Czarna, niewidzialna
© John D. and Catherine T. MacArthur Foundation / CC BY 4.0

15 minut czytania

/ Literatura

Czarna, niewidzialna

Aleksandra Kumala

Jesmyn Ward – pierwsza niebiała autorka dwukrotnie nagrodzona National Book Award – konsekwentnie obstaje przy swoim. I przy swoich. Ta jawna stronniczość jest jej pisarską siłą

Jeszcze 4 minuty czytania

Kiedy w 2012 roku afroamerykański nastolatek, Trayvon Martin, zginął, zastrzelony przez George’a Zimmermana, członka ochotniczej straży osiedlowej w Sanford na Florydzie, Jesmyn Ward szukała pocieszenia na dwa sposoby: na tzw. Czarnym Twitterze (Black Twitter) i w prozie Jamesa Baldwina. Nie mogła się pogodzić z tym, jak podczas procesu mówiono o ofierze – z godzącą w jego dobre imię, forsowaną przez oskarżonego, ławę przysięgłych i media narracją o nadużywaniu marihuany, o problemach w szkole. Nie potrafiła zrozumieć, jak patrząc na Trayvona, można nie dostrzegać w nim dziecka, nie pragnąć natychmiast się nim zaopiekować. W pewnym momencie – relacjonuje Ward we wstępie do „The Fire This Time: A New Generation Speaks about Race” – zdała sobie sprawę, że perspektywa większości Amerykanów jest rozbieżna z jej własną. Postanowiła więc, wspólnie z innymi czarnoskórymi twórcami, napisać książkę, której lektura dodałaby sił rówieśnikom i rówieśniczkom zabitego chłopaka; pozwoliłaby im odzyskać wiarę w siebie i lepiej zrozumieć otaczającą ich rzeczywistość. „Mało wiem – stwierdza Ward we wspomnianej antologii. – Ale wiem, jak spora część Amerykanów ocenia moją wartość. Ich pogarda przybiera konkretny kształt: mrocznej bliźniaczki w mojej głowie. Czasami zastanawiam się, która z nas zostanie zapamiętana, jeśli niedługo umrę, jeśli uduszę się w zamknięciu”. Literacki dorobek Ward pokazuje, że tworzy tak, jak żyje – w ciągłym rozdwojeniu.

Nazywana jest „nową Toni Morrison”, najlepszą autorką swojego pokolenia, przemawiającą głosem „nieustraszonym i głęboko lirycznym zarazem”. W 2011 roku zdobyła prestiżową National Book Award for Fiction za powieść „Zbieranie kości”. Kolejne lata przynosiły kolejne wyróżnienia, w roku 2017 ponownie otrzymała National Book Award, tym razem za książkę „Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie”, stając się pierwszą kobietą i pierwszą niebiałą osobą dwukrotnie uhonorowaną tym wyróżnieniem. W 2018 roku magazyn „Time” umieścił ją na dwunastym miejscu listy stu najbardziej wpływowych ludzi świata.

Jesmyn Ward, „Zbieranie kości”. Przeł. Jędrzej Polak, Wydawnictwo Poznańskie, 368 stron, w księgarniach od marca 2020Jesmyn Ward, „Zbieranie kości”. Przeł. Jędrzej Polak, Wydawnictwo Poznańskie, 368 stron, w księgarniach od marca 2020Jesmyn Ward urodziła się w 1977 roku w kalifornijskim Berkeley, ale dorastała zupełnie gdzie indziej – w DeLisle w stanie Missisipi. Z miejscem tym, obfitującym w kudzu, sosny i dęby, związała się na tyle mocno, by nieustannie powracać do niego w twórczości i wreszcie osiąść tam na stałe, pomimo ambiwalentnych uczuć, jakie w niej wzbudza. Z jednej strony: tutaj czuje się u siebie, tutaj wie, kim jest, tutaj otaczają ją liczni krewni. Z drugiej: tutaj musi znosić ciężar historii niewolnictwa, połownictwa i Jima Cowa. Podwójne oblicze DeLisle objawia się nawet w sposobie zagospodarowania przestrzeni: cmentarz, który – według planów – w przyszłości ma zająć cały teren, póki co sąsiaduje z prowizorycznym placem zabaw. „Pewnego dnia wchłoną go nasze groby”, komentuje Ward.

Korzenie

Jej książki znaleźć można w każdej z sal języka angielskiego w pobliskim Pass Christian High School. Ona sama uczyła się w elitarnej, prywatnej placówce, opłacanej przez hojnego pracodawcę matki – po latach pani Ward wymogła na córce, by w trzecim ze swoich utworów podziękowała wreszcie Rileyowi Stonecipherowi za szansę na porządną edukację. Szkolne lata to jednak nie tylko rzadki w środowisku czarnoskórych mieszkańców Południa scenariusz awansu społecznego; to także długotrwały bullying i rasizm; to wstydliwa, codzienna obawa Jesmyn, że któraś z uczennic rozpozna na niej własne ubrania, przekazane wcześniej w darze ciemnoskórej sprzątaczce. Nastoletnia Ward uważała się za nieatrakcyjną, biedną, czarną dziewczynę. Chodziła ze wzrokiem wbitym w podłogę, nie próbowała ładnie się ubierać, stroniła od ludzi i robiła, co w jej mocy, by – jak wyznaje w „Men We Reaped” – „zająć jak najmniej miejsca, przyciągnąć jak najmniej uwagi”. Czuła się z góry przegrana i dopiero po latach zrozumiała, że ten problem dotyczy całej wspólnoty. Z powodu braku zaufania – do społeczeństwa, do swoich ojców, do samych siebie – cierpieli wszyscy. Upragnioną ucieczką od beznadziejnej rzeczywistości były dla niej literatura i studia (anglistyka i twórcze pisanie na Uniwersytecie Stanforda), które ukończyła jako pierwsza w rodzinie.

O rodzinie jako takiej nie potrafi myśleć inaczej niż matriarchalnie. W jej społeczności to na kobietach od pokoleń spoczywał obowiązek wychowywania dzieci, zarabiania pieniędzy i prowadzenia domu, podczas gdy „ich mężowie wiązali się z innymi kobietami i żenili z nimi, a potem je również porzucali, być może w poszukiwaniu wolności albo władzy, których pozbawiało bycie czarnym mężczyzną na Południu”. Nie inaczej rzecz miała się z państwem Ward – rozwiedli się po kilku nieudanych próbach ratowania związku. Jesmyn, jako najstarsza z czworga rodzeństwa, opiekowała się bratem i dwiema siostrami pod nieobecność pracującej matki, podczas gdy jej ojciec wdawał się w kolejne przelotne romanse (w sumie miał jeszcze sześcioro potomstwa).

W 2000 roku doszło do tragedii, która – obok huraganu Katrina – odcisnęła bodaj największe piętno na jej życiu i pisarstwie. W wypadku spowodowanym przez białego kierowcę (zbiegł z miejsca zdarzenia i ostatecznie uniknął surowej kary) zginął dziewiętnastoletni wówczas brat Jesmyn, Joshua. W ciągu kolejnych czterech lat, w różnych okolicznościach, śmierć poniosło czterech innych czarnoskórych młodych mężczyzn – znajomych lub krewnych Ward. To właśnie im poświęciła zbiór „Men We Reaped” (2013). Składają się na niego opowieści o życiu ofiar oraz wspomnienia z dzieciństwa i okresu dorastania, historie przodków, lokalnej społeczności i samego DeLisle.

„Zastanawiam się – pisze – dlaczego cisza jest dźwiękiem naszej tłumionej wściekłości, odkładającej się w nas rozpaczy. I dochodzę do wniosku, że tak być nie może, że muszę pozwolić tej opowieści przemówić”. Bolesny i trudny proces przywoływania i opisywania przeszłości miał pomóc jej „zrozumieć, dlaczego umarł jej brat, podczas gdy ona wciąż żyje, dlaczego ta pierdolona historia uziemiła ją” na tak długo. Efekt to książka – najbardziej osobista ze wszystkich – pozwalająca pojąć, z jakich doświadczeń wyrasta twórczość autorki, skąd bierze się jej pisarska wrażliwość. A także dlaczego w każdym miejscu pracy wybiera ona opcję z ubezpieczeniem na życie, dlaczego wciąż boi się odbierać telefony i dlaczego drży na samą myśl o tym, co czeka jej małego siostrzeńca.

Południe

Przedwcześnie zmarłemu bratu Ward zadedykowała swój debiut literacki – powieść „Where the Line Bleeds” (2008). Jej główni bohaterowie to czarnoskórzy bliźniacy, Joshua i Christophe. Ich matka, Cille, wyjechała do Atlanty lata temu i choć miała ich do siebie ściągnąć, skończyło się na sporadycznie przesyłanych podarunkach i skromnych przelewach pieniężnych. Uzależniony od narkotyków ojciec, zwany Sandmanem, zniknął jeszcze wcześniej, podobno leczył się na odwyku, ale nikt nie wie, gdzie teraz przebywa. Braci wychowuje niewidoma babcia, a historia rozpoczyna się w momencie, gdy obaj kończą szkołę i muszą znaleźć pracę. W rodzinnym mieście, Bois Sauvage (fikcyjny odpowiednik DeLisle, miejsce akcji wszystkich trzech dotychczas wydanych powieści Ward), perspektyw nie mają żadnych; w okolicznych miejscowościach mogą zostawiać aplikacje co najwyżej w fast foodach, supermarketach lub stoczniach. Zatrudnienie znajduje tylko jeden z nich; drugi, chcąc zarobić, decyduje się związać z lokalnym półświatkiem i codziennie balansuje na granicy prawa. Napięcie pomiędzy braćmi stopniowo narasta, a niespodziewane pojawienie się nieobecnych dotąd rodziców bynajmniej nie studzi emocji.

Jesmyn Ward, „Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie”. Przeł. Jędrzej Polak, Wydawnictwo Poznańskie, 336 stron, w księgarniach od lutego 2019Jesmyn Ward, „Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie”. Przeł. Jędrzej Polak, Wydawnictwo Poznańskie, 336 stron, w księgarniach od lutego 2019Nieoczywiste są relacje łączące bohaterów „Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie” (2017; pierwsza przetłumaczona na język polski książka Ward) – „południowej odysei”, którą Margaret Atwood określiła mianem „lektury obowiązkowej”. Trzynastoletni Jojo mieszka w Bois Sauvage razem z siostrą Kaylą, dziadkami oraz matką Leonie. Gdy ta ostatnia dowiaduje się, że jej ukochany, Michael, ma wkrótce opuścić okryte złą sławą więzienie Parchman, postanawia wyruszyć mu na spotkanie, zabierając ze sobą ich dzieci i białą przyjaciółkę. W podróży towarzyszyć im jednak będzie ktoś jeszcze – duch chłopca imieniem Bogaś.

W charakterystycznym dla siebie stylu, balansując między mrocznym a lirycznym, Ward snuje dwie komplementarne opowieści: o czasach niewolnictwa i jego nieprzepracowanym dziedzictwie, o trawiącym Południe rasizmie, nierównościach społecznych, ubóstwie, nałogach i przemocy oraz o zjawach z przeszłości, praktykach voodoo, wierze w moc talizmanów i ziołolecznictwa.

Niegodni

Strategia Ward nie dziwi, jeśli wziąć pod uwagę, jakie doświadczenia i emocje towarzyszyły pisarce, gdy dorastała. Nieustannie miała wrażenie, że w domach więcej jest duchów zmarłych niż żyjących mieszkańców, a ilekroć wracała do domu na wakacje, pragnęła tylko jednego: by tego lata nikt tu nie zginął. Niebagatelny wpływ na formę i treść jej prozy wywiera też polityka pamięci w USA – jak przekonuje autorka, rządzący „inwestują w uświęcanie i wymazywanie przeszłości”, jednocześnie zaprzeczając, by miała ona jakikolwiek wpływ na to, co dzieje się obecnie. „Upierają się, że rasizm nie istnieje, że wszyscy mamy równe szanse. Że wszyscy rodzimy się z takimi samymi możliwościami”.

Tymczasem bohater „Salvage the Bones”, Joshua, z dzieciństwa najmocniej pamięta uczucie głodu: śniadania składające się z garści płatków kukurydzianych popijanych rozwodnionym mlekiem z proszku, tuńczyka jedzonego całymi tygodniami i marzenia o pizzy. Na przejeździe kolejowym pozbawionym szlabanu – takim, na którym psująca się sygnalizacja nie jest naprawiana, bo przejazd znajduje się w regionie zamieszkałym głównie przez czarnoskórych – pewnej mglistej zimowej nocy ginie C.J., jeden z mężczyzn upamiętnionych w „Men We Reaped”. W „Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie” podczas krótkiego przystanku na trasie mały Jojo wraz z siostrą boją się wysiąść z samochodu, bo jasnowłosy chłopiec bawiący się na podwórku strzela do nich z udającego obrzyna patyka.

Żywioły

„Zbieranie kości” (2011) – druga powieść w pisarskiej karierze Ward – ukazuje się właśnie po polsku w świetnym przekładzie Jędrzeja Polaka. Każdy z dwunastu rozdziałów opisuje jeden dzień z życia piętnastoletniej czarnoskórej Esch oraz jej bliskich: ojca alkoholika i trzech braci – Randalla, Skeetah i Juniora, po którego urodzeniu zmarła ich matka. Każda upływająca godzina przybliża rodzinę do katastrofy, czyli nadejścia huraganu Katrina.

Fabuła osnuta jest wokół trzech przeplatających się wątków. Pierwszy to oczywiście Katrina, nieudolne próby przygotowania się na jej atak i ludzka bezbronność w obliczu skali zniszczeń. Odwołujące się do wszystkich zmysłów metafory oraz drobiazgowe, niezwykle plastyczne opisy gwałtownie zmieniającej się przyrody pozwalają zdać sobie sprawę ze skali zagrożenia. Drugi wątek wiąże się ze śnieżnobiałą Chiną, ukochaną suką Skeeta, święcącą triumfy w organizowanych w okolicy walkach psów. China szczeni się, dając swojemu właścicielowi nadzieję na zarobek, jednak okoliczności nie sprzyjają spokojnemu rozwojowi wydarzeń. Na pierwszy plan wysuwa się tu nie tylko głęboka więź chłopca z psem, ale też fizyczność czworonoga, zachodzące w jego wyglądzie i zachowaniu zmiany.

Trzeci, najważniejszy wątek dotyczy Esch: zaczytującej się w greckich mitach, uprawiającej seks z chłopakami z sąsiedztwa i nieszczęśliwie zakochanej w okolicznym łobuzie, Mannym. Ten bez oporu wykorzystuje ją, by później „przesuwać po niej wzrokiem jak po szybie”. Kiedy dziewczyna zachodzi w ciążę, staje się całkiem bezbronna. „Straszliwa prawda o moim stanie wybucha mi w brzuchu niczym ognisko z jesiennych liści, pożerając wszystkie spadłe z drzew igły sosen. Mam coś w środku”, mówi. Esch nie wie, co robić. Z tą niewiedzą, podobnie jak ze wszystkim innym, jest sama. Nigdy nie była u ginekologa, nie może liczyć na pomoc przyjaciółek, bo ich nie ma. Metody prowadzące do poronienia, o jakich słyszała? Zjedzenie całego listka tabletek antykoncepcyjnych, wypicie wybielacza albo walenie się mocno w brzuch.

W swojej poprzedniej powieści, „Where the Line Bleeds”, Ward umyślnie chroniła protagonistów przed bezwzględnością świata, który dobrze znała. Natomiast oddając głos czarnoskórej nastolatce, nie pozwoliła, by los ją oszczędził. Bo choć młodzi czarnoskórzy mężczyźni nie mają lekko, to młodym czarnoskórym kobietom odmawia się jakiejkolwiek sprawczości. Dorastają „uciszane, niezrozumiane, niedoceniane”. Mogą być albo młode i ciężarne, albo młode i biedne. To samo, co myśli o sobie Esch – „jestem mała, czarna, niewidzialna” – kiedyś myślała o sobie Jesmyn.

Po uderzeniu huraganu Camille w 1969 roku rząd zaproponował ofiarom żywiołu relokację. Taką samą propozycję wystosował czterdzieści lat później wobec ofiar Katriny. Nikt nie zaopatrzył rodzin w narzędzia potrzebne do odbudowy zdewastowanych domów; ofiary miały tylko jedną opcję – przeprowadzkę. Ward nie tyle zwraca uwagę na te paralele, ile po prostu wytyka je palcami. Jakby chciała powiedzieć: spójrzcie, nic się nie zmieniło. A potem dodać, dla wzmocnienia efektu, że nie tylko takim żywiołom czarnoskórzy musieli – wciąż muszą – stawiać czoła. Oto dlaczego stosunek autorki do rodzinnych stron sprowadza się do sformułowania love-hate relationship. Nienawidzi dyskryminacji, niesprawiedliwości, braku perspektyw – to przez nie wyjechała; kocha ludzi, tradycje, przyrodę – to dla nich wróciła.

Tę mieszaninę uczuć – miłości i nienawiści, zachwytu i przerażenia, czułości i brutalności – opisuje w każdej swojej książce. Nieustannie oscyluje pomiędzy poetyckością i dosadnością, obfitością i oszczędnością; zaludnia swoje powieści charakternymi, nieoczywistymi postaciami, przypatruje się im, wsłuchuje się w nie z największą uwagą i czyni ich głos słyszalnym. Jeśli cokolwiek w tym poczuciu misji może niepokoić, to chyba odgórne założenie, że istnieje jakaś „większość Amerykanów”, która nie słucha w ogóle, bo nie umie lub nie chce, albo słucha, ale nieuważnie, i dlatego słyszy źle. Potrzeba więc talentu na miarę Ward – kogoś, kto to wszystko wychwyci i wypowie, używając właściwych słów; kogoś, kto sprawi, że wszyscy zamienią się w słuch.

Owszem, Jesmyn Ward pozostaje wierna określonej perspektywie, konsekwentnie obstaje przy swoim (i przy swoich). Jej literacki upór nie bierze się jednak znikąd. W świecie, w którym dorastała i w którym chce się zestarzeć, „nadzieja i perspektywy na przyszłość są efemeryczne niczym poranna mgła”. Taki świat zna od podszewki, z jego wnętrza pisze. Ta jawna stronniczość jest jej pisarską siłą.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).