W roku 1816, według krążącej po Paryżu przepowiedni, miał nastąpić koniec świata. Wszystko przez anomalie pogodowe, będące efektem erupcji wulkanów na terenie dzisiejszej Indonezji rok wcześniej – ich pył przykrył słońce. Lato było zimne i deszczowe, z licznymi burzami. Koniec świata ostatecznie nie nastąpił, za to narodził się nieśmiertelny mit, bez którego trudno wyobrazić sobie współczesną (pop)kulturę.
Koszmar nocy letniej
W nocy 16 czerwca burza jest wyjątkowo gwałtowna, z piorunami i wichurą. W Villi Diodati nad Jeziorem Genewskim wokół płonącego kominka siedzi piątka młodych ludzi. Gospodarz, 28-letni lord George Gordon Byron wybrał lekturę stosowną do scenerii: „Fantasmagoriana”, niemieckie opowieści grozy. I może nieprzypadkowo czyta historie nawiązujące jakoś do sytuacji życiowej słuchaczy. Opowieść o córce, która uciekła z domu, by poślubić nieakceptowanego przez ojca ukochanego, urodziła i straciła dziecko, a potem została przez męża porzucona, przypomina związek Mary – jeszcze Godwin – i Percy’ego Bysshe Shelleya. Filozof William Godwin, choć – wzorem pierwszej żony, prekursorki feminizmu Mary Wollstonecraft – głosił teorię o małżeństwie jako zalegalizowanej kobiecej prostytucji, w praktyce wolał, by córka nie wiązała się z mężczyzną, który zostawił ciężarną żonę. Ucieczka 17-letniej wówczas Mary była dlań tym boleśniejsza, że uważał młodego poetę za swego ucznia. Dziewczyna, 19-latka, rok temu straciła nowo narodzoną córeczkę, ich kilkumiesięczny synek został z nianią w wynajmowanej chacie. 24-letni Shelley nigdy nie porzuci Mary, będącej – także jako córka swej matki – jego ideałem intelektualnego piękna. Jednak ten wyznawca idei wolnej miłości miewa liczne muzy – jedną z nich jest Claire Clairmont, 18-letnia pasierbica Godwina. Dwa lata temu razem z nimi uciekła z domu, odtąd w trójkę mieszkają i podróżują. Do tego układu pasuje czytana przez Byrona historia o zmarłej bliźniaczce, która wstaje z grobu, by u boku ukochanego na ślubnym kobiercu zastąpić siostrę. Zresztą sytuacja rodzinna lektora też skomplikowana: największy celebryta epoki niedawno opuścił Anglię w atmosferze skandalu wywołanego kazirodczym związkiem z przyrodnią siostrą, Augustą Leigh. Jego poślubiona 1,5 roku wcześniej żona, Annabella Milbanke, wiedziała przed ślubem o licznych romansach męża, ale wierzyła, że go zmieni. Jednak zbyt bliska więź łącząca rodzeństwo i homoseksualne przygody biseksualnego Byrona okazały się ponad jej siły: zimą zabrała ich miesięczną córkę i wystąpiła o separację. Lojalna mimo wszystko, nigdy publicznie nie ujawniła powodu swojego odejścia, ale zrobił to jej ojciec. I tak Byron z ulubieńca salonów stał się pariasem.
Wynajęta przez niego w Szwajcarii ustronna willa to złudne schronienie, bo (nie)sława skandalistów – wraz z angielskimi turystami i korespondentem tabloidu – dociera i tu. Gospodarz i jego goście są atrakcją sezonu: właściciel pobliskiego pensjonatu montuje teleskopy, które wynajmuje przyjezdnym. Zła pogoda sprawia, że większość czasu spędzają w środku, co podsyca wyobraźnię: ktoś suszące się na tarasie obrusy wziął za halki i od razu krąży plotka o orgiach i kobietach już na progu zrzucających ubrania. Byron i Shelley mieli założyć Ligę Kazirodców, o czym w Londynie opowiada poeta Robert Southey. Lord był oburzony, obiecywał Southeyowi, że mu odpłaci piórem lub szpadą, ale w tej plotce było ziarenko prawdy: wiosną w Londynie Claire rozpoczęła ich romans. Z płonną nadzieją na dłuższy związek, bo Byron – w przeciwieństwie do feministy Shelleya – kobiety traktuje przedmiotowo, jako tymczasowe obiekty seksualne. Jego szacunek dla Mary to wyjątek od mizoginicznej reguły (zresztą kontrastującą z jego wrażliwością społeczną pozę macho po latach część bajronistów potraktuje jako – niezbędny w homofobicznym świecie – kamuflaż geja). Claire szybko mu się znudziła, dziewczyna jednak sprytnie użyła jako kolejnej przynęty Shelleya, jednego z nielicznych cenionych przez Byrona mężczyzn. Wiedząc, że lord wybiera się do Szwajcarii, namówiła Shelleya i Mary, by to tam spędzili lato. W ten sposób zainicjowała spotkanie poetów w Genewie – i ich przyjaźń. Sporo ich łączy: obaj przejdą do historii literatury jako najwybitniejsi, obok Johna Keatsa, przedstawiciele tak zwanego II pokolenia angielskich romantyków. Są arystokratami i dobrze wykształconymi buntownikami, którzy chcą zmieniać świat, choć Shelley to prawdziwy anarchista, a Byron ceni swój lordowski status. Często gości całą trójkę w Villi Diodati i – głównie przez wzgląd na przyjaciela – kontynuuje romans z Claire. A ta ma kolejnego, jak sądzi, asa w rękawie: jest w ciąży, ale 16 czerwca jeszcze nikomu o tym nie mówi.
Piąta osoba, lekarz Byrona, 21-letni John William Polidori, nie ma tak barwnej biografii. By więc pasował do towarzystwa, legenda Villi Diodati – a zwłaszcza jej wersje filmowe, jak „Gotyk” Russella czy „Nawiedzone lato” Passera – uczyniła z niego jeśli nie kochanka, to co najmniej adoratora lorda (winny Stendhal, który mylnie wziął ich za parę i odnotował to w dzienniku). Miał też być jego dilerem i dostarczać opium. W rzeczywistości raczej aplikuje mu środki przeczyszczające, element kolejnej drakońskiej diety lorda. Polidori, który porzucił medycynę dla literatury, ma napisać biografię Byrona, który lubi kpić z wrażliwego młodzieńca, na próżno starającego się zrobić wrażenie na chlebodawcy – na dodatek zakochanego w Mary traktującej go jak młodszego brata.
Mary Shelley, portret pędzla Richarda Rothwella
Tymczasem Byron kończy czytać i rzuca propozycję, by każdy wymyślił własną historię o duchach. I on pierwszy zaczyna pisać, głównie dlatego, że, zdaniem złośliwców, jak zwykle pisze o sobie. Tajemniczy arystokrata Augustus Darvell to bohater bajroniczny w wersji wampirycznej – prawdopodobnie, bo autor urywa opowieść w najciekawszym momencie. Wampiryczny trop potem podejmie Polidori, który teraz, pomysłem o kobiecie ukaranej szpetotą za podglądanie, raczej ich bawi. Wierzący w duchy Shelley chce napisać coś autobiograficznego, ale ostatecznie kończy na planach. Za to nazajutrz mocno ich przestraszy, gdy, w trakcie słuchania „Christabel” Coleridge’a, obłąkańczo krzycząc i machając rękami, wybiegnie z pokoju. Nie wiadomo, czy wyzwanie podejmuje Claire, ale sprosta mu Mary, jako autorka „Frankensteina” bezapelacyjna zwyciężczyni konkursu, choć po 200 latach to zwycięstwo trochę pyrrusowe: słusznie o jej powieści mówi się jako o najbardziej znanej książce na świecie, której nikt nie czytał…
„Jak mogłam wydać z siebie coś tak szkaradnego...”
Pomysł opowieści o Victorze Frankensteinie, który odkrył tajemnicę życia, rodzi się stopniowo. Inspirujące dla Mary są rozmowy poetów o filozofii i odkryciach naukowych, m.in. eksperymentach Erasmusa Darwina (ożywający w probówce makaron), opowieści Polidoriego o wykopywaniu przez studentów ciał z cmentarzy, by uczyć się na nich anatomii czy wcześniejszy sen o wskrzeszonej córeczce. Zaczyna się zastanawiać, czy ożywienie martwej materii rzeczywiście byłoby możliwe. Nocą 22 czerwca ma wizję z „bladym adeptem grzesznych sztuk” i stworzonym przezeń monstrum. „Znalazłam” – oznajmia nazajutrz. Nad historią pracuje do końca szwajcarskiego lata, rozbudowuje ją, a już w Anglii zmienia strukturę powieści na szkatułkową i epistolarną. Ostatecznie narratorami są trzej mężczyźni: Walton, dowódca statku zmierzającego na biegun północny, opisujący w listach do siostry spotkanie z Frankensteinem, który opowiada mu swą historię, oddając też głos Monstrum. „Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz” gotowy jest w maju 1817, ale, mimo zaangażowania Shelleya (w międzyczasie po samobójstwie jego żony biorą z Mary ślub), trudno znaleźć odważnego wydawcę: już sam pomysł, by akt stworzenia obywał się bez Boga, to warte anatemy bluźnierstwo. Ostatecznie książka wychodzi anonimowo w marcu 1818. Mary, dedykując ją ojcu, słusznie spodziewa się złych recenzji: „Frankensteina” uznano za literacki skandal, choć sir Walter Scott dostrzega zalety, a Byron jest zachwycony.
Strona tytułowa drugiego wydania „Frankensteina”, 1931W przedmowie do drugiego wydania (1831), poprawionego (a raczej: autoocenzurowanego) i podpisanego, Mary napisze, że chciała wymyśleć opowieść, „która ukazałaby tkwiące w nas tajemne lęki i wywołała dreszcz przerażenia”. W przeciwieństwie do popularnych wówczas powieści gotyckich, w których grozę budzi element niesamowitości, tu źródłem horroru są możliwości ludzkiego rozumu, konsekwencje rozwoju nauki. Stąd „Frankenstein” towarzyszyć będzie dyskusjom o zapłodnieniu in vitro, klonowaniu i innych zdobyczach medycyny czy biotechnologii, a zrodzone w głowie XIX-wiecznej pisarki Monstrum traktowane jako zapowiedź postczłowieka wieku XXI. Ale nie tylko: wegetarianie w żywiącym się jagodami i korzonkami Monstrum zobaczą symbol wyższości jarskiej diety, marksiści ciemiężony proletariat, a feministki – ofiarę patriarchatu, pozbawioną tożsamości, wyrzuconą poza nawias społeczny niezamężną matkę.
Istotny jest też podtekst autobiograficzny, bo „Frankenstein” to w dużej mierze ubrana w gatunkowy kostium historia rodzinna, w której tytułowy naukowiec, kamuflujący altruizmem swój egoizm/pychę, to Godwin i Shelley, radykałowie chcący zmieniać świat, tyle że ofiarą ich reformatorskiej pasji padają najbliżsi (samobójstwo popełni też przyrodnia siostra Mary). Dla obu Prometeusz to postać jednoznacznie pozytywna, wierzą w bezwzględną wartość postępu, ale Mary – w tym układzie w roli bezimiennego Monstrum, któremu tożsamość nadają inni – odczuwa jego skutki uboczne.
Pomimo braku formalnej edukacji – dzięki ojcu i jego bibliotece – jest jedną z najlepiej wykształconych kobiet epoki. Związek z Shelleyem, mimo emocjonalnej (i materialnej) huśtawki, bywa szczęśliwy, z pewnością twórczy intelektualnie, ale też – niczym brzydota Monstrum – stygmatyzujący. Podobnie jak status córki wybitnych, liberalnych intelektualistów. Emocjonalny dystans ojca (Frankenstein odrzucający Monstrum) Mary tłumaczy sobie tym, że wini ją za śmierć w połogu ukochanej żony (w rzeczywistości Mary Wollstonecraft zabiły brudne ręce położnika, które wywołały zakażenie). W swoich oczach też jest współwinną (w przekonaniu, że zamiast życia daje tylko śmierć, utwierdzą ją doświadczenia macierzyństwa: z czwórki jej dzieci troje nie dożyje 5. urodzin). Dzieląca z Monstrum sierocy los, po ślubie zostawia sobie nazwisko matki, którą poznawała przez jej teksty, z „Wołaniem o prawa kobiety” na czele. Czytała recenzje tej książki, gdzie walczącą o równy status kobiet pisarkę nazywano potworem, i biografię napisaną przez ojca, którego zabójcza szczerość (m.in. opis romansów) na długo uśmierci dobre imię filozofki już za życia uważanej za skandalistkę. Bycie dzieckiem „dziwki Wollstonecraft i jej alfonsa Godwina” w oczach konserwatystów to oczywiste piętno. Związek z Shelleyem je pogłębia: uciekając i żyjąc z poetą o złej reputacji, stała się córką godną swej matki.
Niezależnie od tego, ile we „Frankensteinie” życia Mary Wollstonecraft Shelley, jej bohaterowie zaczynają żyć własnym. 500 sztuk nakładu szybko się rozchodzi, ale historię na dobre popularyzują adaptacje: sztuka teatralna Richarda B. Peake’a „Zarozumiałość albo los Frankensteina” (1823) to hit sezonu – jedna z gazet, uznając spektakl za atak na chrześcijaństwo, na próżno wzywa widzów do bojkotu. Wprowadzone przez adaptatora zmiany – nacisk na atmosferę grozy, demonizowanie Monstrum (i odebranie mu głosu), Frankenstein zagrany jako szalony naukowiec, dodany pokraczny służący Fritz – powielają kolejni. To wtedy, za sprawą politycznych karykaturzystów, zaczęto utożsamiać Frankensteina z jego Monstrum. Mary jest świadoma, że adaptacje, choć spłycają wymowę książki, są nieuniknione. Zwłaszcza gdy nastanie era kina: pierwsza ekranizacja (kilka scen z sugestią happy endu) powstaje w roku 1910, ale prototypowa to oparty na przeróbce scenicznej, klasyczny dziś „Frankenstein” (1931) Whale’a z Borisem Karloffem jako Monstrum. Sceny wykopywania świeżych zwłok na cmentarzu czy łapania podczas burzy „promienia życia” z finałowym okrzykiem Frankensteina „To żyje!” – są archetypiczne. Film oddaje Monstrum głos, ale i utwierdza jego wizerunek mordercy: Fritz, stłukłszy słoik z właściwym organem, zastąpił go mózgiem psychokillera. Filmowy twór daleko więc odchodzi od literackiego, który – jako ucieleśnienie idei Rousseau i Godwina – był z natury dobry, złym uczynili go inni.
Straszne skutki deszczowego lata – zwłaszcza na gruncie kina – okażą się długofalowe: adaptacje, trawestacje, inspiracje, opowieści o genezie, „Frankenstein” kobiecy, komediowy, campowy, erotyczny, rock’n’rollowy, polityczny, z liczną rodziną i w towarzystwie innych filmowych ikon to setki tytułów, często już bez nazwiska Mary w czołówce. Nieliczne – „Frankenstein” Branagha czy londyńska inscenizacja Boyle’a – opierają się na samej powieści. Stosunkowo nowe wariacje – animowany „Frankenweenie” Burtona czy „Victor Frankenstein” McGuigana – pewnie nie są ostatnie, bo „To” ciągle żyje i systematycznie się rozmnaża. Czasem – jak w przypadku serialowych „Kronik Frankensteina” – rodząc coś naprawdę ożywczego.
Epilog
Piątce z Villi Diodati nie uda się powtórzyć nawiedzonego lata ani spotkać w tym samym gronie. Polidori, zwolniony przez Byrona – na tyle delikatnie, że młodzieniec się nie załamał – jego biografii nie napisze. Za to, podejmując wampiryczny trop, portretuje (nieco karykaturalnie) go jako lorda Ruthvena, tytułowego „Wampira” (1819). Powieść jest bestsellerem – i wzorem dla twórców gatunku, od Brama Stokera po Anne Rice – ale finansowy sukces konsumuje sprytny wydawca, w efekcie czego tonący w długach Polidori w 1821 roku przedawkuje laudanum. Latem 1822 jacht Shelleya roztrzaskuje się u wybrzeży Viareggio. Byron, którego grecka misja okazuje się rozczarowaniem, wiosną 1824 umiera tam od lancetów lekarzy, nadmiernym upuszczaniem krwi leczących jego malarię. Mary z synem wraca do Anglii – zarabia piórem, pisze powieści, choć pozostaje autorką jednej. I wdową po Shelleyu, strażniczką dorobku i kreatorką retuszowanego wizerunku: miejsce radykała zajmuje kochający przyrodę liryk. Claire – wykreślona przez nią z oficjalnej legendy nawiedzonego lata („było nas czworo”) – przeżyje ich wszystkich. Na starość osiada we Florencji, gdzie, jako przyjaciółka romantyków, jest celebrytką – i inspiratorką „Autografów Jeffreya Asperna” H. Jamesa. Byron pozostaje obiektem jej gwałtownych uczuć, obwinianym za śmierć wychowywanej przez niego ich wspólnej córki, 5-letniej Allegry, ofiary febry. Nie zdążył na czas zabrać jej z przyklasztornej szkoły. Przed śmiercią 80-letnia Claire zaczyna wierzyć, że Allegra, ukryta przez chcącego zranić byłą kochankę poetę – żyje. A do Anglii, w zapieczętowanej trumnie, Byron wysłał kozę.