Niedorzeczność

Niedorzeczność

Henryk Grynberg

Wbrew zapowiedziom „Syn Szawła” nie wnosi do tematu Holokaustu nic nowego – prócz mocniejszej niż zwykle dawki dosłownie nagiej przemocy

Jeszcze 1 minuta czytania

Nie chciałem tego widzieć. Odrzucało mnie na samą myśl. Nie muszę przecież wszystkiego wiedzieć. I tak za dużo wiem. Ale w repertuarze były tylko filmy, bez których można się obejść, a mój syn Adam chciał zobaczyć, bo to przecież Oscar.

Wbrew zapowiedziom film nie wnosi do tematu nic nowego – prócz mocniejszej niż zwykle dawki dosłownie nagiej przemocy, jaką w dzisiejszej angielszczyźnie nazywa się graficzną, a nawet pornograficzną. Podglądamy tu ludzkie mięso i okrucieństwo, które bezcześci człowieka, a od seksualnej pornografii różni się tym, że jest beznamiętne. Taki zimny horror od dawna nie jest niczym nowym, ani w ogóle, ani w odniesieniu do Holokaustu, szczególnie w malarstwie, literaturze czy filmie dokumentalnym, który znacznie lepiej radzi sobie z tym tematem niż film fabularny. Zesztą i ta fabuła podpiera się ujęciami archiwalnymi. Naturalistyczna, mocna dawka nagości i przemocy jest zgodna z przepisem na sensację i sukces; eksploatacja tematu wydaje się oczywista, a wstępna ekspozycja tak długa i wstrętna, że po półgodzinie miałem dosyć i spytałem mojego syna, czy chce wyjść. Ku mojemu zdziwieniu chciał on jednak wiedzieć, co będzie dalej, więc zostaliśmy do końca. I nie żałuję, bo druga połowa jest wciągąjącym, bezbłędnie skomponowanym dramatem z zaskakującym zakończeniem. Ale jak go traktować?

Żyd przymuszony do pracy w rzeźni ludzkiego mięsa (liczonego na sztuki) poszukuje wśród współwięźniów rabina, żeby rytualnie pochować ciało chłopca, którego – symbolicznie – traktuje jak swojego syna. Bohater nosi tradycyjnie hebrajskie imię Saul (Szaweł), nie jest więc całkowicie zasymilowany, ale nie wie, że żydowski pochówek może odbyć się bez udziału rabina, że do zmówienia kadiszu również nie potrzeba rabina, lecz co najmniej dziesięciu mężczyzn, czy wreszcie tego, że w żydowskim rytuale (w tym wypadku mycia zmarłego) nie zdejmuje się nakrycia głowy, lecz przeciwnie.

Taki Żyd de facto Żydem nie jest i dla uczczenia zmarłego powinien mu wystarczyć zwyczajny laicki rytuał. Co więcej, etyka żydowska nakazuje nade wszystko ratować życie, a nie poświęcać je dla zmarłego, jak sugeruje film. Jeśli bohater wbrew swemu żydowskiemu imieniu jest tak oderwany od żydowskiej tradycji, że i o tym podstawowym nakazie nie wie, to niech nie udaje, że walczy o jakieś żydowskie pryncypia. Jego pretensjonalnie symboliczne nazwisko Ausländer (obcy, cudzoziemiec) wcale tego nie usprawiedliwia. Oczywiście można przyjąć, że jest obłąkany – za czym przemawia jego niezmiennie tępy wyraz twarzy – lecz w takim razie jest to bardzo tanie rozwiązanie, a nie jeszcze jedna pikantna, acz niedorzeczna, anegdota na zbyt wielki temat.

Akademia Filmowa już drugi rok z rzędu dała się nabrać na zręczną artystycznie niedorzeczność – po „Idzie”, której fabułę w swoim czasie krytykowałem (patrz „Powodzenie Pokłosia i Idy w Nowym Jorku” oraz The Aftermath, Ida et Cetera”). „Syn Szawła” ma z „Idą” jeszcze to wspólnego, że w głównej roli występuje nieaktor, który nie gra. Stąd jego do znudzenia niezmienny wyraz twarzy (z wyjątkiem uśmiechu w zakończeniu) i ton. Jeśli takie było założenie artystyczne, to było niesłuszne. Aktorzy, występujący w rolach partnerów głównego bohatera w Sonderkommando, grają gamę ludzkich uczuć, on zaś, od początku do końca zamroczony, nie okazuje żadnego przejścia od przerażenia do otępienia czy od bezwolności do odzyskania woli. Powierzanie głównej roli naturszczykowi nie jest w filmie nowością, wystarczy wspomnieć szkołę włoskiego realizmu ze „Złodziejami rowerów” jako klasycznym przykładem. Temat Holokaustu jest jednak bardziej wymagający. Otępienie jest najprostsze do pokazania i najłatwiejsze. I najbardziej powierzchowne.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.