17 czerwca 1992 roku rozpoczął się w Polsce kapitalizm. Tak przynajmniej twierdzą zaczepnie twórcy spektaklu „Podwójny z frytkami”. Dlaczego akurat tego dnia? Wtedy właśnie otwarto pierwszą w Polsce (w Warszawie) restaurację McDonald’s. Archiwalne fotografie przedstawiają tłum zgromadzony na skrzyżowaniu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej, tuż przed budynkiem domu towarowego Sezam, czekający na wejście do baru szybkiej obsługi. Wśród pierwszych gości znaleźli się Kazimierz Górski, Agnieszka Osiecka, Adam Michnik czy Jacek Kuroń. Ten ostatni przecinał nawet symboliczną wstęgę, powtarzając, że mógłby to robić codziennie, bo korporacja zza oceanu wsparła polskie dzieci w trudnej sytuacji materialnej. Nie zabrakło też balonów, szampana i uśmiechniętych policjantów wymachujących czerwono-żółtymi flagami z symbolem amerykańskiej sieciówki.
W „Podwójnym z frytkami” Piotr Pacześniak (reżyseria) i Jan Czapliński (tekst i dramaturgia) wracają do 1992 roku nie tylko po to, by zadać pytanie, co poszło nie tak i czy mogło pójść jakoś inaczej (lepiej?), lecz by przyjrzeć się mechanizmom (afektom?), poprzez które nowy system gospodarczy nas uwodził i w zmodyfikowanej – a na pewno w bardziej podstępnej – formule uwodzi nadal.
Nie bez znaczenia pozostaje tu obserwacja, że kapitalizm natrafił w Polsce na grunt tożsamości rozdartej między próbami odcięcia się od komunistycznego Wschodu a aspiracjami do zglobalizowanego Zachodu. Gdzieś między wstydem a dumą, uległością a autonomią. Jak donosiła „Polska Kronika Filmowa” (nr 27 z 1 lipca 1992 roku): „Środki masowego przekazu potraktowały przywiezienie hamburgera do Polski na równi z przywiezieniem progów Paderewskiego, zaś Big Mac witany był według tego samego protokołu, co prezydent Bush”. Nic dziwnego, że już pierwszego dnia pobito w kraju nad Wisłą światowy rekord zamówień hamburgerów. W końcu dogoniliśmy Zachód. Albo przynajmniej: wystartowaliśmy w wyścigu na nadrabianie zaległości. I pomóc w tym miała niepozorna bułka z kotletem. Obietnica lepszego świata.
Kręcimy się w kółko
Kostiumografka Zoya Wygnańska postawiła na dyskretny urok dżinsu, przydużych męskich garniturów, tweedowych damskich garsonek czy koszulek polo. Z kolei scenograf Łukasz Mleczak wiernie odtworzył wystrój pierwszej polskiej restauracji pod złotymi łukami (choć jej oryginalna nazwa nie pada w spektaklu ani razu). Jest tu więc otwarta kuchnia i bar, przy którym będzie można złożyć zamówienie, a właściwie to poudawać, że się je składa, i poudawać, że się ma jakiś wybór, bo bez względu na preferencje na końcu i tak wszyscy „Podwójny z frytkami”, Teatr Dramatyczny w Warszawie, premiera 3 lipca 2023 dostaniemy zimne frytki na plastikowej tacy. Są białe kafelki na ścianach i czerwona gumowa podłoga (patriotycznie), a w miejscu tradycyjnej widowni – okrągłe stoliki z krzesłami.
Początków jest w „Podwójnym z frytkami” kilka. Każdy następny coraz mniej entuzjastyczny i coraz bardziej uginający się pod ciężarem kapitalistycznych złudzeń. Symbolicznie widać to nawet na ekranach wyświetlających menu (wideo: Natan Berkowicz, Stanisław Zieliński). Przy kolejnych otwarciach stają się one już tylko zmarniałą kopią kopii, są nieczytelne i zniszczone. Struktura dramaturgiczna warszawskiego spektaklu składa się z serii powtórzeń, jak refren powraca tutaj fraza: „Miło mi jest bardzo powitać wszystkich”. Czapliński stosuje pętlę narracyjną, by zobrazować stopniowy rozpad pięknej i odrealnionej opowieści o tym, że powszechny dobrobyt i ogólną szczęśliwość osiąga się dzięki uporowi i ciężkiej pracy (własnymi rękoma, jak wiadomo). Tej – ciągle w Polsce kuszącej – logiki, zgodnie z którą, jeśli będziesz wystarczająco długo zaciskał zęby, myślał pozytywnie oraz bardzo się starał, to w końcu dorobisz się domu z basenem i szafy luksusowych torebek albo innych dystynktywnych zasobów.
Nie jest to może zbyt odkrywcze, ale fenomen Marcina Matczaka i uwielbianej przez niego kultury zapierdolu, która każdą niesprawiedliwość i każde niepowodzenie z perwersyjną łatwością sprowadza do tego, że młode pokolenia są roszczeniowe i leniwe, nie wziął się przecież znikąd. Chociaż zza chmur namnażającego się kapitału zapewne nie widać, że ten wspaniały system nie spełnił pokładanych w nim nadziei i pogłębił społeczne nierówności oraz konflikty. Nigdy dość przypominania o tym, zwłaszcza w teatrze.
Którędy do wyjścia?
W „Podwójnym z frytkami” przegrywają wszyscy. To znaczy prawie wszyscy. Wygrywa tylko (bez zaskoczeń) kapitalizm, reprezentowany tu przez jeżdżącego na wrotkach klauna Ronalda (Konrad Szymański), którego mantrą jest fraza „win-win”, kolejna iluzja. Pozostałe bohaterki z każdym następnym upiornym początkiem przemieniają się w cienie samych siebie. Kasjerki Ewa i Milena (Marianna Linde, Lidia Pronobis) już nie uśmiechają się szeroko i nie powtarzają, że w pracy panuje rodzinna atmosfera. Coraz częściej mówią natomiast o wyzysku, niegodziwych warunkach i słabej płacy. Architekt Konrad (Michał Sikorski), który bywał na Zachodzie i chciał, żeby tutaj było tak samo, sam stał się ofiarą neoliberalizmu, choć do końca nie chce i nie potrafi się do tego przyznać. Marzena, reporterka telewizji publicznej (Agata Różycka), odpadła z wyścigu o lepszą przyszłość w przedbiegach, bo za dużo przepraszała, za mało o siebie walczyła i nie była wystarczająco przedsiębiorcza. W końcu także i Kuroń (Katarzyna Herman) spóźnił się na kolejne nowe otwarcie. Ktoś inny musiał przeciąć za niego wstęgę.
Narasta ogólne niezadowolenie i zmęczenie. Mało kto jeszcze chce słuchać o nieurzeczywistnionych fantazjach, ale nie wiadomo, jak to przerwać albo ewentualnie – dokąd uciec. Aktorzy krążą pomiędzy stolikami (choreografia: Krystyna Lama Szydłowska) i wzajemnie się przekrzykują. Docierają do widzów jedynie zniekształcone fragmenty ich wypowiedzi, przetykane niepokojącą muzyką (autorstwa Michała Zachariasza). Chaos, brak poczucia sprawczości, brak komunikacji, przebodźcowanie oraz potok niedających się w pełni zaspokoić pragnień i coraz to nowych potrzeb. Pacześniakowi świetnie udało się oddać atmosferę pułapki systemu, klaustrofobicznego zniewolenia i znużenia powtarzanymi w nieskończoność czynnościami.
reżyseria: Piotr Pacześniak
tekst i dramaturgia: Jan Czapliński
współpraca dramaturgiczna: Maciej Bogdański
scenografia: Łukasz Mleczak
kostiumy: Zoya Wygnańska
reżyseria światła: Piotr Pacześniak, Łukasz Mleczak i Stanisław Zieliński
wideo: Natan Berkowicz i Stanisław Zieliński
choreografia: Krystyna Lama Szydłowska
muzyka: Michał Zachariasz
obsada: Katarzyna Herman, Marianna Linde, Lidia Pronobis, Agata Różycka, Michał Sikorski, Konrad Szymański
„Podwójny z frytkami” to zresztą – jak dotąd – najbardziej udana realizacja tego twórcy. Na tle jego poprzednich spektakli (a widziałam „Ludową historię Polski”, którą wyreżyserował, i „Smoleńsk: Late Night Show”, przy którym pracował jako dramaturg i współautor tekstu oraz muzyki; oba przedstawienia z Teatru Nowego w Łodzi) jawi się jako projekt nieźle skonstruowany, przede wszystkim jednak – konsekwentny zarówno w narracji, formie, jak i strategii. Nieudający ryzyka, niepowielający banałów i niesilący się na naciągane przekroczenia.
Zamiast zakończenia czy domknięcia dostajemy w „Podwójnym z frytkami” bolesne trwanie. Męczące i irytujące oczekiwanie na alternatywę, która nie nadchodzi mimo tego, że jest sylwester i zaczyna się symboliczne odliczanie do nowego roku. Ale nowego tylko z nazwy. Nie można przecież bez ustanku powtarzać tego samego i oczekiwać innych rezultatów. „Miło mi jest bardzo...” – słyszymy znów. I tak to się kręci.