Sienkiewicz, Beethoven i inne miejsca
fot. Anna Giedrys, Flickr CC

Sienkiewicz, Beethoven i inne miejsca

Przemysław Czapliński

Książka „Polsko-niemieckie miejsca pamięci” to opowieść o Polsce i Niemczech, jakiej dotąd nie było. Może nawet szansa na przeorganizowanie naszego myślenia o zbiorowości, sąsiadach i historii?

Jeszcze 4 minuty czytania

Nasze dzieci oglądały Bolka i Lolka. Dzieci niemieckie – Piaskowego Dziadka. Społeczeństwo niemieckie zostało zmotoryzowane przez „garbusa” i trabanta, polskie – przez malucha. Niemcy mieli swój wielki mecz w Bernie w 1954, my – na Wembley w 1973. Oni zostali zdradzeni w Wersalu w 1918, nas alianci czasów II wojny zdradzili w Jałcie i Poczdamie… Czy w oparciu o takie zjawiska można opowiedzieć historię dwóch narodów? Czy to w ogóle jest materiał na rekonstrukcję czyichkolwiek dziejów?

Można. Jest.

Parametry uznania


Zdarzają się takie książki, które wywołują reakcję: „Ależ to genialnie proste!”. Proste i genialne. Oczywiste i odkrywcze. Taki wydaje mi się tom „Polsko-niemieckie miejsca pamięci. Paralele”, wymyślony przez zespół badaczy pod kierownictwem Roberta Traby (Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie), Hansa Henninga Hahna (Uniwersytet w Oldendurgu), Kornelię Kończal (CBH PAN, Berlin) oraz Macieja Górnego (Instytut Historii PAN).

To książka po trosze z naszej, po trosze z innej planety. Jest z tej ziemi, bo dotyczy problematyki wałkowanej przez kulturę polską od zawsze, a w ostatnim okresie aż do przesytu (w latach 90. można było mdłości dostać, słysząc hasło: „Stosunki polsko-niemieckie…”). Jest z tej ziemi, bo wyrasta z metodologii funkcjonującej w badaniach historycznych od dobrej dekady. Ale to dzieło poświęcone jest relacjom pamięciowym, a nie stosunkom politycznym czy ekonomicznym. Dotyczy nie kontaktów między zbiorowościami, lecz porównaniu ich pamięci. Dlatego właśnie – jako książka pomyślana i napisana w sposób nowatorski, a przy tym zakrojona na ogromną skalę – robi wrażenie nieziemskie.

„Polsko-niemieckie miejsca pamięci.
Tom 3: Paralele”
. Redakcja: Robert Traba,
Hans Henning Hahn; współpraca: Maciej Górny,
Kornelia Kończal. Wydawnictwo Naukowe
Scholar, 472 strony, Warszawa 2012
Przede wszystkim – rozmiar. Tom „Paralele” liczy ponad czterysta pięćdziesiąt stron i składa się z dwudziestu dwóch tekstów. I stanowi zaledwie część całości. Całość, która ukaże się jeszcze w tym roku, w wersji polskiej obejmie cztery tomy, w wersji niemieckiej – pięć. Pierwsze dwa tomy poświęcone zostały kategoriom „Wspólne/osobne”, czyli tym miejscom pamięci, które są wypełniane przez polską i niemiecką zbiorowość równocześnie, ale w różny – czasem równoległy, częściej konfrontacyjny – sposób. Tom trzeci (któremu będzie zasadniczo poświęcona niniejsza recenzja) obejmuje paralele. Tom czwarty zawiera teksty wyjaśniające metodologiczne zaplecze i sensy badań nad miejscami pamięci.

Sucha statystyka informuje tylko o parametrach przedsięwzięcia: sześć lat badań, kilkadziesiąt artykułów, stu trzydziestu autorów, kilka tysięcy stron.

Dane nasuwają wyobrażenie o ogromie pracy, ale nie mówią o wartości. By rzecz ująć krótko: sądzę, że czterotomowe „Polsko-niemieckie miejsca pamięci” to dzieło klasy europejskiej. Bezprecedensowe w piśmiennictwie polskim, wyjątkowe w skali kontynentu. Jest źródłem wiedzy o polsko-niemieckich dziejach i wprowadzeniem w nowe postrzeganie historii – od strony kultury pamięci. Jest dokonaniem pionierskim i zarazem wzorcowym, bo autorzy proponując nową metodę, aplikują ją od razu do konkretnego materiału. Zarazem dzieło to podwaja stawkę, ponieważ do badania miejsc pamięci dodaje ujęcie bilateralne, czyli porównanie stanu polskiej i niemieckiej pamięci. Z tych wszystkich powodów przedsięwzięcie to wyznacza nowy wzorzec pisania o zbiorowościach narodowych – jako wspólnotach, które wytwarzają same siebie poprzez nieustanny ruch pamięci.

Miejsca pamięci


Pojęcie „miejsca pamięci” wprowadził do nauk historycznych francuski badacz Pierre Nora. W monumentalnym siedmiotomowym dziele „Les lieux de memoire” (1984-92) zaproponował nową, symboliczną, topografię Francji. Wśród stu dwudziestu haseł rozpisanych na kilku tysiącach stron znalazły się artykuły na temat 14 lipca, Joanny d’Arc, Wieży Eiffla, encyklopedii Larousse’a, „Marsylianki”, powieści Marcela Prousta „W poszukiwaniu straconego czasu”, wina, Verdun... Nora odchodził więc od historii faktograficznej, liniowej, wydarzeniowej, nastawionej na przełomy ustrojowe, którą nazwał „historią pierwszego stopnia”, by dokonać zwrotu ku „historii drugiego stopnia”, pojmowanej jako dzieje zbiorowych wyobrażeń na temat przeszłości. „Miejsca pamięci” nie są więc miejscami w topologicznym znaczeniu. Mogą to być wydarzenia, wyobrażone lub faktyczne postaci, artefakty – dowolne konstrukcje symboliczne, w których krystalizuje się zbiorowa tożsamość. Kluczowa kategoria – w ujęciu Nory mocno zmetaforyzowana, stopniowo dookreślana przez innych – znaczy więc artykulację zbiorowej tożsamości odniesioną do przeszłości. „Odniesienie” może mieć jednak zarówno charakter reprezentacji odsyłającej do historycznych realiów (np. 14 lipca), jak i charakter referencji opartej na przetworzeniu znaków (encyklopedia Larousse’a, wino, ważna powieść).

Miejsca pamięci – skondensowany przekaz, w którym zagęszcza się wyobrażenie zbiorowości o niej samej – pozostają z tożsamością zbiorową w relacji zwrotnej. Same będąc artykulacją pewnej wizji przeszłości, wytwarzają teraźniejszą wizję nas samych. Dla przykładu: pomnik bitwy pod Grunwaldem oddaje swoim personalnym monumentalizmem poczucie doniosłości wydarzenia, a zarazem sprawia, że w innych przypadkach poszukujemy dla tożsamości zbiorowej podobnych środków wyrazu – wyrazistych aktorów historycznych, monumentalnych proporcji, triumfu umiejscowionego w przełomowym momencie dziejów.

Historia miejsc pamięci nie jest więc historią wszystkiego, co się wydarzyło, lecz tego, co wywierało lub nadal wywiera wpływ – modelując zachowania, porządkując zbiorowe życiorysy, podpowiadając metafory opisujące świat. Kiedy badamy miejsca pamięci, stawką w grze jest tekstowa siła stanowienia wspólnoty.

Aktywne i uśpione

Redaktorzy „Paralel” wybrali ponad dwadzieścia „miejsc pamięci”. Są tu hasła poświęcone organizmom państwowym (Pierwsza Rzesza & Rzeczpospolita Obojga Narodów), obszarom ekspansji (Kresy & niemiecki Wschód; Mitteleuropa & Miedzymorze), rzekom o kluczowym znaczeniu dla organizowania się wyobraźni geograficznej obu zbiorowości (Wisła & Ren), bitwom wplecionym w mity fundacyjne (Bitwa w lesie Teutoborskim & bitwa pod Cedynią), ikonicznym postaciom zdrajców (Wallenstein & Radziwiłł), twórcom funkcjonującym jako ustawodawcy zbiorowej wyobraźni (Goethe & Mickiewicz) i kompozytorom, którzy pozostali w pamięci jako prawodawcy nowej muzyki (Beethoven & Chopin). Są również artykuły poświęcone hymnom narodowym, konstytucjom, które organizowały wyobraźnię polityczną (Konstytucja 3 maja & konstytucja 1848/1849), twórcom uznanym za kreatorów narodowego kanonu (Freytag & Sienkiewicz)…

Każdy tekst zaczyna się swego rodzaju „kapsułą”, zawierającą skondensowaną prezentację wyjściowego fenomenu. Po krótkiej rekonstrukcji „historii pierwszego stopnia” następują teksty zasadnicze. Nie mówią one – pozwolę sobie powtórzyć – o tym, co się zdarzyło, lecz o tym, że coś (człowiek, bitwa, artefakt) zostało wciągnięte w narrację, która kreuje tożsamość zbiorową. Narracja taka implikuje istnienie pewnego „my”, które poprzez daną artykulację kieruje ku samym sobie i ku innym wypowiedź: „Oto (, jacy) jesteśmy”. W miejscach pamięci zapamiętana i odpowiednio skonfigurowana przeszłość krzyżuje się z pragnieniami. Miejsce takie jest więc tyleż upamiętnieniem, co projektem wspólnoty przedstawianym jako wzorzec do naśladowania.

Muzeum Henryka Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej / muzeumsienkiewicza.pl

Artykuły (pisane przez polskich i niemieckich autorów) mają po kilkanaście stron – nie są to więc zdawkowe hasła, lecz pełnowymiarowe eseje. Każdy z autorów dokonuje podwójnej analizy: palimpsestowej i porównawczej. Palimpsestowa analiza miejsca pamięci – kolejny atut książki – polega na rekonstrukcji kolejnych warstw artykulacyjnych nanoszonych przez zbiorowość w swoich dziejach. Inaczej przecież wciągano „Sienkiewicza” do tożsamości zbiorowej u schyłku XIX wieku, inaczej w okresie międzywojennym. Powojenne i dzisiejsze spory o jego dorobek, a także ekranizacje czy inscenizacje wypełniają na nowo miejsce pamięci. Miejsce takie jest niczym topos, czyli pusta syntagma językowa: wyrażenie „Sienkiewicz – ojciec narodu” było przekształcane na dziesiątki sposobów – z nabożnym szacunkiem, z historyczną podejrzliwością, z feministyczną ironią. Każde wypełnienie ożywia topos i w relacji zwrotnej służy innemu wyobrażaniu siebie przez zbiorowość. Kiedy więc pracę historyka nazywam „analizą palimpsestową”, to mam na myśli poruszanie się w świecie nieustannej cyrkulacji opowieści; każda z opowieści wymazuje część przekazu poprzedniego i dopisuje do niego nowe znaki. Nic tu nie jest oryginałem albo oryginałem jest każda artykulacja, ponieważ każda z nich jest osadzona w aktualnym momencie dziejowym. W odniesieniu do miejsc pamięci nie pytamy o prawdę, lecz o funkcję.

Miejsca pamięci mają swoją dynamikę. Niektóre spośród miejsc omawianych w książce zachowały aktywność: trwa swoista walka o ich wypełnienie, o wprowadzenie do tożsamości zbiorowej artykulacji, która nada nowe znaczenia danemu miejscu, więc dyskursy społeczne nie ustają w modyfikowaniu wyobrażeń, dokładając do nich własne korekty. Ale bywają też miejsca pamięci, które ulegają petryfikacji. Jakiś czas temu zastygły w konkretnym wyobrażeniu i nikt ich nie kwestionuje – nikt nie chce na nowo sformułować tożsamości zbiorowej przy ich użyciu. W kilku tekstach autorzy odnotowują właśnie taki przestój w pracy pamięci: „[św. Wojciech i św. Bonifacy] funkcjonują dziś przede wszystkim wewnątrz Kościoła jako środki mobilizujące do chrystianizacji Europy. I mimo że z narodowych symboli przemienili się w symbole europejskie, ich oddziaływanie ogranicza się jak dotąd do konserwatywnych i katolickich kręgów ściśle związanych z Kościołem” (s. 140); „[…] można wątpić, czy Goethe należy dziś do bohaterów niemieckiej pamięci zbiorowej, które nikogo nie pozostawiają obojętnym. W najlepszym razie, dzięki obecności w programach nauczania, jest Goethe […] miejscem pamięci wystygłym” (s. 235); „[…] formalne podkreślanie rangi obu kompozytorów [Beethovena i Chopina] nie funduje tożsamości narodowej, a to ze względu na brak dyskursu o narodowym wymiarze artystów i ich twórczości. W ten sposób hołd [im] oddawany pozostaje zawieszony w próżni” (s. 252); „Wydaje się, że historia miejsca pamięci «Berno 1954» (chwilowo) się zakończyła w związku z jego niezwykle intensywną instrumentalizacją przy okazji jubileuszu pięćdziesięciolecia w 2004 roku” (s. 411). Miejsca pamięci nie są jednak tworami biologicznymi, więc nie umierają. Przypadkowe wydarzenie może sprawić, że miejsce wystygłe, zawieszone w próżni, osamotnione zostanie na powrót wciągnięte do narracji stwarzającej tożsamość zbiorową.

Wydaje się nawet, że książka wskazuje, gdzie tkwią dzisiejsze siły zdolne ożywić jakieś – zagasłe – miejsce pamięci. Tkwią one w ponowoczesnych odmianach masowości i nacjonalizmu. Masowość ponowoczesna obejmuje tylko to, co dotyczy wszystkich (wykluczając elitarne miejsca pamięci) i tylko to, co może być reprezentowane przez dominujące media obrazowo-tekstowe. Z kolei ponowoczesny nacjonalizm szuka dla siebie narracji wyrażającej niekonfliktową suwerenność. Narracja taka pozwala artykułować odrębność, ale nie izolację, daje podstawę do dumy, choć nie wywyższa ponad inne wspólnoty. Dlatego tak doskonałym miejscem pamięci okazały się dla Niemców Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w roku 2006, gdy tożsamość zbiorowa przybrała postać post- (albo przynajmniej: multi-)nacjonalistyczną, pozbawioną zarazem agresywnej ksenofobii. I dlatego, paralelnie, polskim miejscem pamięci stał się Smoleńsk – wydarzenie medialnie wstrząsające, a nacjonalistycznie wyraziste. Topos zagarnął wszystkich Polaków, ale zachował polityczną moc wprowadzania agresywnych podziałów (na patriotów i zdrajców). „Miejsce pamięci Smoleńsk” spajało też polską historię, choć nacjonalizm przy tej okazji odrodzony miał postać ofiarniczą, a nie ekspansywną. I wreszcie, nowe miejsce pamięci istniało od samego początku jako zbiorowe wydarzenie medialne, inicjowane przez – dosłownie i metaforycznie pojętą – nieobecność, która, niczym źródłowa pustka, nabiera tylko takich znaczeń, jakie wspólnota medialna zdoła im nadać.

Paralele


Pytanie o przyczyny dynamiki miejsc pamięci prowadzi w stronę analizy porównawczej. Jest oczywiste, że pomysłodawcy nie szukali identycznych miejsc pamięci. Istota ich pomysłu – który uznaję za rewelatorski – polegała właśnie na zestawianiu podobieństw funkcjonalnych. Szukali więc odpowiedzi na trzy pytania: 1) dlaczego tożsamość zbiorowa zaczęła krystalizować się wokół danego miejsca pamięci (bitwy, rzeki, obszaru, meczu piłkarskiego)? 2) Jak i dlaczego zmieniały się kolejne jego artykulacje? 3) jak w kulturze sąsiedniej przedstawia się wydarzenie o podobnej funkcji?

Przedwojenna niemiecka pocztówka z Wrocławia

Chodziło zatem o wyobrażenia konstytutywne dla tożsamości zbiorowej i porównywalne pod względem odegranej roli. Na przykład: bitwa historyczna funkcjonująca jako militarny akt założycielski danej zbiorowości (bitwa w Lesie Teutoborskim i bitwa pod Cedynią); akt prawny występujący w pamięci zbiorowej jako narodziny wspólnoty obywatelskiej (Konstytucja 3 Maja w Polsce i konstytucja z 1848 roku w historii niemieckiej); rzeka organizująca geopolityczne wyobrażenia obu zbiorowości o zajmowanym przez siebie obszarze (Wisła i Ren). W artykulacjach zostaje wyrażona świadomość istnienia „my” polskiego i niemieckiego. Ale „my” może mieć wiele wcieleń. Mogą to być wcielenia religijne (my katolicy – wy protestanci), etniczne (Słowianie –Germanie), nacjonalistyczne. A także: geograficzne (naród nad Wisłą – naród nad Renem), historyczne (my romantycy), genderowe (naród męski – naród miękki), medialne (jesteśmy społecznością internetową).

Nie istnieje, jak widać, skończona liczba artykulacji tożsamości zbiorowej, choć jest oczywiste, że istnieją jej formy najsilniejsze, związane z doświadczeniami historycznymi, językiem czy położeniem geopolitycznym. Właśnie ten aspekt książki czyni z niej wydarzenie w polskiej refleksji. Tom „Paralele” pokazuje bowiem nie tylko, że pamięć wytwarza teraźniejszość, lecz także – że zbiorowość w aktach artykulacji wymyśla samą siebie.

Pobudka


Tom „Paralele” ma przynajmniej trzy zasadnicze walory. Jest, po pierwsze, kolosalnym repetytorium historycznym, które napisano w języku popularnonaukowym – zrozumiałym, acz precyzyjnym. Po drugie, jako zestaw esejów o miejscach pamięci jest demonstracją nowej metody badania historii – nieciągłej, niespójnej, opartej na walce oficjalnych i kontroficjalnych typów pamięci, poskładanej ze wspólnotowych performatywów, czyli wypowiedzi, które mają powołać wspólnotę do istnienia w określonym kształcie. I wreszcie, po trzecie, książka wydaje mi się gęstą i wieloraką inspiracją – zaproszeniem do badań, wskazaniem możliwości przeformułowania narracji o zbiorowościach, zaproszeniem do innej dydaktyki.

Dla kogo więc jest ten tom i trzy pozostałe? Dla bardzo wielu. Oczywiste wydaje mi się, że publikacja wejdzie do nauczania uniwersyteckiego – nie tylko jako konkretna lektura, jako przykładowa realizacja badań nad polsko-niemieckimi miejscami pamięci, lecz także jako metodologiczna podpowiedź. Ośmielone tą książką zespoły badawcze mogą rozpocząć poszerzanie map miejsc pamięci o kolejne obszary: polsko-litewskie, polsko-ukraińskie, polsko-rosyjskie, polsko-żydowskie, polsko-czeskie. Nic tu nie jest z góry przesądzone, choć zarazem matryca „wspólne/osobne” oraz „paralelne” wydaje się bardzo trudna do ominięcia. Zarazem wszystko wydaje się otwarte. Historia, jak wynika z „Polsko-niemieckich miejsc pamięci”, to nie tylko zmiany rządów i ustrojów, walka o władzę, wojny i bitwy; to raczej wszystko, co modeluje wyobrażenia wspólnoty o niej samej – od wielkich doktryn religijnych poddawanych lokalnym przekształceniom aż po seriale telewizyjne i media elektroniczne.

Nie wydaje mi się jednak, by żywotność publikacji ograniczyła się do kręgów uniwersyteckich. Jest zbyt bogata. Dziennikarze znajdą w niej bezcenne repetytorium wiedzy historycznej, a także kompetentne i przejrzyste wyjaśnienie idei „miejsc pamięci” – jako konceptu pozwalającego inaczej patrzeć na historię własną i sąsiedzką. Miłośnicy historii – amatorzy, szperacze, znawcy okresów i dziejów terytorialnych – będą mieli pod ręką źródło wiedzy, nową metodologię, a także zachętę do poszukiwania innych toposów.

Świetnie też wyobrażam sobie, jak książka wchodzi do edukacji licealnej – przy niezliczonych okazjach i na różnych lekcjach. Teksty poświęcone tożsamości zbiorowej, która określa się wobec konstytucji, wobec tajnych służb w NRD i w PRL-u czy wobec zdrady (tekst o Wersalu i Jałcie/Poczdamie) – na lekcje historii. Artykuły o Freytagu i Sienkiewiczu, o Matce Polce i modelu „Kinder-Kuche-Kirche”, o Goethem i Mickiewiczu jako twórcach zbiorowej wyobraźni – na język polski. O liście biskupów i wizycie Willy’ego Brandta w Warszawie – obowiązkowo na religię. Eseje o meczu w Bernie i na Wembley, o garbusie, trabancie i maluchu, o Bolku, Lolku i Piaskowym Dziadku – na zajęcia z wiedzy o społeczeństwie…

Tak się rozpędziwszy dostrzegam, że marzę – że programuję szkołę, w której historia jest opowiadana inaczej, że wymyślam społeczeństwo, które inaczej ze sobą rozmawia. Ale czy nie o to tak naprawdę chodzi? Czy w zasięgu możliwości tej książki nie jest inspiracja służąca przeorganizowaniu myślenia – o zbiorowości, o sąsiadach, o historii?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.