NIENAWIŚĆ: Społeczeństwo nienawiści i troski
Yumikrum, „Matters of the heart”, flickr.com

13 minut czytania

/ Teatr

NIENAWIŚĆ: Społeczeństwo nienawiści i troski

Svitlana Oleshko

Kiedy Rosjanie trafili w budynek przy mojej ulicy, razem z młodszymi siostrami wsadziłyśmy do samochodów ich dzieci i psy, naszych rodziców i pojechałyśmy. Tak, miałyśmy pełne baki i spakowane awaryjne walizki jeszcze od 2014 roku

Jeszcze 3 minuty czytania

Ukraiński pisarz Andrij Bondar napisał na swoim profilu na Facebooku, że Ukraińcy nie odczuwają wobec Rosjan nienawiści. To Rosjanie nas nienawidzą i chcą zniszczyć. Ukraińcy natomiast odczuwają złość i gniew. Nie wiem, czy świadomie, ale Andrij niemalże cytuje marsz ukraińskich nacjonalistów, który jest teraz marszem nowej ukraińskiej armii:

Trzymał nas ból po stracie Ukrainy,
Karmił nas gniew i złość na wrogów.

Ja czuję wściekłość, złość i gniew. I jeszcze obrzydzenie. A mimo wszystko czuję też nienawiść. Okazuje się, że istnieje zwyczajna nienawiść – i jakaś nowa, ukraińska nienawiść.

Moja nienawiść jest chłodna, racjonalna i konstruktywna. Taka, o której pisze pisarka i historyczka Ołena Striażkina: „Strzelać spokojnie, bez nerwów, z pięknym, cywilizowanym, nieco zmęczonym obliczem, co jakiś czas ładując znowu i znowu pistolet, automat, moździerz, HIRMAS i przezornie zachowaną rusznicę z końca lat 40.”. Moja ukraińska nienawiść broni demokracji i wolności na całym świecie, przeistacza się w bardzo konkretne uczynki i działania i ma swoją historię.

24 lutego 2022 roku byłam w domu w Charkowie, przy ulicy Myrnosyckiej. Jak i wszystkich Ukraińców, obudziły mnie wybuchy, przeczytałam w internecie, że „zaczęło się”, i… poszłam pod prysznic. Taki zupełnie nieracjonalny krok wydawał mi się bardzo odpowiedni. Jednak kiedy bombardowania nie cichły, stało się jasne, że branie prysznica to wątpliwa przyjemność. A co, jeśli trafią w mój dom, a ja goła i z mokrymi włosami?

24 lutego wyszłam nawet z domu po wodę gazowaną i papierosy. Wodę kupiłam, ale papierosów już nie sprzedawano. Kolejne bombardowania zastały nas i sąsiadów na ulicy. Jeden dzień przesiedzieliśmy w moim nieogrzewanym, pozbawionym prądu garażu. Zmarzliśmy i wróciliśmy do mieszkań. Urządziliśmy sobie „sypialnie” w korytarzu obok drzwi wejściowych. Nie rozbieraliśmy się i nie zdejmowaliśmy butów. Mieliśmy jeszcze ogrzewanie, prąd, zasięg, internet. Było wszystko to, co wczoraj i przedwczoraj. Dom, jedzenie, prysznic. Doszło tylko rosyjskie lotnictwo i artyleria. Zaczęli do mnie dzwonić polscy dziennikarze. Właśnie o tym im opowiadałam. Zadzwonił Andrzej Seweryn, dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie, zapytał, jak się mam. Nie wiedziałam, jak się mam, ale coś odpowiedziałam. Starczyło mnie na tydzień takiego życia. Kiedy aktor z naszego teatru przywiózł mi i sąsiadom chleb, mleko i jajka, po prostu nie byłam w stanie wyjść na ulicę, żeby je odebrać. To tak jak z prysznicem. Trzymasz jajka, a obok spada bomba… jajka też się rozbiją.

Kiedy Rosjanie trafili w budynek SBU, który mieści się przy mojej ulicy, razem z młodszymi siostrami wsadziłyśmy do samochodów ich dzieci i psy, naszych rodziców i pojechałyśmy. Tak, miałyśmy pełne baki i spakowane awaryjne walizki jeszcze od 2014 roku. Jechaliśmy do Lwowa (bo tam mieszka rodzina mojego męża). Odległość tysiąca kilometrów pokonaliśmy w tydzień. Korki, posterunki, godziny policyjne… Nocowaliśmy u znajomych, u znajomych znajomych i u zupełnie obcych ludzi. Obejmowali nas, karmili i gościli Ukraińcy. Do mnie nadal dzwonili polscy dziennikarze i Andrzej Seweryn. Tak znalazłam się w Warszawie. Teraz obejmowali, przyjmowali i karmili nas Polacy.

Sto lat po zabójstwie Gabriela Narutowicza w numerze specjalnym „Dwutygodnika” podejmujemy próbę namysłu nad współczesnymi formami i przejawami nienawiści: klasowej, sieciowej, indywidualnej i wspólnotowej. Przyglądamy się najważniejszym wątkom współczesnych hate studies, a także obrazom, wizualnym zapisom hejtu. Wracamy do lat 20. XX wieku, aby lepiej zrozumieć współczesne lata 20. Wreszcie, piórami ukraińskich autorek zadajemy pytania o nienawiść w kontekście ataku Rosji na Ukrainę.

Dom Spotkań z Historią w Warszawie zaprasza w 100. rocznicę zabójstwa Gabriela Narutowicza na cykl wydarzeń pod hasłem „Niezgoda na nienawiść”.

W 2013 roku charkowski teatr Arabeski otrzymał zaproszenie do wzięcia udziału w ukraińsko-polskim projekcie poświęconym tragedii wołyńskiej, czy też „rzezi wołyńskiej”, jak nazywają to wydarzenie Polacy. Zamysł polegał na tym, że dwóch reżyserów, ukraiński i polski, z jedną grupą aktorów ukraińskich i polskich zrobią razem spektakl o ukraińsko-polskiej nienawiści. Reżyserzy zgodzili się, że będą wspólnie pracować z Dekalogiem ukraińskiego nacjonalisty, historycznym dokumentem autorstwa Stepana Łenkawskiego (pseudonim Załużny). Autor „Dekalogu” – jeden z inicjatorów proklamowania Państwa Ukraińskiego we Lwowie – został aresztowany przez gestapo i uwięziony w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Przeżył. I tak, on był ukraińskim nacjonalistą.

W „Dekalogu”, przynajmniej w jednym punkcie, w ósmym, faktycznie wybrzmiewa słowo „nienawiść”: „Nienawiścią i bezwzględną walką będziesz przyjmował wroga twego narodu”. Właśnie to się teraz z nami wszystkimi dzieje. Przyznaję, dziesięć lat temu, dla mnie, charkowianki, cały ten Dekalog brzmiał archaicznie, naiwnie, czasem po prostu niezrozumiale. Myślę, że polski reżyser rozumiał jeszcze mniej. Wspólnego spektaklu nie zrobiliśmy. Zbyt różne okazały się nasze estetyczne i polityczne poglądy. Zrobiliśmy dwa osobne przedstawienia z tymi samymi aktorami. Zagrali je wspólnie kilka razy w Lublinie, Charkowie, Łucku i rozjechali się. Czy była w tym projekcie nienawiść? W retrospekcji historycznej – tak, była. Wiele o niej czytaliśmy i słyszeliśmy od świadków tamtych wydarzeń czy od ich dzieci. Czy odczuwaliśmy nienawiść? Nie. Czy znaleźliśmy w tym projekcie porozumienie? Czy udał się dialog? Nie.

Nie chciałam robić spektaklu o nienawiści językiem nienawiści. Szukałam innych głosów i znajdowałam je.

W 2022 roku robię ten sam spektakl z polskimi aktorami Teatru im. Arnolda Szyfmana w Warszawie. Czy mówimy o nienawiści? Możliwe. Jednak więcej mówimy o tych, którzy nienawiści się przeciwstawiali. Na przykład o metropolicie Andriju Szeptyckim, którego list do papieża Piusa XII z 29-31 sierpnia 1942 roku nie został przez Watykan usłyszany: „…wszystko to robi się z takim brakiem ludzkiego uczucia, że wprost trudno uwierzyć w możliwość istnienia takich ludzi. A oni rzeczywiście są”. Czy o wołyńskim wojewodzie Henryku Józefskim. Oto co pisze o nim historyk Timothy Snyder: „Henryk Józefski zarządzał Wołyniem w 1928-1938 latach. Uważał, że polska i ukraińska kultura są równe. Lubił język ukraiński, który kojarzył mu się z wakacjami w dzieciństwie, bohaterskimi czynami czasów młodości i wspólną polsko-ukraińską historią”.

Wołyński wojewoda popierał sojusz Warszawy i Kijowa, uważając, że wewnętrzna polityka służy ważniejszemu celowi strategicznemu – utworzeniu niepodległej Ukrainy. W 1930 roku chłopi z Wielkiej Ukrainy, przekraczając granicę, błagali Polaków, żeby ci wypowiedzieli wojnę Związkowi Radzieckiemu. „Jeśli by wybuchła wojna, wśród naszych ludzi są takie nastroje, że jakby dziś weszła polska armia, to nogi by żołnierzom całowano, a cały naród powstałby przeciwko bolszewikom”. My z polskimi aktorami czepiamy się paraleli historycznych i patrzymy na historyczne fakty z perspektywy naszych czasów i wspólnego doświadczenia już obecnej wojny. I ta perspektywa koncentruje się na empatii, człowieczeństwie, niesamowitym wsparciu dla bliźniego, pozostawiając nienawiść z drugiej strony ukraińskiej granicy.

Rozpoczęłam swoją pracę w Teatrze Polskim od performatywnego czytania książki Oksany Zabużko „Planeta Piołun”, którą autorka przyleciała prezentować do Warszawy właśnie w przeddzień 24 lutego. Wybrałam z książki dwa eseje, których nie ma w ukraińskiej wersji. Chodzi w nich o deportacje, ukraińskich emigrantów i uchodźców. Ci nowi uchodźcy są potomkami deportowanych. Kolejne pokolenie Ukraińców, którym odebrano dom, czy też możliwość powrotu do domu. To trudno wyjaśnić. Zresztą, nie chciałabym, żeby w świecie przybyło ludzi z naszym doświadczeniem, którzy rozumieliby to wszystko. Nikt na takie doświadczenie nie zasługuje. To nie wzbogaca, przykro jest się tym dzielić. Ale musimy. Dlatego że „teraz po naszej stronie ściany wkraczają rosyjskie wojska, żeby na oczach całego świata nas zabijać – tak samo jak robili to sto lat temu. I świat w oszołomieniu spogląda, gubiąc się w domysłach: może mimo wszystko jest tam jakaś racja, choćby częściowa, dla usprawiedliwienia takich poczynań?”.

Piszę ten tekst w bardzo komfortowym mieszkaniu w centrum Warszawy, podczas gdy mój kraj codziennie jest ostrzeliwany i Ukraińcy w Ukrainie zmuszeni są siedzieć w piwnicach bez światła, ciepła, wody. Nie wiem, jakiej racji można w tym upatrywać. Wiem, że moja nienawiść skutecznie broni mnie przed syndromem sztokholmskim.

W esejach Oksany Zabużko chodzi także o to, że my, Ukraińcy, bardzo długo byliśmy pozbawieni głosu. I teraz, kiedy możemy nauczyć wszystkich innych przynajmniej tego, jak pakować awaryjną walizkę czy urządzać schron przeciwbombowy, kogo obchodzi nasza nienawiść?

I wychodzi na to, że w tej naszej walce nasza kiedyś zatopiona w krwi stuletnia Atlantyda znowu wyłania się przed nami z całym swoim nieznośnym, tragicznym pięknem – ze swoimi prorokami i męczennikami, poległymi geniuszami i zapomnianymi bohaterami, nadając drugi wymiar zbliżeniom współczesnej historii, które w przyśpieszonym tempie migają przed oczyma – i wymaga nowych przedstawień i nowych przemyśleń. Wygląda na to, że przywracając sobie tożsamość w wojnie o niepodległość, Ukraińcy nareszcie, po raz pierwszy, zobaczyli, jak wiele mają światu do opowiedzenia.

Jeśli tylko tym razem świat posłucha.

Następną moją inicjatywą w Teatrze Polskim w Warszawie mają być performatywne czytania książki Magdaleny Rigamonti „Niewygodni”. To szesnaście rozmów dziennikarki ze starszymi ludźmi, którzy przeżyli powstanie warszawskie, nazistowskie obozy koncentracyjne, wywiezienie całych rodzin na Sybir itp. Każdą z tych rozmów Magda nazwała cytatem słów bohatera: „Boga w Treblince nie było. Na pewno nie było”, „Przebaczyć to nie znaczy zapomnieć”, „Oni zabijali nas, my ich”, „Coś mi nie pozwalało zrobić zdjęcia”, „Tak bardzo mi się chciało żyć” i tak dalej. Ta książka jest bardzo ważna, jest też o nienawiści. Jednak w większym stopniu jest o ludziach, wsparciu i człowieczeństwie podczas wojny.

6 grudnia 2022 roku w Charkowie na II miejskim cmentarzu pochowano Wołodymyra Wakułenkę, ukraińskiego poetę i pisarza tworzącego literaturę dziecięcą, zamordowanego przez Rosjan podczas tej wojny, za naszych czasów. Wołodia nie był wojskowym, nie stawiał zbrojnego oporu. Pisał wiersze, książeczki dla dzieci po ukraińsku, wychowywał synów – też po ukraińsku. Tego starczyło, żeby go zabić. Cmentarz, gdzie go pochowano, jest „historyczny” i zamknięty, tak jak Łyczakowski we Lwowie albo Powązki w Warszawie. Chowa się tam tylko wybitnych ludzi lub tych, którzy mają tam rodzinne grobowce. Mam miejsce na tym cmentarzu. Mam oficjalny dokument o swoim miejscu na cmentarzu w Charkowie, obok mojego męża. Włożyłam ten dokument do awaryjnej walizki, mam go ze sobą w Warszawie, a miejsce pochówku w Charkowie. Dlatego moja nienawiść musi mnie trzymać do zwycięstwa. Muszę umrzeć w domu. Nie mam miejsca na Powązkach. To motywuje do życia.

Jeszcze trochę o cmentarzach, nienawiści i Charkowie. Najstarszy cmentarz miejski w Charkowie zniszczono za późnego Breżniewa. To była wojna z pamięcią historyczną. Wszystko jest proste, nie ma rodzinnych grobów – nie udowodnisz swojego pochodzenia.

Ta wojna z naszą pamięcią historyczną trwa nadal. Trwała też przed 24 lutego na naszym terytorium. Mój mąż umarł 11 października 2021 roku w Charkowie. Pochowano go na tym samym historycznym charkowskim cmentarzu. Kiedy wydano mi opinię lekarską, pracownik domu pogrzebowego przepisał z dokumentów męża imię, nazwisko, datę urodzenia i śmierci i wymienił je na akt zgonu. Do tego dodają (za wasze pieniądze) tymczasowy krzyż z tabliczką. W dniu pogrzebu przeżyłam szok, kiedy, dosłownie po tym, jak zakopano trumnę z moim mężem, zobaczyłam, że tabliczka na tymczasowym krzyżu z jego imieniem i nazwiskiem nie została sporządzona po ukraińsku. Rano zadzwoniłam do domu pogrzebowego. Pracownik na moje pretensje, że przecież pokazywałam mu dokumenty obywatela Ukrainy, odpowiedział: „Zawsze tak robimy, przełożyliśmy na rosyjski”. Krzyczałam na niego z moją ukraińską nienawiścią, a potem poszłam na cmentarz, tabliczkę zmieniono. Przychodzi nam walczyć też o naszych martwych, o ich imiona po ukraińsku na ich grobach. To co tam jest nie tak z moją ukraińską nienawiścią i troską o mogiły bliskich?

Ukraiński poeta Pawło Korobczuk napisał o dzisiejszych Ukraińcach: „Jesteśmy społeczeństwem nienawiści i troski”.

PS Oczywiście, ludzie nienawidzą kogoś albo czegoś także w czasie pokoju. Może ja też kogoś czy czegoś nienawidziłam w tym poprzednim życiu. Tyle tylko, że już o tym nie pamiętam.

Przeł. Joanna Majewska-Grabowska

Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu European Cultural Foundation, Instytutu Goethego w Warszawie, Krakowskiego Biura Festiwalowego, Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego oraz Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu.

Partnerzy działu ukraińskiego w Dwutygodniku