Półżywy pamiętnik

13 minut czytania

/ Literatura

Półżywy pamiętnik

Henryk Grynberg

On sam nie jest ładny. Ma za długi nos i za wąskie czoło, zapadnięte policzki i za duże okulary, tak wyglądałby mały Kafka, gdyby nosił okulary

Jeszcze 3 minuty czytania

Urodził się w 1929 roku jak Anna Frank, w Berlinie, gdzie mieszkał z rodzicami i młodszą siostrą, zanim Niemcy wygnali ich do Polski („wyciągnęli mnie w nocy z łóżka i jechaliśmy w nocy pociągiem”). Zamieszkali u babki w Rymanowie. Matka mówiła po niemiecku, ojciec po polsku, a babka w jidysz. Umiał mówić po niemiecku, ale pisał po polsku („przynajmniej poćwiczę ten język”). Niemcy zabronili żydowskim dzieciom chodzić do szkoły, lecz wraz z dwoma innymi żydowskimi chłopcami chodził na prywatne lekcje do polskiej nauczycielki pani Nowickiej. Dała mu dostateczny z gramatyki (20.06.1940), ale pamiętnik jest prawie bezbłędny („kilkoro chłopców”, s. 53). Pisał go niespełna półtora roku (od 1.03.1940 do 12.08.1942). Jest w nim 95 dat. Pisał oszczędnie – pół stronicy, stronicę, czasem tylko parę zdań. Treściwie jak prawdziwy pisarz.

Celnymi kreskami portretował swoich najbliższych. „[Babci] łzy kapały na ciasto. Babciu, przestań płakać – powiedziałem jej – zepsujesz ciastka, teraz będą słone…” (13.03.1940). „Babcia ma nowy zwyczaj. Pości dwa razy w tygodniu, tak jak w Jom Kipur. Nic nie je ani nie pije. Mama nie wierzy, że to pomoże i kłócą się dwa razy w tygodniu” (3.05.1941). „Nie wiemy, co się dzieje. Główną drogą szło bardzo dużo żołnierzy… Słyszeliśmy również jadące czołgi, armaty i ciężarówki, aż drżały szyby w oknach… Babcia powiedziała, że z takim sprzętem nie idzie się łowić ryb (sic) w Sanie” (19.05.1941). „Mama zawsze śniła, że wrócimy do Berlina, do domu przy ulicy Unter den Linden, a teraz marzy byśmy powrócili do naszego mieszkania przy Rynku Głównym” (1.03.1940). Przy Głównym Rynku w Rymanowie, które zabrał im niemiecki komendant. „Mama wychodzi do piekarni o czwartej rano. Kiedy zamyka drzwi, budzę się. Patrzę na moją małą siostrę, ma twarz jak lalka. Lubię na nią patrzeć, kiedy śpi” (15.07.1940). Na fotografii ma rzeczywiście delikatne rysy i duże oczy jak lalka, ale za uważne i za poważne. „Znalazła jakąś starą lalkę w szafie i cały czas z nią rozmawia: «Śpij, Karolino, jedz, Karolino…». Przyrzeka lalce, że tata wróci i wszyscy razem pójdziemy mieszkać do naszego domu, a ona sama pójdzie do szkoły” (13.03.1940).

On sam nie jest ładny. Ma za długi nos i za wąskie czoło, zapadnięte policzki i za duże okulary, tak wyglądałby mały Kafka, gdyby nosił okulary. Na domiar podobieństwa leżał sześć tygodni z gorączką. „Doktor Bielecki przychodził prawie codziennie. Powiedział, że mam coś w płucach” (27.02.1941). Któregoś dnia Niemiec zatrzymał doktora i powiedział, że „nie wolno mu zajmować się Żydami”, na co „stary doktor rozgniewał się, podniósł głos na Niemca i odpowiedział mu czystą niemczyzną: «To ja decyduję, kto będzie moim pacjentem!»” (tamże). Ale odtąd przychodził tylko potajemnie. Daleka krewna babci uciekła z krakowskiego getta z trzyletnią córką Halinką, która „widziała, jak rozstrzelali jej ojca, bardzo się przestraszyła strzałów” i nie mogła spać. „Mamo, mamo, Niemcy, Niemcy, strzelają, strzelają…” – wołała po nocach (20.03.1941). Aż podczas kolacji paschalnej dali jej trochę wina. „Mój tata, mój tata przyszedł” – powiedziała i „pierwszy raz zasnęła” (22.04.1941). Miał teraz dwie małe siostrzyczki. Polska dziewczyna opowiadała, że gdy stali tam na środku rynku – osobno kobiety, osobno mężczyźni, osobno dzieci – i podała mu mały pakunek z prowiantem na drogę, Paul poprosił, żeby powiedziała jego tacie, gdy wróci, że był odważny i nie płakał. „Trzymał jedną ręką Halinkę, a drugą swoją małą siostrę” (s. 79). Jak Janusz Korczak, gdy w tym samym czasie szedł ze swoimi dziećmi na Umschlagplatz.

Paula ojciec i stryjek, którzy zbiegli na początku wojny do sowieckiej strefy okupacyjnej, zostali pewnej nocy aresztowani i wraz z innymi uchodźcami wywiezieni na Syberię. „Skąd nagle Syberia?” – dziwił się Paul. Pani Nowicka mu wyjaśniła, że „podczas władzy carskiej wysyłano tam ludzi, którzy sprzeciwiali się władzy”. Ale przecież „nie ma już w Rosji carów, a mój tata nie jest przeciwnikiem żadnej władzy” (26.06.1940) – nie przestawał się dziwić niedoszły Kafka. „[Z]a oknem widać wysokie drzewa, słyszę szum rzeczki i jak budzą się pierwsze ptaszki. Wszystko mogło być takie pięknie, ale są naziści i Syberia” (15.07.1940) – notował na wakacjach w Iwoniczu. Stał cały dzień przy oknie „z nosem przylepionym do szyby” i płakał, patrząc „na wielkie krople deszczu, jak spływają po liściach” (15.08.1940). Włożył między kartki „liście z różnych drzew, żeby się wysuszyły i żebym miał pamiątkę z tego pięknego lata” (27.08.1940).

Widział, jak Bodenstein „płakał, bo jego [starszy] syn jest w więzieniu w Rosji, a młodszy nie wrócił z robót w obozie” (20.04.1941). Wiedział, że „w obozie koło Lwowa zabito wiele osób” i że „w gettach wielu poumierało z głodu i chorób” (23.06.1941). Matkę jego kolegi zamordowano podczas śledztwa na gestapo (28.07.1941). Z obozu uciekło ośmiu żydowskich chłopców. W miasteczku mówi się, że chcą przez Czechy dostać się do Palestyny (1.08.1941). „Wszyscy zostali schwytani i zamordowani w czasie tortur”. Joska Weniga, któremu Niemcy za tę ucieczkę ucięli obie nogi, przywieziono na furmance do domu i „kilka godzin po przyjeździe zsiniał i zmarł w ramionach swojej matki” (tamże). „Na pogrzeb przyszli również katolicy, bo Josek był znanym piłkarzem i grał w drużynie polskich strzelców” (13.08.1941). „Czesiek, jedyny syn Buczka, uciekł. Przebiegł obok naszego domu aż do domu Goldszmita, zastrzelono go serią z karabinu… Zatrzymano kilku Polaków i zabrano do Jasła. Wiadomo, że z gestapo się nie wraca…” (22.12.1941). W Iwoniczu kazali pani Hauzner, właścicielce pensjonatu, wymyć wysokie okna. Odpowiedziała, że nie może wejść na wysoką drabinę, „Niemiec bardzo się zdenerwował, zabrał ją z córką i małym synem na lotnisko w Krośnie i tam wszystkich zastrzelił” (15.01.1942). „Wczoraj rozstrzelano dwóch chłopców, którzy uciekli z obozu. Pochodzili z Sanoka i pewnie chcieli wrócić do domu” (22.06.1942). On wiedział i widział dużo więcej niż jego rówieśniczka Anna Frank.

W wigilię żydowskiego Nowego Roku (8.09.1941) babcia powiedziała, „że dzisiaj każdy Żyd jest sądzony przez Boga… a za tydzień w czasie święta Jom Kipur zostanie wydany wyrok”. Ale „nie należy bać się życia ani śmierci… bo taki jest żydowski los, który chcąc nie chcąc musimy nieść”. „Dopiero kiedy przeleją się krew i łzy, przyjdzie Mesjasz, umarli powstaną z grobów i wszyscy pójdziemy do Jerozolimy…”. „O czym mówi babcia?” – dziwiła się mała Frydka, jego siostra, a malutka Halinka powiedziała: „Chodźmy teraz wszyscy do Rezolimy”. „Wciąż nie mogę zasnąć, bo myślę o wyroku, o którym babcia mówiła, że zostanie wydany w niebie” – kończy ten zapis Paul. W święto Sukot irytują go „opowieści pani Szechner, jak to było przed wojną… bo to, co było, już nigdy nie wróci, a to, co będzie, jest straszne i nieznane” (14.10.1941). W pierwszy wieczór Chanuki (15.12.1941) pani Szechner opowiedziała im historię chanukowego cudu. „Również u nas powinien zdarzyć się cud…, ponieważ Żydzi zawsze żyli tylko dzięki cudom” – skomentował przedwcześnie dojrzały obserwator. Nie wiedział, co napisać, gdy pani Nowicka zadała im wypracowanie pod tytułem „Co będzie po zakończeniu wojny?” (20.02.1942). Lonek Szerer opowiedział mu „o grupie żydowskich chłopców, którzy założyli klub gimnastyczny i uczą się, jak się bić” (20.05.1942). „Ja również bardzo chciałbym należeć do tego klubu, ale pewnie mnie nie przyjmą z powodu moich okularów” (tamże). Słyszał, że w obozie Żydzi spoza Rymanowa „zapłacili dużo pieniędzy Polakom z okolicznych wsi, aby ci wykopali dla nich bunkry w lesie, dokąd będą mogli uciec…” (tamże). Podczas Szawuot zauważył, że „przy okazji każdego żydowskiego święta Niemcy stają się coraz gorsi i biją ludzi idących do pracy” (18.06.1942). 

Przerwali swoje ostatnie wakacje w Iwoniczu „ze względu na plakaty, które Niemcy porozwieszali po całym mieście”, że wszyscy powyżej sześćdziesiątego roku życia mają się stawić koło magistratu (10.08.1942). „Babcia przygotowała obiad jak na sobotę… rosół z makaronem i kompot jabłkowy… wyjęła z szafy ładną sukienkę, której dawno już nie nosiła… Teraz jest noc, ale we wszystkich oknach pali się światło, nikt nie śpi… Mama siedzi na ławce przy wejściu do domu, wyrywa sobie włosy z głowy i płacze. Pani Szechner na przemian modli się i płacze. Tylko babcia leży spokojnie na łóżku i mówi jakby do siebie, ale i do wszystkich: «Nie płaczcie po mnie, nie odmawiajcie kadiszu i nie siedźcie sziwy. Pójdę tam dla moich dzieci… i dzięki temu moje dzieci wrócą z Syberii»” (tamże).

„Mame, mame, chcę iść z tobą!” – krzyczały kobiety, ale Niemcy bili każdego, kto się zbliżył. „Nasza babcia stała w pierwszym rzędzie. Wszyscy mieszkańcy miasteczka wyszli na ulice. Starzy szli pieszo. Bronek jechał na rowerze w pewnej odległości za nimi. Wrócił późno w nocy… Zastrzelili ich… Zastrzelili ich… Wrzucili wszystkich do jednego grobu. Mama mówi, że wezmą również i nas, bo Niemcom szkoda dla Żydów jedzenia, które tak bardzo jest potrzebne żołnierzom na froncie… Przez całą noc kłóciła się z Bronkiem, żeby zabrał nas do Iwonicza, do domu jego mamy. Bronek zgodził się wziąć tylko dziewczynki… a mama nie zgodziła się, by nas rozdzielić. Również pani Szechner powiedziała, że przynajmniej dzieci powinny być razem. Teraz rozumiem, co znaczy śmierć. Nie jest to taka śmierć jak u starych, że potem jest pogrzeb, kadisz i grób. Tu śmierć jest zupełnie inna – z wrzaskiem, biciem, płaczem – i jeden grób dla wszystkich. Myślę sobie, że jeśli Bronek nie chce zabrać chłopców, to nadejdzie dzień, że i my pójdziemy z mamą. Obiecałem babci nie płakać i dotrzymam tej obietnicy” (12.08.1942).

Tu jest istota i esencja. Więcej niż w pamiętniku Anny Frank. To jest naprawdę obowiązkowa lektura. Ale o tym pamiętniku prawie nikt nie wie. Książeczka pod tytułem „Zeszyt Paula” (Wydawnictwo Austeria, 2014) ma siedemdziesiąt pięć stronic tekstu, z czego połowa to mętlik wspomnień Frydy Stary-Vogel, starszej kuzynki, o sobie, a nie o nim, z ośmiostronicowym wstępem jej córki, też o sobie. Jest trzydzieści zdjęć rodzinnych i innych, z czego dziesięć Frydy, a tylko jedno Paula z matką i młodszą siostrą. Na stronicy tytułowej widnieje tylko Fryda Stary-Vogel jako autorka i „przekład z języka hebrajskiego Michał Sobelman”. Przekład czego? Pamiętnika, który napisano po polsku? Liczne odnośniki tłumaczą wszystkie hebraizmy i nazwy żydowskich świąt, ale żaden nie wyjaśnia, co to znaczy, że uchodźcy „piszą listy ze Starego” (s. 34), że ojciec zabrał skrzypce „do Starego” (s. 36), a wujek Mojsze „mieszka teraz w Starym” (s. 37). Przekręconym z niemiecka wyrazom z jidysz też by sie przydały jakieś odnośniki. Co gorsza, we wstępie czytamy, że „resztę zawieziono do krematorium w Bełżcu” (s. 12), bo autorka wstępu, a w każdym razie tłumacz i redaktor nie wiedzą, że w Bełżcu nie było krematorium i gafę tę powtórzono – jako zachętę – na tylnej okładce. „Wszyscy ludzie wiary zostali zaprowadzeni do krematorium” (s. 25) – popełniła tenże błąd krewna, która przeżyła w Rosji i pomyliła krematorium z komorą gazową. W książce brak też informacji, gdzie się znajduje oryginał pamiętnika. Wątpliwość budzą nowoczesne, biurowo zapisane daty jak w przytoczonych tutaj cytatach.

Postscriptum

Michał Sobelman wyjaśnia, że rzeczywiście przetłumaczył zeszyt Paula z hebrajskiego, ponieważ Fryda Stary-Vogel straciła oryginał i „odtwarzając z pamięci”, spisała po hebrajsku z pomocą swojej córki urodzonej w Izraelu. Po publikacji książeczki w 2014 roku pani Malka Shaham-Doron wyjaśniła „Gazecie Wyborczej”, że jej matka tyle razy czytała zeszyt, że znała go na pamięć i wielokrotnie recytowała. A straciła go, wyjeżdżając z Polski w 1950 roku, bo gdy do pociągu weszli celnicy, wpadła w panikę i udając, że musi wyjść za potrzebą, „wyskoczyła z wagonu i pod jakimś drzewem zakopała dolary i pamiętnik” w nadziei, że „kiedyś wróci i je znajdzie”. Za dolary można było wtedy rzeczywiście trafić do więzienia, ale zeszyt zostałby najwyżej skonfiskowany jako zabytek i przekazany do jakiegoś archiwum. Tłumaczony tam i z powrotem pamiętnik brzmi jednak autentycznie i prawdziwie, a okoliczności życia i śmierci bohaterskiego chłopca i jego najbliższych wymagają utrwalenia w pamięci.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.