Człowiek i frajerzy
fot. archiwum zespołu Apteka

16 minut czytania

/ Muzyka

Człowiek i frajerzy

Bartosz Chmielewski

W okresie transformacji ustrojowej gdyński zespół Apteka stał się uosobieniem wolności i nowego stylu życia opartego o imprezy i narkotyki. Dziś jego lider Jędrzej Kodymowski patrzy na świat z prawicowych pozycji. Przemianie tej przygląda się w książce „Psychodeliczni kowboje” Tomasz Lada

Jeszcze 4 minuty czytania

Co się stało z Kodymem? To pytanie w ostatnich latach zadawało sobie wielu fanów trójmiejskiej Apteki. Kiedyś wielki rock’n’rollowy chuligan, demoniczny trefniś, psychodeliczny kowboj i balangowicz prowokator. Dziś bard na patriotycznym wieczorze Jana Pietrzaka, kojarzony z ultrakonserwatywną partią. Gdy radiowa Trójka cenzuruje artystów i papierami rzucają kolejni dziennikarze, Kodym staje się jedną z twarzy tej rozgłośni. Lider Apteki jako bodaj jedyne głośne nazwisko z alternatywnego światka muzycznego bez mrugnięcia okiem uczestniczy w kulturalnych przedsięwzięciach obozu „dobrej zmiany”. W tym samym czasie karierę w rządowych mediach robi jego córka Ksenia. Czy Kodym cynicznie wykorzystuje krótką ławkę artystów współpracujących z PiS, czy jego poglądy są po prostu zbieżne z partią Jarosława Kaczyńskiego?

Sporo światła na życiowe wybory Jędrzeja Kodymowskiego rzuca książka Tomasza Lady „Psychodeliczni kowboje. Kawałki o zespole przeklętym”. Kiedyś byłaby to prawdopodobnie jedna z najbardziej wyczekiwanych muzycznych publikacji. W końcu Apteka należy do kapel, których historię doskonale opisuje hasło sex, drugs and rock’n’roll. Tymczasem, gdy wydawnictwo In Rock opublikowało w mediach społecznościowych datę premiery książki, pod postem posypały się negatywne komentarze. „Kiedyś na nich plułeś, a dziś im służysz, jak łatwo jest się sprzedać, jak łatwo jest się skurwić” – wymierzył w Kodyma tekst jego piosenki jeden z internautów. Tych, którzy się obawiają, że Lada napisał czołobitny hołd dla frontmana Apteki na zamówienie Ministerstwa Kultury, od razu uspokajam. To historia opowiedziana z różnych punktów widzenia, przez osoby, które były w samym sercu wydarzeń. Postać Kodyma pokazana została wielowymiarowo. Złożoność głównego bohatera i próba oddzielenia „gęby” od prawdziwego oblicza jest jednym z głównych motorów napędowych tej biografii.

Tomasz Lada, Apteka. Psychodeliczni kowboje. Kawałki o zespole przeklętyn, InRock 2020, 448 stron, w księgarniach od października 2020Tomasz Lada, „Apteka. Psychodeliczni kowboje. Kawałki o zespole przeklętym”.
In Rock 2020, 448 stron, w księgarniach od października 2020
Wielkim jej walorem jest bogata paleta głosów osób odpowiedzialnych za kreowanie muzycznego świata Trójmiasta i Warszawy przełomu lat 80. i 90. Polska popkultura z czasów transformacji ustrojowej w ostatnich kilkunastu miesiącach ma dobrą passę. Ukazuje się coraz więcej opowieści i analiz, które usiłują uchwycić ducha tamtego dziwnego okresu. Na głównego kronikarza kontrkultury tej epoki wyrasta Rafał Księżyk, który po serii wywiadów rzek z czołowymi postaciami polskiej alternatywy (Brylewski, Muniek, Świetlicki, Tymański) wydał właśnie książkę „Dzika rzecz. Polska muzyka i transformacja 1989-1993”. W kinach widzowie mogą oglądać dokument o fundamentalnym dla sceny hiphopowej zespole Molesta Ewenement czy film o legendarnym warszawskim klubie Fugazi. Na kanale YouTube w cyklu „Jak było” Ula Kaczyńska i Novika przybliżają historię sceny muzyki elektronicznej lat 90., zaś niedługo światło dzienne powinna ujrzeć książka „30 lat polskiego techno”, na której wydanie zrzucili się czytelnicy. Tomasz Lada swoją publikacją przybliża kulisy funkcjonowania zespołu, który w wyjątkowy sposób oddaje ducha wolności i chaosu, jakie nastały w kraju po roku 1989.

Założona w 1983 roku Apteka od początku wyróżniała się wśród nadwiślańskich szarpidrutów. W czasach, gdy wiele zespołów próbowało dostać się na festiwal w Jarocinie, grając zaangażowanego punk rocka, reggae i nową falę, Apteka żeniła ciężkie riffy z narkotycznym transem i stawiała na zabawę. Bliżej jej było do rave’owych zespołów z Wysp, jak Happy Mondays czy Primal Scream, niż do tego, co działo się w Warszawie i Krakowie. Znakiem rozpoznawczym kapeli stała się inspirowana Hendrixem spogłosowana gitara Kodyma, modulowana efektem wah-wah, sprzężona z mocnym, acz tanecznym bębnieniem Macieja Wanata. Było to brzmienie stworzone dla tych, którzy przy pomocy psychodelików poszukiwali nowych przestrzeni. Utwory takie jak „Synteza” (hołd dla grzybków), „Lucky Sniff” (fascynacja speedem) czy później „Psychodeliczny kowboj” (marzenia o pejotlu) stały się hymnami użytkowników nowych narkotyków, które rozlały się po Polsce wraz z całą zachodnią kulturą.

Lada w swojej książce próbuje ustawić Aptekę w roli zapomnianych innowatorów. W końcu, jak zauważa, pierwszy album, „Big Noise”, został zarejestrowany w składzie na gitarę i perkusję na długo przed The White Stripes, a w utworze „Synteza” można dopatrywać się początków trip hopu. Na trzech pierwszych krążkach Apteki czuć ducha improwizacji i dobrej zabawy, tak jakby zespół nie ograniczał się założeniami i dawał się ponieść chwili. Rafał Księżyk w „Dzikiej rzeczy” określił album „Urojonecałemiasta” wydany w 1993 roku mianem najwybitniejszej płyty polskiego rocka czasów transformacji. Wcześniejszy album Apteki, „Narkotyki”, zdobył tytuł płyty roku 1992 w podsumowaniu „Gazety Wyborczej”.


W „Psychodelicznych kowbojach” wiele razy pada pytanie o fenomen zespołów z Trójmiasta, które w latach 80. grały inaczej niż reszta kraju. Obrandowane przez lokalnego promotora Waldemara Rudzieckiego jako Gdyńska/Gdańska Scena Alternatywna, zaczęły budzić zaciekawienie w dalekiej Warszawie. Wielu z jej reprezentantów nie doczekało się nigdy longplaya. Pamiątką po tamtych czasach są dziś dwie składanki z roku 1988, „Gdynia” i „Fala II”, na których po raz pierwszy szerokiej publiczności pokazały się takie zespoły jak Bielizna, Po Prostu, Pancerne Rowery, Bóm Wakacje w Rzymie i właśnie Apteka. Uczestnicy tych wydarzeń wspominają, że wbrew pozorom trójmiejskie środowisko muzyczne nie było specjalnie liczne, a wielość zespołów wynikała z aktywności towarzystwa zbratanego wokół klubu Rock Cafe Buda, które na imprezach łączyło się w nowych konfiguracjach. Sam Kodym oprócz Apteki grał np. w Pancernych Rowerach. Przypomina to nieco strukturę gorzowskiej sceny alternatywnej, która wykiełkowała w podobny sposób wokół klubu Magnat i niemal w każdej kapeli można było znaleźć kogoś z zespołu Kawałek Kulki. To plus niedrogie studio nagraniowe brzmi jak przepis na rozkręcenie lokalnej sceny.

Maciej Cieślak z sopockiej Ścianki powiedział mi kiedyś, że zdecydowanie przeceniany jest wpływ marynarzy i przywożonych przez nich płyt na kreatywność trójmiejskiego środowiska. On transcendencji muzyki z Wybrzeża upatrywał w metafizyce morza, którego obecność oddziałuje na podświadomość mieszkańców, ale też w mniejszej życiowej spinie na karierę i sukces niż w Warszawie. Argument o trójmiejskim luzie pojawia się w wypowiedziach wielu rozmówców Tomasza Lady. Inne tropy to otwarty kupiecki klimat portowych miast i łatwy dostęp do narkotyków sprzedawanych początkowo bez pośredników. Hanzeatycki dryg do interesów okazał się jednym z talentów Kodyma. Muzyk nie dość, że potrafił sprzedać płytę „Big Noise” kilku wydawcom, to z powodzeniem prowadził też delikatesy i ogarniał handlowe sprawy przy okazji tras koncertowych.

W przypadku wielu trójmiejskich zespołów, zwłaszcza Bielizny i Apteki, nowym doświadczeniem dla słuchaczy były też teksty. Operujące abstrakcją i absurdem, z jednej strony zabawne, z drugiej celnie komentujące rzeczywistość. Kodym miał słuch do tego, czym mówiła ulica. Aptekarze odrzucili polityczne zaangażowanie i romantyczną poetykę, tworząc własny slang czerpiący z kultury gitów, kiboli, dilerów, imprezowiczów. W piosence „Wiesz, rozumiesz” doskonale uchwycił bełkotliwość rozmów nowych szemranych biznesmenów. Z kolei Apteką zaczęli mówić fajni wyluzowani ludzie z bajerą i ciętą ripostą. Znajomość tekstów takich piosenek jak „Choroba” czy „Jezuuu…” pozwalała się zbliżyć do bystrych zawodników nieprzejmujących się regułami dla mas. Liryki Kodyma miały chwytliwość haseł reklamowych, czego doskonałym przykładem jest opis imprezy w piosence „Chłopaki i dziewczyny”. Mimo wielości wersów zapamiętywało się go bez problemu, tak jak późniejszy „Scyzoryk” Liroya czy „12 groszy” Kazika.

W moim rodzinnym Mińsku Mazowieckim pozycja gdynian była na tyle mocna, że mieliśmy aż dwie kapele pozostające pod ich silnym wpływem. Jedną z nich było Gurtwert Hurtkin z wokalistą Czajnikiem, który z głosu i imidżu nawet przypominał Kodyma, drugą Drugs & Drive. Póki istniały w Mińsku kluby muzyczne, Kodym mógł liczyć tam na wyprzedaną salę i potężny chór rockowych weteranów, śpiewający z nim wszystkie piosenki od początku do końca. Świąteczną atmosferę jednego z mińskich występów popsuli kiedyś ochraniający koncert dresiarze. Nie spodobało im się pogo i zaczęli bić publikę przy użyciu kastetów i teleskopowych pałek. Kodym zszedł wtedy ze sceny i czekał na rozwój wypadków, co część towarzystwa uznała za przejaw słabości i brak lojalności wobec fanów. Z drugiej strony wydarzenie to wpisywało się w legendę zespołu działającego na styku alternatywy i przestępczego półświatka. Jedną ze smaczniejszych anegdot, które pojawiają w biografii Apteki, jest historia Kodymowej gitary Gibson ES-335, która ponoć została skradziona występującej w Sopocie kapeli Slade, a którą miał odkupić od gangsterów z grupy Wolfa, a potem prawie sprzedać Chuckowi Berry’emu. Wiele miejsca poświęcone jest też słynnej imprezie w podwarszawskiej Radości u bogatego producenta wędlin, która odbyła się po warszawskim koncercie Iggy’ego Popa. Grały na niej Apteka i Illusion, a wśród gości byli obecni muzycy Popa, którzy przerażeni panującym w willi gangsterskim klimatem nie odmówili gospodarzowi zjedzenia rolady boczkowej, mimo że byli weganami.

Różne wersje wydarzeń w „Psychodelicznych kowbojach” poznajemy z rozmów przeprowadzonych przez Ladę z uczestnikami Aptecznego szlaku. Wywiady uzupełniają okołomuzyczne scenki rodzajowe z życia autora oraz kulisy powstawania tej publikacji, pokazujące, jak trudno było namówić różne osoby na kombatanckie opowieści. Trochę szkoda, że Lada nie zdecydował się pójść drogą, jaką wybrali Legs McNeil w książce o punku („Please kill me. Punkowa historia punka”) czy Mark Yarm w książce o scenie Seattle. Bezpośrednie zestawienie ze sobą wypowiedzi bohaterów i ograniczenie odautorskiego komentarza do niezbędnego minimum sprawiłoby, że publikacja zyskałaby na treściwości i dynamice. Namiastkę tej formuły dostajemy w „Dzikiej rzeczy”. Ilość informacji, które Księżyk zawarł o Aptece na kilkunastu stronach, u Lady rozciąga się na kilkadziesiąt.

W „Psychodelicznych kowbojach” w pakiecie z główną historią dostajemy obszerną dawkę wiedzy na temat samego autora i jego spojrzenia na świat. Tomasz Lada jawi się tu jako podstarzały i nieco zgorzkniały rockman erotoman. Każdy ze swoich wywiadów poprzedza opisem knajpy, w której będzie toczyć się rozmowa. Nie szczędzi złośliwych komentarzy pod adresem klienteli. Lada nie przepada za hipsterami, korpoludkami, znudzoną obsługą, właściwie to za nikim, oprócz pięknych, gotowych na flirt kobiet. Mała próbka: „Kelnerki znają swoje atuty. Liczyłem na czarnowłosą w czerwonym topie, ale obsłużył mnie wyżelowany brodacz w szarym T-shircie, dżinsowych szortach i newbalance’ach. Trudno”. Każdy z jego rozmówców zostaje zrecenzowany pod kątem ubrania, fryzury i stylu bycia.

Historia Apteki spowalnia też na skutek powtarzających się pytań i odpowiedzi. Wałkowana do znudzenia jest np. kwestia Macieja Wanata, legendarnego perkusisty ze złotego okresu Apteki, który zginął w wypadku samochodowym w przededniu wielkiej trasy promującej album „Urojonecałemiasta”. Samego Ladę w pewnym momencie irytuje już powtarzana na okrągło formułka o wspaniałości Wanata. Tragicznie zmarły muzyk wyrasta na głównego bohatera pierwszej części biografii. Jego przyjaźń z Jędrzejem Kodymowskim nakręcała energię pierwszych trzech płyt, które uchodzą za najlepsze w dyskografii zespołu. Wanat miał być tą jasną siłą, która równoważyła demoniczność frontmana. Kolejne składy Apteki układały się już trochę na zasadzie Kodym i reszta. Z wieloma muzykami Kodymowski rozstaje się w burzliwych okolicznościach. Wypowiedzi do książki początkowo odmawia Olaf Deriglasoff, basista współodpowiedzialny za płytę „Menda”, ostatnią w pełni udaną produkcję Apteki. Jaszczur i Puzon, późniejsza sekcja rytmiczna z Wrocławia, odchodzą z zespołu, gdy dowiadują, że kwota za koncert jest większa o tysiąc niż ta, o której powiedział im lider.

Kodym i Wanat, fot.Kodym i Maciej Wanat, fot. Kinga Wanat


Kodym w wielu sytuacjach wydaje się dzielić świat według gitowskiej zasady – na ludzi i frajerów. Symboliczna jest anegdota, gdy mówi swojej córce, by nie zwracała uwagi na światła na przejściu dla pieszych, tylko patrzyła, czy nie jedzie samochód. Kiwa facetów z branży muzycznej, zakładając, że ci też mają taki zamiar wobec niego. Gdy jeden z wydawców wykłada mniej pieniędzy na płytę, niż wcześniej deklarował, Kodym, jak sam wspomina w książce, sprzedaje mu pustą taśmę matkę z nieistniejącą płytą „Panaceum”, a następnie oskarża biznesmena o skasowanie jedynego nośnika z nowym materiałem. Bujać to my, ale nie nas. Osoby, które miały okazję współpracować z Kodymem mówią, że bywa on demonem, który karmi się ludzkimi słabościami i nie przejmuje się umowami. Ale wspominają też sytuacje, w których oddaje kurtkę menelowi czy kupuje obiad głodnemu dziecku.

Nikt nie odmawia mu czaru i inteligencji i nikt też za bardzo nie wierzy w oskarżenia o faszystowskie poglądy lidera Apteki. Jedni mówią, że to jeszcze jedna zgrywa Kodyma. Jego przyjaciółka wskazuje na wpływy prawicowej partnerki i na piosenki z płyty „Menda” jako najbliższe poglądom muzyka. Pojawia się też wątek zmian w mózgu, które zachodzą pod wpływem wieloletniego zażywania kokainy oraz zbyt dużego utożsamienia się Kodyma z przestępczym światkiem. On sam zbywa oskarżenia o swe prawicowe wzmożenie, twierdząc, że to kwestia jego poczucia humoru, które po prostu nie mieści się w ramach politycznej poprawności. Jako swojego duchowego przewodnika wskazuje Witkacego i napomyka o patriotycznej przeszłości ojca, który nigdy za walkę na rzecz wolnej Polski nie został uhonorowany. Z tej gęstwiny danych każdy sam musi wyłowić, co jest Jędrzejem Kodymowskim, a co sceniczną kreacją – Kodymem. Według mnie najmocniejszy zarzut, który pada pod adresem szefa Apteki, dotyczy rozmienienia na drobne dawnej legendy. „Wszystko, co było atrakcyjne w tym zespole – nonkonformizm, niekonwencjonalność, awangardowość, wszystkie te fascynujące cechy dekadentów – okazały się iluzją” – mówi w książce Tomasza Lady Agnieszka Wojtowicz-Jach, fanka Apteki, tłumaczka książki o Davidzie Bowiem i redaktorka biografii Iggy’ego Popa.

W latach 90. gdynianie byli w artystycznej awangardzie. Kodym z kolegami rozsadzał formułę piosenek i gatunków, mieszając ze sobą hard rock, techno i hip-hop. Tworzył pokoleniowe manifesty i definiował, co jest fajne, a co jest obciachem. Przejawem zuchwałości aptekarzy była ich wersja pomnikowego „Korowodu” Grechuty, na którym gdynianie bezceremonialnie nasprejowali napis „Fuck The Police”. Po roku 1995 ta twórcza energia gdzieś zniknęła. Wbrew zachwytom Tomasza Lady nad wydanymi już w XXI wieku „czarnym albumem” i krążkiem „Od Pacyfizmu do Ludobójstwa” nowe płyty Apteki były już tylko mniej udanymi wariacjami na temat wcześniejszych dokonań. Być może zabrakło Kodymowi właściwych partnerów do improwizowania, ludzi, którzy by zrównoważyli jego mroczną energię. Być może formuła, w której Apteka = Kodym, to za mało, by wydać smaczne owoce. Zresztą sam muzyk w ostatnich latach na koncertach serwował głównie stare kotlety, jakby nie był pewny jakości swoich nowych produkcji. Chyba tylko jego zatwardziali fani byliby w stanie zacytować jakiś nośny szlagwort z nowych piosenek. Najgłośniej medialnie było o tekście dość specyficznej piosenki „Murzynek Bambo”, której towarzyszyły oskarżenia o rasizm. Kodym rechocze na tym nagraniu, jakby chciał dać znać, żeby nie brać tego zbyt poważnie. Ze swoich żartów śmieje się też m.in. w piosence „O rycerzu”. Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że tym Kodymowym heheszkom towarzyszy coraz większa cisza.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).