Rabczańskie podwójności
Kolonie letnie dla dzieci ze Śląska. Dzieci podczas gimnastyki porannej (1929, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego)

15 minut czytania

/ Literatura

Rabczańskie podwójności

Piotr Paziński

Beata Chomątowska składa rozsypane elementy w całość. Świadoma, że nie pasują do siebie i wielokrotnie wchodziły ze sobą w kolizję, pisze pasjonującą opowieść o Rabce-Zdroju, gruntownie rewidując pastelowy mit tytułowego Miasta Dzieci Świata

Jeszcze 4 minuty czytania

Na kolorowej mapie przedrukowanej na wyklejce książki Beaty Chomątowskiej Rabka-Zdrój przypomina rozsypaną układankę. Nad błękitną wstęgą rzeki Raby i jej dwóch dopływów, na podgórskim, silnie pofałdowanym terenie (gęste poziomice) tu i ówdzie przycupnęły domy. Najwięcej jest ich w dolinie Słonki, tworzą w miarę ciągły układ urbanistyczny, pozbawiony jednak większych budowli. Te rozlokowane są nad Rabą, na okolicznych wzniesieniach, w niecce między Słonką a Poniczanką, częściowo wzdłuż linii kolejowej. Kościół parafialny, dwie albo trzy szkoły, kilka zakładów leczniczych, na planie wyróżniających się gabarytami. Ale tym, co rzuca się w oczy, jest brak wyraźnego centrum, jakby Rabka nie miała jednego środka ciężkości. Bo nie ma. Od biedy można by uznać, że dominantą jest tu zielona plama parku zdrojowego, cóż z tego, skoro spojrzenie zaraz wędruje na boki, to ku okolicom rynku (który rynku w zasadzie nie przypomina, jest odcinkiem ulicy), to znów ku wzgórzom opasującym Rabkę i dolinkom mniejszych potoków i strumieni, choćby Dolinie Gorzkiego Potoku, nad którym rozsiadło się Gimnazjum Żeńskie św. Teresy.

Beata Chomątowska, doświadczona reporterka i prozaiczka, składa rozsypane elementy w całość. Świadoma, że nie pasują do siebie i wielokrotnie wchodziły ze sobą w kolizję, pisze pasjonującą opowieść o Rabce-Zdroju, gruntownie rewidując pastelowy mit tytułowego Miasta Dzieci Świata. Stawka jest wysoka: nazwa „Rabka” mocno i pewnie tkwi w zbiorowej wyobraźni. Idzie przecież o najsłynniejsze dziecięce uzdrowisko. Ale przecież nie tylko o Rabkę chodzi. „Miasto Dzieci Świata” to fresk z dziejów historii społecznej Polski od połowy XIX wieku do dziś, opowieść o awansie i o znikaniu całych klas społecznych, o postępie, medycynie i dobroczynności, wreszcie o dwóch przełomach, bez których trudno zrozumieć współczesną Polskę i sytuację miejsc takich jak Rabka – katastrofie II wojny światowej i transformacji gospodarczej po 1989 roku.

Beata Chomątowska, „Miasto Dzieci Świata”. Czarne, 470 stron, w księgarniach od maja 2024Beata Chomątowska, „Miasto Dzieci Świata”. Czarne, 470 stron, w księgarniach od maja 2024Jeśli pominąć na poły baśniowe początki – typowe dla wszystkich tego rodzaju miejscowości, odkrytych przez miastowych w epoce rewolucji przemysłowej – nowożytna historia Rabki rozpoczyna się w połowie XIX wieku, kiedy do beskidzkiej wsi zawitało trzech inteligentów, lekarzy i przedstawicieli urzędów ck monarchii, między innymi Komisji Balneologicznej przy Towarzystwie Naukowym Krakowskim. Przyciągnęła ich sława tamtejszych solanek, których lecznicze właściwości znane są od niepamiętnych czasów, przynajmniej od Jana Długosza. Towarzyszy im proboszcz, na miejscu podejmuje hrabia Zubrzycki, właściciel rabczańskich dóbr. Jako że analiza chemiczna jodowo-bromowej wody wypada korzystnie, zapada decyzja o stworzeniu pierwszego zakładu kąpielowego. Pojawiają się pierwsi inwestorzy. Wkrótce do Rabki zjeżdżają też pierwsi kuracjusze.

Ot, jak powiedziano, historia typowa dla złotego wieku zdrojowisk i stacji klimatycznych, oczywiście w prowincjonalnym galicyjskim wydaniu. Zawiera w sobie przynajmniej dwa elementy. Po pierwsze, autentyczną modę na uzdrowiska i zdrowy styl życia, przywiezioną ze Szwajcarii, Niemiec i innych krajów habsburskich, gdzie zdroje i kąpieliska wyrastały jak grzyby po deszczu jeszcze w XVIII stuleciu, stając się w wieku XIX ulubionym siedliskiem europejskiej haute société. Stąd wyraźnie imitacyjny charakter, budownictwo naśladujące wzorce alpejskie, stąd inwestycje w pensjonaty, stąd separacja wsi i zdroju, które nigdy (co odzwierciedla mapa) nie zrosną się w jeden organizm. Po drugie, przedsięwzięcie typowo inteligenckie z epoki doktorów Judymów, społeczników jadących „w lud”, by propagować higienę i za pieniądze filantropów poprawiać tamtejsze warunki zdrowotne. A w Rabce jest co poprawiać. Wieś leży w epicentrum galicyjskiej nędzy, średnia wieku (dane z połowy XIX stulecia) wynosi 25 lat, połowa dzieci umiera, nie ukończywszy dziesiątego roku życia. Te dwa zjawiska, czy dwa trendy, inteligencki i kapitalistyczny, odwołujący się bądź to do etosu pracy organicznej, bądź towarzyskich mód i snobizmów, złożą się na hybrydyczny charakter rabczańskiego zdroju, a w gruncie rzeczy każdego polskiego uzdrowiska.

Jeszcze przed I wojną światową Rabka była prywatnym uzdrowiskiem położonym w dobrach dziedziców Kadenów, gdzie swoje pensjonaty i wille stawiali polscy i żydowscy inwestorzy z klasy średniej, co bardziej przedsiębiorczy ziemianie, a nawet arystokraci. Wbrew obiegowej opinii długo jeszcze nie była kurortem przeznaczonym dla dzieci. Rabczańskimi solankami leczono syfilis i choroby dróg rodnych, górskim powietrzem próbowano leczyć gruźlicę – zmorę przeludnionych miast. Taki stan rzeczy utrzyma się przez całe międzywojnie. Choć prawda, Rabka – inaczej niż sławne Karlsbad czy Davos, ale też polskie Zakopane – była miejscem przyjaznym dzieciom. Wzniesiono pierwsze sanatoria, organizowano kolonie dla dzieci chrześcijańskich i izraelickich z biednych domów (na przykład dzieci z robotniczej Łodzi). Ulokowano kilka całorocznych placówek oświatowych, w tym dwie ekskluzywne szkoły z internatem: męskie, postępowe gimnazjum Wieczorkowskiego i św. Teresę dla dziewcząt z wyższych sfer (opowieść o obydwu placówkach i różnicach, gdy idzie o curriculum, zakres swobód i metody wychowawcze, stanowi doskonały przyczynek do genderowej historii Polski). Wystawiono blisko 300 pensjonatów. Nie były to inwestycje na miarę Krynicy ani Druskiennik, jednak można powiedzieć, że pod koniec II Rzeczypospolitej Rabka była już kurortem z krajowej pierwszej ligi.

Gimnazjum Żeńskie Sanatoryjne im. św. Tereski. Leżakowanie na werandzie. 1918-1939 (ze zbiorów  Narodowego Archiwum Cyfrowego)Gimnazjum Żeńskie Sanatoryjne im. św. Tereski. Leżakowanie na werandzie (1918–1939, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego)

Była nim, zachowując charakterystyczną, stale przez autorkę podkreślaną, podwójność. A raczej szereg podwójności. O dwóch pierwszych – miasteczka i zdroju, i dwóch impulsach dla rozwoju kurortu – wspominaliśmy. Kolejne to podwójności społeczne: małomiasteczkowo-ziemiańska, polsko-żydowska, lokalno-przyjezdna, wreszcie podwójność zdrowia i choroby, przy czym granice tej ostatniej były dalece nieostre. Jeśli bowiem wśród kuracjuszy było wielu ludzi zdrowych, którzy przybywali do Rabki na letnie wakacje, to spośród miejscowych niejeden był chory, ale nie został objęty sanatoryjną ani oświatową opieką. W gruncie rzeczy można to powiedzieć także o innych rabczańskich binarnościach, choćby o nieoczywistym statusie zasiedziałych w Rabce miastowych inteligentów (takich, zdradźmy klucz biograficzny, jak rodzina autorki „Miasta Dzieci Świata”), którzy nie należeli ani do sezonowych letników, ani tym bardziej do miejscowych rodów góralskich. Niewykluczone, zauważa Chomątowska, że istota Rabki-Zdroju, i jej sekret, zawiera się w dywizie łączącym i zarazem rozdzielającym obydwa człony jej oficjalnej nazwy.

Wojenna katastrofa nieodwracalnie zmieniła krajobraz społeczny Rabki-Zdroju, unicestwiając niektóre podwójności. Przede wszystkim zniknęli rabczańscy Żydzi. Ich zagłada, za sprawą psychopatycznego dowódcy gestapo SS-untersturmführera Wilhelma Rosenbauma, który zainstalował się w gmachu Tereski i tam przeprowadzał kolejne selekcje, wysyłając ludzi na śmierć, miała wyjątkowo brutalny charakter. Znowuż wraz ze zmianą ustroju w 1945 roku de facto zniknęła klasa ziemiańska, a przynajmniej skończyły się jej wpływy. Pańskie grunta Kadenów i Wieczorkowskich rozparcelowano i upaństwowiono, przedwojenną polsko-żydowską miejscowość uzdrowiskową stopniowo przekształcono w sanatoryjny kombinat, wznosząc szpitale i ośrodki zbiorowego leczenia gruźlicy, dziecięcej i dorosłej (jeszcze jedna rabczańska podwójność i źródło konfliktów o subwencje i życzliwość władz), i zasypano państwowymi pieniędzmi. Były to, gdy idzie o profil społeczny, zmiany o wiele głębsze od tych, jakie nastąpiły po uzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku. Na polskiej mapie Rabka nie była rzecz jasna wyjątkiem.

Nowa Rabka-Zdrój doskonale wpisała się w wielki projekt budowy nowej socjalistycznej ojczyzny, a szerzej – w dzieło odbudowy kraju. Reklamówki pensjonatów i felietony z rubryk towarzyskich w mieszczańskich tygodnikach ilustrowanych zastąpiła państwowa propaganda z prasy, radia i kroniki filmowej. W dziennikach wysławiano Pałac Zdrowia, czyli sanatorium Wincentego Pstrowskiego, nazwane imieniem nieżyjącego już przodownika pracy. Ale nie wszystko było propagandą. Choć ustrój społeczno-gospodarczy się zmienił i nie był przez wszystkich akceptowany (w podhalańskich wsiach i miasteczkach traktowano go więcej niż z rezerwą), to entuzjazm towarzyszący budowie rabczańskich sanatoriów, zręcznie podsycany przez władze i zależne od nich media, niewiele się różnił od tego, jaki w dwudziestoleciu odczuwali budowniczowie Gdyni. Na sanatorium Pstrowskiego składały się Śląsk i Zagłębie Dąbrowskie. Budowali je ochotnicy z wielkich zakładów pracy. Potem za sprawą lekarzy społeczników, takich jak wybitny pulmonolog i organizator prof. Jan Rudnik, Rabka na kilka dziesięcioleci stała się stolicą lecznictwa dziecięcego. Przyjeżdżały tu dzieci z całej Polski. Ale zmiana ustroju nie zniosła prymarnego podziału na miasto i uzdrowisko. Nadal wiodły one żywoty osobne. Dzielnica sanatoryjna stanowiła jakby osobne księstwo, podzielone na subksięstwa pod zarządem rywalizujących ze sobą dyrektorów wielkich szpitali molochów. Miasteczko, bez dziedzica i bez Żydów, żyło przeszłością i wojennymi traumami.

Zaszczytny tytuł Miasta Dzieci Świata – oto paradoks – Rabka otrzymała dopiero w 1996 roku. Wtedy była już cieniem samej siebie. Transformacja ustrojowa po raz drugi odmieniła jej oblicze, choć szczęśliwie tym razem nie wiązało się to z wojną i ludobójstwem. Zmieniły się metody leczenia, wielkie sanatoria, stawiane za pieniądze górnośląskich kopalni, okazały się nierentowne. Zaczęto zwracać uwagę na stan powietrza, ten zaś, wskutek smogu, bywał dramatycznie zły. Rabka systematycznie podupadała, dzieląc los wielu innych miejscowości letniskowych i uzdrowiskowych. Degradował się pejzaż, zabudowywany na chybił trafił, niszczały modernistyczne wille, przed wojną prywatne, po wojnie przejęte przez kwaterunek, zaadaptowane na domy wypoczynkowe i szpitale, porzucone w latach 90. Nierozwiązana kwestia własności gruntów zablokowała dalsze inwestycje, nikt zresztą nie miał pomysłu, jak i w co inwestować. Może dlatego współczesnym symbolem miasteczka i obiektem, który przyciąga przybyszów, nie jest żaden szpital, ale wystawiony w ostatnim roku istnienia PRL Rabkoland – lunapark wzorowany na śląskich parkach rozrywki. I on najlepsze lata ma już za sobą.

Badania lekarskie dzieci tramwajarzy krakowskich wyjeżdżających na kolonie letnie do Rabki. 1929. (ze zbiorów  Narodowego Archiwum Cyfrowego)Badania lekarskie dzieci tramwajarzy krakowskich wyjeżdżających na kolonie letnie do Rabki (1929, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego)

Dekompozycji Rabki – przypomina Chomątowska – towarzyszył drugi proces: odkrywania skomplikowanej historii, wydarzeń przez pół wieku wypieranych z kolektywnej pamięci. Idzie przede wszystkim, jak w wielu miejscach w Polsce, o przebieg zagłady, o przypadki okupacyjnej kolaboracji oraz to, co w miasteczku działo się zaraz po wojnie. Dość rzec, że masowe egzekucje rabczańskich Żydów, miejscowych i przyjezdnych, którzy szukali tu schronienia, odbywały się w lesie położonym kilkaset metrów za ostatnimi pensjonatami albo wręcz na dziedzińcu Tereski. Tamże hitlerowcy urządzili szkołę SS, gdzie uczono rozstrzeliwania – dostateczny powód, by przez dziesięciolecia traktować to miejsce jako nieczyste i milczeć na temat masakr, jakich tu dokonano. Ale były też inne przemilczenia i białe plamy: Rabkę Niemcy objęli programem Goralenvolk, wedle ostrożnych szacunków kennkartę z literą G przyjęło tu kilkadziesiąt procent mieszkańców, nie wszyscy ze strachu i bez przekonania. Wreszcie, za sprawą zbrojnego napadu na żydowski sierociniec, jakiego dopuścił się w sierpniu 1945 roku oddział „leśnych”, ostrzeliwując wille Stasin, Niemen i Juras z broni automatycznej (szczęśliwie nikt nie zginął, jednak placówka Tymczasowego Komitetu Pomocy dla Ludności Żydowskiej została z Rabki ewakuowana), nad miastem kładzie się cień pogromów.

Jest jeszcze inna biała plama na rabczańskiej pamięci – pamięć dziecięca. Przez całą książkę Chomątowska konsekwentnie podkreśla: Rabkę okrzyknięto kurortem dziecięcym, ale dzieci w Rabce głosu nie miały. I przed wojną, gdy garstkę leczono w kilku prywatnych placówkach medycznych, a znacznie większa garstka pracowała w polu i na podwórkach rabczańskiego sztetlu, i po wojnie, w czasach sztandarowych, sławnych na całą Polskę Ludową dziecięcych szpitali sanatoryjnych. Przed kilku laty, przystępując do pisania, autorka zaapelowała do niegdysiejszych małych pacjentów, żeby podzielili się wspomnieniami. Okazało się, że nader często są to wspomnienia złe. Wbrew przesłodzonej legendzie „miasta dzieci świata”, długi, nierzadko wielomiesięczny pobyt w Rabce, w szpitalu czy na koloniach leczniczych, był doświadczeniem traumatycznym. Wielu rozmówców Chomątowskiej przyznaje, że szczerze Rabki nienawidzi i nigdy do niej nie wróci. Pobyt tam kojarzy im się z samotnością, brakiem intymności i opieki psychologicznej, z dyscypliną, izolacją, inwigilacją, niejasnymi regułami i panicznym strachem, że się je przekroczy. Jeszcze dziś skarżą się na rabczańskich dorosłych (częściej na wychowawców i personel pomocniczy niż na lekarzy) i półgębkiem wspominają o przypadkach przemocy. Inni (mniejszość) mówią o Rabce z sentymentem, świadomi tego, że zawdzięczają jej zdrowie, a może i życie.

Proporcje wspomnień złych i dobrych są uderzające, i to nawet gdy uwzględnimy, jak wielkim przemianom uległy na przestrzeni dziesięcioleci relacje lekarz–pacjent i jednostka–zbiorowość, jak zmieniła się medycyna, standardy intymności, jak ewoluował pogląd na to, kim jest dziecko (mały pacjent) i jakie przysługują mu prawa.

Prawda, na Rabkę lat 50., a nawet 80., chętnie patrzymy przez współczesne okulary, tak pracuje ludzka pamięć, indywidualna i społeczna, wyrażająca się choćby w naszej notorycznej skłonności do prezentyzmu. Trzeba stanowczo podkreślić, że Beata Chomątowska w prezentystyczną pułapkę nie wpadła. Wypełniając rabczańskie białe plamy i rekonstruując jej zawiłe dzieje, świadoma jest, że czyni to z historycznego dystansu. Nie przemilcza wielkiego dorobku Rabki. Pisze obszernie o pionierskich metodach leczenia astmy i cukrzycy dziecięcej, o oświacie i sztuce (teatr kukiełkowy Rabcio Zdrowotek Jerzego Koleckiego, jedno z najwybitniejszych osiągnięć awangardowego teatru lalek w powojennej Polsce), przypomina wreszcie, że motorem peerelowskiej Rabki był powszechny dostęp do publicznej, bezpłatnej służby zdrowia dla szerokich mas społeczeństwa. Dlatego obawa obrońców dobrego imienia Rabki (wyrażana już teraz w mediach społecznościowych, zazwyczaj przed lekturą książki), że autorka szkaluje wizerunek miasta i obraża rabczańskich lekarzy, jest nieuzasadniona. Miasto Dzieci Świata, jak wiele innych miejsc na świecie, ma wiele oblicz, jedne dobre, inne niedobre. Dopiero razem składają się w zajmującą opowieść, która tylko niekiedy jest baśnią.