Złe feministki

11 minut czytania

/ Film

Złe feministki

Grzegorz Stępniak

Shonda Rhimes za główny cel postawiła sobie zdywersyfikowanie telewizji i stworzenie zakrojonych na masową skalę seriali, które opowiadałyby o Afroamerykankach

Jeszcze 3 minuty czytania

Kiedy podczas minionej gali rozdania nagród Emmy dwukrotnie nominowana do Oscara Viola Davis wygłosiła płomienną mowę, odbierając statuetkę dla najlepszej aktorki w serialu dramatycznym za „Sposób na morderstwo” – milionom widzów na całym świecie zostały przypomniane bezlitosne zasady medialnej widzialności, jakimi rządzi się przemysł rozrywkowy. Jak słusznie zauważyła laureatka, wyznaczają je ukształtowane przez białych patriarchalnie normy. Fakt, że Davis jest pierwszą czarną aktorką, która dostała Emmy za główną rolę, pokazuje dobitnie, że w amerykańskiej telewizji, a przecież nie tylko w niej, wciąż brak pierwszoplanowych postaci o innym kolorze skóry, które byłyby skomplikowane psychologicznie i wielopoziomowo skonstruowane, a publiczność mogłaby się z nimi utożsamiać.

W Ameryce idą jednak zmiany i to głównie dzięki jednej firmie producenckiej założonej przez Shondę Rhimes – ShondaLand, specjalizującej się w tworzeniu seriali opowiadających o czarnych kobietach. Rhimes, która zasłynęła jako pomysłodawczyni i producentka wykonawcza bijającej rekordy popularności i wyświetlanej nieprzerwanie od ponad dziesięciu lat serii „Chirurdzy”, za główny polityczny i kulturowy cel postawiła sobie zdywersyfikowanie telewizji i stworzenie przeznaczonych dla masowej publiczności produkcji, które ustanawiałyby silne reprezentacje Afroamerykanek. Jej dwie obsypane nagrodami serie, „Skandal” i „Sposób na morderstwo” właśnie, emitowane przez stację ABC w czwartkowe wieczory, gromadzą przed odbiornikami prawdziwe tłumy, a poza tym stanowią ważny, liberalny głos w toczonych aktualnie w USA dyskusjach społecznych: o problemach transgenderowych społeczności, wciąż dojmującej stygmatyzacji nosicieli wirusa HIV, niesprawiedliwościach wypływających z odmienności etnicznej czy przemianach wokół postrzegania funkcji kobiet. Przede wszystkim jednak dostarczają niewybrednej rozrywki, bezwstydnie remiksując i przetwarzając konwencje właściwe operom mydlanym spod znaku „Dynastii” oraz przepisując klasyczne schematy na aktualną amerykańską rzeczywistość. Z tą istotną różnicą jednak, że w centrum obu serialowych światów ustawiona jest czarna kobieta i to ona staje się głównym katalizatorem kolejnych intryg.

„Skandal”, którego zimowy finał piątego sezonu pokazano pod koniec listopada 2015, opowiada o kulisach wielkiej, waszyngtońskiej polityki. Główna bohaterka, Olivia Pope (piękna i utalentowana Kerry Washington gra postać wzorowaną luźno na autentycznej sekretarz prasowej, Judy Smith), niegdyś specjalistka ds. medialnych w Białym Domu, szefuje firmie rozwiązującej najbardziej kłopotliwe i wstydliwe sprawy wpływowych i najczęściej obrzydliwie bogatych klientów. Poświęceni jej bez reszty wierni pracownicy, których sama uratowała wcześniej z tarapatów, nie zawahają się przed niczym, by dowiedzieć się, „gdzie leży prawda”. Do najbardziej oddanych należą: latynoski eks-zabójca na zlecenie, obdarzony nieprzeciętnymi zdolnościami hakerskimi Huck (Guillermo Diaz); rudowłosa analityczka, ofiara przemocy domowej, Abby Whelan (Darby Stanchfield); oraz początkowo niewinna, a stopniowo coraz bardziej wkręcona w świat skorumpowanej polityki, eks-potulna narzeczona, Quinn Perkins (Katie Lowes). Konstrukcję serialu wyznaczają szybkie, migawkowe przejścia do kolejnych, rozgrywających się w zabójczym tempie scen, którym towarzyszy odgłos błyskającego flesza, nieustannie obecnego w stolicy amerykańskiej polityki. A wszystkie postacie, na czele z Olivią Pope, mówią w przyśpieszonym rytmie, wyrzucając z siebie okrągłe, wielokrotnie złożone zdania, które mają zdeprymować i osłabić przeciwnika. Niejako równolegle scenarzyści budują melodramatyczną, ogrywaną na rozmaite sposoby opowieść o wielkiej, zakazanej miłości Olivii i prezydenta USA, Fitzgeralda Granta (Tony Goldwyn), zwanego pieszczotliwie „Fitzem”. Na drodze do ich szczęścia stoi nie tylko zaborcza i niesamowicie sprytna pierwsza dama z własną polityczną agendą, Mellie Grant (doskonała i wiarygodnie ukazująca przemianę bohaterki od żony do samodzielnej senatorki Bellamy Young) czy intrygancki, niecofający się przed niczym, homoseksualny szef sztabu prezydenckiego, Cyrus Beene (Jeff Perry), ale przede wszystkim amerykański naród – z zapartym tchem obserwujący spiętrzenie tytułowego skandalu wokół Białego Domu i rozgrywających się pod jego dachem miłosno-erotyczno-politycznych zawirowań.

„Skandal”


Serial umiejętnie problematyzuje wszechobecne w dzisiejszych czasach media, które z większym upodobaniem komentują kreacje pierwszej damy, nie mówiąc o romansie prezydenta, niż toczące się konflikty zbrojne w Iraku. Olivia Pope jest jednak mistrzynią medialnej manipulacji i jak nikt potrafi obrócić na swoją (i swoich zleceniodawców) korzyść obyczajowe i polityczne skandale. W ciągu kilku sezonów jednak serial z intrygującej opowieści sensacyjnej przemienił się w operę mydlaną, skupiającą się głównie na wątku romansowym między bohaterką a prezydentem Fitzem. Przy tej okazji odezwały się głosy dostrzegające uwikłanie głównej bohaterki w niemożliwą politycznie, ale głównie rasowo miłość czarnej kobiety, początkowo silnej i niezależnej, do uprzywilejowanego białego mężczyzny. Posypały się w stronę Rhimes oskarżenia o powielanie kulturowego stereotypu Jezabel – czarnej kusicielki o wybujałej seksualności – który kanalizować miałaby grana przez Washington Olivia Pope. Tymczasem, jak mi się zdaje, intencją producentki jest raczej wielopoziomowa krytyka głęboko rasistowskiego i mizoginistycznego świata wielkiej i nie tylko wielkiej polityki, w którym nawet wykształcona, nienagannie ubrana (kreacje Pope to temat na osobny artykuł), ponadprzeciętnie inteligentna czarna kobieta zostaje sprowadzona do poziomu miłosnego trofeum czy nawet „czarnej dziwki”. Umiejętnie zresztą tematyzuje tę oś fabularną piąty sezon produkcji, w którym Olivia musi dokonać wyboru pomiędzy życiem w Białym Domu u boku ukochanego a własną firmą i podmiotowością.

O ile „Skandal” niebezpiecznie dryfuje w stronę bezwstydnego, postmodernistycznego telewizyjnego tasiemca, o tyle „Sposób na morderstwo”, którego zimowy finał drugiego sezonu został pokazany również pod koniec listopada, to trzymający w napięciu kryminalny thriller. Główna bohaterka, profesor Annalise Keating (Davis) prowadzi prywatną adwokacką praktykę, a równocześnie wykłada na miejscowym uniwersytecie, gdzie uczy studentów prawa jak znaleźć tytułowy najlepszy sposób na morderstwo. Annalise w branży nie ma sobie równych, jej życie prywatne to jednak piekielny bałagan i chaos. Problemy z alkoholem, zdradzający biały mąż, do którego kobieta wyraźnie już nic nie czuje, romans z czarnoskórym, seksownym policjantem i ewidentne tajemnicze traumy z przeszłości, które co rusz prześladują bohaterkę. Kobieta nie cofnie się jednak przed niczym, by wygrać w sądzie, a w nieustannych manipulacjach tzw. „prawdą” pomaga jej dwójka wiernych pracowników-przyjaciół: brutalny, acz efektywny Frank (Charlie Weber) oraz oddana, acz dość nieudolna Bonnie (znana z kultowej serii „Kochane kłopoty” Liza Weil).

Analogicznie do „Skandalu” i tutaj w każdym odcinku prezentowana jest sprawa kolejnego klienta Annalise, której asystuje piątka najlepszych studentów, walczących zaciekle o uznanie i atencję pani profesor. Mamy więc czarnoskórego, wrażliwego Wesa (Alfie Enoch), ambitną Afroamerykankę Michaelę (Aja Naomi King), rozwiązłego, białego geja Connora (Jack Falahee), niezwykle twardą i skuteczną dziewczynę latynoskiego pochodzenia, Laurel (Karla Souza) i rozpieszczonego, pogubionego białego dzieciaka, Ashera (Matt McGorry). Już to krótkie wyliczenie wystarcza, żeby zauważyć, że ekipa scenarzystów z ShondaLand zadbała o różnorodność. I choć kwestie rasowe są niezwykle istotne dla dynamiki i przebiegu akcji serialu, który opowiada w końcu przede wszystkim o czarnej, charyzmatycznej pani prawnik, to jednak w centrum uwagi widzów postawiona jest wciągająca sensacyjna intryga, ukazywana w serii flashbacków i reminiscencji z przeszłości. W debiutanckim sezonie już w pierwszym odcinku ginie mąż Annalise, a jego ciało zostaje porzucone przez piątkę wspomnianych studentów w pobliskim lesie. Z kolei w emitowanym właśnie drugim sezonie w pierwszej scenie oglądamy postrzeloną i dogorywającą w rezydencji swoich bogatych klientów samą Annalise Keating. Każdy odcinek serii skonstruowany jest więc w taki sposób, że odkrywa przed widzami coraz więcej i więcej zdarzeń, które swoje ujście i kulminacje znalazły we wspomnianych tragicznych incydentach. Po drodze oferując odważne sceny gejowskiego i heteroseksualnego seksu, wypływające na światło dzienne mroczne sekrety z przeszłości, perturbacje i przetasowania oraz gwałtowne i zaskakujące zwroty akcji. „Sposób na morderstwo” ogląda się z zapartym tchem.

„Sposób na morderstwo”


Choć i tu można się przyczepić. Na przykład do tego, że serial momentami, podobnie jak „Skandal”, wpada w melodramatyczne mielizy. Albo do tego, że Annalise Keating reprodukuje stereotyp silnej, niezłomnej czarnej kobiety (tzw. topos „strong, independent black woman”), która sama poradzi sobie ze wszystkimi przeciwnościami. Próżno jednak szukać w amerykańskiej telewizji równie skomplikowanej i interesującej Afroamerykanki oraz przedstawicieli kilku innych mniejszości.

Do obu omówionych produkcji ShondaLand pasuje termin ukuty przez Roxane Gay – afroamerykańską krytyczkę kultury, publikującą choćby na łamach „New York Timesa” – „zła feministka” („bad feminist”). W zbiorze swoich esejów – analiz filmów, seriali czy powieści, problematyzujących gender, rasę, klasę i seksualność – Gay wychodzi od stwierdzenia, że z dumą określa się jako „zła feministka”, przyznając sobie tym samym prawo do pomyłek, błądzenia i niezgadzania się z naczelnymi postulatami mainstreamowych wersji feminizmu. Jednak w centrum jej zainteresowania zawsze leży kwestia kobiecej tożsamości. Podobnie jest zarówno w przypadku niedoskonałych, pakujących się w kolejne tarapaty, ale mimo wszystko walczących o swoją niezależność czarnych bohaterek „Skandalu” i „Sposobu na morderstwo”, jak i Shondy Rhimes, produkującej oba seriale. Być może faktycznie te serie powielają pewne stereotypy rasowe i kulturowe na temat afroamerykańckich kobiet, być może lansowana przez nie polityka momentami ociera się o neoliberalizm, być może ich estetyka nazbyt sprzyja masowym gustom. Jedno jednak jest pewne – lepsze pogubione i niedoskonałe, a przez to głęboko ludzkie „złe feministki”, niż żadne.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.