Wibrator w krwi skąpany

11 minut czytania

/ Literatura

Wibrator w krwi skąpany

Tomasz Pstrągowski

Komiks Tamburiniego i Liberatorego to brawurowa, undergroundowa jazda bez trzymanki. Brutalny, seksistowski żart, który nie zrewolucjonizował komiksu, ale na pewno przesunął granice tego, co można w nim pokazywać

Jeszcze 3 minuty czytania

„Prekursor cyberpunku, seria, która zrewolucjonizowała komiks” – pisze w notce na okładce wydawnictwo Kultura Gniewu. „Wydanie tego komiksu było jednym z wielkich błędów mojego życia wydawniczego i moralnego. Najlepiej, żeby wszyscy o nim zapomnieli” – to z kolei słowa Tomasza Michałowskiego z wydawnictwa Siedmioróg. RanXerox (w skrócie: Ranx) – stworzony z kserokopiarki robot-imbecyl, zakochany beznadziejnie w 12-letniej narkomance Lubnie – to jeden z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów europejskiej popkultury. Bohater komiksu tyleż legendarnego, co szokującego. Pełnego scen bezsensownej przemocy i pornograficznych „momentów”, których głównymi bohaterami są dzieci.

Ale najpierw nieco historii. RanXerox, jeszcze jako Rank Xerox (nazwę trzeba było zmienić ze względu na groźby prawników producenta kserokopiarek), zadebiutował w 1978 roku na łamach niezależnego włoskiego magazynu komiksowego „Cannibale”. Jego pomysłodawcą był scenarzysta Stefano Tamburini, rysownikiem zaś Taniono Liberatore – jeden z najzdolniejszych włoskich artystów komiksowych, człowiek, którego Frank Zappa nazwie „komiksowym Michałem Aniołem”. Tamburini, jak przystało na 23-letniego gniewnego undergroundowca, zapewniał, że zależy mu tylko na jednym – nieskrępowanej wolności słowa (podobne deklaracje przeczytać można w zerowym zeszycie „Zap! Comix” Roberta Crumba czy pierwszym numerze polskiego „Produktu”). A żeby jej zaznać, postanowił opowiedzieć o czymś, o czym wszyscy inni bali się mówić. Chociażby o pedofilskim romansie cyborga-mordercy z nastoletnią nimfomanką i narkomanką.

Życie „Cannibale”, jak wielu innych undergroundowych magazynów, było intensywne i krótkie, ale RanXerox stał się na tyle popularny, że przeżył upadek gazety w 1979 roku i zaczął pojawiać się w innych tytułach. W 1983 roku znalazło się dla niego miejsce na łamach słynnego niepokornego czasopisma „Heavy Metal” (choć początkowo odmówiono publikacji ze względu na nadmierną brutalność). Kariery RanXeroxa nie zakończyła nawet tragiczna, iście rockandrollowa śmierć Tamburiniego, który w 1986 roku przedawkował narkotyki. Postać w całości przejął Liberatore, a kolejne scenariusze pisali Alain Chabat i Jean-Luc Fromental. Bezkompromisowość Ranxa zafascynowała Franka Zappę, który zatrudnił Liberatorego do stworzenia okładki płyty „The Man from Utopia” (1983), na której widnieje Zappa stylizowany na RanXeroxa. Wielkim admiratorem agresywnego robota był także Richard Corben, jedna z legend amerykańskiego komiksu undergroundowego.

Zbiorcze wydanie Kultury Gniewu jest drugim polskim podejściem do tego bohatera. W 1994 roku ukazał się pierwszy i jedyny zeszyt magazynu „Fanzin”, zawierający historię „RanXerox w Nowym Jorku”. Do tej pory była to pozycja dosyć tajemnicza – wypuszczona przez oficynę Siedmioróg (na okładce brak loga), ale nieopisana żadną stopką redakcyjną. „Fanzin” zapowiadał szumnie „Bibliotekę najsłynniejszych komiksów świata”, lecz poza pierwszym numerem nie ukazał się żaden kolejny. Całość wyglądała podejrzanie, niczym piracka prowizorka typowa dla początku lat 90. Ale to pozory. Wydawnictwo wykupiło licencję od francuskiej oficyny Albin Michel. Nie znaczy to jednak, że Siedmioróg jest dziś dumny z tamtego albumu. Stefano Tamburini, Alain Chabat, Jean-Luc Fromental (scenariusz), Tanino Liberatore (rysunki), „Ranx”. Przeł. Małgorzata Jańczak, Kultura Gniewu, 184 strony, w księgarniach od października 2016Stefano Tamburini, Alain Chabat, Jean-Luc Fromental (scenariusz), Tanino Liberatore (rysunki), „Ranx”. Przeł. Małgorzata Jańczak, Kultura Gniewu, 184 strony, w księgarniach od października 2016

Tomasz Michałowski, szef wydawnictwa, przyznaje, że druk „RanXeroxa w Nowym Jorku” był jego pomysłem, a seria Tamburiniego i Liberatorego została wybrana, gdyż była „bodaj najpopularniejszym komiksem w Europie”. Wydawca żałuje jednak tamtej decyzji: „Nie rozumiałem konsekwencji, a w efekcie swojej odpowiedzialności za to, co się mówi, pisze i pokazuje młodym ludziom. Pokazałem cynizm, egoizm i nieliczącą się z nikim butę” – pisze w mailu. „Niestety nie myślałem wówczas o tym, że nie wolno promować tekstów nawołujących do egoizmu i podłości”. Dopytywany o szczegóły, przyznaje, że wydanie było jednocześnie sukcesem i komercyjną porażką. „RanXerox” cieszył się sporą popularnością, ale nie przyniósł wydawnictwu pieniędzy. „Nikt wtedy komiksów nie kupował, natomiast wszyscy je kradli z księgarni. Na wielką skalę” – wspomina szef Siedmiorogu. „Nawet do siedziby wydawnictwa zaczęły nadciągać chmary młodych gniewnych ludzi, którzy przychodzili ukraść parę komiksów z wzorcowni czy ekspozycji w sekretariacie”. Po tamtej nauczce Michałowski zaprzestał w ogóle wydawania komiksów. A jak broni się dzisiaj sam „RanXerox”?

Pomysł, jaki Tamburini miał na swoją opowieść, był prosty – to brutalna, przekraczająca wszelkie granice satyra na społeczeństwo przesiąknięte seksem i przemocą. Akcja dzieje się w charakterystycznej dla cyberpunku „niedalekiej przyszłości”. Rzym jest wielkim, zdegenerowanym miastem-molochem, którego ulice zaludniają bandyci, bezdomni i narkomani. Przechadzający się pośród nich RanXerox i Lubna mogą być postaciami szokującymi dla czytelnika, ale w świecie przedstawionym nikogo nie dziwią ani porywczy robot-idiota, ani kilkunastolatka ochoczo oddająca się mężczyznom. To przyszłość całkowicie wyprana z jakichkolwiek wartości, świat, w którym króluje przemoc.

Najlepiej oddaje to scena podróży pociągiem, podczas której jakiś frustrat zaczyna strzelać do pasażerów. W tej sekwencji szokuje nie morderca, a całkowita bierność innych postaci. Pociąg się nie zatrzymuje, policja nie interweniuje, a siedzący w przedziale Ranx spokojnie gapi się przez okno. Gdy kolejka w końcu dociera do stacji końcowej, wysiadający pasażerowie komentują zajście w spokojnej pogawędce: „W końcu złapaliśmy tego świra! Słyszał pan, jak skomlał, gdy podcinałem mu gardło?”.

Tamburini szczególnie chętnie uderzał w „starszyznę” – krytyków, twórców, producentów i konsumentów sztuki. RanXerox – prostak i brutal – w kolejnych odcinkach angażuje się w coraz dziwniejsze perypetie, rozgrywające się na obrzeżach lub w centrum światka artystycznego Rzymu i Nowego Jorku. „RanXerox w Nowym Jorku” rozpoczyna się od zlecenia zabójstwa, które na „najbardziej przerażającego krytyka w Rzymie” wydaje uznany malarz. Następnie Ranx trafia do posiadłości wszechmocnego producenta, który „wylansował ponad dwadzieścia mód w latach 90.”. Teraz marzy mu się 2-tygodniowe show na Broadwayu, w którym robot odegrałby wszystkie role Freda Astaire'a.

„Ranx”

W kolejnych nowelkach zblazowany nowojorski artysta prosi Ranxa o odegranie pościgu rydwanów z „Ben Hura”, a Lubna i jej koleżanki mierzą się z mutantem, wpadającym w morderczy szał, gdy ktoś krytykuje Elvisa Presleya. I nawet w pisanej przez Chabata, już po śmierci Tamburiniego, historyjce „Amen” ważną rolę odgrywa dziwaczny pokaz mody, którego konferansjer relacjonuje: „Modelki są nagie i całkowicie ogolone, mają na sobie maski z kartonu i parę trampek! To genialne!”. Jest to oczywiście satyra wulgarna i bardzo punkowa. Rozdająca ciosy na lewo i prawo, ale nieproponująca żadnego programu pozytywnego. Tamburini ośmiesza „poważnych artystów”, sprowadzając ich do swojego rynsztokowego poziomu, przeciwstawiając ich zadufaniu i wszechwładzy pedofilską pornografię i przemoc.

Na przełomie lat 70. i 80. takie historie być może szokowały, ale współczesny czytelnik co najwyżej wzruszy ramionami. Bo pod względem fabularnym kultowy komiks Tamburiniego i Liberatorego trąci dziś myszką. To raczej zbiór mniej lub bardziej udanych gagów niż sensownie poprowadzona historia. Motywacje Ranxa i Lubny często są niejasne, przez co można odnieść wrażenie, że po prostu miotają się od przygody do przygody. Jeszcze gorzej wypadają wprowadzane na moment postaci drugoplanowe, które muszą szybko tłumaczyć, o co im chodzi.

Nawet jeżeli przygody Ranxa i Lubny mogą rozczarowywać, to całość ciągną świetne rysunki Tanino Liberatorego. I to one są (i nie oszukujmy się – zawsze były) największym atutem tej serii. Już w pierwszych, czarno-białych nowelkach widać, jaką uwagą rysownik darzy szczegół i jak łatwo przychodzi mu seksualizowanie postaci kobiecych. Stająca nad wyprężonym penisem 12-letnia Lubna to widok tyleż fascynujący, co odrażający, jakby wprost wyjęty z pornograficznej gazetki, za której posiadanie grozi paragraf. Jednak pełnię swojego talentu Liberatore rozwija w „RanXeroxie w Nowym Jorku” i „Wszystkiego najlepszego, Lubna!”. To komiksy i piękne, i straszne, w których artysta co chwilę raczy czytelników drobiazgowo zilustrowanymi makabrami, szczegółowymi panoramami zdezelowanych miast lub ginekologicznymi scenami zbliżeń. A wszystko to oddane z hiperrealistyczną dokładnością i utrzymane w stonowanej, lekko „zgniłej” kolorystyce, podkreślającej rokład świata przedstawionego. Doskonała warstwa graficzna „RanXeroxa” jest tak hipnotyzująca, że chwilami można odnieść wrażenie, iż fabuła służy tu temu samemu, co fabuła pornosów – osadzeniu „momentów” w jakimkolwiek kontekście.

Takie pornograficzne odczytanie ciekawie podkręcają uwagi Jerzego Szyłaka, który w książce „Komiks i okolice pornografii” zwracał uwagę, iż Ranx jest jedyną postacią, którą motywuje szczere uczucie i potrzeba jego odwzajemnienia. Podczas gdy bohaterki kobiece traktują go jak „kochanka na baterie”, on „pragnie, by korzystająca z jego seksualnych usług kobieta obdarzyła go prawdziwą miłością”. W odczytaniu Szyłaka Ranx nosi więc znamiona postaci tragicznej, a 12-letnia Lubna to „figura kobiety niedojrzałej” – nie tylko w sensie dosłownym, ale i przenośnym.

Obojętnie jednak, jak odbierać „RanXeroxa”: czy jako satyrę społeczną, bunt „młodych” przeciw „starym”, czy historię nieszczęśliwego wibratora – każde jego poważniejsze potraktowanie wydaje się nadużyciem. Komiks Tamburiniego i Liberatorego to przede wszystkim brawurowa, undergroundowa jazda bez trzymanki. Brutalny, seksistowski żart, który nie zrewolucjonizował komiksu, ale na pewno przesunął granice tego, co można w nim pokazywać.

„Proszę przestrzec czytelników. Od upadku moralnego zaczyna się upadek cywilizacyjny, społeczny, a w konsekwencji ekonomiczny społeczeństw (Hannah Arendt)” – kończy naszą wymianę mailową Tomasz Michałowski. Czujcie się ostrzeżeni.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.