Siła spokoju
The tent (1973) - Henrique Ruivo (1935) Centro de Arte Manuel de Brito, CAMB, Palácio dos Anjos, Algés, Portugal. Material - Acrylic on canvas Collection: Manuel de Brito, Źródło: Flickr, Attribution 2.0 Generic (CC BY 2.0)

13 minut czytania

/ Obyczaje

Siła spokoju

Zoja Zvyniaćkivska

Najpierw była jedna wiadomość prywatna, potem kolejne, potem jeszcze więcej. Kobiety pytają wszędzie, pytają, kogo się tylko da. Zaciekle walczą o niewidzialną armię znikłych ludzi

Jeszcze 3 minuty czytania


Słyszę głosy. Bardzo spokojne, a równocześnie jasne i wyraźne. Dokładniej, widzę je, bo pojawiają się na czacie. To przeważnie głosy kobiece. Mówią cicho, powściągliwie i zawsze to samo: „dzień dobry, przepraszam, że panią niepokoję, szukam mojego męża, brata, kuzyna – zaginął bez wieści albo został wzięty do niewoli. Przesyłam jego dane i zdjęcie, proszę spojrzeć, z góry dziękuję, jeszcze raz przepraszam za kłopot”.

Te głosy zaczęły pojawiać się po tym, jak na swojej stronie na Facebooku opublikowałam historię kuzyna mojej najlepszej przyjaciółki: żołnierz ZSU, obrońca Mariupola – w maju 2022 roku był wśród tych ponad dwóch tysięcy ukraińskich żołnierzy, którzy na mocy umowy, za poręczeniem Czerwonego Krzyża, oddali się do rosyjskiej niewoli. Przez rok nie było o nim żadnych wiadomości, przez rok pozostawał w niewoli – i oto dzięki kolejnej wymianie jeńców wrócił do domu. W ciągu tego roku siedział w czterech rosyjskich więzieniach. Jeńcom nie mówiono, dokąd ich wiozą, co dwa tygodnie Rosjanie wymieniali ludzi w celach – obawiali się, że Ukraińcy zdążą nawiązać znajomości. Mówili, że Rosja podbiła Ukrainę i że wojna już się skończyła. W moim wpisie w mediach społecznościowych spisałam z jego słów to, co przeżył: nieludzkie warunki, presja psychologiczna, głód, zastraszanie, pobicia – i niewiarygodną odporność, którą okazał on sam i większość tych, którzy byli razem z nim.

Opisałam nieustanne, systemowe tortury. Śpiewać hymn Rosji od ósmej rano do południa, głośno i wyraźnie. Nie śpiewasz – będą bić. Chodzić na spacer na czworakach, wyprostujesz się – będą bić. I tak po prostu też będą bić: jeden z tamtejszych strażników codziennie, metodycznie uderzał go w jedno i to samo miejsce pod okiem, czarny siniak nie schodził miesiącami.

Opisałam, jak ukraińskim jeńcom często pobierano krew na testy DNA – wszystkim. Bo Rosjanie wciąż pracują w Mariupolu w miejscach śmierci ludności cywilnej, pracują z konkretnym zadaniem: usiłują „udowodnić” udział żołnierzy ZSU w zbrodniach. Pokazać, że to oni zabijali. Dlatego kiedy znajdą ślady krwi, od razu zaczynają porównywać je z krwią jeńców – może nagle będzie pasować i uda się przedstawić „dowody” historii zbrodni ZSU. To w ogóle najważniejszy temat: tam, w rosyjskich więzieniach, od ukraińskich jeńców żądają, wymuszają, wybijają z nich wzięcie na siebie winy za ich nieistniejące zbrodnie przeciwko ludności cywilnej. Obiecują za to wolność. Niektórzy nie wytrzymują, zgadzają się. Są nagrywani na wideo, potem te filmiki idą na wszystkich możliwych kanałach. Na koniec, rzecz jasna, nikt na żadną wolność nie wychodzi.

Opisałam, że uwolniony ukraiński jeniec ważył niecałe 50 kg przy jego zwykłej wadze 75, wyglądał jak więzień obozu koncentracyjnego, sama skóra i kości. Od razu przypomniało się znane zdjęcie wymienionego jeńca, żołnierza ZSU Maksyma Kołesnikowa, płaczącego nad jabłkiem – i stało się jasne, w czym rzecz. Po ludzku chciałoby się chłopcom od razu po przeprowadzeniu wymiany dać coś do jedzenia (sam Maksym stracił w niewoli 32 kg), ale bez nadzoru lekarzy nie wolno. Przez pierwsze dni w szpitalu uwolniony kuzyn przyjaciółki, o którym pisałam, miał problem: bez przerwy chciał jeść, to było niebezpieczne, żołądek nie wytrzymywał. Potem trochę się uspokoił, ale i tak, kiedy na weekend wychodził ze szpitala na przepustkę, wstawał w nocy, jeśli nawet nie zjeść (lekarze uprzedzili żonę, pilnowała go i przekonywała), to chociaż potrzymać w rękach jedzenie, kawałek chleba, przynajmniej popatrzeć na barszcz czy kotlety w lodówce i trochę się uspokoić.

Kuzyn przyjaciółki Rosjanom nic nie powiedział, na nic się nie zgodził, niczemu nie uległ. W milczeniu czekał i cierpiał, jak większość. Mówi, że na zdjęciach z kolejnej wymiany widział kolegę, którego tam spotykał. Ukraina uwalnia swoich.

Ten post został tysiące razy podany dalej, zwróciły się do mnie anglojęzyczne serwisy z prośbą o możliwość przedruku, jego opowieść trafi także do angielskojęzycznego archiwum świadectw wojennych. Jeśli żołnierz i jego rodzina znajdą w sobie dość sił, będą mogli przy pomocy prawników Ukraińskiego Związku Helsińskiego złożyć skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Jego historią zainteresowała się także misja obserwacyjna OBWE. Piszę to wszystko, żeby było jasne: opowieść o warunkach niewoli tego ukraińskiego żołnierza ZSU naprawdę rozeszła się w mediach i bardzo się z tego cieszę, bo uważam, że o bestialstwie Rosjan i oporze Ukraińców powinien wiedzieć cały świat. Ale ten szeroki rozgłos miał dodatkowy, niespodziewany efekt. Zaczęły do mnie pisać nieznajome kobiety: proszę, niech pani spyta znajomego, czy tam, w niewoli, przypadkiem nie widział gdzieś mojego? I przysyłały zdjęcie.

Najpierw była jedna wiadomość prywatna, potem kolejne, potem jeszcze więcej. Jakbym przypadkowo zrobiła dziurę w podłodze, pod którą zdawało się, że nic nie ma – i natrafiła na podziemną rzekę, która niepowstrzymanie i niepostrzeżenie płynie wprost pod naszymi nogami. Krótkie wiadomości, bliźniaczo podobne pytania. Kobiety pytają wszędzie, pytają, kogo się tylko da. Przysyłają mi już gotowe, wykadrowane i obrobione zdjęcie, na którym dobrze widać twarz, do tego krótki, starannie zredagowany tekst: imię, nazwisko, gdzie służył, gdzie był ostatnio widziany, gdzie może się znajdować. Esencja informacji, nic zbędnego. Ale oprócz tego sprawdzonego funkcjonalizmu wszystkie te wiadomości mają jeszcze jedną wspólną cechę. Łączy je szczególna, niedająca się zapomnieć intonacja.

Te wszystkie kobiety są takie zrównoważone, uprzejme i ostrożne. Takie spokojne i konstruktywne. Ta niewiarygodna wewnętrzna siła, a równocześnie niewiarygodna wewnętrzna dyscyplina. Kobieta z dziurą w miejscu serca przeprasza: „Ja też piszę do pani z kłopotliwym pytaniem, ale to dla mnie bardzo bolesna sprawa”. Kobieta, która każdego wieczora umiera z rozpaczy i każdego ranka zmusza się, żeby wstać i żyć dalej, łagodnie prosi: „Jeśli może pani zapytać uwolnionego żołnierza, będę bardzo wdzięczna”. Kobieta, która właśnie po raz kolejny, nie do policzenia który w ciągu ostatnich miesięcy, otrzymała przytłaczającą odpowiedź „niestety, brak informacji”, dziękuje – ona mi dziękuje! – „za odpowiedź i chęć pomocy, to też się liczy”.

I mimowolnie wspominam przeczytany gdzieś tamtej strasznej wiosny 2022 roku artykuł kobiety, która reprezentowała wówczas Ukrainę w Europie, na jakiejś imprezie kulturalnej. Opisywała swoje wystąpienie, swoje przekonujące argumenty. Opisywała też reakcję zagranicznych słuchaczy, ich zdziwione spojrzenia, a wreszcie bezpośrednie pytania po jej wystąpieniu: dlaczego jest pani taka spokojna, przecież w tej właśnie chwili w pani kraju pod bombami giną ludzie? I autorka tekstu odpowiadała: bo to jest potrzebne dla sprawy.

Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale od początku pełnowymiarowej inwazji taką właśnie strategię wybraliśmy my wszyscy, na wszystkich poziomach, od dyplomacji do kultury. Opierać się na faktach, udowadniać, argumentować. Nie pozwalać sobie na przechodzenie w krzyk, trzymać się logiki. Robić to znowu i znowu, tyle razy, ile trzeba dla sprawy.

Wtedy, wiosną 2022 roku, nie wiedzieliśmy, ile czasu i wysiłku to wszystko pochłonie – i wciąż tego nie wiemy. Ale dziś rozumiemy przynajmniej, że to długodystansowa podróż i że trzeba mądrze dysponować siłami. Taką właśnie drogę przeszły te kobiety. Najpierw wydawało im się, że jeńcy wrócą po kilku dniach, no dobrze, może tygodniach. Potem stało się jasne, że trzeba będzie liczyć w miesiącach. Jedna z nich opowiedziała mi, że z jakiegoś powodu wymarzyła sobie, jak jej mąż wraca do domu przed Nowym Rokiem – i szczerze w to uwierzyła. A kiedy tak się nie stało, bo nie tylko męża, ale nawet jakichkolwiek o nim wiadomości nie było już od wielu miesięcy, to zwyczajnie położyła się twarzą do ściany, nie chciała wstawać, mówić ani jeść. A jednak trzeba było żyć dalej, choćby po to, żeby czekać i szukać – i z czasem ta kobieta wstała i poszła. Jak mówiła, po prostu przestawiła się z krótkiego oczekiwania na długie. Wydaje mi się, że to historia każdego i każdej z nas.

Ale to nie tylko samo czekanie, to poszukiwania, codzienna praca, mieszanina nadziei i rozpaczy. Wywiad tworzy listy jeńców i zaginionych bez wieści. Informacje może przekazać jednostka wojskowa, ale może również osoba prywatna, na przykład żona, przynajmniej tak było na początku.

Tak więc żona jeńca albo zaginionego obdzwania wszystkie oficjalne instytucje państwowe, zostawia informacje o żołnierzu i swoje dane kontaktowe w ogólnym rejestrze zaginionych, a potem zaczyna się nieustanne błądzenie w półmroku. Niezliczone kanały na komunikatorze Telegram, anonimowe media i zamknięte grupy, które publikują najróżniejsze listy – tych, którzy mają zostać uwolnieni, ci, o których pojawiły się informacje, ci, których widziano w takim to a takim rosyjskim więzieniu… Kto tworzy te listy? Po co są wrzucane do sieci, czy mówią prawdę? Nikt nigdy tego nie wie, kanały są anonimowe i bez możliwości komentowania. Kobiety je czytają. Kobiety wymieniają się informacjami i starają trzymać się razem. Kobiety tworzą grupy – zazwyczaj wokół konkretnych oddziałów wojskowych. Czat żon jeńców i zaginionych z Azowstali albo z jakiejś brygady. Tam wymieniają się tymi mglistymi spisami nazwisk, zdjęciami uwolnionych, i nie tracą nadziei. Niewidzialna armia znikłych ludzi, o których cicho – niepostrzeżenie, zaciekle walczy o nią osobna armia niewiarygodnie silnych kobiet.

W pewnym sensie również państwo podtrzymuje nadzieję, uparcie i niewzruszenie. Listy stworzone z doniesień rodzin są przekazywane do odpowiednich rosyjskich organów dla potwierdzenia, czy dana osoba przebywa tam w niewoli. Kogoś potwierdzą, kogoś nie potwierdzą, i to nic tak naprawdę nie znaczy. Potwierdzeni trafiają na listy wymiany jeńców, do której miesiącami może nie dochodzić, niepotwierdzeni znowu i znowu umieszczani są na listach do potwierdzenia. Jednej osoby przez rok nie potwierdzano, nie ma go u nas, mówili, aż nagle powiedzieli: tak, jest.

Tak samo jak te kanały poszukiwań, nasz ukraiński temat rozchodzi się teraz po sympozjach, almanachach, dyskusjach panelowych, wystawach i projektach. Czasem tworzą je swoi, czasem obcy, czasem dobrze rozumiejąc, w czym rzecz, czasem po prostu dla rozgłosu albo w jakimś innym, własnym celu. Gubimy się w tym, tracimy rozum i nadzieję, przysięgamy nie zwracać na to uwagi – ale nie możemy się zmusić do nieczytania tych „kanałów”, nieoglądania wywiadów, nietłumaczenia w komentarzach, cierpliwie i uparcie.

Kiedy mówisz spokojnie i chłodno, choć w twoim wnętrzu wrze ocean lawy, która w każdej chwili gotowa jest wyrwać się na zewnątrz – co to oznacza? Być może znaczy to, że oszczędzasz siły, bo rozumiesz, że potrzeba ich jeszcze bardzo wiele, do licha i trochę. Sił musi wystarczyć do samego końca. Może oznacza to próbę zachowania godności. Dla ludzi, którzy mają swoją prywatną, wewnętrzną przestrzeń i wysoko ją cenią, pokazywanie swoich osmalonych przez wojnę krwawych wnętrzności oznaczałoby wpuszczenie do wnętrza obcych, pokazanie im najskrytszych zakamarków, nieprzeznaczonych dla oczu postronnych.

Może oznacza to nadzieję na bycie zrozumianym. Mimo wszystko uważasz, że na tym świecie wciąż istnieje logos i logika i że można na nie liczyć. No i, rzecz jasna, oznacza to nadzieję, że uważa tak jeszcze ktoś oprócz ciebie.

W większości nie widziałam ich, tych kobiet – to znaczy nie widziałam na żywo. To tylko komunikatory internetowe, tylko awatary, na których są one jeszcze przedwojenne, piękne i szczęśliwe. To tylko głosy. Ale jedną z nich widziałam. To właśnie żona tamtego żołnierza, który wrócił z niewoli, przyjaciółka przesłała mi ich zdjęcie z sanatorium, z rehabilitacji. Patrzę na fotografię kobiety, stojącej obok swojego męża, odrobinę bardziej z przodu, bo trzyma telefon, którym właśnie robi wspólne selfie. Ta kobieta ma absolutnie niesamowite, przykuwające wzrok oczy, które błyszczą na zmęczonej, pozbawionej uśmiechu twarzy z głębokimi cieniami. W jej oczach jest równocześnie radość i ból, te oczy krzyczą, chociaż kobieta tylko spokojnie patrzy w obiektyw. Wzrok ożywa jako pierwszy, a twarz wciąż jeszcze trwa zastygnięta w zwykłym skupieniu. Krewni mówią jej – może po tym wszystkim, co przeżyłaś przez ostatni rok, poszłabyś do psychologa? Wzrusza ramionami. „A po co? Teraz to on jest najważniejszy, moje zadanie – wyciągnąć go z tego, być przy nim, znowu sprawić, żeby poczuł, że jest w domu, pomóc mu dojść do siebie. A ja? Nic mi nie jest, ze mną wszystko w porządku”.

Kiedyś nasz kraj powróci z wojny. I będziemy musieli trzymać się razem, blisko siebie, żeby pomóc mu w odzyskaniu sił.

Z powodu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, według stanu na początek maja 2023 roku, za zaginionych bez wieści uważanych jest 23 760 osób.

Przełożyła Katarzyna Kotyńska