W polskim komiksie nisza wywiadów zarezerwowana jest dla rozmów z postaciami marginalizowanymi, które na co dzień kryją się w cieniu. Pionierami tego gatunku byli komiksiarz Przemysław Truściński i dziennikarze Alex Kłoś i Tomasz Kwaśniewski. Ich „Komiks W-wa” ukazywał się na łamach stołecznego dodatku do „Gazety Wyborczej” pomiędzy 2004 a 2008 rokiem. I choć zdarzały się tutaj rozmowy z postaciami ze świecznika (głośny okazał się zwłaszcza wywiad z Jarosławem Gowinem, w którym obecny wicepremier przyznawał się do miłości do zamrożonych embrionów), to typowymi bohaterami serii byli zwykli warszawiacy – wypytywani o różne sprawy przechodnie czy hobbyści chwalący się pasją. Człowiekiem z kulturalnego offu jest także Pinki – legendarny warszawski hipis, bohater komiksowego wywiadu Szawła Płóciennika. A i narysowany w oparciu o wspomnienia Waldemara Czapskiego „Fugazi Music Club” Podolca traktował o miejscu niegdyś słynnym, lecz dziś popadającym w zapomnienie.
Co ciekawe, rodzimi artyści stronią jeszcze od odważniejszego wkroczenia na teren dziennikarstwa. Nie mamy w Polsce żadnego komiksowego reportażysty pokroju Joe’ego Sacco czy podróżników takich, jak Guy Delisle albo Craig Thompson. I chyba dlatego „Fugazi” czy „Pinki”, opowiadające przecież o barwnych postaciach kontrkultury, to komiksy o wiele grzeczniejsze i bardziej ułożone niż chociażby „Palestyna”. Sacco dawał się ponieść undergroundowemu szaleństwu, czynił samego siebie bohaterem reportaży i wywiadów, eksperymentował z kadrowaniem i formą.Marcin Podolec, Marcin Węcławek, „Dym”. Wydawnictwo Karrot Kommando, Kultura Gniewu, 192 strony, w księgarniach od kwietnia 2016
W „Dymie” – komiksowym wywiadzie z Pawłem Sołtysem, czyli Pablopavo – Marcin Węcławek i Marcin Podolec również stawiają na tradycyjne środki wyrazu. To komiks imponujący konsekwentnie prowadzoną narracją, ale rozczarowująco ostrożny. Dosyć przewidywalna jest także strategia uwiarygodnienia – niezbędna w komiksach kojarzonych przecież zazwyczaj z fantastyką i kiczem. „Dym” to niemal w całości opowieść Pawła Sołtysa. Jego słowa otwierają i zamykają album. Ba, Węcławek i Podolec po raz pierwszy pojawiają się dopiero na 56 stronie. Cała trójka przedstawiona jest przy kawiarnianym stoliku, podczas rozmowy mało przypominającej wywiad. Owszem, na stole leży dyktafon, ale nie padają pytania i odpowiedzi. Pablopavo monologuje wytrwale, a Węcławek i Podolec słuchają. Cierpliwie i z zafascynowaniem. W albumie znalazły się też zdjęcia artysty i, obficie cytowane, teksty piosenek (a do egzemplarzy zamawianych przedpremierowo dodano specjalną płytę). Ich obecność jest zrozumiała – wszak to wywiad z muzykiem – ale pełnią też dodatkową funkcję, zakotwiczając „Dym” w rzeczywistości otaczającej czytelnika. Stanowią potwierdzenie, że to, co czyta, jest prawdą.
A co komiks Węcławka i Podolca mówi nam o samym Pablopavo? Przede wszystkim przypomina, że Paszport Polityki przyznany w 2014 nie odkrywał talentu muzyka, lecz podkreślał jego pozycję. Mieszający reggae z elektroniką i miejską poezją artysta już dawno zasłużył bowiem na docenienie, a jego dzisiejsza pozycja to przykład kariery budowanej od fundamentów: nie dzięki wielkim firmom przemysłu fonograficznego, ale niejako wbrew nim, bez wsparcia mediów głównego nurtu i potężnej kampanii marketingowej.
Najciekawiej wypadają pierwsze rozdziały „Dymu”, w których Pablopavo opowiada o swoich korzeniach. W umiejętnie snutych historiach o warszawskich blokowiskach, dzielnicowych dziwakach, narkotykowych eksperymentach i pierwszej kapeli (z której wyrzucano wszystkich członków, aż w końcu wyrzucono i Pablopavo) można dostrzec autentyzm znany z piosenek. To sentymentalne opowieści o nieśmiałym buncie i młodzieńczym bezwładzie. Pablopavo jawi się w tych pierwszych rozdziałach jako postać niedookreślona – brzydkie kaczątko, o którym czytelnik wie, że wyrośnie na artystę, ale które równie dobrze mogło zmarnować życie, handlując w szkole dragami.
Nie przez przypadek zresztą dojrzewanie Sołtysa (rocznik 1978) odgrywa w „Dymie” tak istotną rolę. Podolec i Węcławek zdają się sugerować, że to w młodości kryje się klucz do artystycznej wrażliwości muzyka. Po lekturze „Dymu” można domniemywać, że z tego okresu pochodzą jego najwyraźniejsze wspomnienia. Bo, jak przyznaje muzyk, „emocje są najsilniejsze, gdy pojawiają się po raz pierwszy”.
W początkowych dwóch rozdziałach najlepiej też widać dbałość o detal, współgrającą z artystycznym credo głównego bohatera (klecącego utwory z „rupieci i ścinków gazet”, jak mówi). Kreślone delikatną kreską, przypominające sepiowe fotografie kadry Podolca są jednocześnie konkretne i ulotne. I świetnie oddają wspominaną z nostalgią atmosferę przełomu mileniów. Przyziemny konkret, urzekający chociażby w epizodzie o ślubie na dworcu Warszawa Wschodnia, ulatnia się jednak za każdym razem, gdy Podolec zbacza w stronę abstrakcji. Zanurzone w codzienności teksty piosenek niepotrzebnie ilustrowane są dymnymi bohomazami, nieprzystającymi do reszty albumu.
Co zaś się tyczy roboty Marcina Węcławka (dziennikarza muzycznego, współautora „Antologii polskiego rapu”), to „Dym” jest dość nierówny. Trafiają się w komiksie momenty doskonałe, w których czytelnikowi wydaje się, że autorzy naprawdę dotarli do Pablopavo. Niestety, wiele z nich jest tylko zasygnalizowanych. Intrygujący wątek quasi-polityczny o młodych ludziach przyjeżdżających na koncerty z przymusowej emigracji zarobkowej („młodzi ludzie, kurwa, spierdalają, bo nie mają tu żadnych szans rozwoju”) został szybko porzucony. Satysfakcji nie daje podejmowany kilka razy temat pieniędzy. Zdaje się, że artystę on dręczy, bo powraca do niego, ale Węcławkowi nie udaje się wydobyć z Pablopavo nic ponad komunały („nie ma roboty”, „bywa ciężko”, „wyniosłem z domu pogardę dla pieniądza”). Świetny jest za to fragment o życiu rodzinnym. Zwłaszcza że Pablopavo nie miga się od odpowiedzi, o swojej żonie mówi z rozbrajającą czułością („Sztuka sztuką, ale mam priorytety”), a o dziecku z bezradnością („każdy rodzic spieprzy ci życie, tylko każdy inaczej”).
Najciekawsza myśl „Dymu” kryje się w padającym mimochodem wyznaniu Sołtysa: „Kiedy większość znajomych próbowała załapać się do jakiejś agencji reklamowej, my chcieliśmy być kolejną fazą kontrkultury”. Słuchając utworów Pablopavo i Ludzików czy Vavamuffin, łatwo pomyśleć, że kariera przydarzyła się muzykowi ot tak, bez wysiłku. Że po prostu śpiewa o tym, co każdy myśli, i że tak jak on mogłoby wielu. Ale każda strona „Dymu” pokazuje, że za sukcesem Pablopavo stoi szereg świadomych decyzji i lata ciężkiej pracy.
Choć „Dym” oddaje swojemu bohaterowi sprawiedliwość, to jednak trudno pozbyć się wrażenia, że zasłużył on na komiks nieco wnikliwszy i odważniejszy. Podolec i Węcławek wykonali kawał solidnej roboty, lecz wiele wątków potraktowali powierzchownie. Ich album pozwala się o Pablopavo sporo dowiedzieć, ale nie zbliżyć do niego jako człowieka. To raczej laurka niż wielowymiarowy wywiad rzeka. Miła dla oka opowieść o sympatycznym chłopaku z warszawskich Stegien, a nie portret dojrzałego artysty i jego sztuki.