Tu ziemia
„Polot”, reż. Michał Wnuk, mat. prasowe

6 minut czytania

/ Film

Tu ziemia

Barbara Kosecka

Trudno powstrzymać się od złośliwości, że „Polot” przypomina jeden ze skonstruowanych przez Karola prototypów: najpierw nie może wystartować, potem odrywa się od ziemi i wzbudza nadzieje, by w końcu, powolnym, acz nieuniknionym suwem w dół osiąść w scenariuszowych mieliznach

Jeszcze 2 minuty czytania

25-letni Karol (Maciej Musiałowski) nie ukończył politechniki, ale chce zbudować statek powietrzny. Dlaczego? Jego ojciec Jerzy, utalentowany, ale kozakujący pilot, zginął bezsensownie podczas instruktażowego lotu, zostawiając po sobie długi, wynajęty hangar i plany skonstruowania sterowca z czasz spadochronowych. Zmęczona górnolotnymi planami męża bezrobotna Magda (Iza Kuna) nie chce już więcej słyszeć o podniebnych projektach – lecz przecież z czegoś trzeba żyć, a syn Karol bez wątpienia wykazuje inżynierską smykałkę. W dodatku przyjaciel Karola, Mariusz (Tomasz Włosok), może załatwić budulec bardziej obiecujący niż podarte spadochrony, a mianowicie piankę poliuretanową – Mariusz wżenił się właśnie w rodzinę lokalnego producenta poliuretanu, z czego koledzy trochę pokpiwają, a trochę mu jednak zazdroszczą. Trzeci z przyjaciół, Dionizy (Eryk Kulm), niemający pianki ani hangaru, będzie mógł w spółce zostać handlowcem. Najważniejsze przecież, jak twierdzi Karol, to żeby „zrobić coś razem”. Z drugiej, a nawet z trzeciej strony, bohater ma porachunki z pewnym rekinem biznesu (Andrzej Konopka) i planuje wykorzystać nadzianego przemysłowca do projektu, którego rokowania są wielce niepewne… Acha, jest jeszcze podnosząca poprzeczkę, wykształcona i piękna Justyna (Pola Błasik), której z obiektywnych przyczyn nie będzie się dało zaimponować lataniem. W takim razie może dobrze byłoby przynajmniej skonstruować coś, co lata?

Dlaczego tak naprawdę Karol buduje swój sterowiec i co mu dodaje skrzydeł – tego nie wiemy. Po nieco bombastycznym, niemającym kontynuacji prologu z konkursem overclockingu (drodzy humaniści – to coś jak z wciskaniem gazu do dechy, tylko w komputerach), pojawia się w filmie scena ćwiczeniowego lotu ojca i syna. Dlaczego jedyny w scenariuszu „Polotu” epizod z udziałem Jerzego nie mówi nam kompletnie nic o ojcowsko-synowskich relacjach bohaterów? Przecież śmierć ojca ma w historii młodego mężczyzny odegrać rolę inicjującą, nie tylko dlatego, że zmusi rodzinę do szukania środków do życia. Czy Karol był z ojcem w konflikcie? Czy teraz, po jego śmierci, chce coś jemu i sobie udowodnić? A może, przeciwnie, poczuł się uwolniony, gdyż tak naprawdę nie podziela pasji Jerzego? Dlaczego ojciec nie dał Karolowi licencji pilota – czy rzeczywiście za „brak polotu”? I dlaczego syn tak nerwowo reaguje na matczyne porównania do ojca? Na te pytania nie ma w debiutanckim filmie Michała Wnuka jasnych odpowiedzi, jeśli zaś są, to ukryte w fałdach scenariusza. A przecież pomogłyby lepiej zrozumieć determinację bohatera, nie mówiąc już o nawigowaniu pomiędzy jego nie zawsze konsekwentnymi decyzjami.

Temat pokonywania grawitacji zawsze uwodził w kinie i nie inaczej jest w „Polocie”, sfilmowanym w łagodnych krajobrazach Beskidu Śląskiego. Aktorzy, zwłaszcza obsadzony w głównej roli Musiałowski – po „Hejterze” i „Kodzie genetycznym” słusznie rozchwytywany przez polskich filmowców – sprawiają, że czasem naprawdę chciałoby się „odlecieć” z bohaterami. W postaci Musiałowskiego jest determinacja i energia, które przez pewien czas przesłaniają niejasne motywy bohaterów. Scenariusz, owszem, podąża za dramaturgicznymi wymogami opowieści, na przykład każąc przyjacielskiemu trójkątowi ewoluować pod wpływem relacji z demonicznym przemysłowcem (na szczęście przedstawionym z pewną dozą dystansu) – nie podąża jednak za bohaterami. Na Mariusza i Dionizego w 90-„Polot”, reż. Michał Wnuk„Polot”, reż. Michał Wnuk. Polska 2020, w kinach od 23 października 2020minutowym filmie zabrakło miejsca: poza sceną radosnej popijawy pod narciarskim wyciągiem nie wiadomo, co by właściwie miało dowodzić dozgonnej przyjaźni młodych mężczyzn, dlatego ich późniejsze konflikty i rozstania zamiast zaboleć, boleśnie trącą papierem. Z podobnego biegu na skróty wynikają uproszczenia w wątkach kobiecych: matkę nieoczekiwanie obdarzono rysem awanturniczym, pozwalając jej przy tym zniknąć z filmu, Justynę zaś – mniej nieoczekiwanie, za to rozczarowująco – melodramatycznym. Trudno powstrzymać się od złośliwości, że „Polot” przypomina jeden ze skonstruowanych przez Karola prototypów: najpierw nie może wystartować, potem odrywa się od ziemi i wzbudza nadzieje, by w końcu, powolnym, acz nieuniknionym suwem w dół osiąść w scenariuszowych mieliznach.

Mam wrażenie, że film Wnuka mógł znacznie szerzej rozpostrzeć skrzydła. Może wówczas w tym debiucie o wchodzeniu w dorosłość i szukaniu swojego „być” i swojego „mieć” mocniej wybrzmiałby ukryty tutaj – tak sądzę – temat konfrontacji młodych ludzi z narodowymi i pokoleniowymi mitami. Nie tak dawno przez ekrany naszych kin przelatywały z dumnym warkotem spitfire’y Dywizjonu 303, którego buńczuczni piloci oczywiście nie mieli w zwyczaju słuchać rozsądnych rozkazów nudnych Anglików, jak zwykle porywając się „z szabelką na czołgi”. Czy rzeczywiście mit niepomnego na przestrogi, kierującego się sercem zamiast rozumem bohatera trwa niezłomnie w młodym pokoleniu? Niewykluczone, że Karol wcale nie chce wznosić się ponad ziemię, że prawdziwą ością niezgody z ojcem – jak się okaże, wyrzuconym z Wojskowych Sił Powietrznych za kradzież helu do własnych projektów – było tegoż marzycielstwo, chojrakowanie i brak kontaktu z rzeczywistością. Finalne obrazy „Polotu” sugerują przecież, że zostając na ziemi, można czasami osiągnąć znacznie więcej, odlecieć o wiele dalej. Jestem za, ale czy o to właśnie chodziło Karolowi, który nie latał?