Jest 1986 rok, w Chile rządzi Pinochet, a na stacji Mapocho w Santiago de Chile trwa zjazd lewicowej opozycji. Pedro Lemebel wychodzi przed zgromadzonych. Na twarzy ma namalowany sierp i młot, na nogach szpilki. „Nie potrzebuję przebrania / Tutaj jest moja twarz / Mówię z powodu swojej różnicy / Bronię tego, kim jestem / I nie jestem wcale tak dziwny”.
To nie kpina ani wtargnięcie na cudze terytorium. Lemebel sam jest marksistą, działa w opozycji przeciwko Pinochetowi. Jako „proletariusz-ciota”, jak sam o sobie mówi, nie może jednak liczyć na komfort w szeregach lewicowych ugrupowań, które własnej homofobii nawet nie dostrzegają. Publiczność jest skonsternowana. „Nie mów mi o proletariacie” – kontynuuje Lemebel do mikrofonu. „Bycie biednym i ciotą jest gorsze”.
Poetycki manifest, który później ukaże się drukiem jako „Manifiesto (hablo por mi diferencia)”, to tylko jeden z wielu radykalnych gestów Lemebela – chilijskiego pisarza, performera, działacza – ale chyba najlepiej pokazuje jego usytuowanie: w nieustannej kontrze, nawet wobec tych, którzy sami byli opozycją. „Biedny indiański, źle ubrany pedał” patrzył tak samo na ręce lewicowym antypinochetystom, konserwatywnym gejom z klasy średniej, piewcom chilijskiego cudu gospodarczego i zwolennikom grubej kreski oraz braku rozliczeń z dyktaturą.
Był pisarzem (z) marginesu, ale bynajmniej nie marginalizowanym. Kochano go całkiem mocno: jako autora, bojownika o prawa człowieka, ekstrawagancką publiczną postać. Fenomen – mówił o nim meksykański pisarz, krytyk, a prywatnie jego przyjaciel Carlos Monsiváis. Fenomen zarówno doskonałości rzemiosła, jak i zjawiskowości.
Jeden z najciekawszych, także ze względu na swoją osobność, prozaików Ameryki Łacińskiej, napisał tylko jedną powieść: „Drżę o ciebie matadorze”, która właśnie ukazała się po polsku w świetnym przekładzie Tomasza Pindla. Brak przecinka w jej tytule nie jest przypadkowy i na jakimś poziomie można go potraktować jako ekwiwalent „huja”, którym Polskę nazwała aktywistka Margot, odnosząc się do opresji fundowanej jej samej i jej siostrom przez opresyjne państwo. Z podobnego miejsca – spoza granic narodowej wspólnoty, kontestując zasady, którymi się ona rządzi, także te językowe – pisze o Chile Lemebel.
Loca, travesti, trolo, marica, marimacho – mówił o sobie, przejmując najbardziej obraźliwe określenia homoseksualisty i osoby transpłciowej, którymi dysponuje chilijska hiszpańszczyzna. Zmarły pięć lat temu, dorobił się po śmierci statusu niemal klasyka. Za życia był postacią zbyt nieprzewidywalną i radykalną politycznie, by lubił go literacko-instytucjonalny mainstream, nieufność była zresztą wzajemna. Był jednak, to na pewno, autorem kultowym. Sam Bolaño nazwał go najlepszym poetą swojego pokolenia, choć poezji sensu stricto Lemebel właściwie nie pisał. W kampanię w mediach społecznościowych na rzecz przyznania mu najważniejszej w Chile Narodowej Nagrody w dziedzinie literatury zaangażowały się w 2014 roku tysiące ludzi. Wyróżnienie przypadło jednak dużo mniej kontrowersyjnemu Antoniowi Skármecie, autorowi m.in. „Listonosza Nerudy”. Sam Lemebel mówił zresztą, że nie ma potrzeby „bycia czczonym w katedrze literatury”, że ma gdzieś nagrody.
W podobnym, lekko lekceważącym tonie wypowiadał się o swojej jedynej powieści. Mówił, że narodziła się z jego notatek z lat 80., które przez wiele lat przeleżały „gdzieś między wachlarzami i kosmetykami”, choć przyznawał, że „poszło mu dobrze”, a książka sprzedała się jak pan caliente, gorący chleb. Opublikowana w 2001 roku „Drżę o ciebie matadorze” to książka doskonale mieszająca szyki. Jest w niej wszystko, czego można się spodziewać po latynoskiej powieści pisanej w XX wieku (choć wydanej na początku XXI): dyktatura, zaginięcia, cały polityczny mrok ubiegłego stulecia.
Tyle że wielka historia zostaje tu squeerowana: bohaterką jest Ciotuchna z Naprzeciwka, starzejąca się loca (ciota, pedał, pedzio), a osią fabuły jej przyjacielsko-miłosna relacja z młodym opozycjonistą, komunistą Carlosem, który ukrywa w jej ubożuchnym, acz schludnym mieszkanku nielegalne materiały i broń. Nie jest to jedyna relacja, którą bierze na warsztat Lemebel: w tle toczy się równoległa, mocno komiczna opowieść o Pinochecie i jego nieustannie trajkoczącej małżonce Lucii. Momentem, w którym krzyżują się obie linie fabuły, jest nieudany zamach na dyktatora, do którego rzeczywiście doszło w 1986 roku.
Udanym przewrotem jest natomiast powieść Lemebela, który z nieprawdopodobną lekkością, w romansidłowym wręcz tonie za jednym zamachem wysadza w powietrze normatywny sposób opowiadania o narodowej historii, traumach, dyktaturze. „Drżę o ciebie matadorze” to powieść zabawna i skrajnie na serio zarazem, rozwibrowana językowo, skatologiczna i czuła, lekka, ale i wywrotowa, bo głęboko polityczna. Jest tu dyktator robiący w gacie ze strachu i ptaszki haftowane na obrusach przez Ciotuchnę, są młodzi, spoceni rewolucjoniści i schorowane, przeczołgane przez życie locas, które, jak się okazuje, są zdolne do podobnego heroizmu, są tysiące desaparecidos, znikniętych i te, które niewidzialne były zawsze.
Rozpoczynanie znajomości z Lemebelem właśnie od powieści nie jest jednak, by tak rzec, do końca reprezentatywne. Dla Chilijczyków – i chyba też dla siebie – był on przede wszystkim niezwykle płodnym autorem crónicas, miejskich kronik/reportaży/felietonów, które przez wiele lat odczytywał na głos w niezależnej rozgłośni Radio Tierra. Kroniki były jego żywiołem: szybkie, mówione, mieszające gatunki, zgodne z naturą miejskiego szwendacza i demaskatora.
Tym, co łączy je z „Drżę o ciebie matadorze”, są centralne w obu przypadkach postacie locas, ciotuchn, ciot, transwestytek, osób transgender, którym oddawał głos i z których perspektywy patrzył na postpinochetowskie Chile. Sam też był loca: zawsze w makijażu i szpilkach, które traktował jako rodzaj roboczego uniformu i bez których, przynajmniej w pewnym okresie, nie pokazywał się publicznie.
*
Irytowały go pytania o biografię, nie chciał być wpisywany w żadną „chrześcijańską”, „wyciskającą łzy” opowieść o biedzie. „Miałem się dobrze, jestem fantastyczny” – ucinał. Faktem jest, że urodził się w 1952 roku w jednej z najuboższych dzielnic Santiago de Chile, a jego maskotkami – jak sam mówił – były szczury.
Syn piekarza, uczył się w technikum obróbki metalu i meblarstwa, a potem skończył plastyczno-pedagogiczne studia i przez jakiś czas pracował jako nauczyciel w dwóch liceach – z obu został zresztą zwolniony z powodu swojego, nieszczególnie ukrywanego, homoseksualizmu, który w czasach prawicowej dyktatury był nie tylko potępiany moralnie, ale również nielegalny.
Lata 80. – moment wejścia Lemebela w świat sztuki – były w Chile okresem naznaczonym terrorem i przemocą, której najbardziej perwersyjną i okrutną formą były zniknięcia (desapariciones) tysięcy ludzi, obecne też zresztą na kartkach „Drżę o ciebie matadorze”. Opozycja wobec Pinocheta nie dawała za wygraną, czego dowodem był chociażby przywołany w powieści zamach na dyktatora, ale czasy były raczej mroczne – i to nie tylko przez dyktaturę. Do Chile dotarła wówczas epidemia AIDS.
Odpowiedzią Lemebela na apokaliptyczno-moralizatorski dyskurs związany z rozprzestrzenianiem się wirusa HIV, a także na zaściankową mentalność opozycji i świata kultury były Klacze Apokalipsy. Performerskie duo, stworzone z poetą Francisco Casasem, miało gdzieś polityczną i obyczajową poprawność, podobnie jak przekonanie, że najpierw trzeba pokonać dyktaturę, a dopiero potem przyjdzie czas na walkę o prawa mniejszości. Chcieli wszystkiego naraz: wolności, praw obywatelskich, socjalu, antyimperializmu. Zaproszeni przez studentów Wydziału Sztuk Plastycznych, nago wjechali na uniwersytet na klaczy. Boso tańczyli na mapie Ameryki Łacińskiej ze szkłem z rozbitej butelki coca-coli, symbolu północnoamerykańskiego kolonializmu. Nago wpadli na wyborczy miting przyszłego prezydenta, Patricia Aylwina, trzymając w dłoniach transparent „Homoseksualiści na rzecz zmiany”.
Publikować Lemebel zaczął mniej więcej w tym samym czasie, najpierw pod ojcowskim nazwiskiem Mardones, które miał w dokumentach. Jednak wkrótce w geście dowartościowywania tego, co kobiece, i oddania przy okazji hołdu własnej matce przyjął jej rodowe nazwisko – Lemebel. „Chciałem uznać moją osieroconą matkę z pozycji homoseksualnej i transwestyckiej nielegalności” – mówił.
Zaczął od krótkich opowiadań, ale szybko przerzucił się na crónicas. Choć uznanie i rozgłos jako autor zyskał już w latach 90., podkreślał, że jego pisarstwo jest z poprzedniej dekady, że naznaczyły je lata 80. z ich przemocą, lękiem przenikającym codzienność, ale i oporem. W swojej twórczości przyglądał się jednak przede wszystkim „postdyktaturze”, wytykając coraz bardziej zadowolonemu z siebie Chile, że biedni, Mapucze i wszelkiej maści odmieńcy mają tak samo przechlapane jak wcześniej, a rzekoma demokracja funduje im równą dawkę przemocy co Pinochet.
Przechlapane miała wciąż loca – nie „gej”, tylko latynoska „trzecioświatowa” ciota: biedna, schorowana, zarabiająca na życie na ulicy. Nie do zaakceptowania ani dla heteronormatywnego centrum, ani „gejów w białych T-shirtach”, na dodatek uwikłana w znój latynoskiej egzystencji. „Ciota dekonstruuje, wywołuje pęknięcia, kwestionuje samą siebie, odwraca pytania, wątpi, ironizuje…” – pisał Lemebel. „Jest jak kuternoga, który kulejąc, wypada z szeregu i może dzięki temu zobaczyć, gdzie właściwie tkwi”. Jest pozbawiona złudzeń, ale nie cyniczna, sentymentalna, ale zdolna do heroizmu – jak Ciotuchna z Naprzeciwka, która mrok lat 80. przykrywa misternie haftowanymi obrusami i serwetkami. Ustala własne zasady – jak Loba Lamar, tytułowa bohaterka jednej z kronik, która umierając na AIDS, wybiera wersję, że to, co rozwija się w jej ciele, to płód zasiany w odbycie przez kochanka.
W innej słynnej kronice, „Noc norek albo ostatnie przyjęcie Jedności Ludowej”, Lemebel opisywał z kolei noworoczną kolację, która rozgrywa się w domu bogatej ciotki w przededniu wojskowego zamachu stanu na Salvadora Allende. Kiedy jedna z gościń zatyka flagę Chile na wieży zbudowanej z kości ogryzionego indyka (antycypacja nadciągającej przemocy), wybucha kłótnia: biedne locas bronią Allende, bogate – „wojskowych, którzy zrobili tak wiele dla ojczyzny”. Kolacja kończy się awanturą i kradzieżą futra z norek należącego do gospodyni.
fot. Sebastian Tapia Brandes / CC BY-ND 2.0
Klasowa solidarność była dla Lemebela istotniejsza niż ewentualne afiliacje związane z orientacją i tożsamością seksualną. „Nie bronię homoseksualistów, bo czasami nie mam nic wspólnego z ich konserwatywnymi, reakcyjnymi albo celebryckimi postawami” – mówił w 2013 roku dziennikowi „La Segunda”. „Nigdy nie byłem tak naiwny, żeby uważać, że wybory erotyczne robią ze mnie hrabinę ruchu oporu” – mówił z kolei w wywiadzie dla „Clarín”. „Zawsze zdawałem sobie sprawę, że istnieje homoseksualność faszystowska i burżujska, która wiesza się na krawacie własnego stłumienia”. I to chyba jego przywiązanie do sierpa i młota, choć obsypanych brokatem, było w neoliberalnym Chile urządzonym przez Chicago Boys większym skandalem niż transpłciowość czy pedalstwo.
Niewygoda związana z osobą Lemebela brała się też stąd, że psuł demokratyczną fiestę. Dość bezkompromisowo krytykował szarą strefę powstałą po chilijskiej transformacji: brak rozliczeń z przeszłością i sprawiedliwości dla ofiar, kariery osób związanych z poprzednim reżimem, całą hipokryzję nowego Chile. W filmie dokumentalnym „Requiem dla Pedro Lemebela” jest scena, w której podczas wizyty w popularnym talk-show Lemebel mówi na koniec prowadzącemu, jednemu z dawnych sympatyków tyrana: „Wygląda na to, że żegnam się z tym programem już na zawsze, ale muszę coś powiedzieć. Chciałbym oddać hołd wszystkim więzionym i torturowanym przez reżim Pinocheta kobietom, w tym twojej siostrze”.
*
Lemebel, żyjący i piszący w kraju uznawanym za przykład gospodarczego cudu made in America Latina, zdawał sobie sprawę z tego, że jego bunt jest sexy, a kapitalizm, z jego mocą utowarowiania, to wróg dużo bardziej przebiegły niż podstarzały generał. Może dlatego dworował sobie ze świetnych wyników sprzedaży „Drżę o ciebie matadorze”, nie ukrywając zarazem, że pieniądze traktuje poważnie – bo brak mu przywileju, by o nich nie myśleć.
Nie miał jednak zamiaru zostać produktem, queerową błyskotką. „Rewiduję swój sposób myślenia, bo łatwo jest być buntownikiem, kiedy system daje ci na to przestrzeń, mieć antysystemowe poglądy, kiedy system ci na to pozwala, a nawet cię do tego zachęca. W gruncie rzeczy to jak zjadanie własnego ogona” – mówił w wywiadzie na początku pierwszej dekady XXI wieku. Ta walka też mu się powiodła – krytycznym i psującym fiestę sobą pozostał do końca.
Kiedy zmarł na raka krtani w 2015 roku, opłakiwali go nie tylko czytelnicy i czytelniczki, ale też przybyłe z całego kraju locas, Mapucze, aktywiści – kolorowy, różnorodny tłum, który przez wiele godzin okupował kościół, gdzie znajdowała się trumna z jego ciałem.
To, jak trafne były obserwacje Lemebela prowadzone z marginesu, pokazuje fakt, że ten sam tłum – choć pomnożony przez setki tysięcy – wyszedł cztery lata później na ulice w całym kraju, domagając się gruntownej przebudowy „cudownego” Chile, żądając praw, redystrybucji i ostatecznie grzebiąc mit sukcesu i dobrobytu.
Chilijczycy i Chilijki zdecydowali też pod koniec października 2020 roku w referendum, że wymienią konstytucję z czasów Pinocheta na nową, a w zgromadzeniu, które ją napisze, zasiądzie równa liczba kobiet i mężczyzn plus członkowie rdzennych społeczności. Ciekawe, do czego przyczepiłby się tym razem Lemebel. Może do tego, że przepadł postulat, żeby zarezerwować też w zgromadzeniu kwoty dla przedstawicieli i przedstawicielek mniejszości seksualnych?
„Bo dyktatura przemija / I nadchodzi demokracja / A za nią socjalizm” – mówił w swoim manifeście wygłoszonym na zebraniu lewicy w 1986 roku. „Co wtedy? / Co z nami zrobicie, towarzyszu?”.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).