Finnegansowe ABC
fot. Clio20 / Flickr CC

Finnegansowe ABC

Katarzyna Bazarnik

Joyce rozpoczyna „Finneganów tren” od małej litery. Ten pozornie drobny szczegół sygnalizuje, że opowieść zaczyna się in medias res. Ukazało się właśnie polskie wydanie książki w tłumaczeniu Krzysztofa Bartnickiego

Jeszcze 3 minuty czytania

Na początku, joussto powiedziane, był gest, żeśto na koniec jest mężyna, ciało–bez–słowa, ać przede przyszłym mężem casus przypada gorszy po niż przed skoroż ona w supinum może osycić jego verga! (…) Jesteś, niedokonale subjunktywny. (…) Trzeba daktylatnie mu pomac aż pod ślepy traf że domruży się w mryg jak trafić gdzie powiesz najlepszą gilgilczyzną.

      James Joyce, „Finneganów tren”, str. 468

Panuje, złudne być może, przekonanie, że w „Finneganów trenie” James Joyce podjął próbę odtworzenia lub stworzenia na nowo uniwersalnej mowy – mitycznego języka, którym miała posługiwać się ludzkość przed katastrofą wieży Babel. Trudno orzec, na ile był to istotnie zamiar autora, a na ile są to pobożne życzenia czytelników, pragnących nadać taki sens niepokornemu dziełu. Wiadomo jednak, że interesowały go rozmaite teorie dotyczące pochodzenia ludzkiej mowy, w tym szczególnie koncepcje pewnego francuskiego jezuity, Marcela Jousse’a, który wiązał język z działaniem i gestykulacją. Badacz ten uważał, między innymi, że pismo alfabetyczne, utraciwszy pierwotny związek z wrodzoną ekspresją poprzez gesty, przekształciło się w martwą konwencję, stało się już tylko martwą literą. Dlatego postulował odrodzenie tej uśpionej sfery języka i stworzenie nowych, aktywnych form pisania (i czytania). Zainspirowany tym Joyce oferuje nam w „Finneganów trenie” właśnie takie aktywizujące pisanie, w którym pojedyncze litery wykonują pewne ożywcze gesty. Litery wciskają się w konwencjonalne słowa, zamieniając je w wielojęzyczne kalambury, sygnalizują podskórną obecność głównych „postaci”, przyjmują zaskakujące pozy i z czasem urastają do rangi samoistnych bohaterów. W efekcie tych działań słowa-walizki nabierają wielowektorowych znaczeń; ich sensy fluktuują, wibrują i oscylują między krańcowymi przeciwieństwami, a język nabiera życia.

James Joyce, „Finneganów tren”. Przeł.
Krzysztof Bartnicki, Ha!art, Kraków, 628 stron,
w księgarniach od lutego 2012
Irlandzki pisarz już w pierwszym akapicie wykonuje znaczący gest. Rozpoczyna książkę od małej litery: „rzekibrzeg, postephując od Ewy i Adama, od wygięcia wy­brzeża do zakola zatoki, zanosi nas znów przez commodius vicus recyrkulacji pod Howth Castle i Ekolice”. Ten pozornie drobny szczegół sygnalizuje, że opowieść rozpoczyna się in medias res, i idzie niejako pod prąd sugestii, że jesteśmy na początku – a właściwie na Początku, co sugerują pojawiające się tutaj imiona biblijnych pierwszych rodziców, Adama i Ewy (zresztą szybko okazuje się, że godzenie tego typu sprzeczności jest nieodłączną częścią wysiłku włożonego w zrozumienie tekstu). Odwrócona kolejność „Ewy i Adama” wskazuje na ruch wsteczny i kolisty, odsyłając nas na koniec książki, gdzie podobny gest urwania zostanie powtórzony w zdaniu kończącym się nagle bez kropki.

Następnie nasycone aliteracjami pierwsze zdanie „Finneganów trenu”: w oryginale to „swerve of shore” i „bend of bay” – w przekładzie Krzysztofa Bartnickiego „od wygięcia wybrzeża do zakola zatoki” – niejako odtwarza gest geografa kreślącego na mapie esowaty kształt Zatoki Dublińskiej. Z jednej strony narrator parodiuje tu konwencjonalny początek tradycyjnej opowieści, z drugiej naprowadza nas na znaczenie pojedynczej litery, bo w nazwie zamku Howth i jego okolic zakodowane są inicjały i amorficzna natura głównego „bohatera” Humphreya Chimpdena Earwickera. W trakcie lektury odkrywamy stopniowo, że ukrywa się on właściwie pod każdą frazą zaczynającą się od inicjałów H, C, E –  majaczy nam więc nie tylko w „Howth Castle i Ekolicach” (str. 3), ale zaraz pojawia się jako „Harun Childeryk Eggeberth” (str. 4), jako „Hława w Chmurach” prze­mierza „erden” (str. 18), „hagios curios encenestor” (str. 96), czy „hennie­bozygota, chaosom, ekshumogen” (str. 137). Niejasność i niepewność są immanentnie związane z tą tajemniczą postacią, która jawi się jako „halucynacja, cugsz­man, ektoplazma” (133.24),

 


Bo „każda list era twardy nutorzech lecz twój ist to herm cięższa enigma er świa­ta” (str. 623).

Setki podobnych fraz wydają się odsłaniać rozmaite aspekty jego osobowości, lecz tak naprawdę jedynym pewnikiem są właśnie inicjały: H, C, E, które trzeba odkrywać w trakcie lektury. Zaś na wypadek, gdyby na początku czytelnicy przeoczyli typograficzno-topograficzną wskazówkę, już na stronie 6 pojawia się obrócone do góry nogami E, przypominające leżącą na plecach postać insekta z odnóżami uniesionymi w górę i jedną z kabalistycznych liter-matek ש, wymawianą jak „szin” lub „szen”, czy nawet „sin” lub „sen”, co może wskazywać na parę synów-bliźniaków HCE: Shema i Shauna, jak również na tajemniczy grzech (ang. sin), syna (syn/son) oraz sen (pol.), którego zapisem ma być właśnie „Finneganów tren”. W liście do swej protektorki Harriet Shaw Weaver Joyce wyjaśniał, że HCE jest również inkarnacją mitycznego olbrzyma Finna MacCoola, wtopionego w krajobraz dublińskiej okolicy, zaś trzy pionowe laski leżącego E odpowiadają kolejno: głowie Finna na przylądku Howth, sterczącemu penisowi, czyli obeliskowi ku czci Wellingtona w Parku Phoenix, oraz stopom na wzgórzach Wicklow. Ciało olbrzyma rozciąga się więc od jednego do drugiego krańca miasta:

od Shopalist aż po Bailywick czy ash tu baronoath, od Kuprzybrzegu do Wokhouba czy od stopy ocyplentowej po irglanskie oko hon ciągnie się ekkojnie. (str. 6)

Maciej Słomczyński doszukał się w tym fragmencie aluzji do ilustracji na stronie 88 „Rois and Dieux D’Égypte” A. Moreta, na której widnieje postać Ozyrysa leżąca w identycznej pozie. Zauważył też, że imię „Humphrey” wywodzi się od egipskiego Ozyrysa Unefera, który przekształcił się w świętego Onufrego, chrześcijańskiego eremitę mieszkającego na pustyni w okolicach Teb. Ale to leżące E przypomina również chiński ideogram 山 oznaczający górę. H.C. Earwicker jest garbaty, co czyni go istotnie „podobnym” do góry; z czasem zresztą dowiadujemy się, że „ten mężczyzna to masyw, góra a do góry pójdzie każdy człowiek” (str. 309).

A. Moret’s „Rois et Dieux D’Égypte”

Podobnie jego żeńska odpowiedniczka i towarzyszka ukrywa się we frazach zaczynających się od liter A, L, P; nosząc imiona „Annabella, Lovabella, Plurabella” (str. 512), „Amnis Limina Permanent” (str. 153), czy pobrzmiewając w melodii, która „appo i leppko i pogrywnie pie­ściła uszy poddanych Króla Świętego Finnertego Festyna” (str. 41). Tak jak HCE jest górą, ALP jest rzeką, której ikoną jest ∆, czyli delta-trójkąt przypominający kształtem ujście rzeki, ale i grecka litera wywodząca się z egipskiego słowa „drzwi”, czy „brama”, albo „przejście” (nawiasem mówiąc, chiński ideogram 入口 oznaczający „wejście” zawiera znak o prawie identycznym kształcie). ALP jest więc przepływającą przez Dublin Anną Liffey, ale też wszystkimi rzekami świata, żywiołem wody we wszystkich jej postaciach. Jej delta wiedzie nas ku morzu: „chłodnemu ojcu szaleńcowi” (str. 628) i śmierci, ale i ku życiu, poprzez trójkąt jej łona. Rozdział 8 pierwszej księgi, znany jako „Anna Livia Plurabelle”, rozpoczyna się właśnie od tekstu uformowanego w trójkąt, z którego początkowego „O”, jak ze źródła wody życia, wytryskują słowa i płynie opowieść:                                             

   O
mów mi wszystko o
Annie Livii! Chcę słyszeć wszystko
o Annie Livii. Cóż, ale znasz Annę Livię? Jasna rzecz, wszyscy znamy
Annę Livię. Wszystko mów. Mówże już. Umrzesz jak rzecz usłyszysz.
(str.196)

Joyce używa też innych graficznych środków wyrazu dla wzmocnienia wizualnego charakteru tej postaci, aby czytelnik mógł ją lepiej zobaczyć. To ALP właśnie przedstawiona jest na geometrycznym diagramie na stronie 293:

Diagram ten wskazuje na nią jako na łono, w którym rodzą się życie i słowa, bo glosy obok informują, że jest to obraz „Uteralteracji czyli interakcji kości w łonie” i „Worteks. Rozkwit wierszy wykwitycznych. Werteks”. Jako niewymawialny Alef – א – Anna Livia jest też jedną z liter-matryc, najważniejszą z kabalistycznej triady, oznaczającą Boga, nieskończoność i jedność, a zarazem jest to element mediacyjny, najbardziej uniwersalny ze znaków, bowiem może zastąpić każdą literę alfabetu. HCE jako ש (Shin) i ALP jako א (Alef) łączą się w trzeciej kabalistycznej literze-matce czyli ם (Mem), przypominającej □, jakim Joyce oznaczał tytuł „Finnegans Wake”, kiedy było to jeszcze „Dzieło w toku” („Work in Progress”).

W istocie, inicjały ALP i HCE konotują nie tylko postacie głównych bohaterów, ale dwie podstawowe energie twórcze: żeńską i męską. HCE jako „Here Comes Everybody”, czyli „Oto Nadchodzi Każdy” (w przekładzie Bartnickiego „Hen Chodzący Everyman”) i „Haveth Childers Everywhere”, czyli ten, co „Ma Dzieci Wszędzie” (w przekładzie Bartnickiego „Hurtem Chowa Epigenów”) to modelowy Każdy, podobnie jak ALP – Anna Livia Plurabelle czyli „Anna Livia Wielopiękna”. Już sama w sobie ogromna liczba akrostychowych fraz rozsianych w całym tekście wskazuje na immanentną pluralność i uniwersalizm obu postaci. Rozmaite rozwinięcia akronimów HCE i ALP sprawiają, iż mamy wrażenie obcowania z istotami wielowymiarowymi, o wielu obliczach. Ich inicjały funkcjonują jak gesty wskazujące na obecność bohaterów w danym fragmencie opowieści; są niejako śladami odciśniętymi przez nich w tekście. Australijski badacz Joyce’a, Louis Armand, porównuje je do „holografów” – znaków po(zo)stawionych przez HCE i ALP, ale i hologramów, czyli klisz, które pod „laserowym” wzrokiem czytelnika rozwijają się w trójwymiarowe postaci. Armand przyrównuje je też do kodów genetycznych i kodów programów komputerowych, dających początek nowym „gatunkom”. To właśnie w ich małżeńskim łożu, „w tym allaphbecie”, gdzie HCE i ALP spotykają się



, rodzą się „kurioza znaków” (str. 18), dziwne, przekręcone litery, które fikają koziołki po całej stronie, walczą i padają sobie w miłosne objęcia. Oto Joyce’owskie pismo-gest.

Położone litery „F” są dosłownie śladem ruchu ręki zecera, który musiał obrócić czcionki do tej niekonwencjonalnej pozycji. Leżąc tak, rzucają się nam w oczy i wytrącają z automatyzmu czytania, ci potomkowie pomieszanych ras (alfabetów i języków): „Rody po rodach ras po ras”, „Aliwa, betel, kimele, dolki, alfridy, beaty, cormacki, daltony” (str. 19). Być może mamy tu do czynienia z aluzją do alfabetów wykorzystujących ludzkie postacie (wiemy, że Joyce się nimi interesował), takich jak ten zaprojektowany przez Josepha Balthazara Silvestre w 1834 roku:

HCE i ALP w alfabecie Josepha Balthazara Silvestre
z „L’Alphabet Album”

Skoro postacie mogą być jak znaki, to i znaki mogą się zachowywać jak żywe postacie. Bohaterowie, zredukowani do liter, stają się w istocie nie do odróżnienia od znaków graficznych, które nie tylko wskazują na ich obecność, ale wręcz stapiają się z nimi. Angielszczyzna przychodzi tu Joyce’owi w sukurs; character oznacza bowiem zarówno fikcyjną postać, zespół cech osobowości czyli charakter, jak i literę lub cyfrę. A zatem ALP i HCE przestają wskazywać na coś, co znajduje się poza nimi, a zaczynają oznaczać same siebie – te trzy litery. Po prostu są obecne tu i teraz, na stronie przed naszymi oczami. A rodzina Earwickerów przeistacza się w „Familię Grysmarów” (str. 299):
 
Znaczki te to tak zwane „sigla”, których Joyce używał do skrótowego oznaczenia bohaterów i motywów podczas pisania „Finnegans Wake”. Włączył je do tekstu w przypisie do rozdziału 2 księgi II, a ich znaczenie wyjaśnił następująco w liście do Harriet Shaw Weaver z 24 marca 1924 roku:

W ten sposób pisarz wiąże materię znaczenia z materialnością języka, a ta z kolei wiąże się z materialnością i wizualnością pisma. „Normatywne inicjały” zaczynają funkcjonować niemal jak wspomniane kabalistyczne matryce Alef, Mem i Shin – emanujące twórczą energią tekstualne istoty, których aktywność wytwarza materialny świat księgi. Joyce’owska „babeliańska budowla” staje się liberacką strukturą materialnego tomu. Nie na darmo bowiem narrator pyta: „Czyż Babel i Lebab nie będą razem? A tak byłon” (str. 258). W palindromicznej parze Babel-Lebab, biblijna wieża pomieszanych języków przegląda się w zwierciadle irlandzkiej lebhar, czyli księgi. „O ile nieabced wam skupienie, kaoło tej księ­gi skluczym” możecie odczytać te „kurioza znaków (…), w tym allaphbecie”, a ona „o wszystkim wam to sam opowie” (str. 18).




Artykuł oparty jest na jednym z rozdziałów książki „Joyce a liberatura”, która ukaże się jesienią 2012 roku w wydawnictwie Ha!art.