Nie wiemy, kim jesteśmy

Nie wiemy, kim jesteśmy

Agnieszka Jakimiak

„The Killing” to świat pozbawiony nadziei, w którym żadne wołanie w niebo, żadna skarga, żadna odgórna sprawiedliwość nie skieruje rzeczywistości na dobre tory

Jeszcze 3 minuty czytania

„Najsmutniejszy kryminał świata” – tak Kinga Dunin opisała amerykański serial „The Killing”. Miała rację, w „The Killing” jest smutniej niż u Chandlera i Larssona, znacznie mniej przytulnie niż u Mankella i Simenona, trudniej niż w „Kryminalnych zagadkach Las Vegas”. Ponieważ, w przeciwieństwie do większości historii kryminalnych, w trakcie trzech sezonów serialu produkcji AMC nic się nie udaje. I nie dlatego, że dwójka głównych detektywów (Joel Kinnaman w roli Stephena Holdera i Mireille Enos jako Sarah Linden) jest nieudolna, że zagadka zbrodni ich przerasta, że przyglądamy się sprawie zbyt skomplikowanej czy zawiłej. Wprost przeciwnie – pod względem fabularnym serial nie odbiega od większości schematów opowieści o przestępstwie, śledztwie i mozolnym tropieniu sprawcy. Różnica między „The Killing” a innymi historiami policyjnymi, detektywistycznymi i kryminalnymi tkwi gdzie indziej. Choć matryca rysunku jest taka sama, to wypełnia ją inny kolor – pasujący bardziej do okładki tomu Rilkego niż do opakowania filmowego boxa.

„The Killing” konsekwentnie tworzy obraz świata pozbawionego nadziei, w którym żadne wołanie w niebo, żadna skarga, żadna odgórna sprawiedliwość nie skieruje rzeczywistości na dobre tory. Co więcej, zło w tym świecie nie jest uzasadnione przez metafizyczny porządek wszechrzeczy czy odgórne zrządzenia losu. Zło, niesprawiedliwość, krzywda jest udziałem i przewinieniem wszystkich bohaterów. A przez to – także widzów, których spojrzenie przestaje być niewinne.

O ile dwa pierwsze sezony pozostawały wierne tradycyjnemu procesowi budowania detektywistycznej intrygi wokół jednej niewyjaśnionej zbrodni, trzeci odbiega od schematu w radykalny sposób. Znajdujemy się na marginesie amerykańskiego społeczeństwa, w świecie, w którym zbrodnia nie jest precedensem, dzieciaki prostytuują się w zamian za uzyskanie pozytywnego wyniku w teście na obecność narkotyków w moczu, gwałty na nastolatkach są na porządku dziennym, heroina jest równie popularna jak papierosy, a zaginięcie siedemnastu osób może pozostać niezauważone. Jest zimniej, brudniej i bardziej nieprzyjemnie niż w poprzednich odcinkach, a mroczny krajobraz nie zostaje skontrapunktowany przez żaden wątek podnoszący na duchu. Scenarzyści zamykają tę furtkę na wszystkie spusty, wprowadzając równoległą historię Raya Sewarda (Peter Sarsgaard), oczekującego na karę śmierci. Kwestia jego winy prędko staje się drugorzędna: „Prawda jest taka, że wszyscy mamy śmiertelne grzechy” – mówi Seward i w tych słowach mieści się siła napędowa całego serialu. Wszyscy bohaterowie dopuścili się jakiegoś zaniechania, są czemuś winni, popełnili błędy, których nie da się cofnąć, kogoś zawiedli, czemuś nie sprostali, kogoś rozczarowali. Dokonali wyborów, które nie wydawały się złe, a nagle zaczęły obrastać w nieoczekiwane konsekwencje, podjęli decyzje fatalne w skutkach, czegoś nie przewidzieli, o czymś zapomnieli. „The Killing” wpaja jak mantrę: nie wiemy, kim jesteśmy i nie wiemy, kim możemy się stać; nie znamy siebie, nie mamy pojęci,a do czego jesteśmy zdolni i nie zdajemy sobie sprawy, w co przerodzą się przypadkowo rzucone słowa, pochopne i nieprzemyślane gesty, jakie struny naruszyliśmy w drugim człowieku, jaki mechanizm uruchomiliśmy w tej grze.

Pierwszy sezon, najsilniej inspirowany duńskim pierwowzorem „Forbrydelsen”, przypominał realistyczne, pozbawione dystansu i ironii „Twin Peaks” – w kolejnych odcinkach pojawiały się motywy znane z serialu Lyncha, ale tym razem potraktowane serio. Śledztwo w sprawie zabójstwa Rosie Larssen odsłaniało coraz to nowe punkty ciężkości – z deszczowego Seattle przenosiło się do położonego za rzeką kasyna, które stanowiło przykrywkę dla prostytucji i ciemnych interesów (niczym One Eyed Jack’s w „Twin Peaks”), odkrywało mroczne tajemnice lasu (który w tamtym serialu odgrywał najważniejszą rolę), wędrowało za matką Rosie, która wyrusza w podróż w poszukiwaniu samej siebie (jak James Hurley, były chłopak Laury Palmer). Podczas gdy w serialu Davida Lyncha widz odkrywał, że świat jest dziwny, wykręcony i niepoznawalny, a zło może czaić się w każdym z nas, „The Killing” poprzez diametralną zmianę tonu wypracowuje zupełnie inną diagnozę rzeczywistości. To nie zbrodnia zakłóca porządek i to nie ona niszczy wszystkich, którzy musieli się z nią zetknąć. Tym, co wprowadza niepokój, burzy równowagę, zmusza do zadania nigdy niepostawionych pytań, wplata w sieć fałszywych lub nieuzasadnionych oskarżeń, każe snuć teorie oparte na przesłankach, a nie na faktach, brudzi i doprowadza do obłędu, jest samo śledztwo. Każdy może stać się podejrzanym, a w chwili gdy zarzuty padają na kogoś innego, każdy może stać się ofiarą. Nasze słowa mogą zostać zinterpretowane na setki sposobów, nasze działania mają tysiące znaczeń, których istnienia nawet nie podejrzewaliśmy, ale o które podejrzewa się nas.

Co znamienne, sprzeciw amerykańskich widzów wobec pierwszego sezonu „The Killing” nie był wymierzony ani w brutalność serii, ani w kwestię wiarygodności fabuły. Największe kontrowersje wzbudziło otwarte zakończenie ostatniego odcinka – scenarzyści nie wydali wyroku i nie zamknęli sprawy, pozostawili widzów w stanie niepewności. Choć biorąc pod uwagę zmieniające się jak w kalejdoskopie teorie na temat domniemanego sprawcy, takie zakończenie wydawało się jedynym słusznym wyjściem; dopiero drugi sezon w pełni tłumaczy ten zabieg. Sprawa wciąż pozostaje nierozwiązana, pojawiają się nowe tropy, trzeba kolejny raz zmienić perspektywę, położyć akcent gdzie indziej, jeszcze raz zadać te same pytania tym samym osobom i wyciągnąć z ich odpowiedzi odmienne wnioski. Nagle przestaje być istotne, kto jest winny – to pytanie zostaje zastąpione przez inne: kto jaką ma winę? Każdy skrywa sekret i chciałby coś zataić, w imię własnego lub cudzego bezpieczeństwa, ambicji, pozycji społecznej, na rzecz kariery, dobra rodziny, ze wstydu albo z woli uniknięcia kompromitacji. I każdy musi udźwignąć odpowiedzialność związaną z posiadaniem sekretu – to, co niewypowiedziane, powróci, to, co ukryte wyjdzie na jaw i zostawi niezatarty ślad.

Rodzina Larsenów, kandydat na burmistrza Darren Richmond, ekipa jego najbliższych współpracowników, wszyscy wplątani w sieć tropów i podejrzeń, muszą skonfrontować się nie tylko z niewyjaśnioną zbrodnią. Każdy z bohaterów staje twarzą w twarz z czasem zaprzeszłym, z bezustannie powracającą frazą „powinienem był”, „trzeba było”, „gdybym tylko była powiedziała, uczyniła, przestała”. Ta świadomość w trzecim sezonie stanie się udziałem Holdera i Linden, którzy będą musieli stawić czoło echom powracającym z przeszłości.  I uczynią to w sposób niesamowity – tak jak niesamowite jest to, z czym, wydawało się, dawno się pogodziliśmy i oswoiliśmy, a co nagle odsłania nieznane dotąd oblicze.

Wprawdzie aktów przemocy jest w serialu niewiele, ale konsekwentnie obserwujemy skutki zbrodni i agresji. Wywołuje to efekt jeszcze silniejszy – zamiast widzieć, musimy sobie wyobrazić, zaczynamy domniemywać, przywołujemy czarne wizje. Zaczynamy się bać tego, co tkwi w naszych głowach. Serial AMC uruchamia najbardziej wywrotową siłę wyobraźni – tę, która każe widzieć oprawców w naszych najbliższych, przypisywać niewinnym zbrodnicze postępki, dopowiadać nieistniejące, ale potencjalne motywacje, oskarżać bez podstaw.  

W parze detektywów tkwi magnetyczna siła, która nie pozwala oderwać wzroku od ekranu. „Jak na detektywów z czarnych kryminałów są jednak zbyt wrażliwi, pełni skrywanej czułości” – pisze Kinga Dunin i nie sposób się z nią nie zgodzić. Holder i Linden są uparci w tropieniu mordercy, nie odpuszczają, nie przestają dociekać, nigdy nie są poza pracą. Są detektywami idealnymi, całkowicie pochłonięci sprawą, absolutnie zaangażowani, poświęcają uwagę każdej poszlace, odtwarzają motywy towarzyszące mordercy, kreślą skrupulatny portret psychologiczny kata i ofiar.  Ale oboje noszą piętno, które każe inaczej spojrzeć na motory ich działań. A także – na strukturę samego serialu.

„Od dwóch lat jestem czysty” – mówi Stephen Holder, postać, której urokowi nie sposób nie ulec. Ma wszelkie cechy idealnego bohatera serii detektywistycznej: Holder jest człowiekiem z problemami i przeszłością, ubranym w dresową bluzę i flek. Mówi slangiem, rzuca żart za żartem, świetnie dogaduje się z dzieciakami. I jest uzależniony – choć od dawna nie bierze narkotyków i odstawił alkohol, kondycja nałogowca będzie towarzyszyć mu zawsze. Nie było chyba drugiego przypadku w telewizyjnej produkcji, który w równie dogłębny sposób analizowałby ten specyficzny stan psychiczny. Stan, który staje się światopoglądem i motorem działań, mami obietnicą spełnienia i szykuje najgłębsze rozczarowanie. Holder prowadzi śledztwo zgodnie z rytmem nałogu i ze świadomością osoby uzależnionej, zdającej sobie sprawę z tego, że każda satysfakcja jest efemeryczna, pocieszenie chwilowe, a rozwiązanie nigdy nie ma ostatecznego charakteru, pociąga za sobą lawinę konsekwencji. W proces tego uzależnienia zostają wciągnięci widzowie, chwytając za bohaterami kolejne nitki nieprowadzące do kłębka, utwierdzając się w przekonaniu, że w finale pozostaniemy bezsilni, że decyzje, które zapadły za naszymi plecami, albo które nieświadomie podjęliśmy sami, na zawsze przesądziły sprawę.

„Nie znasz mnie. Psuję rzeczy. I nie da się ich potem naprawić” – mówi Sarah Linden do swojego chłopaka. Mimo to Linden zdaje się poświęcać wszystkie siły, by naprawić to, co popsute. Nie uznaje niepewnych wyroków, podważa instytucjonalne decyzje, które wydają się jej niewystarczająco uzasadnione, nie godzi się na mglistą granicę między dobrem i złem. W trzecim sezonie, niezwykle depresyjnym i pozbawionym cienia nadziei, to Linden jest postacią dźwigającą największe brzemię – w jej doświadczeniu, w historii nierozwikłanych i trudnych spraw, najsilniej zaznacza się kategoria nieuchronności. „Nadzieja i wiara to jedno. Dziwka wykończy cię szybciej niż to miejsce” – stwierdza Seward w celi śmierci. I właśnie z tą świadomością konfrontuje się Linden. Żadna ofiara nie zostanie uratowana przed czasem, żadna uczuciowa stabilizacja nie przetrwa próby, na jaką wystawia ją policyjna praca, żadna nadzieja na triumf sprawiedliwości nie zostanie spełniona. Linden widzi za wiele, ale największe wyzwanie polega na tym, że we wszystko, co widzi, musi również uwierzyć.

W „The Killing” spojrzenie Sarah wcale nie jest dominujące, nie tylko ona musi uwierzyć w to, w co wierzyć się nie chce. Prawie w każdą sytuację zbrodni, przestępstwa czy przemocy zostaje uwikłany wzrok innego świadka. Cichymi bohaterami serialu są dzieci, przypatrujące się rodzinnym awanturom, morderstwom na rodzicach, drodze na szafot. Dzieci widzą i słyszą to, czego nie powinny, i w ten sposób stają się uczestnikami zbrodni. Pożyczają język, którym nie powinny się posługiwać, przyswajają odruchy, które nie powinny im się przydać.  „Dostałem to od ojca” – mówi Seward do więźnia z celi obok, wskazując na bliznę na czaszce. „Mój syn nie wyrośnie na pizdę, powiedział mi. I wyrosłem na mężczyznę, i pozostanę mężczyzną aż do dnia śmierci.” „Taa, i jak ci idzie?” – odpowiada jego towarzysz.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.