Stanął nagi
Wilhelm Sasnal, Broniewski, 180 x 190 cm, olej na płótnie, 2004 / dzięki uprzejmości Galerii Raster

Stanął nagi

Jarosław Kamiński

Powieść Broniewskiego jest nie tyle „nieskończona”, jak sugeruje wydawca, ile raczej „niezaczęta”, bez bohatera i bez jego historii. Można też trochę złośliwie dodać, że i bez autora

Jeszcze 3 minuty czytania

 – Panie, mam także zbiorek wierszy...
– A, pan poeta! Nie chcę już pańskiej powieści – rzekł stary oddając rękopis. – Wierszoroby kiepsko się sprawują, kiedy się wezmą do prozy. W prozie nie ma kwiatków, trzeba koniecznie coś powiedzieć.

(Balzak, „Stracone złudzenia”)


Co tworzy autora? Czasem wystarczy kilka fraz, które zostają w pamięci czytelnika, nawet wbrew jego woli, do końca życia. Chyba każdy wychowany w czasach PRL słyszał patetyczne: „Kiedy przyjdą podpalić dom” albo „Siedzę z Janem w trzynastej celi”, albo „Wiersze wam daję, jak chłop zboże”. Broniewski był poetą na każde święto socjalistycznej ojczyzny. Wielki sukces okazał się równie wielkim przekleństwem. Jego poezja w oczach czytelników straciła autentyzm. Dopiero od niedawna czytanie Broniewskiego nie hańbi. A poeta stał się jedną z ikon nowej lewicy. Jego wiersze znów fascynują, nie tylko rewolucyjną żarliwością, ale i dowcipem. A przede wszystkim mistrzowskim operowaniem poetycką frazą.  

Broniewski podobno przez całe życie marzył o napisaniu powieści. Zapewne wyczuwał, że jego poezja nie potrafiła unieść jakiejś części jego doświadczenia egzystencjalnego. Sporo przeżył i z pewnością miał o czym pisać. W czasie I wojny światowej walczył w Legionach Piłsudskiego. W okresie Dwudziestolecia uczestniczył intensywnie w życiu bohemy. Zaangażował się w komunizm. W polskim więzieniu siedział za lewicowość, w sowieckim za nacjonalizm. Wydostał się ze Związku Radzieckiego razem z armią Andersa. Wrócił do kraju. Stał się ważną postacią odradzającego się po wojnie życia literackiego, co dla jednych oznaczało sprzedanie się totalitarnej władzy, dla innych próbę ocalenia, czego się dało, z marzeń o lepszym świecie.

Władysław Broniewski, „Stanęła naga...”.
Krytyka Polityczna, Warszawa, 456 stron,
w księgarniach od stycznia 2013
Czy  „Stanęła naga...” jest efektem tej walki o dzieło, choć przegranej, na co wskazuje podtytuł dodany przez wydawcę – „powieść nieskończona”?  Niestety, tak dobrze nie jest. Otrzymujemy bowiem zbiór fragmentów prozatorskich, opowiadań, wspomnień, kroniki  dramatycznej, reportażu literackiego z Rosji Radzieckiej, oraz fragmentów powieści autobiograficznej. Teksty te nie pretendują do bycia częścią jednej i spójnej całości. Co więcej, zasadą organizującą książkę stała się chronologia powstania tekstów, a nie struktura narracyjna albo (domniemany choćby) sens opowieści.

„Stanęła naga...” zaczyna się od fragmentów opisujących wojenne pejzaże, w których przyszło Broniewskiemu walczyć w legionach. Przenika je samotność i opuszczenie. Noc. Mróz. Skrzypi śnieg. Po zamarzniętej grudzie tak dokuczliwie trzęsie chłopski wózek. Zimno w nogi, a uszy co pół wiorsty trzeba rozcierać. Zła, wyiskrzona noc. Któraż to wieś wyje tak głucho samotnym psem? Okolica plaska, bez lasów, droga bez drzew i tylko te słupy telegraficzne idące gdzie? – Do Chełma? do Kowla? do diabła samego. Wiu-u-u-u – zaniosło ostrym, drobniutkim śniegiem – na wylot przekłuł policzki”.  Fragmentów jak ten jest sporo w książce. Ujawniają jakiś podstawowy brak opisywanej rzeczywistości. Jakby w którymś  momencie akt stworzenia na tyle stracił moc, że nie potrafił narzucić światu  formy. Jakby zabrakło woli dalszego stwarzania. Coś podobnego odnajdywał w sobie sam Broniewski: „Cóż ja – ze wszystkimi moimi słabostkami, quasi-kulturą, quasi-uzdolnieniami, bez woli, bez zdecydowanego dążenia w jednym kierunku, stawiający nad wszystkim znaki zapytania – cóż ja, do licha, mam ludziom do powiedzenia?”.

Niemoc intelektualna Broniewskiego przekładała się na twórczą bezsilność w zmaganiu się z żywiołem prozy. Udawało mu się oddać mgliste nastroje podszyte melancholią albo witalistyczny zachwyt nad życiem, tworzył poetyckie opisy miejskich i wiejskich krajobrazów. Pełnokrwistych bohaterów nie potrafił napisać. Jakby ludzie zaburzali  mu klarowność wizji, a co najmniej utrudniali panowanie na nią.  „Na ulicy nie ma nikogo”, „na ulicy pusto” podkreślał w jednym z tekstów. Kiedy już pojawiał się w jego prozie bohater, najczęściej zbiorowy, był to tłum, pozbawiony cech indywidualnych, unoszony energią wspólnoty. Oto robotnicy z fragmentu „Rewolucja”:

Idą!
Wyszli z ciemnych, cuchnących nor, zamknęli żelazne wrota fabryk, zapomnieli o brudnych, zamglonych łzą nędzy szybach swoich suteren... wyszli pośpiesznie na czerwone ulice.
Idą! (…)
Kłębi się, rośnie tłum, faluje masa głów i słychać gniewliwy pomruk, jakby zgrzyt opadajacych łańcuchów, wzbierają wszystkie piersi długo tłumionym przekleństwem.

Albo młodzi żołnierze z „Półbaonu szturmowego”:

Przywlokło się to skądciś, z wnętrzności Ukrainy. Wiara morowa: przeważnie studenci i sztubacy, wszystko peowiaki i to z lotnych oddziałów. Po ukraińsku  nazywa się to banda lachiw. Tłukło się to po drodze z kim popadło (…). Tutaj na swoje nieszczęście znaleźli zostawione przez Austriaków hełmy stalowe; powkładali to na łepetyny – ot, i jest półbaon szturmowy.

Indywidualne postaci wychodzą Broniewskiemu najczęściej jednowymiarowo, wręcz karykaturalnie. Tak dzieje się z portretami żołnierzy z opowiadań o sierżancie Gwoździu. Tacy okazują się też „cywile”, choćby bohaterowie opowiadania „Był maj...”. Tekst opowiada o flircie narratora z przypadkiem poznaną dziewczyną. Miała być wielka miłość, skończyło się na kilku pocałunkach. Dziewczyna jest czytelniczką Mniszkówny. I taki jest jej horyzont myślowy. Narrator wypada nieco bardziej interesująco, dzięki lekkiemu cynizmowi, który wyczuwa się w jego zachowaniu. Banalne egzystencje potrafią intrygować, jeśli są fascynująco opowiedziane.  Broniewskiemu to się nie udało. Pozostawia czytelnika z refleksjami narratora, które nie odbiegają  daleko od prozy Mniszkówny: „Olśniewał mnie urok niepokalanej świeżości jej ust, jak czar niezdeptanego kwiatu, i blask oczu o dziwnie szczerym wyrazie”.

Szkoda, że nie mamy do czynienia choćby z „piękną katastrofą”! Na przykład ambitną, ale artystycznie nieudaną próbą opisania dzieciństwa poety, doświadczenia wojennego, miłostek albo i choćby przygód po wódce. Gdybyż powieść urywała się, a czytelnik zostawałby ledwie z zarysem dalszej akcji, spragniony kolejnych scen z fascynującym bohaterem albo z powodu wyjątkowego stylu autora. To już byłoby coś. Tym bardziej że w modernistycznej wizji powieści dopuszczało się wiele odstępstw od klasycznej narracji. Ceniło się fragment, zakończenie otwarte, odrzucano precyzyjną konstrukcję  fabuły i, jak nigdy wcześniej na podobną skalę, domagano się od czytelnika dopełnienia powieści własną wyobraźnią. Nie kto inny, tylko rosyjski przyjaciel Broniewskiego, Borys Pilniak, zasłynął powieścią „Nagi rok”, opartą na takich właśnie zasadach. Broniewski miał więc pod ręką wzorzec, nazwijmy to, „dzieła otwartego”, a jednak i to nie pomogło w napisaniu powieści. Możliwe, że poszukiwania formalne zwyczajnie go nie interesowały. Sądząc po zachowanych fragmentach, wolał tradycyjną formę narracji. Ale z nią właśnie sobie nie radził.

Dlaczego Broniewski powieści nie skończył? Przy czym nie chodzi o kulisy życia poety, historie o alkoholizmie, który uniemożliwił koncentrację na pisaniu albo o zamianę drapieżnego autora w socrealistyczne popychadło do pisania wierszy na cześć Stalina. „Stanęła naga...” to nie tyle „powieść nieskończona”, jak sugeruje wydawca, ile raczej „powieść niezaczęta”, bez bohatera i bez jego historii. Można też trochę złośliwie dodać, że i bez autora. Bycie autorem w prozie oznacza tworzenie postaci, które zostają w pamięci czytelnika, nawet wbrew jego woli, do końca życia. Broniewski nie potrafił takich napisać. Jakby w jego świecie nie istniały podmioty zdolne do indywidualnego działania i przeżywania świata. Kto wie, czy na przeszkodzie nie stanęło przytłaczające doświadczenie kolektywne – najpierw służba wojskowa, później komunizm.

„Stanęła naga...” oferuje specyficzne ćwiczenie z wyobraźni. Polegałoby ono na zrekonstruowaniu albo wręcz stworzeniu powieści za Broniewskiego. Do takich zabaw literackich miał poeta niekiedy inspirujące pomysły: „bohater  pisanej przeze mnie powieści (dziecię wieku – człowiek staczający się ku upadkowi) w ostatniej fazie swej dekadencji będzie pisał libretta dla podlejszych kabaretów i wygłaszał przed każdym programem «ideowe» wstępy”. Czy  powieść  poszłaby w kierunku „Wilka stepowego” Hermana Hessego, stając się przypowieścią  o poszukiwaniu tożsamości poprzez serię spotkań w warszawskiej wersji „teatru magicznego”? Może bliżej by jej było do „Wspólnego pokoju” Zbigniewa Uniłowskiego, realistycznej opowieści o bohemie literackiej początku lat 30.? A może skończyłoby się w stylu poezji młodego Broniewskiego, ironicznego wagabundy, któremu nieobcy był patos istnienia:

Żyję sobie, jestem poetą,
diabli komu do tego.
Łażę, depczę warszawski beton,
piszę wiersze – z niczego
(…)
Najstraszniej nocą z dala
słuchać rzeki szelestów:
narasta, narasta fala,
już oknem rwie, już jest tu.

za włosy porywa, pędzi
wśród świata różności i mnóstwa,
po stromej, ostrej krawędzi:
twórczości i samobójstwa.
(„Wiersze o wczesnej wiośnie pisane późną jesienią”)

Ćwiczenie z wyobraźni można przeprowadzić jeszcze inaczej. Dzięki rozbudowanym komentarzom i przypisom Wioletty Bojdy do tekstów Broniewskiego otrzymaliśmy książkę w książce. Jej lektura to odrębna przyjemność. Opowiada o okolicznościach powstawania kolejnych tekstów, przedstawia postaci, które były ich inspiracją, cytuje listy do i od Broniewskiego, wspomnienia przyjaciół. Komentarze można czytać jako właściwy tekst, spod którego prześwituje, niczym w palimpseście, nienapisana powieść Broniewskiego.

Dla mnie najlepiej metoda sprawdziła się w częściach dotyczących kroniki dramatycznej poświęconej rewolucjonistom z „Proletariatu”. W swój tekst Wioletta Bojda wplotła  fragmenty wspomnień Feliksa Kona, jednego z członków partii. Reminiscencje jego przeżyć znajdujemy w scenach dramatu pisanych przez Broniewskiego. Połączenie tych trzech narracji tworzy nową jakość, gdzie fikcja wyostrza sens wspomnień, a opowieść rewolucjonisty, o walorach niemal powieści przygodowej, dynamizuje statyczny tekst dramatu. 

Są to, muszę przyznać, dość rozpaczliwe próby budowania całości dzieła z braku autora, który zrobiłby to za sfrustrowanego czytelnika. Baner reklamowy powieści informuje, że „Stanęła naga...” to „Broniewski, jakiego nie znacie”. Może i dobrze... chciałoby się dopowiedzieć złośliwie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.