Wojny, korupcja i AIDS
Cdd20 Pixabay License

6 minut czytania

/ Literatura

Wojny, korupcja i AIDS

Aleksandra Kumala

Narratorka powieści „Koniec świata, umyj okna” Agnieszki Jelonek cierpi na, jak sama je nazywa, „Te Stany”. Coś, co porządkuje jej rzeczywistość, jednocześnie rozsadza ją od środka

Jeszcze 2 minuty czytania

Alicja nie lubi swojego imienia. Pracuje dorywczo, na umowę o dzieło. Kiedyś dziennikarską przyszłość wiązała z reportażami, aktualnie pisuje zlecone teksty o niczym. W metrze zawsze staje w pobliżu defibrylatora, w wagonie przy drzwiach, by móc uważnie studiować instrukcję ich awaryjnego otwierania. Bardzo chciałaby poczuć się zaopiekowana – jak w dzieciństwie, gdy babcia karmiła ją do syta i nie pozwalała porwać Cyganom, a mama co rano przygotowywała pyszne kakao. Choć czytała Virginię Woolf, w mieszkaniu brakuje jej własnego biurka oraz ulubionego plakatu Jima Jarmuscha – pozbyła się go na prośbę męża. Mąż Alicji nie ma imienia. Ma za to pracę, dużo pracy. Często wyjeżdża w delegacje, a jeśli już jest na miejscu, intensywnie trenuje bieganie i problemy żony przypisuje niewyspaniu bądź wirusowi. Tymczasem to nie brak snu czy przeziębienie sprawiają, że Alicja próbuje się zabić.

Główna bohaterka i zarazem pierwszoosobowa narratorka powieści „Koniec świata, umyj okna” autorstwa Agnieszki Jelonek cierpi na, jak sama je nazywa, „Te Stany”. Zaczęły się w dzieciństwie, z czasem przybrały na sile. Może, zastanawia się, są efektem nieudanych relacji z mężczyznami? Może wizyty w spa podczas służbowego wyjazdu? A może ich genezy należałoby szukać gdzie indziej? Jej życiorys pełen jest nieprzepracowanych, potencjalnie traumatycznych doświadczeń. Ilekroć jednak o nich wspomina, robi to jakby mimochodem; obrazy z przeszłości pojawiają się zupełnie nieoczekiwanie, na moment zaburzają porządek narracji i równie szybko z powrotem rozpływają w przemilczeniu, nigdy nie opowiedziane do końca.

Agnieszka Jelonek, „Koniec świata, umyj okna”. Wydawnictwo Cyranka, 104 strony, w księgarniach od września 2020Agnieszka Jelonek, „Koniec świata, umyj okna”. Wydawnictwo Cyranka, 104 strony, w księgarniach od września 2020

Centralne miejsce w tej historii zdają się zajmować ataki paniki – opisując to zjawisko, Jelonek nigdy nie gubi ostrości. Mocno konturuje każdy, najdrobniejszy detal; werbalizuje nieuchwytne wrażenia i trudne do wyobrażenia odczucia, rozchwiewa psychofizyczną równowagę postaci, pokazuje, jak szybko można dotrzeć do granicy wytrzymałości i chcieć już tylko jednego: śmierci. „Kiedy traci się kontrolę nad sobą, umyka jednocześnie coś bardzo pierwotnego – poczucie sensu. Nie wiesz, po jaki kij są ci potrzebne związek, praca, nauka, życie towarzyskie, a potem również wstawanie i jedzenie. Tonie się na oczach wszystkich i przy brzegu”, tłumaczy ustami protagonistki.

Jej głos nie dobiega przy tym – jak choćby w przypadku „Psów ras drobnych” Olgi Hund czy „Zapisków z domu wariatów” Christine Lavant – zza murów zamkniętej instytucji. Nie należy do osoby pogrążonej w apatii, załamanej, przesypiającej całe dnie, niemogącej znaleźć sobie miejsca, wypchniętej na społeczny margines. To głos osoby, której zwykle udaje się myśleć racjonalnie („Nagle nad mostem pojawia się słońce. (…) Świat jest niebrzydki. Nie zamierzam zrobić sobie krzywdy. To byłby straszny wstyd tak się zabić, a ja unikam kompromitujących sytuacji”), która miewa całkiem zwyczajne zachcianki (w rodzaju: „wybrać się do kina, a nawet odwiedzić kogoś i zjeść sernik, rozsmarować językiem na podniebieniu czekoladową polewę”), która chce normalnie funkcjonować, ale nie może, bo coś, co strukturyzuje jej rzeczywistość, jednocześnie rozsadza ją od środka. Nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi kolejny epizod lękowy – zawsze jest się czego bać, nie można poczuć się bezpiecznie. Paradoksalnie, na pewnym etapie świadomość czyhającego zagrożenia zdaje się jedyną stałą w życiu Alicji. Jakby tylko na swoją nerwicę naprawdę mogła liczyć.

Postać wykreowana przez Jelonek jedną nogą ciągle stoi w normalnym świecie, drugą niejednokrotnie zapada się w szaleństwo. Jednocześnie nikt, prócz niej samej, nie jest świadomy tego rozdwojenia; zwykle uchodzi ono niezauważone, nierozpoznane. Na pierwszy rzut oka Alicja niczym nie różni się od kobiet codziennie mijanych na ulicy; nie wykazuje żadnych objawów, nie wysyła wystarczająco czytelnych dla otoczenia sygnałów – stąd pewność, że „nikt się nigdy nie zorientuje, jeśli sama nie powie”. No i nie mówi. Bo komu? Męża nigdy nie ma w domu, przyjaciółki, nawet jeśli coś zauważają, wolą milczeć, a z kilkuletniego bratanka, w którego towarzystwie czuje się najswobodniej, nie sposób zrobić powiernika. Opisując spowszedniałe do bólu przedsięwzięcie – terapię – bohaterka stawia na ironiczny dystans, innym razem umyślnie daje się wciągnąć w znajomą grę. „To trochę tak, jak z utratą dziewictwa. Trzeba przeżyć, ale dupy nie urywa” – beznamiętnie kwituje pierwszą z wielu tego rodzaju wizyt.

W jednym z rozdziałów akcja przenosi się do Berlina; tam Alicja snuje fantazję o wizycie na Kreuzbergu i zjedzeniu posiłku „z ciepłych krajów, w których nie ma nerwicy i ataków paniki, bo są wojny, korupcja i aids”. Do złudzenia przypomina wtedy Arabellę z serialu „Mogę cię zniszczyć” – ofiarę gwałtu, która jak mantrę powtarza słowa: „w Syrii toczy się wojna, dzieci głodują, nie każdy ma smartfona”. Ona także szuka pocieszenia w cudzym cierpieniu, ratunku upatruje w tematach zastępczych. Najwyraźniej przegapia moment, w którym choroba zaczyna odgrywać rolę zasłony dymnej albo pancerza chroniącego przed innymi problemami. Ostatecznie, zamiast akcentować swoją potencjalną inność, osobność, nieprzystawalność, zamiast się w niej okopać i samą siebie spisać na straty, bohaterka „jeszcze coś próbuje”. Jak nie z bieganiem, to z pływaniem, pracą, alkoholem, wyjazdami zagranicznymi, telefonem zaufania, leczeniem na oddziałach szpitalnych i w specjalnych ośrodkach, czytaniem, uczestnictwem w weekendowych kursach i warsztatach dla wolontariuszy, romansowaniem, wreszcie, a jakże, pisaniem.

„Robię normalność, ale ona się wykrzywia”, wyznaje. Chociaż wiadomo już, że to zadanie wyczerpujące, bo lwią część roboty trzeba wykonać w pojedynkę, raz za razem zaczyna od nowa. Właśnie tak potencjalnie przytłaczające sprawozdanie z choroby i samotności przeradza się w budującą, bezpretensjonalną, a do tego językowo zgrabną, opowieść o stopniowo wywalczanej samodzielności. O rośnięciu w siłę.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).