Pandemia archiwów
klizma-e-buka0 Pixabay

12 minut czytania

/ Media

Pandemia archiwów

Marcin Wilkowski

Dokumentowanie pandemii okazało się aktywnością kreatywną idealną dla czasu zamknięcia i ograniczeń. Piszemy pamiętniki i fotografujemy kolejki przed sklepami. W imię „przyszłych pokoleń”, ale tak naprawdę dla siebie

Jeszcze 3 minuty czytania

Katastrofa 2020 roku będzie ostatecznym argumentem przeciw tym wszystkim, którzy z różnych powodów odrzucali dotąd potencjał poznawczy źródeł cyfrowych, nieposiadających pierwotnej postaci materialnej. Bez nich naprawdę nie da się pisać najnowszej historii. Nieprzypadkowo na całym świecie rozwijają się inicjatywy archiwizacji doświadczeń pandemii, organizowane zarówno przez oddolne kolektywy archiwizacyjne czy organizacje pozarządowe, jak i przez duże państwowe instytucje.

W pierwszej połowie kwietnia w Nowym Jorku uruchomiono kolejną odsłonę akcji History Responds, w ramach której zbierane są artefakty dokumentujące życie codzienne podczas lockdownu. History Responds prowadzone jest przez Nowojorskie Towarzystwo Historyczne od czasu zamachów z 11 września 2001 roku. Kilka dni po ogłoszeniu przez WHO pandemii grupa amerykańskich historyków uruchomiła projekt Journal of the Plague Year: An Archive of COVID19. Na apel „Niech ten Dziennik Czasów Zarazy stanie się Twoim osobistym dziennikiem – miejscem, gdzie możesz podzielić się z setkami innych tym, co cię spotyka, aby stworzyć zapis historyczny pandemii” – odpowiedzieć może każdy. Do tej pory zebrano prawie 4 tys. obiektów.

W projekcie The Isolation Journals Suleika Jaouad proponuje tworzenie dzienników kwarantanny. Jak dotąd przekonała do tego tysiące osób z całego świata, piszących, rysujących i wyklejających swoje dzienniki, publikowane potem w mediach społecznościowych. Nie chodzi tu przy tym o trudną pracę historyka-dokumentalisty, ale „okazję do zrobienia sobie przerwy, poświęcenia kilku chwil na oddech i refleksję oraz rozwinięcia naszej kreatywności jako wspólnoty w tym niezwykle trudnym czasie”. Dokumentowanie doświadczeń pandemii może być działaniem twórczym, nawet autoterapeutycznym, co inspiruje ciekawe, chociaż przecież nie nowe pytania o relacje między kreatywnością a archiwizacją w ogóle. Z pewnością to fotografia jest medium, w którym to połączenie znaleźć najłatwiej: brytyjskie wydawnictwo Public–Source gromadzi fotografie dokumentalne i artystyczne w archiwum, mającym być nie tylko repozytorium dokumentującym czas pandemii, ale też jej specyficzną retrospektywą.

Memy i spisy zawartości lodówek

Archiwizacji pandemii podejmują się także liczne uczelnie oraz duże instytucje, takie jak Smithsonian’s National Museum czy Francuska Biblioteka Narodowa. BnF nie prowadzi przy tym osobnego projektu, traktując zasoby webowe dokumentujące pandemię jako część istniejących już kolekcji „wydarzeniowych”. Archiwizację rozpoczęto tam już w styczniu od 70 startowych adresów URL, na które wysłano roboty indeksujące. W połowie kwietnia pulę zwiększono do dwóch tysięcy adresów, przy czym niektóre strony ze styczniowego zasobu zdążyły już zniknąć.

Australijska Biblioteka Stanu Wiktorii uruchomiła Memory Bank: The Collective Isolation Project, w ramach którego gromadzone są nawet takie obiekty, jak listy zakupowe czy spisy zawartości lodówek. Podobne zasoby publikowane są w niemieckim Coronarchiv, uruchomionym przez konsorcjum kilku uniwersytetów. Biblioteki zrzeszone w IIPC (International Internet Preservation Consortium) współtworzą własne archiwum, a UK Web Archive – podobnie jak BnF – niezależnie rozbudowuje swoją kolekcję pandemiczną, gromadzi przy tym nie tylko strony WWW, ale też wpisy w mediach społecznościowych.

Platformy społecznościowe kojarzone są z nieskończonym streamingiem, działaniem w trybie „wiecznego teraz” i brakiem trybu archiwalnego, widocznym choćby w konstrukcji interfejsów. Tymczasem w dobie pandemii stają się maszynami dokumentacyjnymi, działającymi niezwykle sprawnie, chociaż w tle, w utajony sposób. Użytkownicy wciąż publikują w nich po to, aby wyrazić siebie w określonej sytuacji, tu i teraz, jednak łatwo wyjąć je z logiki streamingu i nadać im sens historyczny: wystarczy tylko po nie sięgnąć, żeby zdobyć materiał pokazujący doświadczenie zamknięcia i kryzysu w dowolnym kontekście i postaci wygodnej do użycia w badaniach. Jednak archiwizacja musi być czymś więcej niż publikowaniem nawet najdokładniejszej dokumentacji i najliczniejszych świadectw: kluczowe jest wyciągnięcie tych zasobów z własnościowej infrastruktury zamkniętych platform, uniezależnienie ich od algorytmów rządzących ich wyświetlaniem oraz zapewnienie dostępności nawet przy zmianach polityk dostępu czy usuwaniu kont użytkowników.

Zachęcając do globalnej i ponadinstytucjonalnej współpracy w celu dokumentowania pandemii, niektórzy historycy zwracają uwagę na konieczność zabezpieczania memów i innych efemerycznych zasobów webowych, które w przyszłości pozwolą na kontekstualizację pandemicznych pojęć, takich jak social distancing czy „spłaszczanie krzywej”. Pandemiczne memy próbuje gromadzić polski projekt, założony przez studentki i studentów z warszawskiej Akademii Teatralnej, przy czym archiwizacja polega tu wyłącznie na wyciągnięciu ich z efemerycznych wpisów i komentarzy i zebraniu w jednym miejscu.

Warto jednak zastanowić się, jaki jest sens takich działań oraz w jaki sposób zgromadzone zbiory kształtować będą w przyszłości pamięć i historiografię pandemii. Najbardziej oczywistym wyjaśnieniem tak szerokiej akcji dokumentacyjnej jest odwołanie się do przyszłego użycia. W Polsce z apelem o przekazywanie materiałów zwróciła się do wszystkich Naczelna Dyrekcja Archiwów Państwowych i regionalne archiwa, stwierdzając, że zebrane „relacje i materiały stanowić będą bezcenne źródła historyczne dla kolejnych pokoleń”. UNESCO w charakterystycznym dla siebie stylu znudzonego dyplomaty przekonywało, że „światowe reakcje na ten bezprecedensowy globalny kryzys staną się treścią książek historycznych”. Tytuł oświadczenia akcentuje zresztą pozytyw pandemii – dzięki niej państwa członkowskie mają zorientować się, jak ważne jest dziedzictwo dokumentacyjne (documentary heritage) i wdrożyć polityki jego ochrony.

Myślenie o przyszłych pokoleniach to wybieganie daleko w przyszłość, tymczasem efekty archiwizacji ujawniają się jeszcze tu i teraz.

Kto pierwszy, ten lepszy

Po pierwsze, wobec szczelnego zamknięcia instytucji działania archiwizacyjne są jednymi z nielicznych, które w ogóle można podjąć w relacji z odbiorcami, udowadniając, że za zamkniętymi drzwiami tli się jeszcze jakieś życie. Trudno też odrzucić ich sens w perspektywie przyszłych badań społecznych czy zbliżającej się wielkimi krokami postepidemicznej humanistyki, eksplorującej zarówno nowe doświadczenia czasów zamknięcia, jak i naukową koniunkturę, którą da się przeliczyć na punkty. Archiwizacja może być przy tym warunkiem dobrego startu w wyścigu o granty, publikacje czy uwagę mediów – własne zasoby archiwalne dają pierwszeństwo i kontrolę nad kolejnymi niszami w debacie naukowej o pandemii. Jeśli myślisz o opublikowaniu książki na temat recepcji COVID-19 na Twitterze czy Instagramie, ale dopiero teraz zaczynasz zbieranie danych, jesteś już mocno spóźniony. I to wszystko w perspektywie motywowanego kryzysem ekonomicznym obcinania funduszy na naukę.

Po drugie, dokumentowanie pandemii okazało się aktywnością kreatywną idealną dla czasu zamknięcia i ograniczeń. To niewiarygodne, jak nawet w takim momencie trudno ustępuje charakterystyczne dla starego czasu myślenie innowacjami, nieustannymi wzrostami, wstawaniem z kolan i rozwojem osobistym, zachęcające niektórych do traktowania pandemii jako szansy: na nadrobienie zaległości w pracy, na odzyskanie czasu wolnego, na dokończenie zaległych seriali, zdobycie nowych rynków, zwiększenie zasięgów na Instagramie czy napisanie książki. Czas lockdownu nie może być stracony – szukając jakichkolwiek aktywności pozwalających na odzyskanie jego sensu, można zacząć pisać pamiętnik albo fotografować kolejki przed sklepami, robiąc to w imię „przyszłych pokoleń”, ale tak naprawdę dla siebie. Taka motywacja nie podważa oczywiście wartości ani pamiętników, ani zbiorów – wydaje mi się jednak prawdziwsza niż troska o przyszłe badania historyczne nad pandemią, które, jak się wydaje, mogą być prawdziwą katastrofą, powodowaną nie tylko olbrzymią ilością, różnorodnością i niestabilnością gromadzonych zbiorów cyfrowych, ale też trującym mieszaniem pamięci i historii.

Historyzowanie pandemii

Niedaleko stąd do specyficznej pychy: jeśli polskie archiwa pytają, czy chcemy, żeby „następne pokolenia dowiedziały się, jak żyliśmy w czasie pandemii wywołanej koronawirusem”, zakładamy, że pandemia w perspektywie kolejnych dziesięcioleci stanie się wydarzeniem znaczącym. Tymczasem wobec rozpędzającej się katastrofy klimatycznej może pozostać jedynie mało istotnym wątkiem, może prologiem, który będzie się pomijało, szybko przechodząc do sedna. Albo po latach odarta z pamięci dramatycznych doświadczeń, zamienianych na statystyki lub pobudzające emocje przykłady, stanie się użytecznym źródłem fabuł filmowych i bon motów banalnej publicystyki.

Przeszłość nie jest też pudełkiem, w którego przegródki można poukładać poszczególne wydarzenia występujące w stanie czystym. Pandemia koronawirusa nie jest faktem, ale siecią faktów, obok kryzysu zdrowotnego pojawia się kryzys gospodarczy i bezrobocie, wzmacniają się populizm i konflikty rasowe. W tle rozpędza się katastrofa klimatyczna. Czy można w ogóle zbudować archiwum, które potrafiłoby udokumentować tę sieć powiązań?

W pierwszych tygodniach pandemii – trudno powiedzieć kiedy dokładnie, bo ostatnio w jakiś dziwny sposób rozmazuje się chronologia – na Twitterze zobaczyłem zdjęcie wywieszonego na balkonie baneru zrobionego z białego prześcieradła. Napisano na nim po hiszpańsku: „La romantización de la cuarentena es un privilegio de clase” („Romatyzowanie kwarantanny jest przywilejem klasowym”).

Chyba nigdy dość przypominania o tym, że nie ma jednej pandemii, a pełne spektrum doświadczeń z oczywistych względów nie może zostać zebrane nawet w szeroko zakrojonych inicjatywach archiwizacyjnych. Już teraz widać, że pandemię dokumentują przede wszystkim kraje Zachodu, instytucje dysponujące odpowiednimi środkami i narzędziami oraz działające w ramach misji narodowych. W archiwum prowadzonym przez biblioteki współpracujące w ramach IIPC, starające się zachować odpowiednią inkluzywność zbiorów, zebrano dotąd ponad 6 tys. witryn, przy czym i tak prawie 40 proc. z nich jest w języku angielskim.

„Wiedza historyczna nie pomaga nam w rozwiązywaniu bieżących problemów, nie strzeże nas przed popełnianiem okropności niegdyś popełnionych, nie uczy niczego, nie pomaga niczego uniknąć, z praktycznego punktu widzenia jest guzik warta” – pisał José Miranda González, hiszpański historyk badający w Meksyku dzieje kolonizacji. Historia jako wiedza jest czysta i bezużyteczna, ale jako pamięć, wspomnienie, jednostkowe czy grupowe doświadczenie ma pewien potencjał. Archiwa pandemii przechowają część tych doświadczeń, które być może pozostaną nawet czytelne dla przyszłych pokoleń. Naiwnością jest jednak sądzić, że staną się inspiracją jakiegokolwiek postępu: archiwizując, tworzymy raczej zbiór fabuł i ujęć estetycznych, nad którym od razu tracimy kontrolę i który może w ogóle nie być wykorzystany w przyszłości. Przecież trudno mieć nadzieję, że pandemia to największa katastrofa, która czeka nas w najbliższym czasie. A Hollywood wybiera tylko najatrakcyjniejsze scenariusze.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).