Granice troski
Lauren Walker, Truthout / CC BY-NC-ND 2.0

19 minut czytania

/ Obyczaje

Granice troski

Ada Tymińska

Zbliża się zima. Strach pomyśleć, gdzie po jej zakończeniu będzie przebiegać granica tego, co „można” w imię ochrony państwa, suwerenności czy narodu. I co to zrobi nam wszystkim

Jeszcze 5 minut czytania

Wiersz „migracje” Barbara Klicka kończy słowami: „rzecz dzieje się w pół drogi, po prawej żywe mrowisko. / Słyszę: nie pędź tak, bo się pozabijasz, jakby można to było zrobić wiele razy”. „Jakby można było pozabijać się wiele razy” – to fraza, która wydaje się niepokojąco bliska temu, co dzieje się aktualnie na granicy polsko-białoruskiej z osobami starającymi się ją przekroczyć. I to nie tylko w najsłynniejszym medialnie Usnarzu Górnym.

Działające na miejscu organizacje pozarządowe codziennie donoszą o tym, jak Straż Graniczna dzień po dniu wywozi poszukujące w Polsce azylu osoby z powrotem na Białoruś, gdzie lokalne służby, jak wynika z doniesień, robią to samo: „Straż Graniczna, mówiąc o udaremnieniu nielegalnego przekroczenia granicy, czyli w rzeczywistości o złapaniu i wywiezieniu człowieka już z terenu Polski, podaje liczby szacunkowe. Pisze o «150» albo «200» osobach, a w rzeczywistości nie wiadomo, ile dokładnie ich było, tym bardziej że ta sama osoba mogła być wypychana na Białoruś wielokrotnie w ciągu tej samej doby” – mówi Marysia Złonkiewicz z działającej w ramach Grupy Granica inicjatywy Chlebem i Solą.

Można umierać rano, po południu i wieczorem – z nadzieją na to, że za którymś razem Straż Graniczna zacznie respektować przepisy prawa i zamiast na granicę, zawiezie do strzeżonego ośrodka dla cudzoziemców, gdzie będzie można rozpocząć procedurę azylową. Albo bez nadziei, a jedynie z powodu braku drogi powrotnej: Ci ludzie mają w sobie bardzo dużo emocji, w zależności od tego, czy już zostali wypchnięci po raz kolejny, bo spotykaliśmy i takich, którzy po prostu przeszli przez granicę po raz pierwszy i weszli do sklepu po batony, i nie wiedzieli, że zaraz po nich przyjedzie Straż Graniczna”.

„To jest śmierć” – Stowarzyszenie Interwencji Prawnej cytuje jeden z SMS-ów otrzymanych od grupy uchodźczyń i uchodźców z Konga i Kamerunu wywiezionych przez służby do strefy objętej stanem wyjątkowym. Od Lauriane, Olgi, Nadine, Francine, Esaie, Fils’a, Jonathana, Christiana, Blaise’a i Jonathana. „Jeśli przyjdziecie do nas, to ściągniecie ich za sobą. I oni znowu wywiozą nas tam na Białoruś. Żeby dostać się tutaj z Białorusi, to jest zagrożenie śmiercią. To jest śmierć”. 19 września 2021 roku opublikowana została informacja o znalezieniu w okolicy granicy ciał trzech osób, w tym Irakijczyka, który zmarł z powodu wychłodzenia organizmu.

Ostatni miesiąc przyniósł dramatyczną zmianę w dotychczasowym społecznym układzie relacji wokół zjawiska migracji przymusowej – uchodźstwa – w Polsce. Od zaangażowanej w pomoc migrantom i migrantkom na granicy Anny Dąbrowskiej ze stowarzyszenia Homo Faber słyszę: „System nie działa. System, który znamy, prawo, które znamy, nie działa. I nie wiemy, co działa. My się dowiadujemy na miejscu, w kontakcie z funkcjonariuszami, że po prostu nie działa to wszystko, na co się wcześniej umówiliśmy”. Zmiana dotyczy nie tylko prawa, odbywa się także na poziomie języków i obrazów, za pomocą których opowiada się migracje. Z jednej strony jest etyka sprawiedliwości, oparta na twardych zasadach i racjonalnej analizie odbywającej się często wręcz na geopolitycznym, światowym poziomie. Z drugiej – etyka troski, która w centrum stawia potrzeby innych osób i swoje.

Strach i racjonalność

Mogłoby się wydawać, że w większościowo chrześcijańskim społeczeństwie wybór postawy etycznej w podobnej sytuacji nie powinien budzić wątpliwości. „Głodnych nakarmić. Spragnionych napoić. Nagich przyodziać. Podróżnych w dom przyjąć” – głoszą katolickie uczynki miłosierdzia. W podobnym tonie – choć bardzo nieśmiało i niedostatecznie głośno – wypowiedziała się 22 sierpnia 2021 roku Rada Episkopatu Polski: „Gościnność względem obcego jest jednym z wyznaczników naszej wiary. (…) Żaden przekaz medialny, relacjonujący nawet najtrudniejsze sprawy, nie może prowadzić do pogardy dla migranta. (…) Rodzące się natomiast wątpliwości i obawy powinny być rozwiane przez prawdziwą informację, dialog i autentyczne świadectwo”. Pojawia się więc pytanie: dlaczego te słowa „chrześcijańskiego miłosierdzia” nie działają?

Jedną z możliwych odpowiedzi jest koncepcja „zarządzania strachem”. Ta strategia, obecna w praktyce prawicowych ugrupowań od 2015 roku, polega na umiejętnym podsycaniu, a w wielu przypadkach wręcz wytwarzaniu społecznych obaw i panik moralnych związanych z obecnością uchodźców i uchodźczyń w Polsce. Mieliby oni roznosić choroby, być ukrytymi terrorystami, żerować na rodzimym socjalu. Być wyłącznie młodymi mężczyznami chcącymi poprawić swój status ekonomiczny albo uciekającymi przed wojną, w której powinni przecież patriotycznie walczyć i ginąć. Przykłady można by mnożyć. To zjawisko dobrze rozpoznane i niejednokrotnie opisywane, choćby przez organizacje pozarządowe zajmujące się tematem. Na pewno przygotowało ono podatny grunt pod aktualne wydarzenia. Jednak w 2021 roku w roli straszaka występują już nie tylko (a nawet nie tyle) migranci i migrantki, lecz także prezydent Białorusi, Alaksandr Łukaszenka.

W centrum tego obrazu znalazła się „wojna hybrydowa” – pojęcie do sierpnia 2021 roku znane zapewne wyłącznie specjalistkom i specjalistom od polityki międzynarodowej lub bezpieczeństwa państwowego, oznaczające taką strategię wojenną, która łączy działania konwencjonalne (to, co w potocznej wyobraźni kojarzy się ze słowem „wojna”) z cybernetycznymi (atakami hakerskimi), terroryzmem, przestępczością oraz różnymi innymi formami planowego utrudniania funkcjonowania wrogiego państwa. Taką wojnę ma toczyć, według polskich władz, Białoruś przeciwko Polsce, poprzez między innymi dopuszczanie migrantek i migrantów do granicy i wręcz wspieranie „prób jej forsowania” – jak ujmują to w swoich wypowiedziach prawicowi politycy oraz przedstawiciele służb. A skoro trwają działania wojenne, to oczywistą reakcją musi być „obrona granic” czy wręcz „obrona suwerenności państwa i Narodu” – dokonywana przez strażników granicznych. Ich równy szpaler pozdrawiał premier Mateusz Morawiecki w czasie wizyty 24 sierpnia 2021 roku, mówiąc o tym, że „reżim Łukaszenki wybrał granicę polsko-białoruską do dokonania prowokacji. Ta prowokacja polega na tym, że popychani w kierunku polskiej granicy mają być Irakijczycy – ludzie, którzy mają stanowić instrument [sic!] w polityce zagranicznej Łukaszenki (…). Reżim Łukaszenki wybrał niewłaściwą granicę, bo granica Polski jest i będzie dobrze strzeżona”.

Jednak w ramach wojny hybrydowej z Alaksandrem Łukaszenką zarządza się nie tylko strachem, ale również – a może przede wszystkim – racjonalnością. Skoro wojna już trwa, to należy zachować w niej chłodny rozsądek i polegać na przemyślanej strategii, a nie dać się zwodzić odruchom serca, na które „tylko czeka Łukaszenka”. Nie chcąc wyjść na naiwne (kierowane emocjami, gówniarskie), osoby posługujące się dla uzasadnienia wywózek (push backów) retoryką wojny hybrydowej podkreślają własny racjonalizm, nawet ponad emocjonalnymi odruchami podpowiadającymi otoczenie głodnych i chorujących ludzi opieką. Dlatego minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński, dziękując Straży Granicznej, podkreślał jej „rzetelność”, „profesjonalizm” i „nieuleganie naciskom” – bo obawa dotyczy bowiem nie tyle obecności uchodźczyń i uchodźców, ile kompromitacji i nieprofesjonalnego (i irracjonalnego) ulegnięcia odruchom serca, które charakteryzują tylko „infantylne aktywistki”.

Popularność języka „wojny hybrydowej” pozostaje w zgodzie z wynikami badań Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego z 2019 roku, które pokazały, że wśród wyborców partii rządzącej dużą grupę stanowią nie bierni odbiorcy podporządkowanych rządowi środków przekazu, ale osoby, najczęściej z klasy średniej, które deklarują regularne korzystanie z różnorodnych źródeł informacji. To one będą dbać o swój obraz obeznanych z geopolityką racjonalistów kierujących się wiedzą i zdrowym rozsądkiem, a nie „odruchami serca”. Ale błędem byłoby ograniczanie popularności takiego sposobu myślenia wyłącznie do wyborców PiS-u czy innych ugrupowań prawicowych. W podobnym tonie wypowiadają się również politycy partii, którym blisko do centrum, a także przedstawiciele organów unijnych. Bywa, że swoje zdanie przedstawiają eufemistycznie, mówiąc o ochronie granic i wspieraniu „legalnej migracji odbywającej się na oznaczonych przejściach granicznych”, nie zadając sobie jednak pytania o to, dlaczego osoby migrujące tego nie robią. Panuje przekonanie, zgodne z wyobrażeniem o samostanowiących jednostkach, że przecież to wybór uchodźczyń i uchodźców i „gdyby tylko chcieli”, mogliby przekroczyć (od lat niedostępne) przejście graniczne w Terespolu czy – w najbardziej kuriozalnej wersji – złożyć wnioski o azyl w ambasadzie. To ostatnie „rozwiązanie” proponował choćby minister spraw wewnętrznych i administracji – prawdopodobnie zupełnie świadom, że taka procedura nie istnieje.

Tego rodzaju język odwołuje się do etyki opartej na mocnych, niezależnych od okoliczności zasadach wysnutych z abstrakcyjnych rozważań – do kulturowo „męskiej” etyki racjonalnych jednostek, które nie dają się wodzić emocjom czy odruchom serca w obawie przed nieopatrznym uleganiem władzy innej jednostki. Chlubą jest tu bowiem niezależność, racjonalizm i samosterowność – suwerenność, która wydaje się ideą delikatnie anachroniczną we współczesnym społeczeństwie sieci, wzajemnych relacji i współzależności. „Oni wchodzą na taki poziom, gdzie nie widzą ludzi. Uchodźcy i uchodźczynie są dla nich tylko jakimś odpryskiem wojny hybrydowej. Jeżeli to wszystko pozamykamy w tak ogromnych kategoriach, to tam faktycznie nie będzie ludzi, a wtedy decyzje będą bardzo łatwe do podejmowania” – twierdzi Anna Dąbrowska z Homo Faber i Grupy Granica.

Na wojnie hybrydowej nie ma ludzi, ale są jej „instrumenty”, „narzędzia w ręku Łukaszenki”, a doniesieniom o „powstrzymaniu kolejnych prób nielegalnego sforsowania granicy” pojawiającym się na Twitterze Straży Granicznej towarzyszą zdjęcia dłoni opartej o radiowóz i oczekującej na zakucie jej w kajdanki. Dłoni czystej i anonimowej, pozbawionej twarzy, przeszłości czy historii, którą identyfikuje co najwyżej posiadane „obywatelstwo”.

Troska

Tej anonimowej dłoni z radiowozu można przeciwstawić zupełnie inne dłonie. Relacji z dokonanej 18 sierpnia 2021 roku przez aktywistów i aktywistki próby zablokowania wywózki towarzyszy zdjęcie dłoni jednego z migrantów – zakrwawionej, z wyraźnymi oznakami brudu i znużenia. Inna dłoń – nie wiadomo, czy tej samej, czy innej osoby – owija ją bandażem, którego biel odcina się od ciemnych ubrań i brązowej skóry. Być może ta sama dłoń za chwilę zostanie zakuta w kajdanki, jednak zdjęcie chwyta ten gest cielesnej troski. Oraz to, że „instrumenty wojny hybrydowej” to w istocie znużone, krwawiące osoby – a dłonie każdego i każdej z nich opowiadają inną historię wędrówki.

Etyka troski wyrosła z poszukiwania moralności „innego głosu”, który objąłby przypadki, gdy poleganie na sztywnych, abstrakcyjnych zasadach nie wytrzymywało zderzenia z rzeczywistością. Długo uważana za „niedojrzałą” i „kobiecą” – za etap prowadzący do oswojenia się z normami opartymi o racjonalny rachunek indywidualnej cnoty – jest odzyskiwana przede wszystkim przez feministyczną myśl etyczną od lat 80. XX wieku, kiedy Carol Gilligan w „In a Different Voice” („Innym głosem”) i Nel Noddings w „Caring: A Feminine Approach to Ethics and Moral Education” równolegle zaproponowały wizję etyki opartej na trosce kontekstualnej i narracyjnej. Zróżnicowane współcześnie rozwinięcia ich idei łączy obranie za punkt wyjścia tezy o relacyjności, która zakłada, że wyborów etycznych dokonuje się w ramach skomplikowanej sieci międzyludzkich relacji i współzależności – i zawsze rozgrywają się one pomiędzy (co najmniej) dwojgiem ludzi, obdarzonych nie tylko rozumem, ale też własną historią, emocjonalnością i ciałami.

Narracje działających na granicy organizacji pozarządowych oraz aktywistek i aktywistów są świadectwem opowiedzenia się po stronie szeroko rozumianej troski – o ludzi, ich ciała i podmiotowości. Choć takie stanowiska odwołują się także do narracji sprawiedliwościowej, choćby wskazując na obowiązujący porządek prawny czy prawa człowieka, to przeważają w nich opowieści o osobach uchodźczych, które poszukując azylu w Polsce, znalazły się, wbrew swojej woli, w sytuacji skrajnego uprzedmiotowienia dokonywanego w imię wielkiej geopolityki. W miarę możliwości osoby te otrzymują imiona, historie oraz, w warstwie wizualnej, ciała. Często wspomina się o ich głodzie, wycieńczeniu i chorobach, zakorzenia ich sytuację w fizjologicznym konkrecie, który stanowi przeciwwagę dla dehumanizujących dyskursów. Stąd wizerunki zmęczonych, pełnych obaw twarzy, pomarszczonych z wilgoci dłoni i stóp, śladów krwi na skórze i ubraniach. I stąd informacje o imionach, wieku i zawodach.

Obok oczywistej stawki, jaką jest powstrzymanie wywózek i sprawienie, by osoby uchodźcze zostały włączone w Polsce w procedurę azylową, gra toczy się także o ich upodmiotowienie: „Teraz mówię w imieniu wszystkich, ale to oczywiście nie była żadna wprost ustalona sprawa. Na początku zależało nam na tym, żeby jak największej liczbie osób pomóc, w sensie udzielenia pierwszej pomocy. Z czasem się okazało, że jeszcze ważniejsze jest dokumentowanie ich obecności i push backów, które bardzo często są trudno uchwytne. A teraz okazało się, że istnieje jeszcze kolejny cel, czyli udokumentowanie obecności, upodmiotowienie. Pojawia się taka dziwna gradacja celów, że teraz ta walka toczy się tak naprawdę o podmiotowość i o walkę z dehumanizacją” – mówi mi jedna z aktywistek, Karo. Wspominając swój żal po tym, jak nie udało jej się udokumentować (zrobić zdjęcia) grupy migrantek i migrantów wywożonych przez Straż Graniczną. Stawką nie jest tu rozłożone w czasie strategiczne zwycięstwo w geopolitycznej próbie sił, ale życie poszczególnych osób.

Warszawa, 12.09.2021 / fot. Rafał Milach, Archiwum Protestów PublicznychWarszawa, 12.09.2021 / fot. Rafał Milach, Archiwum Protestów Publicznych

Troska nie ogranicza się do języka (który jest tylko elementem praktyki), nie ma też wiele wspólnego ze spontanicznymi odruchami serca. Jest to regularna i zaplanowana praca wykonywana przez organizacje pozarządowe oraz aktywistów i aktywistki na granicy: „Bycie tam jest wyczerpujące emocjonalnie i fizycznie. Sama momentami czułam ogromną frustrację, która od wprowadzenia stanu wyjątkowego tylko narasta. Myślę, że nie jestem w tym odosobniona. Równocześnie w całej tej beznadziejnej i emocjonalnie trudnej sytuacji miałam poczucie, że osoby, które działają na granicy, zachowują mimo wszystko bardzo potrzebny w takiej sytuacji racjonalizm i, choć nie lubię tego pojęcia, zdrowy rozsądek. Wynikające z najlepszej woli porywy serca na zasadzie: „Przyjedziemy tu i zrobimy protest”, były za każdym razem dokładnie analizowane ze strategicznego punktu widzenia: czy to faktycznie pomoże uchodźcom? Czy nie zrobi z całej sprawy politycznej szopki? Myślę, że takie chłodne podejście jest strasznie ważne – w końcu stawką jest tu życie konkretnych osób” – wyjaśnia Hanna Frejlak, aktywistka związana z Chlebem i Solą oraz Grupą Granica, kiedy rozmawiamy o jej doświadczeniu pobytu na granicy.

Pracę troski wykonuje się codziennie na różne sposoby, od blokowania wywózek po prowadzenie rozmów z lokalnymi społecznościami. To jednak również niewidzialna praca zaplecza. „Praca na granicy nie jest jedyną pracą, jaką wykonujemy. Są ludzie, którzy robią nam bazy danych, weryfikują informacje, coś sprawdzają, gotują. Ale też ci, którzy pracują w Strzeżonych Ośrodkach dla Cudzoziemców i uruchamiają poradnictwo prawne. To jest wielkie przedsięwzięcie” – opowiada Anna Dąbrowska. Praca troski opiera się na relacjach, tych już istniejących i tych, które dopiero się zawiązują: między aktywistami i aktywistkami, między organizacjami. Relacjach pielęgnowanych w terenie i poza nim, po powrocie do baz i w codziennej pracy.

Długa zima w państwie bezprawia

Praca troski też ma swoje granice, z czego dobitnie zdają sobie sprawę zaangażowani w pomoc osobom poszukującym azylu w Polsce aktywistki i aktywiści. Nawet jeśli udaje się uchodźców nakarmić, zabandażować ich rany, przekazać im pełnomocnictwa, udokumentować istnienie, imiona i historie, to na końcu tego łańcucha zawsze znajduje się Straż Graniczna, która albo przewozi ich do Ośrodka dla Cudzoziemców i wszczyna procedurę azylową, albo wywozi do Białorusi. A statystyki podawane przez Straż są bezlitosne: na kilkaset „udaremnionych prób sforsowania granicy” dziennie (pod którym to eufemistycznym określeniem kryją się de facto nielegalne wywózki) przypada zaledwie kilka zatrzymań.

Ponieważ nie żyjemy w anarcho-syndykalistycznej utopii, wykonywana na poziomie jednostkowym praca troski musi być wspierana przez ramy abstrakcyjnych norm. Wyjęcie z równania któregokolwiek z tych elementów obnaża to, jak w istocie delikatna jest umowa społeczna zwana współczesnym państwem. Bez miejsca na troskę staje się ona opartym na zimnych, nieznających wyjątków przepisach biopolitycznym absolutem, dla którego jednostki i ich ciała są przedmiotami przemocowego zarządzania. Ale i sama troska nie zastąpi przewidywalnych, opartych o model praw człowieka norm, gwarantujących równość procedur.

W chwili, kiedy piszę te słowa, media obiegają kolejne informacje o ofiarach śmiertelnych sytuacji na granicy, w tej chwili co najmniej czterech. Przypominam sobie hasło z transparentu na jednym z protestów: „Oni umrą”. Na naszych oczach zmienia się w: „Oni umierają”. To prawdziwe ofiary, nie żadnej wojny hybrydowej, ale polityki zarządzania strachem i racjonalnością, która pod pozorem „strategii” uzasadnia tortury i skazywanie na śmierć. Choć rządzący mówią o obronie niezmiennych granic, to jednak granica na pewno została w czasie ostatniego miesiąca przesunięta. To granica tego, co dopuszczalne – co można politycznie zracjonalizować i czego okrucieństwo można ukryć pod pozornie neutralnymi kategoriami, takimi jak „wojna hybrydowa”, „polityka Łukaszenki” czy „polityka migracyjna Unii Europejskiej”. Zbliża się zima. Strach pomyśleć, gdzie po jej zakończeniu będzie przebiegać granica tego, co „można” w imię ochrony państwa, suwerenności czy narodu. I co to zrobi nam wszystkim.