Thomas Pynchon, „Wada ukryta”

Paweł Orzeł

Zawiła, nieprawdopodobna, ale jednocześnie dowcipna fabuła wraz z narzuconą czytelnikowi perspektywą detektywa-narkomana sprawia, że wydarzenia powieści, nawet te najbłahsze, stają się wyjątkowo odrealnione

Jeszcze 2 minuty czytania

Najnowsza powieść Thomasa Pynchona „Wada ukryta” określona została przez polskiego wydawcę jako „powieść detektywistyczna noir”. Z pewnością nie oddaje to złożoności jej fabuły lub celowo wprowadza czytelnika w błąd. Noir – tak jak bywa powszechnie rozumiany – pojawia się jest przede wszystkim w filmowych fascynacjach głównego bohatera. Sama powieść zaś łamie wszelkie konwencje, choć zaczyna się niemal stereotypowo – kobieta przychodzi do biura detektywistycznego i mówi o zdradzie oraz spisku...

Thomas Pynchon, „Wada ukryta“. Przeł.
Andrzej Szulc, Wydawnictwo Albatros, Warszawa,
464 strony, w księgarniach od 7 września 2011
Akcja powieści Pynchona osadzona jest w Kalifornii lat 70., kiedy to kontrkultura dzieci kwiatów wciąż jest wszechobecna, ale wypala się, a cieniem kładzie się na niej zbrodnia grupy Charlesa Mansona. Sam autor celnie charakteryzuje ten okres: „Życie w psychodelicznych latach 60. w LA obfitowało w tyle przestróg, by nie ufać ludziom, że nie można ich było zbyć machnięciem skręta, a lata 70. wcale nie wydawały się bardziej obiecujące”.

Na stronach powieści wszechobecni są hipisi, surferzy, gangi motocyklowe, członkowie Bractwa Aryjskiego, mafiozi, zwykli narkomani, policjanci i samozwańczy stróże prawa. Linie podziału między konkretnymi ugrupowaniami (niemal kastami) zachodzą bardzo wyraźnie i przewidywalnie. Powieść nie odtwarza jednak drobiazgowo tamtych czasów. Los Angeles, owszem, jest stolicą wiecznej młodości i wiecznego lata, ale pod kolorową powłoką pulsuje konkretne, namacalne zło. „Zły bożek” objawił się już pod postacią Charlesa Mansona i w każdej chwili może znów zaatakować na większą skalę. Brama piekła została odnalezienia w Kaliforni, a koniec świata jest naprawdę blisko.

W powieści Pynchona nic nie jest takie, jakie się z początku wydaje. W pojemną i plastyczną strukturę powieści kryminalnej zostały włożone bardzo różnorodne elementy, wątki czasem zaskakującego pochodzenia – jak przystało na dzieło postmodernistyczne. Właśnie ta różnorodność i barwność sprawiły, że krytycy mówią w przypadku Pynchona o „realizmie histerycznym”. W „Wadzie ukrytej” układ ten próbuje porządkować swoista mitologizacja świata przedstawionego, obecna w marzeniach, przekonaniach czy w dziwnym napięciu bohaterów. Znaczna ich część przekonana jest, że żyje w czasach (ostatecznych), w których dokonają się wielkie rzeczy. Na przykład surferzy oczekują, aż Lemuria (nie mylić z Atlantydą) wyłoni się spod wody. A sam surfing jest nie tylko popularnym sportem i formą ekspresji, ale również filozofią życia, wiarą, czy wręcz religią. Popularny drzeworyt Hokusai Katsushika „Wielka fala z Kanagawa” (1830) oddaje strach przed naturą i jej uwielbienie, które powinno charakteryzować wszystkich oświeconych ludzi. A Jezus chodzący po wodzie z pewnością był prekursorem surfingu...

Przewodnikiem po tym dziwnym i fantastycznym świecie jest główny bohater – Larry „Doc” Sportello. Rola prywatnego detektywa (zafascynowanego filmowymi kreacjami Johna Gardielfa) umożliwia mu płynne przemieszczanie się po meandrach złożonego kalifornijskiego społeczeństwa. Z pewnością nie jest on jednak klasycznym detektywem, człowiekiem, który potrafi zdystansować się od otaczającej rzeczywistości i celnie ją punktować. Sam utożsamia się z kulturą hipisowską (mimo sentymentu do policji), nie stroni od narkotyków – cierpi już nawet na coś, co nazywa „syndromem amnezji ćpuna”. Wracając do domu po pracy, musi włożyć wiele wysiłku w to, by nie zasnąć za kierownicą i nie wylądować w rowie. Bardzo trudno jest odnaleźć w „Wadzie ukrytej” stronę, na której nie pojawiałyby się używki (w pewnym momencie staje się to nużące). Dziwne, że „Doc” potrafi rozwiązać jakąkolwiek sprawę, a zwłaszcza tak zawiłą, z jaką ma do czynienia na łamach tej powieści.

Warto prześledzić jego stosunek do najbardziej znanej ikony literatury detektywistycznej:

„– No tak, prywatni detektywi nie powinni zażywać narkotyków. Te wszystkie alternatywne światy za bardzo komplikują wam robotę.
– A co powiesz na Sherlocka Holmesa, człowieku? Brał kokę przez cały czas, to pomagało mu rozwiązywać zagadki.
– Zgadza się... ale on przecież nie był prawdziwy.
– Jak to? Sherlock Holmes nie był...
– To wymyślony bohater kilku opowiadań, Doc.
– No nie. Jest prawdziwy. Mieszka przecież przy tej autentycznej ulicy w Londynie. To znaczy może już nie mieszka, to było dawno temu, zdążył już umrzeć”.

Stosunek „Doca” do postaci stworzonej przez Arthura Conan Doyle’a odpowiada również jego odbiorowi całego świata. Z pewnością on sam nigdy nie dorówna popularnością innym literackim detektywom, chociaż bije ich na głowę, jeśli chodzi o niekonwencjonalne podejście do prowadzonego śledztwa i skrajny brak odpowiedzialności.

Zawiła, nieprawdopodobna, ale jednocześnie dowcipna fabuła wraz z narzuconą czytelnikowi perspektywą detektywa-narkomana sprawia, że wydarzenia powieści, nawet te najbłahsze, stają się wyjątkowo odrealnione. Narkotyki są immanentną częścią życia głównego bohatera i całego świata, napędzają go, a doświadczane halucynacje uzupełniają jego wiedzę i wpływają na rozwój śledztwa. Dzięki temu zabiegowi dziwna powieść detektywistyczna przeobraża się w swoistą powieść metafizyczną, w której Kalifornia jest miejscem przecięcia się wielu światów i bramą do innych wymiarów. Być może właśnie w tym przeskoku jakościowym należy dopatrywać się największej wartości książki Thomasa Pynchona.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.