Apokalipsa instant
chiaralily CC BY-NC 2.0

19 minut czytania

/ Obyczaje

Apokalipsa instant

Rozmowa z Lechem M. Nijakowskim

Koronawirus wyparł zaskakująco łatwo myślenie o katastrofie klimatycznej. Popyt na opowieści o końcu świata nie oznacza głębokiego przewartościowania postawy wobec ludzkości i jej losu – mówi autor książki „Świat po apokalipsie”

Jeszcze 5 minut czytania

PRZEMYSŁAW WITKOWSKI: Pana książka „Świat po apokalipsie”, zdaje się, zaliczy renesans popularności i kolejne wydania. Spodziewał się pan akurat wirusa?
LECH M. NIJAKOWSKI: Nie pisałem jej jako pracy futurologicznej, starając się przewidzieć przyszłość. „Świat po apokalipsie” to analiza tekstów kultury popularnej przedstawiających postapokaliptyczne społeczności. Interesowały mnie zatem wyobrażenia społeczne i „społeczna świadomość”. W tych filmach czy powieściach możemy znaleźć wiele źródeł apokalipsy, w tym najbardziej fantastyczne. Wśród najczęściej wykorzystywanych scenariuszy mamy także pandemie. To zresztą również z naukowego punktu widzenia wariant o wysokim prawdopodobieństwie. Zatem nie zaskoczył mnie kolejny mikrozabójca z chińskich „mokrych targowisk”. 

To już koniec? Szykować garnitur do trumny?
Nie znamy finału. Może wszyscy umrzemy. Nie można jednak strachu i paniki utożsamiać z myśleniem apokaliptycznym. Bez wątpienia strach przed epidemią doprowadzi do wzrostu popularności dzieł katastroficznych i postapo. Ale nie musi to oznaczać, że ludzie zaczną powszechnie myśleć o tym, że żyją w dniach ostatnich. Zauważmy, że koronawirus wyparł zaskakująco łatwo myślenie o katastrofie klimatycznej. Popyt na opowieści o końcu świata nie oznacza głębokiego przewartościowania postawy wobec ludzkości i jej losu.

Co nas zniszczy? Maszyny, wirus, wojna, klęski żywiołowe?
No cóż, trudno powiedzieć. Chrześcijańska Apokalipsa, nordycki Ragnarök, hinduska Kali Yuga, islamski Yawm al-Qiyāmah czy zoroastriańskie Frashokereti, każda z nich ma swoją wizję dni ostatnich.

A na co wskazuje popkultura?
Opowieści, które my nazywamy postapo, to jest współczesna konstrukcja. Dawne kultury ludowe, wiejskie, z dominującym obiegiem oralnym, zapewniały ludziom pełne symboliczne opanowanie świata. Czasami mogły to być opcje bardzo nieortodoksyjne, jak te na polskiej, nominalnie katolickiej wsi, z jej demonologią czy transferem opowieści z Biblii w lokalne warunki. To zaczęło się zmieniać wraz z szybką urbanizacją i industrializacją w XIX wieku. Sama kultura popularna w aktualnej wersji wyłoniła się w XX wieku, gdy to kultura masowa stała się nową „kulturą ludową”, choć opartą już na piśmie i innych mediach. Dzisiaj to ona zapewnia również te obiegi, interakcje, sensy, które my kojarzymy z gadaniem, plotkowaniem na rynku w kulturach ludowych. A więc obok dzieł profesjonalnych czy tego, co robią fani w fandomach, mamy do czynienia ze sferą nieustannie wykorzystywaną w codziennych interakcjach w sieci. A więc ludzie się straszą, bawią, komentują świat przy pomocy memów.

To kiedy wkracza na scenę postapo?
Myślę, że korzeni możemy szukać już w wieku XIX. Za jedną z pierwszych powieści postapokaliptycznych powszechnie uznaje się „The Last Man” Mary W. Shelley, autorki „Frankensteina”, z 1826 roku. Wpływ na narodziny postapo bez wątpienia miał postęp technologiczny. Wywoływał różne frustracje i lęki, które sprawiały, że katastroficzne scenariusze były chętniej czytane. Regularnie przewijały się w tych opowieściach gazy bojowe, kometa czy epidemie, które z oczywistych powodów od wieków w nich dominowały. Bomba atomowa mogła się jednak pojawić dopiero po Hiroszimie i Nagasaki, a mordercze sztuczne inteligencje odpowiednio później. To się więc zmieniało. Jednak gdyby spróbować to jakoś uporządkować, to najstarszymi powodami zniszczenia, które odnajdujemy, jeszcze przed powstaniem kultury popularnej, są oczywiście bogowie i natura. Często Bóg wysyła kometę, aby ukarać grzeszną ludzkość. W wersji zeświecczonej jest zaś natura, która się buntuje. To może być przypadek albo reakcja na działanie człowieka, kiedy ów bunt jest efektem pychy na miarę wieży Babel, gdy człowiek, chcąc zapanować nad żywiołami, doprowadza do katastrofy. Motywy się powtarzają – meteoryty, komety, trzęsienia ziemi. Popatrzmy, jaki efekt wywołało trzęsienie ziemi w Lizbonie w XVIII wieku. Niektórzy powiedzą, że zawdzięczamy mu transformację Oświecenia. Albo epidemia dżumy z XIV wieku, której ponoć „zawdzięczamy” nowoczesną gospodarkę. Dawniej to był dopust Boży, dziś bardziej natura, która jest niszczycielska – wirus, który wyłania się z jakiejś ciemnej puszczy, gdy wycinany jest las, topnieje lodowiec i w wyniku ekspansji człowieka budzi się z letargu. Teraz już oczywiście opowieść ta toczy się w wersji zeświecczonej.

Ja bym polemizował z tą świeckością. Dla mnie to jest religijność czasów naukowych.
To jest gigantyczny temat. Mówiąc o zeświecczeniu, mam na myśli, że w ujęciu religijnym za zniszczeniem stoi po prostu Bóg, który człowieka za coś karze, i to jest klasyczne ujęcie chrześcijańskie.

Tych wizji było przecież więcej, masa religii tworzyła jakiś własny Armagedon...
Jak najbardziej. Ponowne przyjścia w chwale, dni ostatnie, nadejścia mesjasza, wielkie sądy, zniszczenia i odbudowy, wielkie bitwy, są całe tomy wizji końca czasów, do dziś zresztą bardzo popularne. Dalej mamy apokalipsy związane z działaniem ludzi, wojenne. Jednak to jest relatywnie późny typ. Zaczyna się rozwijać już przed pierwszą wojną, ale ten konflikt był gigantycznym akceleratorem. Wtedy to maska gazowa stała się ikoną postapo, bo największym lękiem napawały wówczas niewyczuwalne i bezlitośnie zabójcze gazy bojowe.

A teraz jest jakiś wyraźny motyw, który tak dominuje?
Nastąpiło wielkie przyśpieszenie, bo i świat przyśpieszył. Niezwykle ważną cenzurą w myśleniu apokaliptycznym jest druga wojna światowa. Nawet nie dlatego, że była to wojna totalna, bo pierwsza miała o wiele większy wpływ na rozwój tego typu opowieści. Jednak druga wojna połączyła stare i nowe lęki, a kluczowym elementem było zbombardowanie Hiroszimy i Nagasaki. Okazało się, że człowiek sam na siebie może sprowadzić absolutną zagładę. Wcześniej to była zbuntowana natura, Bóg, a tu nagle to ostateczne zniszczenie mogło okazać się wynikiem działań samych ludzi. Do tego stopnia było to przekonujące, że różne związki wyznaniowe zaczęły opisywać moment Sądu Ostatecznego, wmontowując tam topos wojny atomowej. To pomnożyła jeszcze kultura masowa i popularna, fantastyka, film, serial, komiks, fandomy, dodając wątki i hybrydyzując tematy i narracje. I dziś mamy już cały ich gąszcz: zbuntowaną naturę, ekologiczne katastrofy. Zagłada atomowa jednak nie zniknęła. Pandemie trzymają się mocno. Wymykająca się człowiekowi sztuczna inteligencja, wojny robotów, najazd obcych z kosmosu – i z tym mamy do czynienia coraz częściej.

Od lat siedemdziesiątych gwałtownie rośnie liczba powstających thrillerów i horrorów. Boimy się więcej?
Człowiek jako gatunek boi się od zawsze. Strach jest niezwykle ważny. Gdy patrzymy na religię, mitologię, kultury ludowe, to wszędzie mamy do czynienia z różnymi formami symbolicznego opanowania świata, w tym przede wszystkim strachu, lęku i trwogi.

Jednak rozwój technologiczny jest błyskawiczny, gospodarka jest rozchwiana, praca jest niepewna, socjal nie istnieje...
Czy nowoczesne lęki, które są inaczej symbolicznie zorganizowane, związane z nowymi zjawiskami, to dowód, że tego lęku jest więcej? Można by dyskutować. Czy człowiek, który żył w średniowiecznej Europie, bał się mniej? Miał mniej zagrożeń? A epidemie? Wojny? Brak dostępu do służby zdrowia? Jednak wtedy jednocześnie wyraźniejszy był wymiar sakralny, duchowy. Śmierć miała swoje miejsce w wielkim cyklu istnienia świata, boskim planie. On owszem, mógł się bać, ale nie żył jednak w ciągłym lęku przed końcem swojego istnienia, bo jego dusza miała trwać przez całą wieczność. 

Jednak dziś w zlaicyzowanym świecie ich doczesność jest wszystkim, co mają...
Być może ta chrześcijańska obietnica, a dokładniej jej brak, jest kluczowa do zrozumienia dzisiejszych lęków. To bowiem zlaicyzowane kraje bogatej Północy narzucają w kulturze masowej globalne trendy. A trzon postapo jest ufundowany, mimo wszystko, na chrześcijańskich wyobrażeniach. Ich dzisiejsze wersje, oczywiście luźno powiązane z oryginałem, są rozprowadzane na cały świat. No i mamy do czynienia z przetworzeniem tych pierwotnych chrześcijańskich znaczeń. One organizowały strach tak, że zawsze jednak była tam jakaś obietnica. Ta sama, która została później przetworzona w rewolucyjne myślenie utopijne. Są autorzy, np. Shmuel Eisenstadt, którzy pokazują, że ruchy millenarystyczne w Europie to źródło nowoczesności. Dlaczego? Bo pozwalały podważać zastany feudalny porządek, który wcześniej był traktowany jako bezalternatywny i uświęcony. I tu te wszystkie herezje, chłopskie bunty, kolejni Chrystusi, którzy głosili, że powrócili, a tu paruzja jest kluczowa, oni pokazywali, że ten świat może być zupełnie inny. Teraz jednak mamy do czynienia raczej z gatunkami, które często udają, że opisują coś niezwykle groźnego, ale tak naprawdę bawią konsumenta.

Lech M. Nijakowski 

Dr hab., profesor w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, stały doradca Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych Sejmu RP od 2001 roku. Członek Komitetu Prognoz „Polska 2000 Plus” przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk w kadencji 2019–2022. Członek redakcji „Przeglądu Humanistycznego”, „Studiów Socjologiczno-Politycznych. Seria Nowa” oraz „Zdania”. Ostatnio opublikował m.in. „Rozkosz zemsty. Socjologia historyczna mobilizacji ludobójczej” (Wydawnictwo Naukowe Scholar, 2013), „Świat po apokalipsie. Społeczeństwo w świetle postapokaliptycznych tekstów kultury popularnej” (Wydawnictwo Naukowe Scholar, 2018) oraz „Ludobójstwo. Historia i socjologia ludzkiej destrukcyjności. Popularne wprowadzenie” (Wydawnictwo Iskry, 2018).

No tak, ale bawiąc, rozładowują realne napięcie.
Nawet jeżeli to jest horror, film apokaliptyczny, postapokaliptyczny, to niekoniecznie ich masowa konsumpcja świadczy o wzroście trwogi. Ten strach może być zupełnie inaczej przepracowany. To jest bardzo podstępne, że filmy, które pokazują upadek świata i powiązany z tym upadek człowieka, nie mają często zupełnie wymiaru katarktycznego. Te wizje zagłady są najczęściej o tym świecie, w którym teraz żyjemy. Być może o jego ulotności, słabości, kruszejących fundamentach, o tym, że cywilizacja to jest domek z kart. To są najbardziej rozpowszechnione struktury w kinie postapo i myśleniu społecznym o zagładzie. Jednak to nie znaczy wcale, że mamy do czynienia ze spojrzeniem w otchłań. Można powiedzieć, że są one niezwykle optymistyczne. Przecież komunikują wprost, że nieważne, co by się stało, jak gigantyczny nie byłby kataklizm – ludzkość przetrwa. I ma to dość reakcyjny wymiar, petryfikujący tę kulturę, w której żyjemy, mówiąc nam „nawet nie wiesz, jak masz dziś dobrze”. Oczywiście są też pesymistyczne, bo pokazują, że nasz świat globalnej Północy jest bardzo kruchy, że wystarczy meteoryt, wojenka czy epidemia albo sam strach przed nimi, żeby cała ta nasza „niezwykła” kultura i cywilizacja rozpadły się w eksplozji paniki, rabowania sklepów i zamieszek. W wielu z nich widać ukrytą tezę, że człowiek w gruncie rzeczy jest taki jak u Hobbesa, że trwa wojna wszystkich ze wszystkimi, a Lewiatan, który ma trzymać te wszystkie ludziki razem w ładzie i porządku, jest bardzo słaby.

Czyli jest to niezwykle konserwatywna, powiedziałbym, reakcyjna narracja? Potrzebujemy niezwykle silnego kręgosłupa instytucji i państwa, żebyśmy nie popadli w brutalny chaos?
Widać wyraźnie, że narracje apokaliptyczne tylko pewne więzi społeczne uznają za tak naprawdę silne...

Chyba są one silne tylko dla autorów tych opowieści...
Ale jak to jest rozpowszechnione! Jeśli dla wielu reżyserów, scenarzystów, pisarzy, twórców komiksów jakiś topos nieustannie jest ważny, to nie tylko oddaje społeczną świadomość, ale też utwierdza odbiorców w wyznawanych przekonaniach. Można powiedzieć po marksistowsku, że to taka praca w nadbudowie, w celu utrzymaniu bazy via utrzymanie hegemonii kulturowej przez opowieść produkowaną przez aparaty ideologiczne. Daje się też zauważyć w kulturze popularnej wyparowanie myślenia utopijnego. Jeśli się gdzieś pojawia film, który przedstawia nowy wspaniały świat, to szybko okazuje się, jak w klasycznych dystopiach, że za tą fasadą kryją się bardzo brzydkie mechanizmy, które pozwalają to szczęście nielicznych podtrzymywać, tak jak w „Dawcy pamięci”. Zniknął optymizm. Nie ma wzoru działania, fantazji popychającej do działania. Ta literatura już tak nie działa jak dawniej.

Ja tam widzę utopijny optymizm w niektórych dziełach, choć może nie taki, który by się nam podobał. Weźmy „Dzienniki Turnera”. No tam mamy „rasową wojnę”, którą wygrywają krok po kroku naziści. Jeśli Timothy McVeigh jest w stanie po ich lekturze zabić w zamachu 168 osób, to jednak jest w nich jakaś utopijna moc sprawcza.
Ależ to raczej dystopia... 

A to zależy, z jakiej perspektywy patrzymy. Dla skrajnej prawicy przeciwnie.
No tak, dla ludobójców, nazistów to będzie zdecydowanie pozytywna utopia. Oni już dawno tworzyli wizje, w których dehumanizują swoje ofiary, jak wizja tysiącletniej III Rzeszy czy państwa tureckiego w okresie ludobójstwa Ormian. Weźmy Dicka i „Człowieka z Wysokiego Zamku” – czy ta rzeczywistość nie jest w jakimś sensie, kiedy na nią spojrzeć z drugiej strony, nazistowską utopią? Breivik też w imię swojej utopijnej wizji zabija 77 osób. Dla niego dystopijne są opowieści o „Eurabii” i „wielkim zastąpieniu”. Tarrant morduje 45 modlących się muzułmanów w Christchurch, napędzany wizją zatrzymania „ludobójstwa białej rasy”, które to jest przecież także apokaliptyczną wizją. W ich mniemaniu mordując, zapobiegają apokalipsie. Samo państwo islamskie jest też przykładem takiego myślenia. Pismo ISIS Dabiq wzięło nazwę od miejscowości w Syrii, gdzie zdaniem Daesz miała odbyć się ostatnia bitwa między siłami islamu i niewiernych.

To ja dorzucam kolejny element – ekologia. Cały czas słyszę opowieść o tym, że wymierają kolejne gatunki, temperatura się podnosi, susza nas zabije, a świat zostanie zniszczony przez nas samych...
Przebywa pan najwyraźniej w takiej bańce.

Owszem, ale wcześniej w tej samej bańce były inne tematy...
No zgoda. Dawniej był to obecny motyw, ale teraz nastąpiło coś więcej. Pandemia koronawirusa, a wcześniej apokaliptyczna pogoda, lasy płonące na Syberii, lasy płonące w Amazonii, lasy płonące w Australii. Topnienie lodowców. Zima bez śniegu i mrozu. To sprawia, że to odczucie narasta. Czy sprawia, że ludzie żyją bardziej ekologicznie? Oczywiście, że nie. Czy myślą o swojej przyszłości przez pryzmat apokalipsy klimatycznej? Niektórzy tak. Mówi się nawet o depresji klimatycznej. Ale większość znowu nic sobie z tego nie robi. Są też ruchy antynatalistyczne... Nie będę miał dzieci, aby uratować świat. Ale ludność Ziemi się nie zmniejsza.

Tymczasem Naomi Klein wskazywała na kryzys ekologiczny jako łączącą ludzkość opowieść i rzeczywiście to zdaje się ruszać ludzi do walki na ulicach, vide Extinction Rebellion...
Jednak to ciągle ogranicza się do konkretnych, dość niewielkich grup i środowisk czy form aktywności. To nie jest dawna opowieść religijna, która integrowała społeczność we wszystkich wymiarach i ze wszystkich środowisk. Raczej mamy do czynienia z wielością opowieści. Nie ma jednej globalnej. Nawet ta opowieść ekologiczna jest na różne sposoby przejmowana i opowiadana przez różnych ekologów i ich grupy. Nie tylko dlatego, że mają lokalne wyzwania, przykłady, ale również dlatego, że jest to związane ze stylem życia. Dla jednych jedzenie psów i kotów może być straszliwym problemem, a dla innych normalną praktyką kulinarną. 99% ludzi będzie zadowolonych, że idzie na grilla, ma fajną wannę i było wczoraj na koncercie. Ale nawet jeśli weźmiemy pod uwagę tylko tych, którzy uznają zmiany klimatyczne za zagrożenie, to tam przecież obecny jest też oświeceniowy z ducha optymizm. Samo założenie, że dzieje się apokalipsa klimatyczna, nie znaczy, że to się przełoży na myślenie apokaliptyczne we wszystkich tych grupach i środowiskach. Optymiści technologiczni powiedzą przecież: tak, mamy wielki problem, jeśli nic nie zrobimy, świat, jaki znamy, się skończy i dlatego teraz musimy wprowadzać nowe technologie i dofinansowywać badania. Nowa rewolucja przemysłowa, akceleracjonizm, komunalizm – te wszystkie koncepcje to przecież myślenie bardzo modernistyczne. Mamy wreszcie antynatalistów, anarchoprymitywistów i prepersów. Mamy wielość.

A Polska? Przecież my kochamy apokalipsy. Ja widzę dwie kluczowe – powstanie warszawskie i Smoleńsk.
Ale tu nie pasuje termin apokalipsa.

Jak to? Przecież w pierwszym zniszczono miasto do zera, zostało wymazane.
To się jednak nie mieści w tym modelu. Ci, którzy mówią, że była to apokalipsa, że miasto zburzone, setki tysięcy ludzi zginęło, raczej kontestują dominującą postromantyczną opowieść. Ona oczywiście nawiązuje do figur chrześcijańskich, ale innych. To była Ofiara. Nawet Rymkiewicz w „Kinderszenen” pisze, że gdyby nie ta danina krwi, toby nie było i niepodległości, i odrodzenia po 1989 roku. Myślenie apokaliptyczne było i jest w Polsce słabe, bo zwyciężyło myślenie romantyczne i postromantyczne.

A polski katolicki nacjonalizm? On nie jest aby pełen wizji grożącej nam zagłady? Cywilizacja śmierci, ideologia LGBT, upadek zasad i wartości – kiedy słucham polskiego kleru, to mam wrażenie, że koniec czasów jest bliski.
W myśleniu chrześcijańskim apokalipsa jest optymistyczna. Tego nie ma we współczesnej kulturze popularnej. Te toposy chrześcijańskie, które są wykorzystywane, zostały odarte z optymizmu. To nie jest powtórne przyjście Chrystusa i jego tysiącletnie królestwo na Ziemi. To nie jest Sąd Ostateczny i oddanie racji tym, którzy cierpieli. Oznaczają ostateczny upadek, rozkład. Ja takiego myślenia w Polsce nie widzę. 
Mamy u nas ciągle silny dyskurs Polaka katolika. Badacze dziś podważają go, odwołując się do wyników sondaży opinii publicznej, statystyk Kościoła, do praktyk, i tu wyraźnie widać brak tej dominacji. Ale dla mnie ważny jest dyskurs. A ten jest cały czas przez katolicką topikę zdominowany i znów nam wyskakuje, na przykład przy Smoleńsku. Dlatego Janion mówi o dominacji postromantyzmu.

A co z reakcją polskiego Kościoła na koronawirusa? Czy paradoksalnie nie była ona mocno apokaliptyczna? Modlić się, komunie przyjmować, radośnie zmierzać ku potencjalnej śmierci?
Uczestniczyć w rytuałach religijnych trzeba, według Kościoła katolickiego, zarówno w czasach pokoju, jak i wojny. Chrześcijanie zakładają, że historia się skończy, w tym sensie odrzucają nieustanny oświeceniowy postęp. Ale daleko nam do optymizmu pierwszych chrześcijan czekających na powtórne przyjście Chrystusa. Teraz wszyscy obawiają się kryzysu i konfliktu, marząc o dalszej drobnomieszczańskiej akumulacji. Myślenie apokaliptyczne w każdej wersji paraliżuje racjonalną debatę o przyszłości. To powinny być konkretne projekty polityczne, a nie strumień memowej świadomości. Zamiast poddawać się wizji widowiskowego końca cywilizacji, trzeba rozmawiać o sanacji stosunków społecznych i gospodarczych. Tym bardziej że po pandemii z pewnością nadjedzie drugi jeździec apokalipsy – kryzys gospodarczy; a po nim trzeci – katastrofa klimatyczna. Nie dajmy im bezkarnie tratować najsłabszych.