Nie chcę się zmieniać
The War on Drugs, Adam Granduciel pierwszy z prawej, fot. Shawn Brackbill

7 minut czytania

/ Muzyka

Nie chcę się zmieniać

Bartosz Chmielewski

Choć piosenki The War on Drugs są nadal co najmniej o dwie minuty za długie jak na wymagania współczesnego radia, a ich bohater staromodnie melancholijny, to płytą „I Don’t Live Here Anymore” zespół potwierdził status jednej z najlepszych amerykańskich kapel gitarowych

Jeszcze 2 minuty czytania

Byłem zaskoczony, gdy w 2018 roku The War on Drugs otrzymali Grammy w kategorii rock. Pokonali wówczas weteranów ciężkiego grania: Mastodona, Metallicę i Queens of The Stone Age. Skromny zespół z Filadelfii nie pasował do tego towarzystwa. Jego lider wygląda raczej jak klasyczny amerykański slacker, luzak z filmów Kevina Smitha, a nie gwiazda rocka. Jego głos pozbawiony jest fajerwerków, a korzenie wyrastają ze sceny indierockowej. A jednak zarówno uhonorowany Grammy krążek „A Deeper Understanding”, jak i wcześniejszy „Lost in The Dream” miały aranżacyjny rozmach i dopieszczone brzmienie aspirujące do wielkich festiwalowych scen. Albumy przywoływały wspomnienia o czasach, gdy listy przebojów szturmowali tacy wykonawcy jak Chris Rea czy Dire Straits. Magazyn „Rolling Stone” przypisał nawet zespołowi wymyślenie nowego gatunku indie yacht rocka, nawiązując do chwytliwej i dobrze wyprodukowanej muzyki gitarowej z przełomu lat 70. i 80.

The War on Drugs odświeżyli w studiu nie tylko klasyczne rockowe patenty, ale też mit wielkiej amerykańskiej włóczęgi. Ich utwory mają miarowe tempa i szeroką, romantyczną przestrzeń przywołującą skojarzenia z bezkresnymi krajobrazami Stanów Zjednoczonych. Na najnowszym albumie „I Don’t Live Here Anymore” muzycy postanowili popracować nad przebojowością swoich piosenek.

Szef kapeli Adam Granduciel to studyjny perfekcjonista – gość, który potrafi spędzić dni na obsesyjnym poszukiwaniu idealnego brzmienia stopy, kunsztownego przejścia między akordami czy odpowiedniego słowa w piosence. Nie zawsze tak było. Zanim przeniósł się do Los Angeles, związał się z modelką Krysten Ritter i dużą wytwórnią płytową, brzdąkał dylanowskie improwizacje na Wschodnim Wybrzeżu, w towarzystwie innego kudłacza – Kurta Vile’a. W wywiadzie z 2008 roku na temat debiutanckiej płyty „Wagonwheel Blues” chwalił się utworami nagranymi w pierwszym podejściu, spontanicznie wyśpiewanymi linijkami tekstu, radością z pomyłek i rozstrojonej gitary. Bezpretensjonalność i szczerość przedkładał nad perfekcję. To wyluzowane podejście dziś bardziej słychać na płytach Vile’a niż na albumach Granduciela. Choć obaj panowie tworzą muzykę brzmiącą niczym soundtrack do filmu drogi, to w przypadku Vile’a jest to raczej podróż autostopem, podczas gdy do The War on Drugs bardziej pasuje przemierzanie świata w aucie wysokiej klasy.

Epickie kompozycje, bogate w rasowe brzmienia rodem z country-rockowej klasyki oraz uroczyste solówki gitarowe przyniosły Granducielowi w 2014 roku zupełnie kuriozalny konflikt z Markiem Kozelkiem. Szef projektu Sun Kill Moon zdenerwował się, gdy na folkowym festiwalu w Ottawie jego występ był zagłuszany przez odbywający się na innej scenie koncert The War on Drugs. Znany ze swej złośliwości muzyk powiedział w trakcie wydarzenia, że brzmią oni niczym gitarowy dżingiel z reklamy piwa, a ich płyty nadają się jako dodatek do kawy w Starbucksie. Kozelek nazwał też ich muzykę wieśniackim rockiem i porównał do Bruce’a Springsteena. W tym ostatnim nie był oryginalny. Odwołania do Bossa pojawiają się w wielu recenzjach ostatnich płyt War on Drugs. Granduciel ma podobny do Springsteena natchniony sposób frazowania, ciepły głos oraz talent do układania podniosłych melodii. Lider War on Drugs nigdy nie ukrywał swej fascynacji autorem „Born in the U.S.A.”: swojemu synowi dał na imię Bruce, a jedną z jego ulubionych płyt jest album „The Ghost of Tom Joad”. Nieprzypadkowe są też skojarzenia z altcountry’owym Willco. To pod wpływem dokumentu o powstawaniu kultowej płyty zespołu Jeffa Tweedy’ego „Yankee Hotel Foxtrot” Adam Granduciel postanowił w 2002 roku założyć kapelę.

The War on Drugs, I Don't Live Here Anymore, 2021The War on Drugs, I Don’t Live Here Anymore”,
Atlantic 2021
O kolejnym ze swoich idoli śpiewa na nowym albumie w tytułowej piosence „I Don’t Live Here Anymore”. Wspomina tańce z byłą ukochaną przy Dylanowskim klasyku „Desolation Row” oraz cytuje linijkę z „Shelter from The Storm”. Singiel – przepełniony nostalgią, ale też potrzebą zwrócenia się ku przyszłości – jest reprezentacyjny dla całego krążka. Pokazuje subtelną ewolucję, jaka zaszła w brzmieniu zespołu od czasu „A Deeper Understanding”. Nowa płyta, głównie za sprawą charakterystycznych partii syntezatorów oraz gładkich niczym szklanka gitar, nawiązuje bardzo mocno do brzmień charakterystycznych dla amerykańskiego radia lat 80. – zarówno mainstreamowych (w których leciał na okrągło Springsteen), jak i studenckich rozgłośni (w których można było usłyszeć kapele w rodzaju The Smiths czy R.E.M.).

Zespół Granduciela postanowił podtrzymać popularność rozkręconą przez Grammy i nagrał nieco bardziej przebojową wersję ostatniej płyty. O ile na albumie „Lost in The Dream” z 2014 roku prawie nie było refrenów, a utwory płynęły transowo, o tyle na nowym krążku kompozycje coraz bardziej przypominają klasyczne piosenki. Żaden utwór nie przekracza siedmiu minut. Sam Granduciel przyznał w jednym z wywiadów, że gdyby piosenka „Victim” powstała dziesięć lat temu, to nie czułby potrzeby wymyślania do niej refrenu. Wystarczyłaby zapętlona zwrotka.

Głównym tematem albumu jest bolesny proces zrzucania starej skóry. Piosenki Granduciela przypominają zapiski z przebiegu psychoterapii po trudnym rozstaniu. To miłość, która nie może zaznać szczęścia przez wewnętrzne demony. Opór przed zmienianiem siebie skonfrontowany jest często z chęcią ratowania miłosnej relacji. W wielu utworach powracają frazy „I got lost” i „I don’t wanna change”. Tak jakby bohater piosenek War on Drugs był gotowy, by pożegnać dawne życie, ale ciągle jeszcze zwracał się ku przeszłości. Podobne uczucie melancholii pojawia się czasem podczas podróży tyłem do kierunku jazdy. Zmierzamy do nowego miejsca, ale ze wzrokiem utkwionym w to, co za nami.

fot. Shawn Brackbillfot. Shawn Brackbill

Albumem „I Don’t Live Here Anymore” zespół potwierdził umiejętność pisania utworów, które godzą sukces komercyjny z artystycznym. Adam Granduciel nie wydaje się rewolucjonistą, raczej kimś, kto konsekwentnie pracuje nad jedną formułą. Coraz lepiej przy tym radzi sobie w roli wokalisty. Płyta rozpoczyna się od partii Granduciela śpiewającego przy wtórze gitary akustycznej. Jego idol, Springsteen, po pięciu albumach, które dały mu status gwiazdy rocka, nagrał na akustyku surową i kameralną „Nebraskę”. Granduciel, który po pięciu krążkach jest ze swoim zespołem w podobnym momencie kariery, wydaje się gotowy, by zostawić za sobą warstwy instrumentów i produkcyjnych zabiegów i wyjść na pierwszy plan.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)