Świątynia chciwości
Nan Goldin, Berlin, 2023 / fot. Elena Ternovaja, CC BY-SA 3.0

16 minut czytania

/ Obyczaje

Świątynia chciwości

Patrick Radden Keefe

Nan Goldin uznała, że trzeba wystąpić przeciwko Sacklerom w ich własnym domu, w elitarnym muzeum. Postanowiła więc wykorzystać swoją pozycję w świecie sztuki, a także wyjątkową tożsamość sławnej artystki, która dochodzi do siebie po uzależnieniu od OxyContinu

Jeszcze 4 minuty czytania

W 2016 roku Nan Goldin dzieliła czas między Berlin, Paryż i Nowy Jork, w każdym z tych miast miała mieszkanie. Przekroczyła sześćdziesiątkę, była niewysoką kobietą o bardzo jasnej cerze i kędzierzawych rudobrązowych włosach, rzadko kiedy widywało się ją bez papierosa. Od pół wieku zajmowała się robieniem zdjęć, uważano ją za jedną z najwybitniejszych żyjących amerykań­skich fotografek. Wychowywała się na przedmieściach Waszyngtonu zamieszkiwanych przez klasę średnią. Jej rodzice przykładali ogromną wagę do konwenansów. Oboje dorastali w biedzie, ojciec zdołał jednak dostać się na Harvard, i to w czasach, kiedy prawie w ogóle nie przyjmowano tam Żydów. „Nic nie liczyło się dla niego tak bardzo jak Harvard”, stwierdziła kiedyś Nan. Fakt, że mógł tam studiować, był niewątpliwym zaszczytem, „najważniejszą rzeczą w jego życiu”.

Kiedy Nan miała jedenaście lat, jej osiemnastoletnia siostra Barbara popełniła samobójstwo: rzuciła się pod pociąg podmiejski niedaleko Silver Spring w Marylandzie. Nan wielbiła siostrę, Barbara była jednak specyficznym, trudnym dzieckiem. Często zdarzały się jej gwałtowne napady gniewu. Rodzice umieszczali ją przymusowo w rozmaitych lecznicach. (Mogli sobie pozwolić na płacenie za usługi niewielkich prywatnych szpitali psychiatrycznych, nie korzystali z molochów w rodzaju Creedmoor). Przez sześć lat poprzedzających samobójstwo dziewczyna zaliczyła wiele pobytów w ponurych ośrodkach zamkniętych. Kiedy fatalnego dnia w domu Goldinów zjawili się policjanci i poinformowali rodzinę o tragedii, Nan podsłuchała przypadkiem słowa matki: „Powiedzcie moim dzieciom, że wydarzył się wypadek”. Była nimi zdruzgotana, znienawidziła rodziców i w wieku czternastu lat wyprowadziła się z domu. Mieszkała u rozmaitych rodzin zastępczych, a także w komunie. Chodziła do hippisowskiej szkoły w Massachusetts i właśnie tam ktoś dał jej aparat fotograficzny. Zaczęła robić zdjęcia, okazało się, że jest w tym dobra. Pierwszy raz wystawiła swoje prace w niewielkiej galerii w Cambridge; miała wówczas dziewiętnaście lat.

Fotografie Goldin stanowiły radykalne zerwanie z wizją świata, jaką kultywowali jej rodzice. Skupiła się na tym, czego woleli nie dostrzegać. W dusznym ekosystemie przedmieść Marylandu, gdzie liczyły się tylko kariery i aspiracje, samobójstwo Barbary oraz jej inność wywoływały w Goldinach wstyd i zażenowanie. Tym­czasem Nan, sprowokowana częściowo „wypieraniem prawdy na temat samobójczej śmierci siostry”, postanowiła „dać świadec­two, którego nie da się podretuszować”. Nie zgadzała się na zaciemnianie prawdy o swoim życiu, nieważne jak nietypowa, niszowa i delikatna była owa prawda. Zamierzała wydobyć ją na światło dzienne. Zaczęła robić niezwykle szczere zdjęcia sobie, swoim przyjaciołom, kochankom, kochankom przyjaciół. Fotografowała ich w słabo oświetlonych sypialniach i spelunach. Wiodła bitnikowskie życie z dala od tego, co uważano wówczas za społeczny mainstream: wśród drag queens z Provincetown w Massachusetts, wśród nowojorskich artystów i osób trudniących się pracą seksualną. Nie stroniła od jaskrawych kolorów, uwieczniała swoich bohaterów w surowych, krępująco intymnych momentach. Najbardziej liczyła się ożywcza szczerość tych fotografii. Bodaj najsłynniejsza z nich to autoportret zatytułowany „Nan miesiąc po tym, jak została pobita”. Goldin patrzy prosto w obiektyw, jest umalowana (czerwona szminka, wys­kubane brwi), lewe oko ma podbite i opuchnięte. To skutek pobicia przez partnera.

Kiedy zaczęła się epidemia AIDS, Goldin mieszkała w lofcie w Bowery w East Village. Wśród jej najbliższych przyjaciół i artystów, którzy ją inspirowali, było wielu gejów: teraz ludzie ci, tak bardzo jej bliscy, umierali jeden po drugim. Goldin fotografowała ich w szpitalach i hospicjach. Zaprzyjaźniła się z artystą i aktywistą gejowskim Davidem Wojnarowiczem, który z kolei był blis­ko związany z jej przyjacielem i mentorem, fotografem Peterem Hujarem. W 1987 roku Hujar umarł na AIDS. Nan zmagała się w tamtych latach z własnymi demonami. Odkąd opuściła dom rodzinny, żyła w świecie, którego stałym elementem były narkotyki; w latach siedemdziesiątych zaczęła zażywać heroinę. Przez krótki czas widziała w tym pewien splendor. A potem splendor nagle się ulotnił. Bywało, że brała, bywało, że przestawała, ale pod koniec lat osiemdziesiątych narkotyk przejął kontrolę. Wojnarowicz też brał, zdołał jednak zerwać z heroiną. Za jego przykładem w 1988 roku Goldin poszła na odwyk.

Rok później wróciła. Była czysta, cieszyła się, że znowu spotka przyjaciół, ale w między­czasie miasto zmieniło się na zawsze. Coraz więcej ludzi umierało. W 1989 roku Goldin została kuratorką przełomowej wystawy „Świadkowie. Przeciwko naszemu znikaniu”, prezentującej prace osób, na których życiu zaciążyło AIDS. Wojnarowicz napisał tekst do katalogu. Potępił w nim prawicowych polityków, którzy nie chcieli finansować badań poświęconych HIV i pozwolili, by epidemia rozwijała się w niekontrolowany sposób. Zbyt długo siedzieli z założonymi rękami między innymi dlatego, że ich zdaniem geje i narkomani korzystający ze strzykawek zasłużyli sobie na swój los – AIDS miało stanowić konsekwencję określonego stylu życia. Autorzy wielu prac pokazywanych na wystawie już nie żyli. Goldin wybrała na przykład autoportret Hujara oraz portret Cookie Mueller, która umarła na kilka dni przed wernisażem. Wojnarowicz zmarł trzy lata później.

Nan Goldin przeżyła epidemię, często jednak męczyło ją z tego powodu poczucie winy, zwłaszcza kiedy myś­lała o nieżyjących przyjaciołach, którzy patrzyli na nią z jej fotografii. Tymczasem jej twórczość znalazła nowych wielbicieli. Muzea organizowały retrospektywy prac Goldin, portrety zmarłych przyjaciół zawisły na ścianach najbardziej prestiżowych galerii na świecie. W 2011 roku Luwr zgodził się, żeby w dni, kiedy muzeum było zamknięte dla publiczności, mogła boso przechadzać się jego imponującymi korytarzami, fotografując obrazy i marmurowe rzeźby. Następnie przygotowała instalację artystyczną – zestawiła zdjęcia klasycznych dzieł z portretami ze swojego archiwum. Kronikarka życia na marginesie stała się kanoniczną artystką.

W 2014 roku podczas pobytu w Berlinie dostała ostrego, niezwykle bolesnego zapalenia ścięgna lewego nadgarstka. Poszła do lekarza i dostała receptę na OxyContin. Słyszała wcześniej o tym leku, wiedziała, że uchodzi za niebezpieczny ze względu na silne właściwości uzależniające. Miała jednak doświadczenie z twardymi narkotykami i czasami skłaniało ją to do pewnej brawury. Dam sobie z tym radę, uznała.

Kiedy tylko zażyła tabletkę, od razu zrozumiała, skąd cały ten hałas. OxyContin nie poprzestał na uwolnieniu jej od bólu nadgarstka: zapewnił chemiczną ulgę od wszelkich lęków i rozdrażnienia. Poczuła się, jak gdyby została „oddzielona od świata miękką poduszką”. Wkrótce zaczęła łykać więcej tabletek, niż powinna: cztery dziennie zamiast dwóch, potem osiem, potem szesnaście. Musiała chodzić do kilku lekarzy po recepty. Miała pieniądze, bo jakiś czas wcześniej dostała duży grant i przygotowywała wystawę w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku, ale zdobywanie pigułek zajmowało jej mnóstwo czasu, było jak praca na cały etat. Goldin zaczęła je kruszyć i wciągać nosem. Znalazła sobie w Nowym Jorku dilera, który wysyłał jej tabletki FedExem.

Straciła trzy lata życia. Przez cały czas pracowała, ale prawie w ogóle nie wychodziła z domu, z nikim się nie kontaktowała, nie widywała się z ludźmi, chyba że po to, by załatwić sobie więcej pigułek. Całymi dniami liczyła, ile ich jeszcze ma. Składała sobie samej rozmaite przyrzeczenia, a potem je łamała. Nie chodziło już o euforię zapewnianą przez lek, lecz o strach przed objawami odstawienia, przed mentalną i fizyczną agonią, której nie umiała opisać słowami. Jej ciało szalało dręczone gorącym, piekącym bólem, miała wrażenie, że ktoś obdarł ją ze skóry. Namalowała w tamtym okresie obraz przedstawiający smutnego chłopaka w zielonym tank topie; jego ramiona były poranione i pokryte wrzodami. Obraz nosił tytuł „Odstawienie / Ruchome pias­ki”. W końcu lekarze zorientowali się, że wpadła w uzależnienie. Ponieważ nie udawało jej się kupować dostatecznie dużo OxyContinu na czarnym rynku, wróciła do heroiny. Pewnego razu sprzedano jej fentanyl. Nie zorientowała się. Przedawkowała.

Przeżyła, ale było to dla niej przerażające doświadczenie. W 2017 roku sześćdziesięciodwuletnia Goldin znowu poszła na odwyk. Wybrała znakomitą klinikę w Massachusetts działającą pod auspicjami Szpitala McLeana. Wiedziała, że jest szczęściarą – tylko co dziesiąta osoba uzależniona od opioidów ma dostęp do terapii. Mogła sobie zapewnić najlepszą pomoc: program kosztował dwa tysiące dolarów dziennie. Pracowała z tą samą lekarką, która pomogła jej wyjść na prostą w latach osiemdziesiątych. Po dwóch miesiącach była czysta. Znów zaczęła stawiać pierwsze niepewne kroki na drodze powrotnej do świata żywych, tak jak trzy dekady wcześniej. Zarazem znów ogarnęło ją poczucie, że ów świat pustoszy okrutna plaga. Liczba zgonów związanych z opioidowymi lekami na receptę przekroczyła dwieście tysięcy. Według najnowszych danych Centrów Kontroli i Prewencji Chorób z powodu środków przeciwbólowych, heroiny i fentanylu w Stanach Zjednoczonych codziennie umierało sto piętnaście osób. Jesienią 2017 roku, jeszcze podczas terapii, Goldin przeczytała artykuł w „New Yorkerze” poświęcony lekowi, który o mało co jej nie zabił, a także o firmie produkującej ten lek i rodzinie właścicieli. (…)


W styczniu 2018 roku Nan Goldin opublikowała nowe prace w czasopiśmie „Artforum”: były to zdjęcia z czasu, kiedy mieszkała w Berlinie, składające się na kronikę lat uzależnienia. Fotografowała buteleczki z pigułkami i recepty, banalne artefakty nałogu, robiła sobie też autoportrety na haju. Zestawiła te zdjęcia z fotografiami gustownych tabliczek z nazwis­kiem Sacklerów wiszących w galeriach na całym świecie. „Przetrwałam kryzys opioidowy”, napisała w eseju, który towarzyszył pracom. Wspominała swój aktywizm w czasach AIDS – „Nie mogę stać bezczynnie i patrzeć, jak znika kolejne pokolenie” – zagrzewała zatem do walki. „Sacklerowie zrobili majątek, promując uzależnienia. Potem, dzięki pomocy muzeów i uniwersytetów, zmyli krew ze swoich pieniędzy”. Pora „pociągnąć ich do odpowiedzialności”.

Skoro Goldin najwyraźniej planowała jakiegoś rodzaju kampanię, Elizabeth Sackler znalazła się w niewygodnym położeniu. Uważała się przecież za osobę o postępowych poglądach, patronkę artystów, ale też aktywistkę. „Podziwiam odwagę Nan Goldin i to, że opowiedziała światu swoją historię. Podziwiam jej pragnienie działania”, napisała w liście do „Artforum”. „Solidaryzuję się z artystkami i myślicielkami, których głos musi zostać usłyszany”. (…)

Patrick Radden Keefe, fot. Phil MontgomeryPatrick Radden Keefe, fot. Phil Montgomery

Sacklerowie pocieszali się, że nawet po artykułach w „Esquire” i „New Yorkerze” socjeta nie odwróciła się od nich i nadal chwaliła ich działalność filantropijną. Po publikacji obu tekstów „New York Times” skontaktował się z ponad dwudziestoma instytucjami kulturalnymi, które otrzymały w przeszłości spore datki od Sacklerów, w tym z Muzeum Guggenheima, Muzeum Brooklyń­skim i Metropolitan Museum of Art. „Nie wydają się one zatros­kane tym, że pieniądze stanowiły część fortuny zbudowanej dzięki sprzedaży opioidów”, donosiła gazeta. Żadne muzeum i żadna galeria nie opublikowały oświadczenia potępiającego Sacklerów, nikt też nie zadeklarował, że datek zostanie zwrócony bądź że przyszłe datki od rodziny nie będą przyjmowane. Niektóre instytucje zdecydowały się wręcz na wyrazy solidarności. „Rodzina Sacklerów to nasi ważni i cenni darczyńcy”, powiedziała w rozmowie z „New York ­Timesem” rzeczniczka Muzeum Wiktorii i Alberta, po czym dodała, że kierownic­two „jest im bardzo wdzięczne za otrzymane wsparcie”. Uniwersytet Oksfordzki stanowczo oznajmił: „Nie zamierzamy rezygnować z dotacji od rodziny Sacklerów i jej spółek”.

W zimne sobotnie popołudnie w marcu 2018 roku Nan Goldin weszła do Metropolitan Museum of Art, od stóp do głów ubrana w czerń. Na szyi miała czarny komin, usta pomalowała szminką, karmazynowe włosy opadały jej na czoło. Ruszyła do Skrzydła Sacklerów.

Nie była sama – wraz z nią w tłum zwiedzających wtopiła się setka aktywistów i aktywistek. Nagle, równo o godzinie szes­nastej, wszyscy zaczęli skandować: „Świątynia chciwości! Świątynia Oxy!”. Ktoś rozwinął czarny baner z napisem: „Finansujcie terapie uzależnień!”.

Tekst pochodzi z książki Patricka Raddena Keefe’a „Imperium bólu. Baronowie przemysłu farmaceutycznego”, która w przekładzie Jana Dzierzgowskiego ukaże się 28 czerwca 2023 roku nakładem Wydawnictwa Czarne.Tekst pochodzi z książki Patricka Raddena Keefe’a „Imperium bólu. Baronowie przemysłu farmaceutycznego”, która w przekładzie Jana Dzierzgowskiego ukaże się 28 czerwca 2023 roku nakładem Wydawnictwa Czarne.Goldin założyła grupę PAIN: Prescription Addiction Intervention Now. Inspirowała się metodami wykorzystywanymi w latach osiemdziesiątych przez aktywistów ze społeczności chorych na AIDS, których tak bardzo podziwiała. Członkowie i członkinie spotykali się w mieszkaniu Goldin na Brooklynie i właśnie tam zaplanowali spektakularną akcję w Met. Wykrzykiwali teraz swoje hasła, setki ludzi przyglądały się happeningowi i nagrywały go komórkami. Powiadomieni zawczasu fotoreporterzy robili zdjęcia. Nan Goldin uznała, że trzeba wystąpić przeciwko Sacklerom w ich własnym domu, w elitarnym muzeum. Met prezentowało kilka jej prac na wystawie stałej, fotografka postanowiła więc wykorzystać swoją pozycję w świecie sztuki – a także wyjątkową tożsamość sławnej artystki, która dochodzi do siebie po uzależnieniu od OxyContinu – i wezwać instytucje kulturalne, żeby przestały brać pieniądze od Sacklerów. Zamiast tego, postulowała, rodzina powinna przeznaczyć swoją fortunę na finansowanie ośrodków leczenia uzależnień.

„Jesteśmy artystkami, aktywistkami, jesteśmy osobami uzależnionymi”, ogłosiła Goldin, stanąwszy na tle dwóch imponujących posągów z czarnego kamienia. Kilkoro innych uczestników protestu rozwinęło za jej plecami baner z napisem: „Hańba Sacklerom”. „Mamy dość!”, oznajmiła artystka. Tymczasem jej towarzysze i towarzyszki stanęli wokół wspaniałej połys­kującej sadzawki, która uświetniła tyle wytwornych przyjęć, wyciągali z torebek i plecaków pomarańczowe buteleczki z lekarstwami i wrzucali je do wody. „Fakty nie kłamią!”, krzyczeli. „Przeczytajcie dane!”.

Ochrona Met natychmiast przybiegła na miejsce, chciała usunąć uczestników protestu, ci jednak położyli się na podłodze. Leżeli tak przez kilka minut, wyglądało to jak pokot zwłok symbolizujący ofiary OxyContinu. Potem wszyscy wstali i wymaszerowali, minęli świątynię z Dendur, szli marmurowymi korytarzami muzeum, które Arthur, Mortimer i Raymond Sacklerowie próbowali sobie kupić. Niesiono banery, skandowane hasła odbijały się echem w ogromnych salach. „Sacklerowie kłamią! Tysiące umierają!”. Na koniec przed wejściem do budynku Nan Goldin odwróciła się i krzyknęła: „Jeszcze tu wrócimy!”.

Na powierzchni wody wypełniającej sadzawkę unosiło się prawie tysiąc pomarańczowych buteleczek po lekach. Każda z nich była maleńkim dziełem sztuki, wszystkie zostały bowiem opatrzone specjalnie zaprojektowanymi, realistycznymi wodoodpornymi etykietkami z napisem: „OxyContin. Przepisała ci go rodzina Sacklerów”.

Przełożył Jan Dzierzgowski