Akademia Pana Bouleza
fot. Priska Ketterer / LUCERNE FESTIVAL

Akademia Pana Bouleza

Krzysztof Kwiatkowski

Od roku 2004, przez trzy tygodnie Festiwal w Lucernie jest miejscem zakrojonego na szeroką skalę przedsięwzięcia edukacyjnego. Kierownictwo Lucerne Academy od początku sprawuje Pierre Boulez, co w znacznym stopniu zadecydowało o jej profilu

Jeszcze 3 minuty czytania

Lucerne Festival in Summer, 10 sierpnia – 18 września 2011.


Festiwal w Lucernie – jeden z kilku największych na świecie zlotów muzycznych znakomitości – od lat wiele miejsca poświęca muzyce współczesnej: w tym roku, w jego letniej odsłonie (10 sierpnia do 18 września) dzieła Wolfganga Rihma, Pierre’a Bouleza, Harrisona Birtwistle’a, Heinza Holliger, Matthiasa Pintschera, Tan Duna i wielu innych znalazły się w programach występów m.in. London Symphony Orchestra z Vladimirem Jurowskim, orkiestr z Filadelfii (z Charlesem Dutoit) i z Pittsburgha, Wiedeńskich Filharmoników i innych zespołów i solistów.

Georg Friedrich Haas / fot. Priska
Ketterer, LUCERNE FESTIVAL
Kompozytorem-rezydentem Festiwalu był Georg Friedrich Haas – jemu poświęcono w całości kilka koncertów, wykonano jego kameralną operę „Nacht”, pojedyncze utwory zabrzmiały na koncertach nie tylko specjalistów od nowej muzyki (m.in. kwartet Arditti), lecz także na przykład Kwartetu Hagenów, którzy „VI Kwartet smyczkowy” austriackiego mistrza mikrotonowości połączyli w jednym programie z Schubertem.
Swój Beethovenowski poranek Maurizio Pollini rozpoczął od dwóch „Klavierstücke” Stockhausena, co mogłoby zdziwić co najwyżej organizatorów i bywalców naszego Festiwalu Beethovenowskiego – tu spora część publiczności szczelnie wypełniającej obie sale KKL Luzern (Kultur und Kongresszentrum) na takie właśnie wydarzenia czeka.

Od roku 2004, przez trzy tygodnie Festiwal jest miejscem zakrojonego na szeroką skalę przedsięwzięcia edukacyjnego, który jest także ważną częścią artystycznego programu letniego święta muzyki. Kierownictwo Lucerne Academy od początku sprawuje Pierre Boulez, co w znacznym stopniu zadecydowało o jej profilu, specyficznym względem innych kursów nowej muzyki. Od Letnich Kursów w Darmstadzie, „Impulsu” w Grazu czy francuskich „Acanthes”, Akademia różni się skupieniem uwagi na wykonawstwie oraz tym, że zasadniczą częścią jej programu jest praca młodych muzyków w wielkiej orkiestrze. Wyróżnia ją także spojrzenia na „nową muzykę” jako na żywą już od ponad stu lat tradycję – „nowoczesność”, zgodność z prądami i trendami jest tu drugorzędna lub całkiem nieistotna.

Pierre Boulez i Lucerne Academy
/ fot. Peter Fischli, LUCERNE FESTIVAL

Boulez, który sam jako kompozytor, organizator i wykonawca ową tradycję współtworzył, odpowiada za zasadniczą część programu Akademii. Wśród przygotowywanych pod jego kierunkiem utworów wiele jest pozycji stanowiących trzon Boulezowskiego „kanonu” już od bez mała sześćdziesięciu lat – można się o tym przekonać choćby przeglądając programy koncertów „Domaine Musical”, organizowanych przez niego w latach 50. i 60. w Paryżu – choć z pewnymi przesunięciami akcentów.
Znajdziemy w nim zatem trójkę Wiedeńczyków (przez ten czas niefrasobliwy Berg poprawił nieco swe notowania w stosunku do rygorystycznego Weberna), Strawińskiego – ale tylko wczesnego, bo ten neoklasyczny jest już mniej interesujący, podobnie jak późny, dodekafoniczny. Można sięgnąć po „Chronochromie” Messiaena, ale już nie po jego „Trzy małe liturgie” albo „Turangalîlę” (w młodości Boulez nazwał ją „muzyką burdelową” – dziś swą niechęć wyraziłby uprzejmiej).
Z twórców powojennych: wczesny Stockhausen (późniejszy „za bardzo eksponował własne «ja», czego dobry muzyk nie powinien robić”), Elliott Carter, niekiedy Berio lub (z większymi zastrzeżeniami) Ligeti. Zdrową tradycję nowej muzyki kontynuują niektórzy młodsi: Manoury, Mantovani, Dalbavie. No i oczywiście młodzież (górna granica wieku dla uczestników akademii to trzydzieści lat) powinna poznawać dzieła samego Bouleza.

P. Boulez „Pli selon pli”, Barbara Hannigan (sopran),
Pierre Boulez (dyr.) / fot. P. Fischli, LUCERNE FESTIVAL

Na licznych w Lucernie spotkaniach ze słuchaczami Boulez nie unika precyzyjnie sformułowanych diagnoz estetycznych: jego sądy są nieraz ostre, często krytykuje nawet najbardziej uwielbiane przez siebie arcydzieła. Nigdy jednak nie jest to jakaś bezrozumna niechęć, zabobonne uprzedzenia, jakie można zaobserwować w wypowiedziach nawet najwybitniejszych (także tych sympatycznych) twórców. Boulez zawsze wie, co i dlaczego mu się nie podoba, nieraz jest świadom, że na rzecz można spojrzeć całkiem inaczej – bywa, że relatywizuje własne opinie zaznaczając: „m n i e  to nie odpowiada”.

Jakie są zatem jego kryteria, za pomocą których można określić, że utwór wpisuje się w tę „dobrą” tradycję, bądź ją poszerza? Spojrzenie Bouleza zawsze cechowała nieufność wobec powierzchownie nowoczesnych zabiegów – już dawno temu zapytywał: „po co uderzać w struny fortepianu, skoro podobne, a bardziej precyzyjne rezultaty można uzyskać za pomocą cymbałów?”.

Z rozmaitych wypowiedzi wiemy, że twórca „Sur Incises” za wartość uznaje złożoność, ale nie taką polegająca, na przykład, na dowolnym i mechanicznym nałożeniu kilku różnych temp, lecz prowadzącą do stworzenia organicznej całości. Ponadto wszystkie elementy muzyki powinny być krytycznie przemyślane, nic nie powinno znaleźć się w niej siłą inercji – na przykład w późnych utworach Ligetiego Boulez chwali rytmiczną inwencję, ale inne ich aspekty uznaje za nieciekawe.
Muzyka powinna być wyszukana pod względem wyrazu i wystrzegać się wulgarności – „Gruppen” Stockhausena to wprawdzie jeden z najważniejszych utworów XX wieku, ale drażnią go w nim klastery, bo po tak grube narzędzia sięgać nie należy. Można się domyślić, że Boulez żywi przekonanie – dla wielu dość staromodne – zgodnie z którym pewne rzeczy (akordy, zestawienia barw) brzmią dobrze, a inne nie.

Stockhausen „Adieu” / fot. Priska Ketterer,
LUCERNE FESTIVAL

Wydaje się też, że niektóre kierunki twórcze po prostu nie budzą w nim odzewu – trudno mi sobie wyobrazić Bouleza dyrygującego muzyką Lachenmanna (ciekaw jestem, czy to mu się kiedyś zdarzyło), ale też nie przypuszczam, by jego sztuki nie cenił lub nie zwracał na nią uwagi (tak jak nie dostrzega Dutilleux albo Lutosławskiego, nie mówiąc już o muzyce „uproszczonej”); najwidoczniej jednak „ustrukturowane szmery” to nie jego pole działania. Cóż, może i Boulezowski kanon jest wąski, ale to kanon porządny – gruntowne zapoznanie się z nim może stać się szczepionką przeciw niedostatkom dobrego smaku, także dla tych, którzy zechcą wyjść poza niego. I w tym, między innymi, tkwi sens Akademii…

Muzykę Bouleza można uważać za trudną w odbiorze bądź nie, on sam jednak – zarówno w kontaktach ze studentami, jak ze słuchaczami – jest niewątpliwie bardzo komunikatywny. Pracujący pod jego okiem młodzi dyrygenci podkreślają, że nigdy nie narzuca im własnej wizji utworu ani estetycznych wyborów, lecz skrupulatnie analizuje najdrobniejsze ruchy pod względem skuteczności w osiąganiu pożądanego przez nich celu. Pedagogiczny talent Bouleza ujawnia się także, kiedy przed wykonaniem całości przystępnie i rzeczowo demonstruje fragmenty utworów na spotkaniach z publicznością (coś, co zostało świetnie udokumentowane parę lat temu na dostępnym na DVD filmie Franka Scheffera). Lucerne Academy to także takie pokazy, zawsze przyciągające licznych melomanów.

Susanna Mälkki i Lucerne Academy
/ fot. Priska Ketterer, LUCERNE FESTIVAL

W tym roku Akademia jako orkiestra dała pięć koncertów: najważniejszym i najgoręcej przyjętym było wykonanie „Pli selon pli”, rozpoczętego pod koniec lat 50., wykończanego i poprawianego przez prawie trzydzieści lat „portretu Mallarmego”. Wykwintnym i piekielnie trudnym wokalnym arabeskom (sonety francuskiego symbolisty Boulez ubrał tu w rozbudowane ornamenty o niezwykle wyszukanych następstwach interwałowych) sopranistka Barbara Hannigan nadała ogromna siłę wyrazu – „chłód” tej muzyki okazał się tylko pozorny. Młodzi instrumentaliści dobrze poradzili sobie z rytmicznym unerwieniem i subtelną grą barw, pięknie zabrzmiały fragmenty „gamelanowe” (harfy, dzwony rurowe, fortepian i inne długo wybrzmiewając we instrumenty) w drugiej z „Improvisations sur Mallarmé”, cztery trylujące flety, waltornia dialogująca z sopranem i „japońskie koto” z gitary i mandoliny w „Tombeau”…

Lucerne Academy Orchestra to oczywiście nie Berlińscy Filharmonicy, i pewne niedostatki pracującego okazjonalnie zespołu są zauważalne (zwłaszcza na tle festiwalowej parady gwiazd), niemniej zapał i solidna praca nad utworem sprawiły, że świetnie wypadł także drugi z dyrygowanych przez Bouleza (tym razem tylko w połowie) koncertów z „Wariacjami” op. 31 Schönberga i „Trzema utworami orkiestrowymi” Berga. W jego pierwszej części pod dyrekcją Petera Eötvösa zabrzmiały „Photoptosis” Bernda Aloisa Zimmermanna i „Punkte” Stockhausena.

Charlotte Hug dyryguje swoimi „Nachtplasmen”
/ fot. Georg Anderhub, LUCERNE FESTIVAL

Stockhausenowi poświęcono też osobny koncert, który jednak został poważnie okrojony – przy pierwszych, długich i cichych, glissandujących dźwiękach kwintetu dętego „Adieu” fagocista zemdlał i osunął się na ziemię. Wkrótce doszedł do siebie i następnego dnia brał już udział w pracach Akademii, ale także „Kontra-Punkte” trzeba było odwołać. Oprócz kilku wczesnych utworów na małe składy, solistów i taśmę („Gesang der Jünglinge”) zabrzmiało także dokonane już pod koniec życia fantazyjne i pełne dość absurdalnego humoru opracowanie melodii z „Tierkreis” na większą orkiestrę kameralną (dyrygowała Susanna Mälkki).
Nie słyszałem pierwszego z orkiestrowych koncertów Akademii pod dyrekcją Davida Robertsona z utworami Messiaena, Bouleza, Dalbaviego i …Ravela („Tombeau de Couperin”). Byłem za to na koncercie orkiestry mało Boulezowskim z ducha: szwajcarska kompozytorka, performerka i altowiolistka Charlotte Hug dyrygowała orkiestrą częściowo improwizującą, częściowo grającą z partytury i według uzgodnionych schematów i posługiwała się przy tym bogatym repertuarem sygnałów kierując muzykę w zaskakującym nieraz kierunku.

Poza programem orkiestrowym studenci Akademii występowali też w bocznym nurcie Festiwalu, na koncertach solowych i kameralnych. Tu przeważnie inicjatywa należała do nich i obok ugruntowanego współczesnego repertuaru można było wysłuchać (i pooglądać) ich improwizacje, także z wycieczkami w stronę gatunków popularnych, i pokazy multimedialne. Oprócz wspomnianych dyrygentów kadrę pedagogiczną Akademii tworzyli członkowie Ensemble Intercontemporain; studentów, jak co roku, było mniej więcej 130, w tym tylko jedna osoba z Polski i to zamieszkała w Niemczech. Ale to, mam nadzieję, kiedyś się zmieni – na zachętę polecam filmy z zajęć Akademii i blog jej studentów (w nim nie tylko o muzyce…).


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.