Z tęsknoty za linearnym życiem
fot. Maciej Grzybowski

11 minut czytania

/ Muzyka

Z tęsknoty za linearnym życiem

Rozmowa z Mironem Grzegorkiewiczem

Wystarczy czasem spojrzeć w inną stronę, by dowiedzieć się, że istnieje świat, z którego nie zdajemy sobie sprawy. Nagle życie zamienia się w swoistą grę i o tym jest też mój inspirowany „Ulissesem” album, „ULSSS”

Jeszcze 3 minuty czytania

PIOTR STRZEMIECZNY: Z Daktari grałeś klezmerski jazz. Z HOW HOW freakfolkową elektronikę, a w JAAA! alternatywny pop. Twój najnowszy projekt, M8N, chyba najlepiej określić jako elektroakustyczny, prawda?
MIRON GRZEGORKIEWICZ:
Fred Frith wypracował bardzo ciekawe pojęcie „muzyki kreatywnej”, przez którą rozumiał wolną improwizację nieodnoszącą się do struktur i estetyki jazzowej, bardziej do sonorystyki. Sam zdecydowanie częściej w dźwięku słyszę kolor niż zależności tonalne.

Grałem kiedyś jazz, ale nigdy do tej muzyki nie wkładałem czynnika jazzowego. Nie rozumiem ducha jazzu, to znaczy wiem, z czego on wynika, ale nigdy nie potrafiłem ugryźć jazzu, jego feelingu, harmonii... Teraz przygotowałem rzecz konceptualną. 

Tytułem debiutanckiej solowej płyty, wydanej jako M8N, „ULSSS” nawiązujesz do „Ulissesa” Joyce'a.
Zastanawiam się nad określeniem „solowy”. Na płycie pojawiło się mnóstwo osób z zewnątrz, a główny trzon to trzy osoby: Grzesiek Mańko, odpowiedzialny za miks, i Ania Kamecka, której kolaże są integralną częścią projektu.

Co do „Ulissesa” – jest on potraktowany w zagadkowy sposób. Nie nawiązuję bezpośrednio do literatury, bo nie jestem fanatykiem Joyce’a i nigdy nie przeczytałem w całości „Ulissesa”. Joyce przedstawił jednak ciekawą myśl, historię pewnego miejsca, w którym równolegle dzieje się masa różnych rzeczy. My sami nie jesteśmy ich świadomi, bo cały czas zajmujemy się swoimi sprawami. Wystarczy czasem jednak odwrócić głowę, spojrzeć w inną stronę, by dowiedzieć się, że istnieje inny świat, z którego nie zdajemy sobie sprawy. Nagle życie zamienia się w taką swoistą grę i o tym też jest mój album.

Skąd pomysł na comiesięczne premiery utworów?
8 utworów udostępniałem miesiąc po miesiącu. Nie wszystko jest on demand, nie we wszystko można wejść, kiedy ma się na to ochotę. Chodziło mi też o budowanie stopniowania napięcia wśród osób, które z miesiąca na miesiąc słuchały kolejnych utworów; o rozwijanie ich zainteresowania projektem oraz żeby dzięki słuchaniu tych utworów zachodziła zmiana w nich samych. 

Nie chciałem narzucać słuchaczom konkretnego sposobu odbioru płyty. Poddałem wszystko pewnej fragmentaryzacji, postawiłem na epizodyczność. Samemu można wybierać, w którą stronę pójść.


W którą stronę pójść oraz kiedy sięgnąć po konkretny epizod z twojej opowieści, na przykład posłuchać „Back to the Mirror”. To pierwszy utwór na płycie, a wcale nie był pierwszą udostępnioną przez ciebie kompozycją.
M8N, ULSSS, Sadki Rec 2018M8N, ULSSS”,
Sadki Rec 2018
To tak naprawdę ostatni utwór, który zarejestrowałem. To podsumowanie koncertów, które miały miejsce po premierze ósmego epizodu w październiku 2017. Zebrałem zarejestrowane przeze mnie dźwięki podczas trzech koncertów w łódzkiej Galerii W Y, poznańskim Psie Andaluzyjskim i Kolonii Artystów w Gdańsku. Wyszedł z tego dodatkowy kawałek, zresztą bardzo spontaniczny, będący klamrą zamykającą projekt. Sam tytuł, „Back to the Mirror”, jest też nawiązaniem do lacanowskiej fazy lustra.

Cała koncepcja albumu opiera się na nielinearności. To daje swobodę w pewnym odbieraniu historii. Nie wiadomo, gdzie ta historia ma swój początek i koniec, ale każdy sam może to zrobić, za pomocą poszczególnych kawałków.

Z drugiej strony to też łamigłówka. Odwoływałem się również do fragmentaryczności konsumowania przez nas otoczenia. Nasza uwaga w ciągu dnia podzielona jest na różne fragmenciki i jest to wyraz tęsknoty za linearnością życia, której ja nigdy nie doświadczyłem. Za prostym, linearnym życiem.

Utwory udostępniałeś stopniowo, rozkładając je w czasie, a dokładniej każdego ósmego dnia miesiąca od marca 2017 do października 2017 roku.
To bardzo ciekawe doświadczenie przeprowadzane na sobie samym – wymyślenie pewnej koncepcji, zastosowanie pewnego rygorystycznego planu i próba jego realizacji. Świadomość, że jeśli tego nie zrobisz, to przegrasz sam ze sobą. To taka forma wewnętrznego treningu. Ale udało się!


Do serii ośmiu kompozycji dołożyłeś dwa dodatkowe nagrania. O „Back to the Mirror” już wspomniałeś. Pozostał jeszcze jeden, „Vines”.
„Vines” to typowy dodatek. Wszystkie utwory powstawały miesiąc po miesiącu. Patrząc z zewnątrz, można mieć wrażenie, że to kolaż niepołączonych ze sobą elementów. Od środka są one powiązane ze sobą logiką powstawania i udostępniania. „Vines” powstało jako twist dla ostatniego kawałka z wierszem Pete’a Simonellego. Ma on bardzo pesymistyczny wydźwięk, opowiada o otaczającym nas na co dzień złu. Ten twist miał za zadanie przełamanie tego stanu i powrót do surrealnego świata, do tego odbicia w lustrze.

Wspomniałeś o kolażach. Na ile dźwięki przekładają się na kolaże graficzne, które przygotowała Anna Kamecka?
Wydaje mi się, że wizja z fonią ciekawie się tutaj krzyżują. Odpowiedzią na brak możliwości posłuchania jest możliwość obejrzenia, a jeśli ktoś nie może ich zobaczyć, muzyka powinna mu tu rekompensować. Wizja była taka, że obraz oddaje dźwięk, a dźwięk oddaje obraz.

kolaże Ani Kameckiej


Jak doszło do tego, że utworom towarzyszą te obrazy?

Ania pokazała mi kiedyś jeden kolaż, który zrobiła dla swoich dziadków. Było w nim coś bardzo charyzmatycznego. Przedstawiona historia kojarzyła mi się z Jodorowskim i jego „Świętą Górą”. Postanowiłem wtedy wziąć tę grafikę i wykorzystać ją na okładkę płyty, wówczas jeszcze „jakiejś płyty”, bo nie było „ULSSS”. Ania jednak postanowiła zrobić odrębny kolaż, bo ten uważała za amatorski i niedoskonały. Krok po kroku zrobiła pierwszy kolaż do „Railway Bars”. Dlatego na okładce jest droga przechodząca w wodospad, a nad nimi księżyc odnoszący się do pierwotnej nazwy projektu, czyli M8N, „M nieskończoność N” czytane jak Moon. Do tego dochodziła nocna aura, wycieczka w nieznane kojarząca się ze śnieniem lub przygodą, która rozpoczyna się spontanicznie i nie wiadomo, jak się kończy. Trochę w tej ilustracji inspiracji Davidem Lynchem, mroku, snu i tajemnicy, która wokół nich wiruje.

Potem wszystko ze sobą współgrało. Albo powstawała muzyka, która była bodźcem do stworzenia kolażu, albo powstawała grafika, która z kolei inspirowała do wykorzystania konkretnych dźwięków. Tym sposobem wszystko jest mocno zazębione. Na początku powiedziałem, że kolaże opowiadają o muzyce, muzyka opisuje kolaże i wydaje mi się, że ciężko to od siebie oddzielić.

Miron Grzegorkiewicz

Ur. 1987. Gitarzysta, producent, improwizator, projektant UX/Ul. Grał w HOW HOW, Daktari, JAAA!, PTKCSS, właśnie wydał debiutancki solowy album jako M8N.

Planuję teraz wrócić do pierwotnej koncepcji tego projektu. Chodzi o osadzenie sytuacji w konkretnym miejscu i kontekście. Polegać będzie to na tym, że w konkretnym miejscu w każdej z warszawskich dzielnic znajdować się będzie jeden punkt z nadajnikiem pozwalającym na połączenie i w danym obszarze wysłuchanie pewnej minikompozycji przypisanej temu miejscu. Muzyka i obraz rozszerzają się o interaktywną instalację, która nigdy sama do ciebie nie przyjdzie. To nie jest muzyka ściągnięta z internetu.

Samemu trzeba się pofatygować w konkretne miejsce, żeby posłuchać tych nagrań?
Tak! To była pierwotna koncepcja projektu, tylko ona mnie w tamtym momencie przerosła. Po konsultacji wiem, że to nie jest coś trudnego czy kosztownego. Nie potrzeba dużego budżetu, nie muszę ubiegać się o zgody. Potrzebne jest odpowiednie oprogramowanie i nadajniki na bluetooth, które na jednej baterii mogą pracować kilkadziesiąt godzin i potrafią się komunikować ze wszystkimi urządzeniami z włączonym bluetoothem.

Geocaching to fajna zabawa. Dzięki niemu możesz poznać miejsca, których wcześniej nie znałeś. W dodatku jest bliski idei „Ulissesa” i błąkających się po ulicach Dublina bohaterów Jamesa Joyce’a. Przenoszę to na grunt warszawski, bo to moje miasto. Można powiedzieć, że ten pomysł to połączenie interaktywnej gry miejskiej i Joyce'a .

fot. Sylwester Gałuszkafot. Sylwester Gałuszka

Omawiając swoją muzykę, używasz rzeczowników takich jak „sen”, „noc”, księżyc też jest w niej bardzo ważny. Dla mnie ona jest i melancholijna, i wycofana, delikatna, ale przede wszystkim bardzo introwertyczna.
Jest zdecydowanie introwertyczna, wiem, co chcesz przekazać. Jest intymna, ale przy tym odpowiada mojej formie komunikacji ze światem. Taki mam styl, a styl wynika z charakteru i mojej osobowości. To się oczywiście z wiekiem zmienia i modeluje, ale można w niej znaleźć delikatność i intymność. Introwertyków ciężko rozgryźć, bo szyfrują informacje, które wychodzą na zewnątrz. Jest też senność, bo ona wykorzystuje symbolikę snów, ich surrealności, ale również jest aspekt senności jako innego stanu umysłu. Księżyc jest czymś, co hipnotyzuje tym srebrzystym ciałem, które każe na siebie patrzeć i które mocno wpływa na to, jak zachowują się wszystkie organizmy żywe na tej planecie. Jest w tym coś magicznego.

W końcu też intymność. To stosunek do czegoś lub kogoś. Tutaj intymnością między mną a osobami, które wzięły udział przy tworzeniu płyty, jest taka wymarzona forma komunikacji. Ona nie buduje murów, często bez słów prowadzi do stworzenia „czegoś”. W tym wypadku dochodzi do relacji intymnej, ale nie w seksualnym znaczeniu, tylko poczucia solidarności z kimś, swobody. Nie trzeba niczego udawać, przed niczym się chować.

Dam też przykład ze świata zwierząt. Gdy psy lub koty śpią w miejscu, którego nie znają, chowają się, kulą, zasłaniają brzuch. Gdy mamy oswojone z ludźmi zwierzęta, znające teren, w którym się znajdują, to wtedy potrafią leżeć w najgłupszy z perspektywy bezpieczeństwa sposób, śpiąc na plecach i odsłaniając swoje brzuchy. Mimo potencjalnego niebezpieczeństwa te zwierzęta leżą w ten sposób, bo poziom bezpieczeństwa został zachowany.

Wymienianie artystów współpracujących może się wydawać czytelnikom nudne, ale te nazwiska mogą robić wrażenie. Karolina Rec, Mateusz Franczak, Barbara Kinga Majewska, Kamil Pater, Marek Karolczyk, Jacek Mazurkiewicz...
... a do tego Irek Wojtczak, Krzysztof Dziubak, Adam Podniesiński, Grzesiek Mańko, Pete Simonelli. Zdaję sobie sprawę, że to bardzo dużo osób, ale ich wkład był tą wisienką na torcie w każdym z utworów. To też analogia do podróży. Podróżując, spotykasz różnych ludzi, którzy z kolei pozostawiają ślad w twojej historii. Wybrałem te osoby ze względu na ich dźwiękową wrażliwość. Karolina Rec jest mi totalnie bliska w swojej twórczości, Jacek (Mazurkiewicz) ma bardzo otwartą głowę i sposób, w jaki składa dźwięki jest bardzo inspirujący i przede wszystkim napędzający do działania. Wszystkie z pozostałych osób są dla mnie ważne, coś mi otworzyły w głowie.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).