Protest z wosku
Małgorzata Mirga-Tas, „29. Ćwiczenia ceroplastyczne", 2020, Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku, fot. Jan Gaworski

22 minuty czytania

/ Sztuka

Protest z wosku

Rozmowa z Małgorzatą Mirgą-Tas

Kiedy na Taborze Pamięci odbierałam pozostałości rzeźby spod Borzęcina, podchodziło do mnie wielu Romów i pytało, co zamierzam zrobić z pociętymi postaciami. Traktowali te szczątki jak relikwie

Jeszcze 6 minut czytania

ALEKSANDRA SZCZEPAN: Drewniany pomnik twojego autorstwa w lesie koło Borzęcina stał się w ostatnich latach prawdziwym symbolem. Nie tylko oddolnych, lokalnych upamiętnień nazistowskiej Zagłady – w tym przypadku Romów, ale też wciąż wartkich nurtów nacjonalizmu w polskim społeczeństwie: dewastacja pomnika w 2016 roku, a później jego odbudowa wstrząsnęły polską sferą publiczną. Jak to się stało, że zostałaś jego autorką?
MAŁGORZATA MIRGA-TAS: Jeździłam co roku na Międzynarodowy Tabor Pamięci Romów, organizowany przez Adama Bartosza. Adama znam od dziecka, przyjeżdżał do Czarnej Góry, przyjaźnił się z moją rodziną, współpracował z moim wujkiem, etnografem Andrzejem Mirgą. Tabor działa od 1996 roku, odbywa się na przełomie lipca i sierpnia, kilka dni przed Dniem Pamięci o Zagładzie Romów. Romowie i nie-Romowie odwiedzają wspólnie miejsca romskiej Zagłady z czasów drugiej wojny światowej w kilku miejscowościach w okolicach Tarnowa: Szczurowej, Żabnie, Borzęcinie i Bielczy. Niektórzy jadą na zabytkowych wozach romskich pożyczonych z tarnowskiego Muzeum Etnograficznego, niektórzy samochodami. Przyjeżdżają Romowie z całej Polski, a także artyści, badacze, lokalni mieszkańcy, odbywają się wystawy, koncerty romskiej muzyki.

Przez długi czas jedynym upamiętnieniem poświęconym zamordowanym Romom był pomnik na cmentarzu w Szczurowej, gdzie w lipcu 1943 roku naziści zastrzelili jednej nocy dziewięćdziesiąt trzy osoby, niemal wszystkich Romów mieszkających w tej wsi od pokoleń. Tam się modliliśmy, przyjeżdżał konsul Niemiec, przemawiała ocalała z masakry Krystyna Gil. Natomiast w borzęcińskim lesie, gdzie w 1942 roku niemiecka żandarmeria z pomocą polskiej policji granatowej zastrzeliła dwudziestu dziewięciu Romów, nie było nic, tylko mały kamień, później krzyż. Pewnego dnia w 2011 roku zadzwonił do mnie Adam i zaproponował, żebym zaprojektowała pomnik dla tego miejsca.

Tabor Pamięci daje wyobrażenie, jak wyglądała rozproszona Zagłada, tak Romów, jak i Żydów: poza obozami, na polach, w lasach, na obrzeżach wsi i miasteczek. W Szczurowej i Żabnie Romowie zostali zastrzeleni na cmentarzu, w Borzęcinie – w lesie, w Bielczy zaraz obok miejsca, w którym mieszkali, na peryferiach wsi.
Dla Romów Zagłada zaczęła się w lasach, tam, gdzie ich złapano, ginęli nie tylko w obozach. Na przykład tabor Alfredy Markowskiej, romskiej bohaterki, która uratowała około pięćdziesięcioro żydowskich i romskich dzieci, liczył osiemdziesiąt osób. Przeżyła tylko ona z ciotką, bo akurat poszły do pobliskiej wsi. W „Demonach cudzego strachu” Jerzy Ficowski zebrał wstrząsające relacje Romów, którzy uciekali przed Niemcami – przeraża mnie myśl, jak by to było, gdybym to ja miała teraz uciekać.

Jeśli pomyśleć o Taborze Pamięci z perspektywy czasu, było to naprawdę nowatorskie przedsięwzięcie: performatywna pielgrzymka po nieupamiętnionych miejscach Zagłady – w czasach, kiedy właściwie jeszcze nie mówiło się o Holokauście poza obozami, a równocześnie polsko-romska integracja, z przemówieniami lokalnych władz, modlitwami, ale też koncertami, ogniskami, tańcami. Widać to dobrze w relacjach prasowych z pierwszych taborów: z jednej strony gazety piszą o „wozach kolorowych”, „życiu pod gwiazdami”, z drugiej o „ziemiach uświęconych krwią pomordowanych rodaków”, „szlaku miejsc pamięci męczeńskiej”. Od początku wiedziałaś, jak będzie wyglądał pomnik?
Mieliśmy niewielki budżet i kilka miesięcy na wszystko: koncepcję, wykonanie i montaż. Zrobiłam kilka projektów, na jednym były gigantyczne drzewa i wychodzące z tych drzew postacie, prosto w głąb lasu, zaraz obok miejsca, gdzie zastrzelono Romów. Później myślałam o tym, żeby to były bardzo grube pnie lip i szczelina, w której te postaci by się ukrywały. Zastanawiałam się też nad ażurowymi postaciami, na kształt indyjskich rzeźb Kali. Wśród propozycji była jeszcze wielka rzeźba przedstawiająca połączonych mężczyznę, kobietę i dziecko, ale z tego projektu zrezygnowałam bardzo szybko, bo wyglądał jak typowe pomniki – marmurowe czy z brązu. Zawsze bardzo podobały mi się przydrożne kapliczki, które w pewnym momencie zaczynają żyć własnym życiem, próchnieją, wtapiają się, wrastają w przestrzeń lasu i natury. Adam też miał pewne wyobrażenie, jak to ma wyglądać. Zależało mu, żeby na pomniku była wzmianka, ile osób zostało zamordowanych i w którym roku. Zdecydowaliśmy się na formę równocześnie monumentalną i prostą: pomnik drewniany, z modrzewia, jakby płytę nagrobną z informacją o zbrodni i cytatem z wiersza Papuszy, wybranym przez Natalię Gancarz, oraz dwie postaci: upadającego mężczyzny i ukrywającej się kobiety, skulonej, ze złożonymi rękami. Pomyślałam, że skoro tam umarło tyle dzieci, powinna być kobieta, która reprezentuje wszystkie kobiety i matki świata. Byłam w szóstym miesiącu ciąży, kiedy to rzeźbiłam, z brzuchem, więc był to dla mnie nie tylko fizyczny, ale i emocjonalny wysiłek.

Pomnik stanął w Borzęcinie latem 2011 roku, pięć lat później jednak niemal zupełnie go zniszczono.
To był dla mnie szok, bo ktoś musiał się naprawdę postarać. Pomnik był ciężki, montowaliśmy go z pomocą dźwigu, a całość trzymała się na metalowych prętach zabetonowanych głęboko w ziemi. Sprawcy niemal wyrwali płytę, próbowali ją przeciąć maczetą: przez środek przebiega pręga, odcięli boki i litery inskrypcji. Najbardziej uszkodzone zostały postacie: odcięta głowa, pokawałkowane ciała, skrawek ręki, straszne. To nie pęknięcie czy uszkodzenie kamieniem, ale równe cięcia, wygięte grube metalowe pręty. Nie mogę powiedzieć, że to sprawka zwyczajnych wandali – zrobił to ktoś, kto nienawidzi Romów. Zresztą to jest pomnik, który upamiętnia zagładę ludzi, nie ma znaczenia, czy to byli Romowie czy nie. Kiedy zadzwonił do mnie Adam Bartosz z informacją, co się wydarzyło, byłam wstrząśnięta. Ogarnął mnie strach, w jakim kraju żyję...

Pomnik został zniszczony 21 kwietnia, to nie jest data bez znaczenia – w przeddzień przypada rocznica urodzin Hitlera. A kilka miesięcy wcześniej zaczęła się w polskiej polityce nagonka antyuchodźcza. W ślad za nią poszedł wzrost antycyganizmu, antysemityzmu i mowy nienawiści.
Kiedy zniszczono pomnik, natychmiast zareagowali ludzie kultury, zadzwoniła do mnie wzburzona Agnieszka Arnold. Do kancelarii prezydenta RP skierowano apel, pod którym podpisali się m.in. Agnieszka Holland, Karol Modzelewski, Anna i Wilhelm Sasnalowie, Henryk Wujec. To miał być jasny znak, że w naszym kraju nie ma przyzwolenia na to, co się wydarzyło, na jawną niesprawiedliwość. Prezydent zainterweniował, Muzeum w Tarnowie dostało pieniądze na rekonstrukcję upamiętnienia. Jednak sprawców nigdy nie ujęto. Odbudowałam pomnik, tylko trochę zmieniony. Stwierdziliśmy, że nie będziemy robić nowej płyty, wyheblowaliśmy tę starą, musieliśmy sporo uciąć z obu boków. Najtrudniej było z postaciami, je trzeba było odtworzyć. Nowy pomnik odsłoniliśmy podczas kolejnego Taboru, w lipcu 2016 roku.

Co się stało z częściami zniszczonego pomnika?
Adam Bartosz, który czuwa nad tym miejscem, zebrał dla mnie szczątki porąbanego pomnika i teraz mam je w pracowni. Wszystko potrafię złożyć jak puzzle, oprócz paru drzazg. Choć niektórych elementów brakuje: dłoni kobiety, części ręki mężczyzny. Mieliśmy taki pomysł z Wojtkiem Szymańskim, kuratorem, z którym współpracuję, żeby te szczątki i zniszczenia pokazać jako formy rzeźbiarskie, odtworzyć je w innych materiach. Odlałam więc wszystkie elementy w wosku, porcelanie i mydle. Jeśli położy się je obok siebie albo spróbuje dopasować do drewnianych szczątków pomnika, tam gdzie zostały oderwane, udaje się zobaczyć całość. Pojedyncze odlewy wyglądają jak małe dzieła sztuki, można dostrzec fakturę drewna, odbite słoje i pourywane elementy, pojedyncze brakujące drzazgi. Porcelana oddała nawet to, że pierwszy pomnik został pomalowany złą lakierobejcą i widać odbite płaty odpadającego lakieru.

Małgorzata Mirga-Tas

Romska artystka sztuk wizualnych i aktywistka, absolwentka Wydziału Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki w Krakowie (2004). Jej prace pokazywane były na kilkudziesięciu wystawach indywidualnych i zbiorowych, m.in. w Muzeum Kultury Romskiej w Brnie (2012) i Galerii Morawskiej w Brnie (2017), uczestniczka Biennale „Art Encounters” w Timişoarze (2019) oraz 11th Berlin Biennale 2020. Od 2011 roku organizuje międzynarodowy program rezydencji artystycznych „Jaw Dikh!” w Czarnej Górze przeznaczony dla artystów romskich i nieromskich. Laureatka wyróżnienia na 42. i 44. Biennale Malarstwa „Bielska Jesień” (2015, 2019), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2018). Angażuje się w liczne projekty społeczne i artystyczne przeciwdziałające wykluczeniu, dyskryminacji rasowej i ksenofobii. Mieszka i pracuje w Czarnej Górze na Spiszu.

Drewniane szczątki to namacalne ślady tego ataku, ale i w bardziej symboliczny sposób nośniki pamięci o Zagładzie. W lesie nie ma już ciał ofiar egzekucji – zostały po wojnie ekshumowane i przeniesione na borzęciński cmentarz, więc pomnik do pewnego stopnia przejął ich funkcję.
Resztki pomnika w ogóle robią niesamowite wrażenie, nawet jeśli nie jesteś świadoma, co to jest, to oddziałuje na ciebie zniszczona głowa, z której jest odcięta część twarzy. Inne elementy potrzebują całości, żeby je rozpoznać, żeby zobaczyć, że pasują do postaci. Najbardziej abstrakcyjny jest taki mały trójkącik, nie umiem go dopasować, prawdopodobnie pochodzi z płyty, która też została porąbana.
Zdarzyło mi się zresztą coś dziwnego na Taborze Pamięci Romów, kiedy odbierałam te szczątki od Adama Bartosza. Podchodziło do mnie wielu Romów, pytali, co zamierzam zrobić z pociętymi postaciami, czy zabieram ze sobą do domu, czy mogłabym się z nimi podzielić. Traktowali te szczątki jak relikwie.
Na początku, kiedy przywoziłam resztki pomnika do siebie, do Czarnej Góry, nie chciałam ich trzymać w domu, nie wiem dlaczego, miałam poczucie jakiejś obecności. Wiedziałam, że te szczątki pochodzą z miejsca, gdzie dwukrotnie wydarzyła się przemoc: raz w 1942, drugi w 2016 roku, i może lepiej, żeby były osobno, oddzielone.

Masz wrażenie, że przez zrobienie odlewów mogłaś oddać w pewien sposób sprawiedliwość historii, przywrócić głos ofiarom?
Kiedy zaczęłam robić odlewy, poczułam, że jestem w stanie wykonać ich tak dużo, że żaden nacjonalista już nigdy ich nie zniszczy. Powtarzałam odlewy wszystkich elementów w każdym materiale, najpierw w wosku, potem w mydle, a na końcu w porcelanie. W samym wosku zrobiłam dla siebie kilka odcieni: różowy, pomarańczowy, żółty. Na początku uczyłam się robić kolor wosku, dodałam za dużo pigmentu i wyszedł pomarańcz, taki totalnie odblaskowy. I to jest mój ulubiony, choć Wojtkowi pewnie by się nie spodobał…

Kiedy robiłam odlewy, przyjechała do mnie przyjaciółka Delaine Le Bas, romska artystka i aktywistka z Wielkiej Brytanii. Dałam jej w prezencie pomarańczową głowę kobiety. Delaine powiedziała, że te odlewy szczątków mają w sobie energię miejsca, gdzie się to wydarzyło, lasu, w którym stał pomnik, ale też tego, że został zniszczony. Teraz miała w rękach część tej historii – jak relikwie. Jej słowa miały dla mnie ogromne znaczenie, ponieważ cała jej sztuka jest bardzo performatywna, walcząca, ma przeciwdziałać. 

Pracownia artystki, fot. Daniel Rumiancew

Czyli te kruche odlewy to równocześnie relikwie i forma protestu? Pokazujecie je na twojej nowej wystawie „29. ćwiczenia ceroplastyczne” w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku.
Tak, to jest wystawa o reanimacji. Ustaliliśmy z Wojtkiem Szymańskim, że pokażemy odlewy woskowe, które barwą nieco przypominają ciało. Nie chcieliśmy odtworzyć pomnika, ale materialną pamięć o tym, co się stało. Pokazujemy szczątki jako całość, więc można z nich odczytać, co się wydarzyło, choć na wystawie nie ma drewnianych elementów, z których wykonany był pomnik. Wybraliśmy te części, które były najciekawsze w formie i najbardziej czytelne. Na przykład w figurze mężczyzny widać cięcia przy ramieniu, brakujące fragmenty drewna, które opowiadają historię dewastacji. Tytułowe 29 to liczba ofiar, a ćwiczenia mają oddać charakter wosku jako tworzywa: to szkice w wosku.

Kiedy rozmawiamy, w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej obalane są kolejne pomniki, symbole rasizmu i kolonializmu. Wy czynicie odwrotny gest, ale pozostający w tej samej logice protestu: odtwarzacie w nietrwałej, bezbronnej formie mniejszościowy pomnik, który został zniszczony przez tych, którzy odmawiają praw człowieka ludziom o innym kolorze skóry czy odmiennej kulturze. Efemeryczne tworzywa to zresztą twój znak firmowy: pomnik w Borzęcinie zrobiłaś z drewna, inna twoja praca poświęcona Zagładzie, „Zalikierdo drom”, instalacja przedstawiająca m.in. opuszczony romski wóz, została wyrzeźbiona w tekturze. Teraz też wybrałaś materiały ulotne i łatwe do zniszczenia.
Chciałam zrobić coś delikatnego. Już sam mój pomysł na pomnik był taki, żeby to nie był taki typowy monument, „na amen”, ale żeby żył razem z lasem i stopniowo w niego wrastał, znikał. Romski wóz z „Zalikierdo drom” też cały czas się zmienia: teraz stoi w ogrodzie w kolekcji prywatnej i co roku wymieniam jakieś jego elementy, które stopniowo ulegają rozkładowi. Ostatnio na przykład zmieniłam dach na drewniany. Odlewy miały być delikatne, szlachetne, miłe w dotyku. Jak ciało. Pewną inspiracją były dla mnie prace Berlinde de Bruyckere. 

Dzięki uprzejmości artystkiMałogrzata Mirga-Tas, „29. Ćwiczenia ceroplastyczne”, 2020, Centrum Rzeźby w Orońsku, fot. Jan Gaworski

Wystawa pokazywana jest w kaplicy, więc to, co padło ofiarą profanacji, na nowo zostaje wprowadzone w sferę sacrum. Nieświęte staje się święte?
Nie wyobrażam sobie, żeby te prace zostały pokazane gdziekolwiek indziej. Kiedy zobaczyliśmy kaplicę w Orońsku, wiedzieliśmy, że to idealne miejsce. Tam przecież byli chowani ludzie, wciąż są epitafia na ścianach, choć szczątki przeniesiono do wspólnej mogiły. Teraz na ścianach obok epitafiów wiszą szczątki pomnika. W centrum stoi klęcząca postać kobiety, przy ścianie, na pozostałościach ołtarza – upadający mężczyzna.

Obok odlewów postaci znalazła się też forma zdjęta ze zniszczonej tablicy pomnika. Na woskowym odlewie widać fragment inskrypcji, ale brakuje liter i części wyrazów – pokazujecie okaleczone słowa. Szczególne wrażenie robi zniszczony cytat z wiersza Papuszy, po którym został jeden wers i fragment imienia autorki. Cytat w całości brzmiał: „Nie było życia dla cyganów w mieście / i na wsi zabijali, zabijali nas. / Co robić? Szły z dziećmi cyganki w las, / daleko w las, by nie znalazły nas niemieckie psy”. Jakie znaczenie mają dla ciebie te słowa?
Papusza sama doświadczyła tego wszystkiego, przeżyła koszmar wojny, uciekała przed nazistami, chowała się z taborami w lesie, widziała te wszystkie mordy. Ale ja cenię ją też za coś innego: za to, że jako kobieta z naprawdę tradycyjnej społeczności znalazła siłę, żeby wyjść na zewnątrz i tworzyć. Niektóre kobiety romskie do dzisiaj mają trudności w realizowaniu swoich ambicji i planów. Myślę, że jest to uwarunkowane różnymi barierami. Ale sytuacja się zmienia: coraz więcej kobiet spełnia się, uczy, studiuje i pracuje. Co nie znaczy, że odcinają się od swojej kultury czy zapominają o swojej tożsamości. Współpracuję z wieloma romskimi organizacjami, które bardzo często prowadzą wyemancypowane Romki.

Romskie kobiety to drugi ważny temat twojej sztuki.
Tak, ostatnio robię dużo prac poświęconych kobietom. W świecie romskim to właśnie one dbają o rzeczywistość wokół, są bardziej aktywne, wychowują dzieci, od nich zależy zmiana rzeczywistości. W zeszłym roku przygotowywałam wystawę do Galerii Antoniego Rząsy w Zakopanem. Chciałam stworzyć coś nawiązującego do jego twórczości, ale też istotnego dla mnie. Zrobiłam więc drewniane kapliczki z czterema kobietami, które mnie inspirują: moją prababcią Anną, babcią Józią, ciotką Helą i ciotką Ibroną. Chcę pokazywać kobiety, które może nie mają wyższego wykształcenia, ale posiadły życiową mądrość, szanują ludzi wokół siebie. Moje cztery bohaterki z kapliczek, choć nigdy nie nazwałyby się feministkami, w jakimś sensie nimi były: dążyły do tego, żeby coś się zmieniło. Prababcia Anna zawsze stawała w obronie swojej rodziny, babcia Józia wykształciła dziesięcioro swoich dzieci, ciotka Hela, jedyna siostra babci, była buntowniczką, ciotka Ibrona umiała się ze wszystkiego śmiać, przeżyła całe swoje życie w jednym miejscu i czuła się szczęśliwa.

Po lewej: Małgorzata Mirga-Tas, „Józia Romani Kali Daj” (Józia, romska Madonna), 2019; Po prawej: Małgorzata Mirga-Tas, „Side thawenca” (uszyte nićmi), 2019, Galeria Antoniego Rząsy, fot. Marcin Tas

Kobietom z mojej rodziny poświęciłam ostatnio cykl portretów, umieszczam je też na moich parawanach. Maluję obrazy na podstawie fotografii mojego wujka Andrzeja Mirgi, który fotografował romskie osiedla z lat 80., oraz tego, co widzę teraz – i mogę obserwować, jak zmienia się status społeczny kobiet, ale też ich postrzeganie siebie. Kobiety wokół mnie to często aktywistki. Ostatnio namalowałam Zenkę, asystentkę romską, i zatytułowałam tę pracę „Romnijakre ława”, czyli „kobiecy głos” – to praca o tym, że kobiety romskie też mają prawo głosu. Parawany i woskowy odlew kobiecej postaci z pomnika będą pokazywane na tegorocznym Berlin Biennale.

Zeszłego lata wraz z Delaine Le Bas i Bogumiłą Delimatą, artystką flamenco, zrobiłyśmy dla dzieci ze szkoły w Maruszynie Dolnej projekt „Romnija” o romskich kobietach – o ich sile, przemianie, emancypacji. Wszyscy wzięli udział, dzieci romskie i nieromskie. Tworzyliśmy razem patchworki, Delaine szyła z nich później ubrania, dzieci malowały obrazy, robiły scenografię. Bogusia zorganizowała na romskim osiedlu warsztaty flamenco i romskie kobiety połączyły go z romskim tańcem.

W swoich pracach pokazujesz przede wszystkim kobiety wokół siebie. Nie myślałaś o rozszerzeniu tego grona, zbudowania czegoś w duchu romskiej herstorii, pocztu ważnych romskich kobiet?
Tak, i nawet zaczęłam nad nim pracować, część pokazuje w swoim projekcie na Instagramie „52proposalsforthe20s” szwedzka kuratorka Maria Lind. To cykl kolaży – portretów kobiet, które zmieniają romski świat. Znalazła się w nim Alfreda Markowska, Noncia, o której wspominałam. Wszyscy wiedzą o Sendlerowej, a historia Nonci pozostaje mało znana, chciałabym pokazać, że w świecie romskim takie postaci też istnieją. Oczywiście Papusza, choć to temat dość często podejmowany przez innych. Będzie też Perełka, czyli Krystyna Markowska, która prowadzi zespół muzyczny Perła i Bracia, jest wiceprezeską stowarzyszenia przyznającego romskim dzieciom stypendia na edukację i rozwój w ramach programu rządowego, realizuje projekty prozatrudnieniowe. Ważne są dla mnie też kobiety ze świata sztuki: Delaine Le Bas, performerka i twórczyni mobilnej romskiej ambasady – gdziekolwiek się pojawia, stwarza miejsce, gdzie Romowie są u siebie; Timea Junghaus, najważniejsza romska kuratorka, która przygotowała pierwszy romski pawilon na Biennale w Wenecji w 2007 roku; Teresa Mirga, poetka i pieśniarka; Adela Głowacka, działaczka i liderka Stowarzyszenia Romano Waśt, od lat strażniczka radomskiego cmentarza żydowskiego. Jest wśród nich też moja babcia Józia, o której już mówiłam, mama mojej mamy. Była niesamowitą kobietą, niezwykle szanowaną i bardzo przebojową. Półgóralka, miała bzika na punkcie góralszczyzny: mówiła świetnie po góralsku, słuchała tylko góralskiej muzyki, wyszywała góralskie gorsety z cekinów, przędła wełnę i robiła na drutach góralskie swetry. Wśród górali znana była też z wróżenia z kart. 

fot. Marcin TasMałgorzata Mirga-Tas, „Noncia”, 2020, kolaż, fot. Marcin Tas

Czy babcia mówiła, jak przetrwała wojnę?
U Romów o przeżyciach traumatycznych zwykle w ogóle się nie mówi, próbujesz o tym zapomnieć. Nie opowiadasz wszystkim o tym, że masz żałobę, na co zmarła bliska ci osoba. I tak samo nasi dziadkowie nie opowiadali za dużo o drugiej wojnie światowej. Ale akurat babcia była inna, mnie, mojej siostrze i kuzynkom wiele opowiedziała o swoim dzieciństwie i młodości. A że byłyśmy małe, to nas to ciekawiło i non stop o coś pytałyśmy: a jak uciekłaś, a dlaczego on do ciebie nie strzelił? Przeżyła okupację w Czarnym Dunajcu, miała siedemnaście lat, kiedy wybuchła wojna. Niemcy zmuszali młodych ludzi z romskich osiedli do budowania drogi prowadzącej do torów. I babcia prawie całą wojnę tłukła kamienie. Na osiedlu romskim w Czarnym Dunajcu wciąż żyje staruszka, która kiedyś powiedziała mi: „Jak miałam 12 lat, to przychodzili Niemcy i musiałyśmy z mamą bić kamienie, to była najgorsza praca”. Babcia dużo opowiadała, również o czasach przedwojennych, kiedy pracowała u żydowskiej rodziny, podczas wojny widziała mnóstwo przerażających rzeczy, przeżyła kilka łapanek. Sąsiadkę mojej babci wywieźli, wróciła z Auschwitz, kuzynkę też złapali i też wróciła, ale część nie wróciła nigdy. Wielu Mirgów zginęło w Auschwitz, o czym wcześniej się nie mówiło, również z okolic Czarnej Góry, Czarnego Dunajca czy Szaflar.

Szukanie romskich śladów jest trudne, bo starsi Romowie często już nie żyją, a ci, którzy żyją, albo nie pamiętają, albo nie chcą mówić. Poza tym znalezienie osoby po nazwisku często jest bezsensowne, bo Romowie zwykle funkcjonują pod imieniem czy pseudonimem, innym w świecie gadziowskim, a innym w świecie romskim. Nazywasz się urzędowo, z dowodu, i po romsku.

Takich lokalizacji jak ta w Borzęcinie – zapomnianych miejsc rozproszonej romskiej Zagłady – są w Polsce dziesiątki. Miałabyś pomysł, jak je upamiętnić?
Na pewno nie zrobiłabym już takiego pomnika jak ten w Borzęcinie – ten pomnik przynależy do jednego miejsca. Pomyślałabym o nowych formach, musiałabym też poznać historię każdego z takich miejsc. Bardzo podobają mi się instalacje, jak choćby te postaci wychodzące z drzewa, ostatnio myślałam też o tym, żeby robić rzeźby nie monochromatyczne, ale kolorowe. Natomiast gdybym wróciła kiedyś do odlewów, zrobiłabym je w innym kolorze – w kolorze mojego ciała, ciemniejszym. Choć wiem, że taki jasny róż pięknie wygląda w kaplicy.