2020: Rezerwat
Puszcza Białowieska, sierpień 2017 / fot. Greenpeace, CC BY-ND 2.0

10 minut czytania

/ Ziemia

2020: Rezerwat

Adam Robiński

Państwo polskie coraz częściej tylko udaje, że chroni przyrodę. Na szczęście ktoś inny wypełnia tę lukę. To już nie jest spontaniczny zryw obrońców doliny Rospudy, tylko oddolny, pokoleniowy ruch

Jeszcze 3 minuty czytania

Niecałe tysiąc dwieście – raptem tyle osób potrzeba, by założyć w Polsce rezerwat przyrody. Nieduży, pięcioipółhektarowy, ale przede wszystkim taki, w którym nie prowadzi się żadnej gospodarki leśnej ani łowieckiej. Pomysłodawcy mówią o nim po prostu „wolny las”. Wolny nie tylko od ludzi, bo również dla ludzi. Ale tylko dla tych, którzy uszanują panujące w nim reguły. A może raczej jedną regułę: że są tam jedynie gośćmi.

Wolny las powstanie, bo jego pomysłodawcom – Karolinie i Mieszkowi Stanisławskim (ona jest fizjoterapeutką i instruktorką jogi, on ratownikiem Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego i fotografem; razem prowadzą leśne warsztaty edukacyjne) – udało się w parę tygodni zebrać w internecie ponad 150 tys. zł, za które kupią od prywatnego właściciela ziemię nieopodal wsi Myscowa w Beskidzie Niskim, w otulinie Magurskiego Parku Narodowego. Na wspomnianych pięciu i pół hektarach rosną dwa tysiące drzew. Wyszło więc mniej więcej 70 zł za drzewo.

To nie jest nowa idea – kupić prywatną ziemię, by otoczyć ją bezinteresowną ochroną. Od 2011 roku na 100 hektarach mokradeł pod Gubinem w województwie lubuskim istnieje pierwszy w Polsce rezerwat położony w całości na prywatnej ziemi. Również z inicjatywy prywatnych właścicieli – spadkobierców dawnych posiadaczy – powołano Rezerwat Stawy Gnojna im. Rodziny Bieleckich niedaleko mazowieckiego Mszczonowa. Latem ubiegłego roku Fundacja Dziko prowadziła zbiórkę pieniędzy na zakup terenów nad Bugiem na Podlasiu w celu ustanowienia tam rygorów ochronnych. Ale chyba najgłośniejszym piewcą idei „zrób to sam” był Amerykanin Douglas Tompkins, założyciel marek odzieżowych The North Face i Esprit, który w latach 90., pozbywszy się udziałów w tych firmach, zaczął obsesyjnie wykupywać ziemię na południu Chile i Argentyny. Setki tysięcy patagońskich hektarów, które planował potem przekazać bezpłatnie rządom obu krajów. Pod jednym tylko warunkiem – utworzenia na wspomnianych terenach parków narodowych. Początkowo patrzono na niego podejrzliwie – jeśli Amerykanin kupuje jakąś ziemię, to pewnie po to, by wydobywać z niej surowce lub butelkować wodę z potoków. A jednak robił to, co zapowiadał. I choć w 2015 roku zmarł na skutek hipotermii po wypadnięciu z kajaka, pałeczkę przejęła wdowa po nim. Dzięki Tompkinsom powstało już – lub wkrótce powstanie – trzynaście parków narodowych. To już nie są setki czy tysiące hektarów, ale miliony.

Stanisławscy też mogliby przekazać wspomnianą działkę w Myscowej na poczet Magurskiego Parku Narodowego, powiększając tym samym nieznacznie jego granice. Wystarczy jednak szybka prasówka podkarpackich gazet z ostatniego półrocza, by zrozumieć, dlaczego tego nie zrobią. Czerwiec 2019: starosta jasielski na dobre bierze się za remont drogi powiatowej przecinającej serce Parku, w tym tętniącą czworonożnym życiem dolinę po wsi Ciechania, choć równoległa do niej droga wojewódzka ma się doskonale. Wrzesień: dyrektorem Parku zostaje Norbert Kieć, przedsiębiorca bez wykształcenia przyrodniczego, za to aktywny myśliwy, który już wcześniej strzelał do parkowej zwierzyny w ramach tzw. redukcji. Grudzień: Kieć zleca wycinkę kilkudziesięciu parkowych drzew rosnących przy wspomnianej drodze. Oficjalnie dlatego, że zagrażały turystom, choć przeprowadzone kilka tygodni wcześniej badanie dendrologiczne wykazało, że większość z nich jest zdrowa. Rok 2020 może przynieść lasom wokół Krempnej huk sztucerów – o ile dyrektor przywróci wpisane do zadań ochronnych parku odstrzały redukcyjne jeleni (zawiesił je jego poprzednik).

Przypadek Magurskiego Parku Narodowego jest skrajny. W parkach narodowych wciąż pracują – za wyjątkowo marne pieniądze – przyrodnicy, pasjonaci, znawcy przyrody. A jednak z roku na rok coraz trudniej oprzeć się wrażeniu, że państwo polskie jako podmiot odpowiedzialny za ochronę rodzimej przyrody stało się bytem wyłącznie teoretycznym. Że starannie budowane od lat 90. ubiegłego wieku mechanizmy po prostu się zacięły. Przyroda, natura, środowisko – to w oczach systemu parę bezwartościowych rzeczowników, które trudno skwantyfikować. Wpisać w odpowiednią rubrykę Excela, by pochwalić się tym przełożonemu. Przerobić na monety. Przez to staje się dla władzy po prostu nieistotna, a coś, co jest zapisanym w konstytucji obowiązkiem państwa – zapewnienie bezpieczeństwa ekologicznego współczesnemu i przyszłym pokoleniom – pada ofiarą wyrachowanej polityki.

Park narodowy i rezerwat to dwie najwyższe formy ochrony całych ekosystemów, które chronią nie tyle konkretne miejsce, ile zachodzące weń procesy. To żaden dogmat, być może istnieją na to lepsze sposoby. Sęk w tym, że do tej pory ich nie wymyśliliśmy. To właśnie dlatego powinniśmy masowo ustanawiać nowe parki, a na te, które już mamy, chuchać i dmuchać. Dziś jednak park narodowy przegrywa z sołtysem. W świetle obowiązującego prawa do powołania nowego lub powiększenia już istniejącego wymagana jest zgoda każdego samorządu na każdym szczeblu, w obrębie których park miałby się znajdować. W efekcie od 2001 roku nie utworzono ani jednego, mimo iż w kolejce są co najmniej trzy. Białowieski PN to wciąż tylko ogryzek na tle całej puszczy, a Bieszczadzki PN przecięty jest na pół zwykłym lasem gospodarczym Nadleśnictwa Stuposiany, w którym się poluje i wycina naprawdę stare drzewa. Ochrona przyrody przegrywa w obu tych przypadkach z doraźnymi interesami, przy czym wcale nie chodzi o gospodarkę czy budżet państwa. Trzy białowieskie nadleśnictwa i Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Krośnie jako jedyne w Polsce nie posiadają certyfikatu FSC przyznawanego za działalność po pierwsze opłacalną ekonomicznie, a po drugie taką, która nastawiona jest na długotrwałą ochronę naturalnych ekosystemów.

2020

Wyzerowanie licznika w kalendarzu skłania do podsumowań, ale też do myślenia o tym, co nadchodzi. Poprosiliśmy naszych autorów, żeby wskazali jedno zjawisko z minionej dekady – niepozorne, marginalne, osobne – które może zapowiadać, jak będzie wyglądała kultura i nasze życie w rozpoczynających się latach dwudziestych. Czy udało nam się trafić, sprawdzimy za kolejne dziesięć lat.

Parki narodowe zajmują raptem jeden procent powierzchni Polski, co i tak zaciemnia obraz rzeczywistego stanu rzeczy. W praktyce jedynie kilkanaście lub kilkadziesiąt procent ich terenu objęte jest ochroną bierną, a więc pozbawioną ingerencji człowieka. Reszta to obszary ochrony czynnej i rekreacji, gdzie przyroda wcale nie znajduje się na pierwszym miejscu. Co więcej, tylko cztery parki narodowe (Białowieski, Roztoczański, Pieniński oraz Bory Tucholskie) mają wieloletnie plany ochronne, a więc siłę sprawczą i możliwość samoobrony. Wszystkie pozostałe zależą od autografów ministrów środowiska, którzy podpisując krótkotrwałe zadania ochronne, uprzednio kupczą nimi i targują się o władzę. Tym bardziej że – to chyba najbardziej wymowna ilustracja naszego podejścia do spraw ekologii – owi ministrowie (znamienne, że resort od 1999 roku ma w nazwie tylko środowisko, a nie jego ochronę) to w ostatnich rządach wyłącznie ekonomiści i prawnicy, a Jan Szyszko był w tym gronie wyjątkiem. Jakim, przypominać nie trzeba.

W efekcie państwo coraz częściej wcale nie chroni przyrody, tylko udaje. Dokumenty, stanowiska, instytucje i mechanizmy kontrolne często nijak nie przekładają się na realne działania. Jeśli polityk chce wyasfaltować drogę, która przecina ostoję wilków, po prostu to robi. Jeśli planuje przekopać mierzeję, lecz na drodze staje urzędnik pilnujący przepisów środowiskowych, zmienia się urzędnika, a nie plan. Dyrektor parku narodowego jest tylko politycznym nominatem, który na każde wezwanie ministra pielgrzymuje na spowiedź do Warszawy.

Trudno się więc dziwić, że w tej sytuacji coraz bardziej świadome ekologicznie społeczeństwo bierze sprawy w swoje ręce. To już nie jest spontaniczny zryw obrońców doliny Rospudy, tylko oddolny, pokoleniowy ruch obywateli zastępujących organy państwa w ich obowiązkach. Czasem wykorzystując ciągle jeszcze kiełkujące nad Wisłą obywatelskie nieposłuszeństwo (jak Obóz dla Puszczy broniący puszczańskich starodrzewów przed wycinką do czasu prawomocnego wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej), czasem pełniąc funkcje kontrolne wobec państwowych firm, gdy takiej kontroli nie zapewniają instytucje (jak Inicjatywa Dzikie Karpaty czy Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze, których przedstawiciele dokumentują i recenzują działania Lasów Państwowych w Karpatach Wschodnich). Innym razem samodzielnie ustanawiając rezerwaty lub po prostu wychodząc na ulicę.

Ostatnia dekada przyniosła nam bowiem przekonanie, że prawo do natury jest tak samo istotne jak uczciwe zatrudnienie, godna płaca czy darmowa służba zdrowia. I że walka o to prawo może toczyć się na ulicy. Młodzieżowe strajki klimatyczne i Extinction Rebellion są zjawiskami globalnymi. Nad Wisłą ich działania wciąż bardziej przypominają barwne happeningi niż realną rebelię, ale jedne i drugie obliczone są na stopniowe zdobywanie poparcia społeczeństwa. Gdy obserwuje się doniesienia z Londynu, Berlina czy Amsterdamu, wydaje się, że mieszkańcy Warszawy, Krakowa, Wrocławia i paru innych polskich miast wkrótce będą musieli nauczyć się żyć w środowisku o wiele mniej przewidywalnym niż dotychczas. A politycy zrozumieć, że ta zaangażowana, wkurzona młodzież za kilka lat pójdzie do urn. I raczej po drodze nie zapomni, na czym jej przede wszystkim zależy.

„Musicie zrozumieć, że my nie jesteśmy bandą zrozpaczonych nastolatków, którzy Reytanem kładą się na drogę przed czołgami. Nasze działania mogą wydawać się chaotyczne, ale wszyscy ludzie zaangażowani w rebelię doskonale wiedzą, co robią” – mówiła mi kilka miesięcy temu Jadwiga Klata, maturzystka z Extinction Rebellion Polska na okoliczność wywiadu prasowego.

Szczerze mówiąc, łatwiej uwierzyć w jej słowa niż w kolejną deklarację premiera, ministra czy dyrektora państwowej spółki leśnej.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).