Wiele scen z powieści „Łakome” Małgorzaty Lebdy zapada w pamięć, ale dwie często do mnie wracają, wywołując silne emocje. W pierwszej z nich narratorka obserwuje ciało lisicy utopionej w potoku: „Gałęzie uwięziły lisie ciało. Woda powoli ściąga skórę, która popłynie w dół wsi, zostawiając tu, być może, kości”. Obiecuje wrócić za jakiś czas, żeby pochować szczątki. Dotrzymuje obietnicy. Zbiera i zakopuje kości, ale zachowuje też coś dla siebie – żuchwę, którą wcześniej odrywa od czaszki. Po pochówku siada tuż obok grobu lisicy i przykłada sobie tę żuchwę do ust. Druga scena rozgrywa się w domu rodzinnym narratorki, w pokoju jej umierającej babci. Zgodnie z jej prośbą rodzina maluje pokój na biało i wypełnia go „drobnym życiem” – roślinami i owadami. Babcia i wnuczka mają swoje rytuały: czytają wspólnie wiersze i opisy ptaków, którym – jak się okazuje – całkiem blisko do poezji. Babcia lubi też słuchać, jak ptaki się „odzywają”, i powtarza za wnuczką ich odgłosy: „Otwiera lekko usta, widzę, jak pracuje jej język, jak delikatnie przyciska go do dolnych zębów. Kja-kja-kja”.
Jest taki wers w książce poetyckiej Lebdy „Mer de Glace”: „I jeszcze to: słowa, te, co robią nam w środku radykalne rzeczy”. Słowa, które Lebda splata ze sobą w tych scenach, coś we mnie uruchomiły. Mocne obrazy dotknęły tych miejsc, gdzie zalega trudny do wyrażenia lęk. Podobnie jak w poezji Lebdy, w jej prozatorskim debiucie zbliżamy się do świata niezwykle intymnych relacji między ludzką a pozaludzką przyrodą, a mówiąc „starym” językiem – między człowiekiem i naturą. Choć przykładanie sobie do ust kości żuchwy lisicy to dość radykalny przykład, bliskości ze zwierzęcym i z „dzikim” jest u Lebdy więcej: dotykanie i przenoszenie odciętych krowich łbów przy ubojni, mieszanie się ludzkiej i zwierzęcej krwi, „praca we krwi”. Ludzkie i pozaludzkie splatają się w codziennym doświadczeniu narratorki i innych mieszkańców wsi Maj. To intymność, która nie jest pastoralna, jak pływanie nago w rzece, ani abstrakcyjna, jak dyskusja o istocie nieantropocentrycznej perspektywy w antropocenie. To intymność, którą sama znam tylko ze słów, a nie z codziennych doświadczeń. Przekraczanie granic między „ja” a światem przyrody jest dla mnie bowiem łatwiejsze w języku.
Za sprawą ekokrytyki czy teorii posthumanistycznych wzbogacił się nasz aparat pojęciowy i możemy lepiej uchwycić sieć relacji, w które jesteśmy zanurzeni. Jak głoszone tezy przekładają się na nasze reakcje psychiczne i zachowania? Czy za zmianą języka idzie zmiana głęboko zakorzenionych mechanizmów obronnych, jak choćby uczucia wstrętu? Jak być blisko innych, gdy odczuwamy obcość nawet względem własnego ciała czy własnego „ja”, choć wiemy – albo wierzymy – że stanowimy jedność? Dlatego też lgniemy często do literatury, która wyrywa ze strefy komfortu, wywołuje silne reakcje. „Łakome” to przykład właśnie takiej literatury, która robi w środku radykalne rzeczy, bez pouczania i moralizowania. Lebda zabiera nas w miejsca nieoswojone, zachęcając do konfrontacji z tym, co boli albo pozostaje wyparte.
Małgorzata Lebda, „Łakome”. Znak, 304 strony, w księgarniach od sierpnia 2023Ukazując intymną relację „ja – świat”, autorka przybliża nas zarazem do ekosystemu życia, choroby i śmierci. Bycie „tu, w tej chorobie” z umierającymi to doświadczenie wciąż w naszej kulturze wyparte. Choć dużo mówimy o śmierci, czy rzeczywiście żyjemy blisko niej? Czy raczej wytyczamy bezpieczne granice między porządkiem życia a porządkiem umierania? Jak oswajamy lęk przed odchodzeniem najbliższych? Żyjemy przecież szybko i za ekranem, a intensywne życie pomaga zagłuszyć lęk przed śmiercią. Współbycie w chorobie i umieraniu to główny wątek „Łakomych”: narratorka opiekuje się babcią, która choruje na raka. Towarzyszą im też na co dzień dziadek i tajemnicza Ann.
Jak zauważa Piotr Kofta, powieść Lebdy na tle funeralnej tradycji literackiej wyróżnia właśnie to wycofanie się narratorki z centrum opowieści. Tak jak splatanie się z przyrodą, zanurzenie w chorobie i śmierci może uruchamiać reakcje obronne. Powieść Lebdy pozwala nam jednak zbliżyć się do postaci babci, a także innych umierających, również tych nie-ludzkich. To zbliżenie staje się możliwe dzięki temu, że to nie głos narratorki wybrzmiewa tutaj najsilniej. Nie porywa nas strumień świadomości ani lawina zwierzeń – narratorka wsłuchuje się w innych, a nie we własny ból. Słyszy świat, a dzięki niej i my lepiej go słyszymy, mocniej czujemy. Jest w nim silnie obecna, ale go nie zagłusza, tworząc przestrzeń również dla czytelniczek. A przecież to niezwykle trudne: zbliżyć się do świata, być w rozpaczy, być z umierającymi blisko we wspólnym bólu.
W powieści Lebdy to wszystko wydarza się również poprzez ciało: „Ona musiała poczuć, że mnie ma, może docisnąć i mieć więcej”. Narratorka pozostaje blisko babci, a zarazem sama schodzi na dalszy plan. Niewiele mówi i unika konfliktów: „Tu, w tej chorobie nie ma miejsca na sprzeciw”. Ona i Ann to „siostry w tym, co w rozkładzie”. Umieranie w „Łakomych” ma wiele wymiarów. Nie jest ono jednak stanem wyjątkowym, tylko integralną częścią życia. Tuż obok domu stoi ubojnia krów, z której odgłosy rozchodzą się na całą wioskę. Umierają krowy, psy, pszczoły, mrówki, lisica. Umierają rośliny. Umiera ktoś, czyjej śmierci się nie spodziewamy. W tle pobrzmiewa też historia wypadku i nagłej śmierci w rodzinie. U Lebdy życie toczy się w utracie, a zarazem w medytacyjnej niemal ciszy.
Siłą „Łakomych” są też umiejętnie skonstruowane i barwne postaci, szczególnie babcia i dziadek, którzy mają skrajnie odmienny stosunek do pozaludzkiego życia. Babcia obsesyjnie ratuje zwierzęta, zarówno krowy, jak i mrówki. To jej forma buntu wobec zastanego porządku, jej przestrzeń wolności. Mierząc się ze śmiertelną chorobą, pragnie być jak najbliżej żywego. Dziadek to z kolei „mężczyzna tego miejsca”, który dba o dom i chorą. Ma jasno wyznaczone pole działania i zbliża się do choroby i śmierci na swój sposób: poprzez organizację życia codziennego. Jest w nim dzikie i ciepłe, surowość i czułość, lęk i światło.
„Opowiadamy, tym napędzamy życie” – wyznaje narratorka. „Łakome” to powieść, zostało to nawet zaznaczone na okładce, autorka tym razem zaprasza do lektury również te czytelniczki, które mogą niezbyt chętnie sięgać po poezję. Autorką powieści jest poetka, ale to nie oznacza przecież, że musimy mieć do czynienia z prozą poetycką, która czasem skutecznie odstrasza, bo poetyckość powieści kojarzy się z udziwnieniem języka i nudnawą fabułą. Proponuję postawić sprawę inaczej: „Łakome” to powieść o dobrze poprowadzonej narracji i spójnej strukturze, z angażującym wyobraźnię światem przedstawionym i misternie skonstruowanymi postaciami. Jednocześnie to powieść, która wyrasta z myślenia poetyckiego Lebdy – zakorzenienie w poezji pomaga osiągnąć efekt pełnej skupienia ciszy i intymności. Język powieści jest bliski mowie poetyckiej Lebdy: surowy, a zarazem sensualny. Chociaż słów jest mało, dzieje się wiele. Jak w tomie „Granica lasu” – „z czasem używamy coraz prostszych słów, aż dominują w nas gesty”. A proza również lubi niedopowiedzenia.
Czytając „Łakome”, można tropić motywy i metafory z „Matecznika”, „Snów uckermärkerów” czy „Mer de Glace”. Już sam tytuł zdaje się pochodzić z wersu z ostatniego tomu: „Kości tego domu są łakome”. Zaś metafora „ciała domu” przewija się przez całą powieść. Dom rodzinny narratorki ma kości i serce. Choruje, a jego ciało przypomina ciało chorej. Sprawy ziemi i sprawy słów splatają się poprzez „pracę”: u Lebdy „pracują” między innymi ziemia, choroba, wiersz, natura, ciało, kroplówka czy żyła na skroni. Idąc tropem ciała domu, możemy też mówić o ciele książki. Układ zdań, a niekiedy i całych akapitów czasem przypomina układ wiersza. Znaczenie ma też typografia: powieść, niczym wiersz, pracuje białą przestrzenią. A białe, podobnie jak dzikie, ma tutaj niebagatelne znaczenie. Białe to bliskość śmierci i żałoba, a zarazem światło i czułość.
Poezja przenika do powieści Lebdy również w inny sposób. Narratorka jest poetką, notuje myśli i mówi wprost: „Możliwe, że zrobię z tego wiersz”. Czyta też babci wiersze innych poetów i poetek. W „Łakomych” znajdziemy fragmenty poezji Miłosza i Miłobędzkiej czy wersy z psalmu Tadeusza Nowaka: „Zwierzęta wierne zarąbane / koń ochwacony krowa pies / podchodzą do mnie obejmują / całują w usta w czoło w usta”. Babcia chwyta się poezji i sama też czasem mówi wierszem: „ciało nocy jest wilgotne”. W postaciach narratorki i dziadka odnajdziemy z kolei coś z podmiotki wierszy Lebdy i figury ojca z „Matecznika”. Jego słowa – „ukrywałem swoją słabość / nie poprzez nią miałem być zapamiętany / odwracałem waszą uwagę na sprawy ziemi / tak skutecznie, że myśląc o mnie / będziecie mówić językiem roślin” – mogłyby być też wypowiedziane przez dziadka.
Nieco mniej udane w „Łakomych” są niektóre dialogi, bardziej przypominające sprawozdania z rozmów. Język, jakim posługują się postaci, jest czasem przesadnie zmetaforyzowany, a przez to dość pretensjonalny. Pojawiają się też niepotrzebne powtórzenia, jak choćby powracające „żebra kaloryfera”. Nie wszędzie wzniosłe tony są potrzebne, choć na ogół Lebda dobrze przełamuje patos groteską i humorem. Jak w przypadku sceny ze strachem na wróble, którego dziadek przebiera w strój babki, a Ann śpiewa fragment piosenki Fisza i Emade „Czerwona sukienka”. Lebda pokazuje, że można mówić o doświadczeniach granicznych bez wrzucania własnego głosu w sam środek opowieści. „Łakome” wzruszają, ale nie pouczają. Upłynniają granicę między prozą a poezją, z korzyścią dla obu. Pozwalają oswoić to, co w nas dzikie, i zbliżać się do świata przyrody tak, żeby się nie rozpaść.
W 2023 roku teksty o poezji w „Dwutygodniku” powstają we współpracy z Fundacją Wisławy Szymborskiej z okazji 100. rocznicy urodzin poetki.