„Sylwetki i cienie” Michała Rzecznika to tyleż kronika rodziny, co opowieść o zwodniczości osobistych narracji. Streszczając losy dziadka i babci, Rzecznik wypytuje najbliższych (żywych i martwych), sięga do źródeł (sprawdzalnych i niesprawdzalnych), meandruje, zwodzi i otwarcie kłamie. W końcu nawet najuważniejszego czytelnika pozostawia nie ze spójnym portretem bliskich sobie ludzi, ale z pytaniami bez odpowiedzi i podejrzeniami o konfabulację.
Głównym celem Rzecznika-narratora „Sylwetek i cieni” (którego widzimy w komiksie tylko raz) jest rekonstrukcja losów Gustawa Rzecznika i Stefanii Marek. Jeżeli wierzyć komiksowi, są to dziadek i babcia autora. Para pobrała się w roku 1949, przez kilkanaście lat tworzyła niezbyt udane małżeństwo, a w końcu rozwiodła się i każde poszło swoją drogą. Dziadek, który w trakcie wojny współpracował z Państwem Podziemnym, po niej służył w niesławnym Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a następnie w milicji. Z kolei babcia – była więźniarka obozów koncentracyjnych – zakończywszy małżeństwo z Gustawem, wyjechała do Wielkiej Brytanii, gdzie związała się z przemocowym mężczyzną, byłym lotnikiem RAF-u.
W czasach po „Mausie” i „Persepolis”, po powieściach graficznych Willa Eisnera, po „American Splendor” Harveya Pekara, po reportażach Joe Sacco, po „Marzi” Marzeny Sowy, po „Totalnie nie nostalgia” Wandy Hagedorn, po wszystkich tych głośnych komiksach non-fiction, którymi zachwycają się krytycy głównego nurtu, hasło „komiksowa kronika rodzinna” nikogo nie dziwi. Komiks oparty na faktach nie jest już dzisiaj tym samym wyzwaniem, które Robert Crumb w latach 60. rzucał światu, publikując autobiograficzne prace pełne pornograficznych wyznań. Ba, komiks non-fiction nie jest już nawet interesującą ciekawostką. Oparte na faktach powieści graficzne zdominowały mainstream, a ich autorzy – Art Spiegelman, Marjane Satrapi czy Craig Thompson – stali się ulubieńcami salonów. Skusili czytelników i krytyków – poszukujących zazwyczaj w komiksach eskapizmu i fikcji – autentycznością, czasem wręcz ekshibicjonizmem.
Michał Rzecznik, „Sylwetki i cienie”. Wydawnictwo Komiksowe, 128 stron, w księgarniach od maja 2019Czytając „Sylwetki i cienie”, cały czas odnosiłem wrażenie, że Rzecznik – zasłużony członek kolektywu Maszin – pogrywa nie tylko ze mną, ale i ze spuścizną komiksowej literatury faktu. Choć losy Gustawa i Stefanii wydają się wiarygodne, a relacja z ich życia dobrze udokumentowana, niemal na każdej stronie albumu pojawia się jakiś znak zapytania, wybijający czytelnika z usypiających objęć paktu prawdomówności zawartego z autorem.
Weźmy chociażby mozaikową narrację. W komiksie nie ma jednego opowiadającego. Rzecznik zbiera świadectwa swojego ojca, jego brata, byłej żony dziadka i innych członków rodziny. Konstrukcja przywodząca na myśl „Obywatela Kane’a” Wellesa czy „Rysopis” Skolimowskiego na pierwszy rzut oka wygląda na uczciwą strategię dotarcia do prawdy. „Moi dziadkowie już nie żyją – zdaje się mówić Rzecznik – więc wyrób sobie zdanie na podstawie świadectw innych”.
Cóż jednak ma zrobić czytelnik ze świadectwami, które się nawzajem podważają (przytaczana przez dwóch świadków historia o podtopieniu zilustrowana jest tymi samymi kadrami, choć ma skrajnie różny przebieg). Albo z opowieścią Reginy, która po kilkudziesięciu stronach gadania przyznaje, iż zmarła w 2015 roku. Jak odczytać artykuł prasowy – najbardziej, zdawałoby się, wiarygodną część albumu – który jest pełen przeinaczeń. Albo fakt, iż zdaniem samego Rzecznika w archiwum IPN nie ma nic o żadnym Gustawie Rzeczniku (jest za to Gustawa Rzecznik). Czy zeskanowany paszport Stefanii, na którym Rzecznik dorysował jej zdjęcie. Jaki status w „Sylwetkach i cieniach” ma odrysowane zdjęcie, co do którego narrator przyznaje, że je zgubił i rekonstruuje z pamięci, ale i tak umieszczono je na tych samych zasadach co kolorowe skany fotografii. Jak potraktować opowieść o UFO krążącym nad Sopotem, podsuwaną z tą samą powagą co rozważania na temat śmierci generała Świerczewskiego i komiczne spiskowe teorie o zamordowaniu Józefa Świtały?
Michał Rzecznik, „Sylwetki i cienie”
Gdyby Rzecznikowi zależało na wiarygodności, utrzymałby komiks w jednym stylu graficznym. Czarno-białe, proste szkice dodawałyby temu świadectwu autentyczności, wrażenia spisywania wspomnień na szybko i bez przemyślanej strategii twórczej. Kolorowe, szczegółowe kadry wyglądałyby zaś bardziej realistycznie, zwłaszcza gdyby rysownik skupiał się w nich na detalach. Tymczasem „Sylwetki i cienie” narysowane są i tak, i tak, i jeszcze inaczej. Ba, niektóre fragmenty komiksu stworzone zostały przez Przemysława Surmę i Leszka Wicherka i jeżeli wierzyć Rzecznikowi, pochodzą z albumów, przy których niegdyś współpracował.
Philippe Lejeune, ojciec współczesnej refleksji autobiograficznej, twierdzi, iż autobiografem nie jest ten, kto pisze prawdę, ale ten, kto pisze, że ją pisze. Rzecznik zaczyna swój komiks od cytatu z Poncjusza Piłata: „Cóż to jest prawda?”. Ale i w tym geście bezradności kryje się przewrotna strategia. Bo czy to grzech zaufać skruszonemu kłamcy, który przyznał się do łgarstwa?
Michał Rzecznik, „Sylwetki i cienie”
Strategia Rzecznika polega na oblężeniu czytelnika najróżniejszymi, wzajemnie podważającymi się technikami narracyjnymi i ciągłym wybijaniu go z poczucia samozadowolenia. To zupełnie inny komiks niż chociażby „Maus”, który, owszem, sygnalizował problemy z wiarygodnością, ale był przy tym konsekwentnie opowiedzianą, sprawdzalną w źródłach relacją. Rzecznik idzie raczej śladami Lyndy Barry – autorki terminu autobifictionalography. Komiksy Barry przypominają dziewczyńskie scrapbooki pełne szkiców, notatek, wlepek, kolaży itd. Artystka wykorzystuje je, by opowiedzieć o nieuchwytnych wspomnieniach i traumach, o których „nie możesz zapomnieć, ale pamiętasz, żeby nie pamiętać”.
Rzecznik zdaje się w ogóle kwestionować sensowność poszukiwania prawdy w osobistych narracjach, przekornie komplikując opowieść o PRL-u. Rysownik podważa prostackie spojrzenie na historię, które praktykują dziś ludzie przekonani, że istnieje tylko jedna prawda i łatwy podział na dobro i zło. Tymczasem historia dwudziestowiecznej Polski przedstawiona w „Sylwetkach i cieniach” jest pełna nieuchwytnych postaci i niejasnych momentów. Czy Gustaw Rzecznik był stereotypowym łotrem ze służb bezpieczeństwa, czy może zwykłym obywatelem układającym sobie życie w niezbyt przyjaznym systemie? Czy Tadeusz Marek – drugi mąż Stefanii – był bohaterem wojennym, czy damskim bokserem? Czy to w ogóle ważne, jaka była prawda? Choć pytania rodzą się w głowie czytelnika, Rzecznik wydaje się nie interesować odpowiedziami. Od akademickich, oderwanych od rzeczywistości rozważań moralistów ważniejsza jest tu sama opowieść. A ta układa się czasem tak, że można ledwie napomknąć o antyżydowskiej nagonce roku 1968 czy przełomie roku 1989. A Solidarność i stan wojenny w ogóle przemilczeć.
Michał Rzecznik, „Sylwetki i cienie”
Jeżeli prawdziwe jest zdanie z czwartej strony okładki, o tym, że autor poszukiwał prawdy o swojej rodzinie, to „Sylwetki i cienie” są zapisem nie tyle tego, co Rzecznik znalazł, ile samych poszukiwań. Większe znaczenie niż postaci ma tu proces gromadzenia informacji, zbierania wywiadów, spisywania domysłów (albo dociekania, czy takowy proces się w ogóle odbył). A skoro tak, to nic dziwnego, że w wydanym albumie zamiast pełnokrwistych postaci Gustawa Rzecznika i Stefanii Marek obcujemy raczej z tytułowymi sylwetkami i cieniami. Mogą mieć one coś wspólnego z prawdziwymi postaciami, ale wcale nie muszą.
Być może półprawdy, fałszerstwa i niemożliwe do przeoczenia niedopowiedzenia na tyle zafałszowały obraz Gustawa i Stefanii, że mamy do czynienia już tylko z dalekim podobieństwem. A być może – i po kilkukrotnej lekturze „Sylwetek i cieni” wcale nie mogę tego wykluczyć – wszystko to czysta fikcja; wymysły artysty doskonale zdającego sobie sprawę, że „prawda” to jedynie narracyjny konstrukt.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).