Jestem baba i nie piszę o miłości
il. Eduard Bezembinder, flickr.com, CC BY-NC 2.0 DEED

16 minut czytania

/ Literatura

Jestem baba i nie piszę o miłości

Joanna Mąkowska

Antologia „Przyszli zobaczyć poetkę” powstała wbrew tendencji zawężania perspektywy i skupiania się wyłącznie na wątkach związanych z tożsamością płciową

Jeszcze 4 minuty czytania

Tytuł antologii „Przyszli zobaczyć poetkę” pod redakcją Barbary Klickiej i Agnieszki Waligóry jest zaczerpnięty z wiersza Tadeusza Różewicza z 1983 roku. Zaczyna się on od słynnych słów „Przyszli, żeby zobaczyć poetę / i co zobaczyli?”,

a kończy tak:

widzę byle jakie działanie
przed byle jakim myśleniem

byle jaki Gustaw
przemienia się
w byle jakiego Konrada

byle jaki felietonista
w byle jakiego moralistę    

słyszę
jak byle kto mówi byle co
do byle kogo

bylejakość ogarnia masy i elity
ale to dopiero początek

Antologia to wybór poezji kobiet po 1972 roku. Ta data jest znacząca: to właśnie wtedy ukazał się przełomowy w historii polskiej literatury zbiór wierszy „Jestem baba” Anny Świrszczyńskiej. W treściwym wstępie Klicka i Waligóra wyjaśniają, dlaczego ponad pięćdziesiąt lat później postanowiły przygotować antologię poświęconą wyłącznie poetkom. W przeciągu ostatnich dekad ukazały się już ważne antologie poezji kobiet, jak na przykład „Solistki” (2009) czy „Warkoczami” (2016). Obie eksponują jednak przede wszystkim to, co redaktorki określają jako „wątki tożsamościowe”. To nieostry termin, ale może on obejmować feministyczną świadomość podmiotki czy polityczny wymiar cielesności i seksualności. Klicka i Waligóra podkreślają literackie i kulturowe znaczenie wcześniejszych antologii, zwracając zarazem uwagę na potrzebę poszerzania tego pola. Jest to szczególnie ważne ze względu na pewien problem dotyczący czytania poezji kobiet: tendencję, aby zawężać perspektywę i skupiać się wyłącznie na wątkach związanych z tożsamością płciową, jakby poezja pisana przez kobiety nie była wielowymiarowa. Ta tendencja prowadzi z kolei do spłaszczania interpretacji i prześlizgiwania się przez wiersze w poszukiwaniu „kobiecych” tropów. Innymi słowy, prowadzi do bylejakości, która jest ślepa na złożoność; bylejakości, która miewa bolesne konsekwencje, jak protekcjonalne czy pobłażliwe traktowanie twórczości kobiet.

„Przyszli zobaczyć poetkę”, antologia„Przyszli zobaczyć poetkę”, antologia pod redakcją Barbary Klickiej i Agnieszki Waligóry. WBPiCAK, 350 stron, w księgarniach od sierpnia 2023Pytanie zatem brzmi, jak „zobaczyć” wiersz, a nie wyłącznie poetkę, nie udając jednocześnie, że płeć nie ma w poezji żadnego znaczenia. Czy można pogodzić takie podejścia? A może należałoby po prostu uznać, że w niektórych wierszach płeć ma znacznie, a w innych nie? I że istnieją też takie wiersze, w których tożsamości nie sposób oddzielić od innych „wątków”, podobnie jak ucieleśnionego „ja” nie da się oderwać od świata? Bo jestem baba i przyrodopisarka. Jestem baba i piszę o metafizyce. Jestem baba i chcę oddać w języku intensywność życia w mieście. Jestem baba i nie piszę o miłości. Jestem baba i robię wiersze ze słów. Być może chodzi o to, żeby perspektywę poszerzać, wyłuskując zarazem niuanse z wierszy poetek. Taką drogą podążają właśnie redaktorki, stawiając opór interpretacyjnej bylejakości.

Wybór poetek i wierszy choć nieoczywisty, jest przekonujący. Redaktorki piszą wprost, że nie próbowały kompilować „listy przebojów” w poezji po 1972 roku. Jasne jest też to, że nawet w tak monumentalnej antologii nie da się pomieścić wszystkich ważnych z punktu widzenia redaktorek głosów. Siłą rzeczy jest to więc wybór mocno subiektywny, oparty na dwóch głównych założeniach. Po pierwsze, wybrzmiewają tutaj poetyki przeoczone oraz te, które stanowią „boczny dopływ głównego nurtu”, jak ujmują to redaktorki. W „Przyszli zobaczyć poetkę” znajdziemy między innymi wiersze Marii Bigoszewskiej, Lucyny Skompskiej czy Klary Nowakowskiej, których recepcja nie jest zbyt szeroka. Po drugie, redaktorki przybliżają nam wiersze poetek, których twórczość jest wprawdzie lepiej rozpoznana, ale nie zawsze udaje się uchwycić jej wielowymiarowość. Należy do nich na przykład czytana nawykowo przez pryzmat „liryki wyznania” Marta Podgórnik czy Julia Fiedorczuk, której twórczość jest tak silnie kojarzona z nurtem ekopoetyki, że umykają nam nieraz jej inne wymiary. Zastanawia mnie jednak użycie w tym kontekście określenia „główny nurt”. Czy w przypadku poezji, która niezmiennie sytuuje się na rynkowych i czytelniczych marginesach, jest ono w ogóle adekwatne? Rozumiem, że w kręgach krytycznoliterackich utrwalił się podział na centrum i peryferia, ale wizja „głównego nurtu” jest dość mglista, jeśli spojrzeć na języki poezji z szerszej perspektywy. 

Antologia tworzy niejednolitą, ale spójną całość: asamblaż siedemnastu mocnych, odmiennych głosów i dykcji poetyckich z ciekawie rozłożonymi akcentami. To obszerny tom, bo każdej z poetek przyporządkowanych jest około dziesięciu utworów. Widać wyraźnie wysiłek redaktorek włożony w pracę nad strukturą, dogłębnie przemyślany dobór wierszy i ich rozmieszczenie. Ułożenie wierszy z różnych książek danej poetki w porządku chronologicznym pokazuje, jak jej twórczość ewoluowała. Przeplatanie odmiennych poetyk przeciwdziała z kolei poczuciu monotonii. Z dynamicznej kompozycji wyłaniają się zarówno zaskakujące współbrzmienia, jak i kontrapunkty.

Forma antologii sprzyja wielotorowym interpretacjom. Czytelniczka może podążać różnymi ścieżkami. Mnie początkowo prowadziły tropy śniegu i śnieżenia, które zachwycają w wierszu Marii Bigoszewskiej – poetki, która otwiera antologię:

Rośnie we mnie ten wiersz, śnieżnie
a tak bardzo gęsto
jakbym wysiewała lasem
na skrawki dzieliła gałęzie
w zaspach wtedy zasną czarne kruki cieni
sroka skrzekiem intruza obwieści
(„Prawa i lewa strona świata”)

Ten wiersz z 1979 roku to mocne otwarcie: aż chce się przy nim zatrzymać na dłużej, „rośnie” w nas. Poetka „miesza kości z gwiazdami”, jak w przywołanym wersie z prac Aleksandra Wata. To, co przyziemne i cielesne, wzbija się ku transcendencji. To, co metafizyczne, wrasta w materialne. Trudne do uchwycenia przepływy wyraża ruch wiersza. Bywa on strzelisty – „czasem śmiesznie mi wyciągać wątek / długich kroków co w rozchwiane czuby sosen / wniebogłosem / kiedy sobie tak idę powoli / i w górach / nie wniebowstąpiłbyś poeto do mnie” – albo posuwisty, gdy jeden z „gładoskórych” demonów „płynie i jego ciało ociera się o moje ciasno, gdzie zauważam później wilgotne / ślady zębów… I ulata”.

Układ antologii pozwala współbrzmieć wierszom różnych autorek. Można wędrować przez śnieżne obrazy u Bigoszewskiej i Skompskiej w stronę wyrazistych wersów Marzanny Kielar: „Jak przemarznięte kapelusze zimówki, czeka pod śniegiem / wczepiona w tkankę dni”. W przyrodopisaniu Kielar „tworzenie świata odbywa się stale”, kiedy „wędrujesz przez formy”. Często zwraca się uwagę na cielesność jako ważny wątek w poezji kobiet, ale już rzadziej stawia się pytanie o to, jak poetki postrzegają relację między ciałem a tym, co niekorporalne – umysłem, świadomością czy duszą. A właśnie przepływy między materialnym a niematerialnym są szczególnie ciekawym wątkiem w poezji wspomnianych poetek. Kielar i Bigoszewska nie mówią oczywiście jednym głosem, ale można odnaleźć punkty styku między ich poetykami. W późniejszym wierszu, który ukazał się w 2021 roku w tomie „Złodziejska kieszeń”, Bigoszewska tak ukazuje związki świadomości z ciałem:

(...) Szeptem
krwi utajonej powraca do mnie ciało
które stało się kiedyś
w moim. Odeszło.

Pokrewny obraz, gęsty i enigmatyczny, pojawia się również w jednym z lepiej znanych wierszy Kielar, „Ona” z tomu „Monodia” (2006):

Ona, która przydławia tlen.
Otwiera mnie wzdłuż zrośniętego szwu,
odgarnia we mnie śnieg – ona której się śnię. Nóż bez rękojeści.

Obie autorki budują obrazy, które na długo zostają z czytelniczką, w „cielsk[u] pamięci”. Obie są w stanie niebanalnie i intuicyjnie uchwycić relację między słowem, ciałem i przyrodą: „Słowa umacniające korzeniami ziemię, / pobielałe od kości”, pisze Kielar, a w wersie tym pobrzmiewa echem Bigoszewska. Z kolei zestawienie fragmentów wierszy Lucyny Skompskiej i Marzanny Kielar pozwala dostrzec zarówno analogie, jak i różnice w obrazowaniu relacji między kochankami a przyrodą. U Skompskiej obraz ten jest gwałtowny i dystopijny:

ziemia jest podobno gigantyczną prądnicą
która psuje się co pewien czas
połączone ciała kochanków też przypominają jakiś mechanizm
jakąś pompę ssąco-tłoczącą chociaż niektórzy widzą w tym
walkę kwiatów może egzekucję może nienawistne niszczenie
(„Bez powodu”, 1979)

U Kielar natomiast erotyczne sploty są bardziej harmonijne:


Obok siebie od tysięcy lat –
zrastamy się niczym pędy konarów, żeby wytworzyło się
żywe wiązanie.  
(…)
nasze wargi w pęcherzu powietrza.
w szczelinie, kiedy rozsuwa się kra czasu.
(„Nawigacje”, 2018)  

Właśnie coś na kształt „żywych wiązań” można dostrzec w antologii tam, gdzie mowa jest o ciele. Niektóre obrazy przywodzą na myśl wątek transkorporalności, czyli złożonych przepływów między ciałami ludzkimi a pozaludzkimi. Obecnie jest to nośny temat w filozofii posthumanistycznej, a antologia ukazuje podobne intuicje w poezji kobiet na przestrzeni ostatnich dekad. U Klary Nowakowskiej pojawiają się na przykład takie przepływy: „promień tnie miękką skórę / uwalniając ptaki” (2004), „ciemne zwierzę pod skórą, przeobrażony nerw” (2013). U Skompskiej – „tylko my stoimy / pośród nieruchomych pościeli / na grzbietach niedźwiedzi / śmiertelnie ranionych” (1967), u Fiedorczuk – „i żeby się śpiewało: w oddychaniu skał / pod stopami w negocjacjach porostów / tkankach czarcich kręgach (nienarodzeni są u źródeł wód)” (2017), a u Cyranowicz – „Tu mięśnie mają kruchość światła, żyłami płyną ryby” (2001).

Dla większości wymienionych do tej pory autorek poezja stanowi również pole rozważań filozoficznych, a w niektórych przypadkach rozważania te dotyczą funkcji samego języka poetyckiego. Skompska wplata w swoje wiersze bezpośrednie, metapoetyckie refleksje: „banały, którym nie pozwolę / nawracać wiersza jak woda”; „nic tu nie jest liryczne a wszystko jest rozprute”. Znajdziemy tu też inne poetki, dla których fundamentalne są kwestie języka i formy, na przykład Joannę Mueller czy Marię Cyranowicz – współsygnatariuszki „Manifestu Neolingwistycznego” z 2002 roku. Wiersze Cyranowicz zebrane w antologii stanowią studium stanów afektywnych i próbę ich uchwycenia w języku:

***
niczego w czasie teraźniejszym nie ma

niebieskie płaszczyzny w łazience pamiętają
lepiej niż bananowy sufit u wylotu głowy

gdy moje oczy widzą wendy
rozbiera się z dzieciństwa wchodzi
pod moją skórę jak pod prysznic
nie ma 

w czasie teraźniejszym męczeństwa
wśród rekwizytów trwa amnezja
(„piąty element to fiksja”, 2004)

Powściągliwa fraza Cyranowicz kontrastuje ze znajdującymi się tuż obok wierszami Marty Podgórnik, które również traktują o stanach wewnętrznych, ale czytane są nawykowo przez pryzmat „dosadnej konfesyjności”. Zgodnie z założeniami antologii redaktorki wysuwają jednak na pierwszy plan mniej rozpoznany aspekt twórczości Podgórnik, określając ją mianem „poetki formy”. I to właśnie przez formy wędrujemy od „Prób negocjacji” (1996) aż po „Mordercze ballady” (2019), a wędrówka ta pozwala nam zauważyć witalność, płynność i intensywność jej języka poetyckiego, a także muzyczność jej niepodrabialnej frazy. Podobnie jak u Skompskiej, w niektórych wierszach Podgórnik znajdziemy metapoetyckie refleksje, czasem ironiczne: „Mimochodem puszczam jedno z takich zdań / które chciałoby się zabrać ze sobą do grobu” czy „Zanim poszukasz łacińskiej nazwy na moje problemy / ze składnią / poluzuj gwiazd. Ten kto pisze, / nie jest tym kto mówi”.

Z innej, mniej oczywistej perspektywy ukazana jest również twórczość Julii Fiedorczuk. Antologia kładzie nacisk nie tyle na ekologiczny wymiar jej wierszy, ile na przykład na rolę starohebrajskiego w „Psalmach” czy intertekstualność, a szczególnie dialog z amerykańską tradycją literacką: z Bishop („Tutaj, pod śniegiem / Ciepło i światło nie kaleczy słów”), O’Harą, czy Ginsbergiem. Z kolei wśród utworów Marzeny Brody, która często pracuje z tradycyjnymi formami jak vilanella, znajdziemy wiersz „35 stopni w cieniu” (2013), który stanowi ekologiczny manifest na rzecz sprawiedliwości klimatycznej:

Na Kazimierzu nie ma już nikogo, kto
Nie ucierpiałby z temperatur jakich
Nie było tu od dziesięcioleci.
(…)
Ludzie prawie nie rozmawiają, pojmani
Przez skwar. Wisła stała się węższa, ujawnia
To, co dawno leżało na dnie: martwe
Kaczki, gałęzie, kamienie, plastykowe
Butelki i różne części garderoby. 

Na podobnej zasadzie antologia przybliża nam inne wymiary poezji, do której przylgnęła już łatka „poezji zaangażowanej”. To ważny gest, który rozbija zastygłe klasyfikacje, nieoddające płynności współczesnych języków poetyckich. Dobrym przykładem jest ukazanie poezji Kiry Pietrek z innej perspektywy niż poetyka manifestu. Pietrek sprawnie łączy pogłębioną krytykę społeczno-polityczną z wglądem w plastyczność języka. Innymi słowy, pokazuje, że wrażliwość społeczna w poezji nie kłóci się wcale z eksperymentalną formą (swoją drogą, ile razy jeszcze trzeba będzie to powtarzać?). Wiersze z tomu „Czeski zeszyt” (2021) obrazują intymno-surrealny wymiar jej poezji:

***
czasem
na ostatniej godzinie basenu
gaszą lampę i puszczają muzykę 

jeśli nie ma nikogo
mogę leżeć na środku
przez całą godzinę
jak wtedy gdy w szkole
była epidemia grypy 

to był najpiękniejszy dzień
w moim życiu

rankiem
dziewczyna
oznajmia
uprzejmie 

to jest tor szybki

Ponownie w lekturze pomaga nam trafne zestawienie poetek: od poezji Pietrek przechodzimy do Joanny Oparek, równie mocno wyczulonej na działanie mechanizmów władzy i na społeczno-polityczne absurdy. Oparek pisze między innymi o przemocy, szczególnie przemocy wobec kobiet, sytuując ją w kontekście medialnego spektaklu. Za pomocą dynamicznej frazy wciąga czytelniczkę w przestrzeń performansu. W wierszach z tomu „Małe powinności” (2022) prowokacyjnie zwraca się do żądnej wrażeń widowni: „Ladies and Gentlemen”, „Popatrzcie na Nataschę Kampush”, „Czujecie ten zapach? / zapach rdzy i metalu / Oto laboratorium / Oto ofiara”, „Przed Państwem / najsłynniejsza ofiara na świecie”. Intensywność języka Oparek dobrze oddaje perwersyjną logikę języka mediów, ukazując zarazem, jak wszyscy jesteśmy uwikłani w nieustający spektakl.

Antologia „Przyszli zobaczyć poetkę” rzuca nowe światło na krajobraz poezji kobiet w Polsce i pozwala nam zobaczyć więcej: nie tylko poetkę i jej usytuowanie w literackim kanonie, ale też pełne niuansów wiersze. Słabszym punktem jest natomiast sposób prezentacji poetek w notach poprzedzających wiersze. O ile przez same wiersze wędruje się wspaniale, noty ma się ochotę szybko przeskoczyć. Rozumiem, że miały one pełnić funkcję informacyjną i wyjaśniać motywacje redaktorek co do wyboru konkretnych autorek. Napisane są jednak dość hermetycznym językiem, nie stronią od żargonu. Zostajemy wrzucone w sam środek przytłaczającej dyskusji, a przecież noty, podobnie jak kompozycja tomu, mogłyby zapraszać do dialogu również te osoby, które niekoniecznie na co dzień żyją poezją.


Rubryka poezji powstaje we współpracy z Fundacją Wisławy Szymborskiej z okazji 100. rocznicy urodzin poetki.
logo