Witajcie w przedwojniu
Truthout.org CC BY-NC-SA 2.0

13 minut czytania

/ Obyczaje

Witajcie w przedwojniu

Przemysław Witkowski

Kiedy chcesz akumulować, musisz mieć spokój. Aktywiści społeczni, związki zawodowe czy centra socjalne stoją temu na drodze. Trzeba ich usunąć albo czymś zająć. Likwidowane są miejsca działające na rzecz wspólnoty. Znikają jedno po drugim w europejskich metropoliach

Jeszcze 3 minuty czytania

Geopolityczne tąpnięcia  

Przez świat idzie fala. Kolejne kraje zmieniają się w autorytarne parodie demokracji. Rosja, Turcja, Polska, Węgry, Włochy, USA, Brazylia – tam, gdzie jeszcze kilkanaście lat temu choćby udawano przywiązanie do praw i wolności, dziś sławi się siłę, naród, uderza się w mniejszości, szczuje na przyjezdnych. Putin, Orban, Salvini, Trump – tacy jak oni dziś rozdają karty. Kolejne kraje decydują się postawić na „silnego człowieka”. Ludzie rezygnują z wolności na rzecz porządku i bezpieczeństwa. Autorytarna spirala się nakręca. Ci przywódcy nie wzięli się jednak znikąd. Od lat pracowały na nich sztaby ludzi, aparaty ideologiczne produkowały treści, nazywały świat, szczując grupy na siebie, budując hierarchie. Pokazując palcem „winnych” tego, że kurczą się zasoby, biedni biednieją – a jeszcze biedniejsi stoją u bram, chcąc dostać się do krainy bogactwa: Europy, Północy, wielkiego miasta. 

Tymczasem końcem tej spirali jest wojna. Ona zresztą już trwa. Gruzja, Ukraina, Syria, Kurdystan, Jemen – to są jej fronty. Po trzydziestu latach dominacji USA słabną. Inne mocarstwa na nowo kreślą swoje strefy wpływów. Tak jak na początku XX wieku czy podczas zimnej wojny, konflikty między nimi toczą się na terenach, które pech i geografia uczyniły terenem zastępczym. Iran, Turcja i Arabia Saudyjska walczą o dominację na Bliskim Wschodzie. Rosja próbuje zabezpieczyć swoją strefę wpływów na Kaukazie i nad Morzem Czarnym i sprawdza, jak daleko kraje UE pozwolą jej sięgnąć. Chiny zajmują wyspy na Morzu Południowochińskim i budują sieć portów w Afryce i Azji, mających zabezpieczyć eksport z Państwa Środka. Do wszystkiego dokłada się kryzys ekologiczny, a susze, tsunami i powodzie wyrzucają z domów kolejne fale migrantów. Całość zaś przykryć mają flagi na wiecach, patriotyczne odezwy, pokazywanie palcem wroga i dumne przemowy o uczynieniu USA/Polski/Turcji/Włoch Great Again. W całej Europie rosną w siłę partie skrajnej prawicy, czemu z radością przyklaskuje Rosja. „Obyś żył w ciekawych czasach” – przeklinali się, ponoć, Chińczycy. I tak oto nam przyszło żyć w ich przekleństwie.

Pobudzając wzrost pałką 

Ten cykl zaczął kryzys 2008 roku. Polska przeszła go dość gładko, jednak dla całego Zachodu był on wstrząsem. To najcięższy kryzys od lat trzydziestych. Ulice miast USA, Hiszpanii, Grecji zajęli Indignados, ruch Occupy, wybuchały strajki, demonstracje i protesty, których ostatnią falą są „żółte kamizelki”. Nadzieję na sprawiedliwszy podział kosztów polityki kryzysowej przekreśliła ostatecznie porażka Berniego Sandersa w prawyborach amerykańskich demokratów i zdławienie oporu wobec polityki cięć w Grecji. 

Jednak, jak pisał Walter Benjamin, „każda fala faszyzmu jest świadectwem nieudanej rewolucji”. Jeśli nie da się wyrazić problemów lewicowym językiem, mówiącym o ekonomii i etyce, to zostaną one opisane pojęciami ze słownika darwinizmu społecznego, nacjonalizmu i hierarchii. Tak to już w kapitalizmie się cyklicznie dzieje. Gdy upada lewica, na jej miejsce wskakują faszyści. Od tego przecież są w tym systemie od zawsze.

Ewikcje Romów, likwidowane centra socjalne, napięcie wśród pracowników i plany wycinki w Białowieży to wyznaczniki tego kierunku marszu. Romowie migrujący to najtańsza siła robocza. Pogardzani i dyskryminowani najmują się do pracy za bardzo niskie stawki. Zbierają złom, pracują na budowach, sprzedają kwiaty. Jeśli nie uda im się znaleźć zatrudnienia, żebrzą. To samo miejsce w strukturze społecznej czeka w UE milion wojennych uchodźców z krajów bliskowschodnich. Oni spotykają się z tym bardziej nieżyczliwym przyjęciem, im dalej od niemieckiego centrum gospodarczego się znajdą. 

Rok Antyfaszystowski

To ogólnopolska inicjatywa koalicji instytucji publicznych, organizacji pozarządowych, ruchów społecznych, kolektywów oraz artystów, artystek, aktywistów i aktywistek. Za cel stawia sobie upamiętnienie zmagań dawnych antyfaszystek i antyfaszystów oraz sprzeciw wobec powrotu do sfery publicznej ruchów neofaszystowskich oraz takich, które dokonują apologii faszystowskich idei, dyskursów i praktyk.
Tekst Przemysława Witkowskiego otwiera cykl artykułów, które w związku z Rokiem Antyfaszystowskim będą pojawiały się na łamach „Dwutygodnika”.

Kraje, które weszły z Polską do UE, połączyła wspólna niechęć do uchodźców. Oni, podobnie jak Romowie, dołączą do najgorzej opłacanej grupy pracowników. A wskutek rasistowskiej niechęci będą zmuszeni szukać pomocy w państwie i siedzieć cicho. Liczba pobić i zajść związanych z nienawiścią na tle międzykulturowym wzrosła kilkakrotnie. Efekt: demonstracje, pobicia i wyzwiska, ze strony społeczeństwa większościowego kontra nadmierne zagęszczenie, spięcia etniczne i przypadki przemocy seksualnej w ośrodkach dla azylantów. Ciągle utrzymuje się napięcie, aby w krajach peryferyjnych Unii wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Tymczasem, w cieniu „kryzysu uchodźczego” można spokojnie akumulować, wiedząc, że uwaga społeczna jest skierowana gdzie indziej. 

Jednocześnie w europejskich metropoliach postępuje gentryfikacja. Korzystnie położone biedne dzielnice są czyszczone z mieszkańców, stając się zapleczem dla Airbnb i klasy średniej. Ubodzy i migranci lądują na najgorszych osiedlach. Jednocześnie wysiedlane i zamykane są niezależne centra społeczne. Likwidowane są miejsca, które działały na rzecz wspólnoty i znacząco zwiększały kapitał społeczny. Znikają jedno po drugim w Pradze, Wiedniu, Dublinie, Helsinkach, Rzymie, Genewie, Bolonii, Berlinie, Atenach, Istambule, Londynie i wielu innych metropoliach. 

Cóż, kiedy chcesz akumulować, musisz mieć spokój. Aktywiści społeczni, związki zawodowe czy centra socjalne stoją temu na drodze. Trzeba ich usunąć albo czymś zająć. Najlepiej jedno i drugie. Pozbycie się oporu i rozegranie konfliktu z migrancką siłą roboczą pozwala wymusić dodatkowy dzień pracy, ostrzejsze normy, większą prekaryzację i elastyczność. A to pozwala przekroczyć kryzys i jest gwarancją utrzymania zysku. A jeśli podzieli się pracowników na kobiety i mężczyzn, homoseksualistów i hetero, smagłych i białych, tutejszych i przyjezdnych, jest szansa, że ścierając się ze sobą, o tematy dla utrzymania systemu drugorzędne, nie zajmą się znów okupowaniem placów i skłotów, strajkami czy domaganiem się od rządu sprawiedliwości społecznej i walki z korupcją.

My i Oni 

I tak oto powstaje podział na tych, którzy są z rządem w imię redystrybucji, czyli na „patriotów”, i wszystkich tych, którzy mają jakieś „ale” – nauczycieli, sędziów, homoseksualistów, feministki, mniejszości narodowe, anarchistów, dziennikarzy – czyli „lewactwo”. I tu znów niezbędni akumulującym stają się faszyści. Kto lepiej będzie pilnował jedności narodowej niż koleś z kastetem i pałką? Kto lepiej sterroryzuje wyzyskiwanego pracownika migranta niż faszyzujący „obrońca ojczyzny”. A na końcu można łatwo umyć ręce, przecież to nie państwo działa, tylko zupełnie „niezależni” nacjonaliści. 

Jednocześnie, żeby zaprząc nas w szeregi „patriotów”, uruchomiona zostaje cała maszyneria. Na „patriotyzm” musi powstać suto dotowana „moda”. Za publiczne pieniądze powstają oddane idei „polskości” muzyka, komiks, filmy, seriale, rekonstrukcje, wystawy, koncerty i książki. Media muszą zostać zdominowane, tak jak dał przykład we Włoszech Berlusconi. Ma powstać jednolity i czarno-biały przekaz analogiczny do serwowanego przez Fox News i Russia Today. Dla mniej wyrobionych fake newsy rozsiewać będą „niezależne” i „antysystemowe” serwisy w typie Info Wars i Najwyższy Czas! A nieprzygotowanych będzie coraz więcej. Niedofinansowane szkoły nie mają już czasu i siły wyposażać dzieci i młodzież w dobrze rozwinięty aparat krytyczny. Kultura coraz gorzej przechodzi kolejne wymiany ideologiczne i cięcia. Prasa drży przed wizją „repolonizacji”. 

A to, czego wstydzą się jeszcze trochę powiedzieć media publiczne, zepną w zgrabną całość skrajnie prawicowi patostreamerzy polityczni w rodzaju Roli, Cejrowskiego czy Kolonki, gotowi dla sławy zaprosić do rozmowy kogokolwiek, byleby wystarczająco agresywnie mówił, „jak jest”, „bez cenzury” i „politycznej poprawności”, szkalując, obrażając, hejtując, wyzywając, upokarzając i niszcząc, na każdy cień krytyki reagując słowem CENZURA. Zaś artyści, dziennikarze czy publicyści poddadzą się autocenzurze, aby uniknąć płynącego na nich z najróżniejszych „patriotycznych” kanałów hejtu.

Musi wrócić też i wraca konserwatywna moralność, która będzie trzymać nas w karbach reprodukcji. I znów zaczynają obowiązywać purytańskie wzorce, dzielące kobiety na „porządne” i „kurwy”, „którym się należy”, bo „same się o to prosiły”, a przecież powinny „znać swoje miejsce”. Wraca homofobia, bo „kiedy ja tyram na dzieci i żonę, pedały stroją się i tylko się pierdolą”. A jak jeszcze dołączy się do fali nawróceń, będzie można dodać, że to grzechy ciężkie. Dodatkowo jest i tych procesów prostszy wymiar techniczny. Żeby kompromat odpalany na opozycję działał, musi istnieć przecież restrykcyjna moralność.

Kluczem jest zadowolenie samców. Widzieliście kiedyś pielęgniarki palące opony pod sejmem? Nauczycielki okładające się z policją, przedszkolanki wyrywające drzewka i rzucające kostką brukową w skłoty? Nie? Ja też nie. To robią mężczyźni. To ich potrzeby muszą być zaspokojone. Podobnie było w PRL, w relacjach władza–Kościół. W momentach, gdy nie dało się utrzymać pełnego zatrudnienia, następowała odwilż w relacjach PZPR–Kościół katolicki. Czemu? Przecież nikt lepiej od wieków nie zaganiał kobiet do kuchni niż kler. Mężczyźni mający sensowną robotę, a w domu obsługiwanie przez kobiety nie mieli już takiej ochoty okupować stoczni, iść na czołgi z żądaniem wolności słowa i podwyżki. 

Hierarchiczne społeczeństwo, szczucie na „obcych” i „zdrajców”, purytańska moralność i przemoc wobec wrogów politycznych, manipulacje medialne i hiperpatriotyzm to właśnie kluczowe oznaki postępującej faszyzacji. Prawdziwym doktrynalnym faszyzmem staną się, kiedy pies zerwie się z łańcucha i ci, którzy uwierzyli w instrumentalnie stworzoną przez politycznych hipokrytów opowieść, zażądają jej praktycznej realizacji.

Pierwszą ofiarą powyższego procesu jest lewica. Raz, że swoim internacjonalizmem zagraża „jedności narodowej”. Dwa, że zostaje coraz bardziej postawiona przed bolesnym wyborem – albo obrona interesów biednych, albo praw obywatelskich. Jedna część lewicy zgodzi się na liberalne antypracownicze kroki, byleby mogła się kochać, z kim chce, nie patrzeć na kolor skóry i nie interesować się opinią księdza. Inna kupi rasizm, by bronić prawa pracy przed rozkładem w wyniku migracji, autorytaryzm, bo trzeba silnego państwa, by walczyć z kapitałem, i religię, bo ludzie przecież są wierzący, a lud ma zawsze rację. Przełknie to wszystko, byleby być z jakimiś pracownikami i myśleć, że tworzy lewicę, kiedy tak naprawdę buduje przyszły ruch faszystowski. Taki rozkład będzie tylko nakręcał już wyraźnie rysujący się podział społeczny – na korzystających z wolnego rynku kosmopolitycznych i wielkomiejskich oraz prowincjonalnych, wyzyskiwanych, nacjonalistycznych, którzy szukać będą oparcia w idei narodu, który stanie się religią. 

To reakcja, która istnieje jako stała w systemie. Tym mocniej, im słabsza jest lewica, która byłaby w stanie rozładować napięcie redystrybucją i racjonalną narracją. Potrzebne są nam więc lata antyfaszystowskiej pracy, nie jeden rok celebry. Bo to, co przed nami, będzie dużo gorsze niż ta gorączka, na którą cierpimy obecnie. Faszyzacja zawsze rodzi bowiem wojnę. Może nie dziś, nie jutro, ale zawsze nieuchronnie. W końcu granice fantastycznych imperiów się pokrywają. Wielka Polska nachodzi na Wielką Litwę i Wielką Ukrainę. Wielka Albania na Wielką Serbię. Wileńszczyzna, Zakarpacie, Katalonia, Transylwania, Irlandia Północna, Kosowo, Bośnia, Naddniestrze – miejsc zapalnych w Europie aż nadto. A to tylko Europa, a przecież tuż obok niej są targane wojnami Libia, Sudan, Syria, Irak i Kurdystan. Nic lepiej nie oliwi trybów gospodarki niż krew. Nic nie gasi lepiej sporów klasowych i pracowniczych. Skrajna prawica nazwie taki świat normalnością. Naszym zadaniem jest jednak wysłać tę normalność tam, gdzie jej miejsce. Wprost w rok 1945. Mam nadzieję, że rok 2019 będzie tego wysyłania początkiem.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).