzebuje przerwy, by wsłuchać się w siebie. Anderszewskiemu na pewno wyszła ona na dobre.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.