„Miód”, reż. Semih Kaplanoglu

Jagna Lewandowska

Zwieńczeniem wieloletniej pracy tureckiej ekipy z Kaplan Film Production i równocześnie początkiem historii Yusufa jest „Miód” – najbardziej nasycona i wysmakowana formalnie część trylogii Kaplanoğlu

Jeszcze 2 minuty czytania


„Trylogię Yusufa” Semiha Kaplanoğlu, na którą składają się „Jajko” (2007), „Mleko” (2008) i wchodzący właśnie na ekrany „Miód” (2010), przyrównać można do powolnego schodzenia z niebotycznej drabiny. Z każdym kolejnym szczeblem (sceną, sekwencją) nasza perspektywa dyskretnie się wyostrza. W finale (stanowiącym właściwie początek historii) patrzymy na całość opowieści z serca anatolijskiego lasu i wcale nie chce nam się stamtąd ruszać. Niebawem, kiedy wszystkie trzy filmy pojawią się u nas na DVD, będzie można odstąpić od reżyserskiej wizji i zacząć przygodę od części środkowej – „Mleka”, której scenariusz posłużył za punkt wyjścia do zbudowania dwóch pozostałych, ramowych obrazów. Główny bohater ma tu około dwudziestu lat: jak wyglądało jego dzieciństwo dowiemy się z „Miodu”, jako dojrzałego mężczyznę, poetę – obserwować będziemy go w „Jajku”. Oczywiście historia Yusufa oglądana chronologicznie jest nie mniej frapująca. Możemy zatem kombinować do woli.

„Miód”, reż. Semih Kaplanoğlu.
Turcja 2010, w kinach od 26 listopada 2010
Wszystkie części trylogii dryfują w nieokreślonej teraźniejszości. Dzięki tej czasowej flaucie opowieść zyskuje uniwersalny, alegoryczny wymiar, broniąc się jednocześnie jako składna historia o dojrzewaniu Yusufa i jego konfrontacji z minionym światem. Doświadczamy dziwnego czasowego rozwarstwienia: tkwiąc w nowoczesności potwierdzonej przez dyskretne scenograficzne detale (telefon, bankomat) i majaczące w tle przemiany ekonomiczno-polityczne Turcji, symultanicznie cofamy się w niejasną przeszłość bohatera. Czasem, w profetycznych wizjach sennych, nieoczekiwanie poznajemy także fakty mające dopiero nastąpić.

Zwieńczeniem wieloletniej pracy tureckiej ekipy z Kaplan Film Production i równocześnie początkiem historii Yusufa jest „Miód” – najbardziej nasycona i wysmakowana formalnie część trylogii. Yusuf jest tu sześcioletnim chłopcem. Bora Altaş, który wcielił się w tę rolę, od pierwszych sekund zdobywa nas spojrzeniem. Ze świecą szukać bohatera dziecięcego tej klasy w polskich produkcjach. Emocjonalność naszych rodzimych, małych aktorów ugrzęzła gdzieś na szkolnych akademiach. Sztywnieją w dialogach i aż strach pomyśleć co działoby się z ichtwarzyczkami w ujęciach pełnych ciszy. A w „Miodzie”, tak jak i w całej trylogii, postaci milczą, a cisza jest tu częścią rozmowy. Pełni zresztą i ważniejsze funkcje.

Mały Yusuf zamiast mówić – zagapia się: zagapia się w przestrzeń ogromnego lasu, zagapia się z podziwem na swojego ojca, pszczelarza, który wspina się na szczyty drzew, a gdy ten znika bez śladu – chłopiec zagapia się przez okno zastygając w oczekiwaniu. Susan Sontag w „The Aesthetics of Silence” podkreśla, że na obcując ze sztuką pełną ciszy widz także musi się zagapić (nie wystarczy zwyczajnie patrzeć). Film wypełniony milczeniem wymaga bowiem wzmożonej atencji i skupienia, od którego nie ma odpoczynku. Nie można odwrócić wzroku, kiedy jest się zdanym na obraz.

Wyrazy grzęzną Yusufowi w gardle, płynnie mówi tylko szeptem. „Słowa utknęły w nim i zrodziła się poezja” podsumowuje Kaplanoğlu, który nie kryje swej fascynacji Rimbaudem, a bohater naprawdę zostaje poetą w późniejszych częściach trylogii. Michał Paweł Markowski w eseju „Inne światy, inne języki” pisze: „Poezja Rimbauda zmierza w przeciwną stronę, daleką od doskonałości: jej język zrywa z estetycznymi konwencjami epoki (...). Rimbaud jako jeden z pierwszych pisarzy nowoczesnych, pokazuje, że poezja to – jak pięknie ujął to Roland Barthes – ucieczka z przestrzeni stadnej mowy”. Może, podobnie jak francuski poeta, Yusuf w przyszłości rozsadzi język od środka? Może milczenie i zająknięcia to przynależny artystom „akt inwencji – wynalezienie języka mogącego sprostać życiu”? Nie dowiemy się tego – wiersze Yusufa nigdy nie zostaną odczytane na głos.

Tak czy inaczej, cisza w przypadku najnowszego filmu Kaplanoğlu pozwala na niedomknięcie wątków i otwarcie ich na szereg interpretacji. Pytania bohaterów wiszą w powietrzu i pozostają bez odpowiedzi. Cisza panuje też w fotograficznym bezruchu. W „Miodzie” nie ma pstrokatej Turcji z folderów biur podróży, jest za to mgła i deszcz (który padał przez większość dni zdjęciowych). Nieruchome kadry autorstwa Barisa Ozbicera, istniejące jakby poza czasem, są jak tła w przedwojennym atelier fotograficznym. Postaci przecinają krajobraz idąc w nieznanym kierunku, a my czekamy cierpliwie aż wejdą na kolejny slajd. Wyjątkiem, chwilowym kontrastem, są sceny ze skąpanego we mgle i grillowym dymie odrealnionego jarmarku. Ludzie filmowani z daleka, jak mrówki uwijają się po zboczu pełnym straganów i białych, irracjonalnie zaparkowanych furgonetek. Yusuf i jego matka gubią się w tłumie, uciekają natychmiast do swojego zatopionego w lesie domu.

Kaplanoğlu nazwał swój autorskistyl „uduchowionym realizmem”. Etykietka ta nie brzmi niestety tak ładnie jak trele ptaków wyeksponowane w ścieżce dźwiękowej „Miodu”. Wbrew pozorom film tureckiego reżysera nie epatuje „uduchowieniem”. Emocje nie są tu chociażby sztucznie intensyfikowane przez muzykę – dramat dorastającego chłopca odbija się echem raczej w sugestywnym szumie drzew oraz trzaskach suchych gałęzi i, o dziwo, nie zakrawa to o banał. Kaplanoğlu zafascynowany poezją, w której każde zbędne słowo rujnuje cały utwór, starał się wyważyć idealną harmonię środków filmowych. Udało się.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.