Książki we mgle, czyli Biblioteka Przyszłości
hugo, flickr, CC BY-NC-ND 2.0

13 minut czytania

/ Ziemia

Książki we mgle, czyli Biblioteka Przyszłości

Dawid Juraszek

Po co pisać książki non-fiction o katastrofie klimatyczno-ekologicznej? By naświetlić sytuację i zmotywować do działania – to odpowiedź dzisiejsza i doraźna. Czego jednak w pisanych dzisiaj książkach szukać będą przyszłe pokolenia – zakładając oczywiście, że owe pokolenia w ogóle przyjdą?

Jeszcze 3 minuty czytania

Zainicjowana w 2014 roku Biblioteka Przyszłości gromadzi powieści, opowiadania i wiersze, których nikt przez sto lat nie przeczyta. Zapraszane co rok autorki i autorzy piszą dzieło, o którym nie wiadomo nic więcej ponad jego tytuł, i deponują je w bibliotece w Oslo. Pierwszy rękopis dostarczyła Margaret Atwood, ale o czym traktuje jej utwór, dowiemy się, dopiero gdy skompletowana zostanie licząca sto tomów seria. Zasadzonych specjalnie na tę okoliczność w lesie Nordmarka na północy miasta tysiąc drzew zostanie ściętych na papier do wydrukowania całości w roku 2114. Projekt ma rosnąć organicznie, by zakwitnąć w pełnej krasie, gdy dojrzeje. Jeden z zaproszonych pisarzy tak opisuje swój udział w nim:

Czy to nie jest wspaniałe pisać książkę, której nie otworzy nikt, dopóki ci, którzy są dziś żywi, nie będą martwi? To brzmi jak opis powieści. Książka będzie wędrowała w czasie, nie wiem, jak wtedy będzie wyglądał świat, kiedy tam dotrze. Czy to, co wysyłamy w przyszłość, będzie zrozumiałe również wtedy? Literatura nie jest żywa ani nie jest życiem, tylko czarnymi znakami na białym tle zamkniętymi w małych trumnach, które nazywamy książkami. Życie wstępuje w nią wtedy, kiedy ktoś zaczyna interpretować te znaki i szukać ich znaczenia, przekształca je w myśli i uczucia.

Norweska Future Library to niejako żywa kapsuła czasu, której treść przeznaczona jest nie dla nas, a dla przyszłych pokoleń – odbierająca nam coś tu i teraz, by dać innym – ale przez to skłaniająca nas do zmiany postrzegania czasu i naszej roli w podróży przezeń. W epoce, gdy krótkoterminowy zysk i szybkie zaspokajanie potrzeb przyćmiewają wszystko inne, jest to gest ważny, ale równocześnie budzący wątpliwości. Załóżmy, że po roku 2100, kiedy to kończą się linie wielu wykresów pokazujących dramatyczne konsekwencje zmiany klimatu i ekologicznej zapaści, ludzkość będzie w ogóle mogła zapoznać się ze zgromadzonymi dziełami. Czy będzie chciała wówczas przyznać naszej twórczości tę ponadczasową wagę, jaką sami jej przyznajemy? Albo inaczej: czy w świecie przyszłości, borykającym się ze spuścizną dzisiejszych działań i zaniechań, zasługiwać będziemy na życzliwą pamięć?

Mike Berners-Lee, „Sorry, taki mamy ślad węglowy. Fakty, liczby, procenty”Mike Berners-Lee, „Sorry, taki mamy ślad węglowy. Fakty, liczby, procenty”. Przeł. Aleksandra Czwojdrak, Wydawnictwo Dolnośląskie, 320 stron, w księgarniach od września 2022W „Sorry, taki mamy ślad węglowy” Mike Berners-Lee zmaga się z faktami, liczbami i procentami kreślącymi zawikłane linie indywidualnego i systemowego udziału w emisji gazów cieplarnianych do atmosfery. Blisko sto krótkich i rzeczowych rozdziałów przystępnie informuje, ile ekwiwalentu CO2 wyemitujemy, wysyłając e-mail, otwierając drzwi, jadąc samochodem, zjadając hamburgera, nocując w hotelu, kupując dywan, organizując pogrzeb czy posiadając dziecko – oraz jakie emisje generują takie wydarzenia jak mistrzostwa w piłce nożnej, pożary lasów czy wojna. Lektura ma w sobie coś z przeciągania kciukiem po ekranie smartfona w pogoni za coraz to nowszymi niusami: każdy rozdział to zastrzyk pobudzająco-stresującej mieszanki neuroprzekaźników i hormonów, skłaniający do przeczytania następnego, ale i zarazem od tego odstręczający. Książkę można przeglądać na wyrywki, jako swego rodzaju praktyczną encyklopedię śladu węglowego małych i wielkich elementów życia codziennego na planecie Ziemia w warunkach współczesnej cywilizacji – ale lepiej podejść do niej całościowo, dać sobie kilka godzin i przeczytać jednym tchem, od deski do deski, nie poddając się ewentualnemu znużeniu. Jest wtedy szansa, że zbierze się nam masa krytyczna informacji pozwalająca na poziomie nie tylko racjonalnej wiedzy, ale i dogłębnego odczuwania uprzytomnić sobie, co się tak naprawdę dzieje. Berners-Lee definiuje otóż ślad węglowy jako rodzaj metafory oznaczającej całkowity wpływ czegoś na zmiany klimatu i mówi o konieczności wyrobienia sobie „instynktu emisyjnego”. Ponad dekadę wcześniej Daniel Goleman nazywał to w nieco szerszym kontekście inteligencją ekologiczną. Dla mnie to świadomość planetarna. Jak zwał tak zwał: chodzi o zbudowanie sobie w umyśle modelu świata złożonego z gmatwaniny wszechpowiązań, przed którymi nie sposób uciec.

Tu wchodzimy na grząski teren debaty o roli działań indywidualnych i systemowych wobec katastrofy klimatyczno-ekologicznej. Wyliczanie śladu węglowego prozaicznych rzeczy i czynności, które są częścią codziennego życia wielu z nas, napotyka często na opór pośród tych, którzy widzą tu niepotrzebne i nieopatrzne wywoływanie poczucia winy u zwykłych, pozbawionych sprawczości zjadaczy chleba oraz odwracanie uwagi od prawdziwych winowajców, których można określić zbiorczym mianem „systemu”. Berners-Lee jest tego świadomy i zaznacza, że nie narzuca nikomu, jak żyć. Poczucie winy jednak, jeśli jest odpowiednio przepracowane, może przerodzić się w rodzące sprawczość poczucie odpowiedzialności za przyszłość, a jednostka-system to nie dualizm, nie spektrum nawet, a sprzężenie zwrotne. Kto to zrozumie, ten skompilowaną przez Bernersa-Lee listę śladów węglowych odbierze nie jako ściągawkę z danymi do podliczania w trakcie zakupów, ale jako soczewkę, przez którą można ujrzeć, jak wszystko wpływa na wszystko w sposób, który jest jednocześnie przerażający i zachwycający. To z kolei może przełożyć się na bardziej świadomie zaangażowane życie w świecie, w którym nie ma łatwych odpowiedzi na trudne pytania ani prostych rozwiązań złożonych problemów – czy raczej świata, w którym łatwe odpowiedzi stały się trudne do sformułowania, a proste rozwiązania złożone w implementacji.

Areta Szpura, „Instrukcja obsługi przyszłości”Areta Szpura, „Instrukcja obsługi przyszłości”. Współpraca: Emilia Padoł, Wydawnictwo Buchmann, 304 strony, w księgarniach od kwietnia 2022W „Instrukcji obsługi przyszłości” Areta Szpura zmaga się z brzemieniem uświadomienia sobie tej właśnie trudności i złożoności. Pomagają jej zaproszone do rozmowy osoby, takie jak prezes WWF Polska Mirosław Proppé, autor „Betonozy” Jan Mencwel czy miejska ogrodniczka Klaudia Kryńska. Razem z nimi i innymi zaproszonymi zastanawiamy się, jak lepiej zorganizować edukację, działać w kooperatywach czy odpowiedzialnie prowadzić biznes. Wiele tu dobrego i użytecznego, ale trudno pozbyć się wrażenia, że rozmowy te mniej lub bardziej omijają jakąś głębszą prawdę – prawdę, która ukazuje się nam w pełnej krasie dopiero w rozmowie przedostatniej, z psycholożką Joanną Brzezińską z Fundacji Klimat i Emocje. We wprowadzeniu do tej rozmowy Szpura opisuje, jak kłopoty logistyczne utrudniły spotkanie, a gdy w końcu doń doszło, warunki były niesprzyjające, a obie panie zmęczone – ale dzięki temu, jak przyznaje Szpura, „nie słodzimy sobie w tej rozmowie. Jesteśmy brutalnie szczere”. Wyjaśnienie to zdradza więcej niż tylko perypetie tej konkretnej międzyludzkiej interakcji. Osobista i miejscami gorzka rozmowa Szpury z Brzezińską o trudnościach odnalezienia się w przytłaczającej rzeczywistości, znaczeniu i wartości depresji klimatycznej, paradoksach zapierdolu w aktywizmie oraz intersekcjonalności jako rozwiązaniu jest w mojej ocenie sednem książki. Tylko wyrobiwszy sobie świadomość planetarną poprzez proces, który nie jest i nie musi być łatwy ani przyjemny, będziemy w stanie na serio zająć się „obsługą przyszłości”.

Areta Szpura, „Jak uratować świat? Czyli co dobrego możesz zrobić dla planety”Areta Szpura, „Jak uratować świat? Czyli co dobrego możesz zrobić dla planety”. Wydawnictwo W.A.B., 304 strony, w księgarniach od maja 2019Nowa książka Szpury ma też ten dodatkowy walor, że ukazuje ciekawą ewolucję w zestawieniu z jej poprzednią książką. „Jak uratować świat? Czyli co dobrego możesz zrobić dla planety” z 2019 roku to pełne frenetycznych wykrzykników wezwanie do działania, zaczynające się od próby zmotywowania czytelniczek i czytelników słowami szefa ONZ Antonio Guterresa, że oto „został nam rok, żeby wprowadzić radykalne zmiany”, i skupiające się na przedstawianiu praktycznych działań proklimatycznych, w jakie angażować się może każda i każdy z nas, począwszy od segregowania odpadów, przez samodzielne wytwarzanie środków czystości, po przyrządzanie wegańskich potraw. Nowa książka nie odżegnuje się od tamtych porad, ale samo otwierające ją stwierdzenie, że „deadline upłynął nam wczoraj”, jest przyznaniem, że wcześniejszy zdesperowany entuzjazm nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Bo zresztą czy da się owocnie funkcjonować w stanie nieustannego wzburzenia i rozedrgania? I choć podziękowania na końcu „Instrukcji obsługi przyszłości” wieńczy wykrzyknik podobny do tych, których pełna była poprzednia książka („Pamiętajcie: każda, nawet najmniejsza rzecz, dzięki której możecie poprawić świat, ma znaczenie!”), Szpura podchodzi tu do rozmów z zaproszonymi osobami z większym opanowaniem, momentami wręcz z pewną rezygnacją, która wszelako nie oznacza zarzucenia jakichkolwiek wysiłków, lecz raczej zrozumienie, że w działania proklimatyczne warto angażować się dla nich samych, a nie dla pozytywnych prognoz, jakie bywają z nimi wiązane. Jeśli dobrze diagnozuję tę ewolucję, to ewentualna trzecia książka Szpury może (i powinna) pójść dalej i głębiej w tematykę zasygnalizowaną w rozmowie z Joanną Brzezińską, by zbadać emocjonalne i psychologiczne motywacje i zahamowania – by zgłębić to, o czym myślimy i co czujemy, gdy uświadamiamy sobie, przed czym tak naprawdę stoimy.

„Sorry, taki mamy ślad węglowy” i „Instrukcja obsługi przyszłości” wydane zostały już po wybuchu pandemii, ale nie rozliczają się ze znaczeniem tego globalnego kryzysu zdrowotno-społecznego dla kwestii klimatycznych i ekologicznych. Książka Bernersa-Lee (pierwodruk w roku 2010, nowe wydanie w 2020) o covidzie napomyka symbolicznie i jako całość jest wytworem epoki przedpandemicznej, kiedy wydawało się, że ruch proklimatyczny jest na niepowstrzymanej fali wznoszącej, a sprawy idą ku lepszemu. W książce Szpury (składające się na nią rozmowy zostały przeprowadzone w roku 2021) pandemia wspominana jest tylko przelotnie w kontekście jej wpływu na konkretne obszary, jak migracja czy edukacja. Pomimo milionów ofiar, jeśli pandemia czegoś nas nauczyła, to tego, że pandemia niczego nas nie nauczyła. Po początkowym zapale, że oto nareszcie jako globalna społeczność uświadamiamy sobie naszą podatność na katastrofy oraz zdolność do zmiany niewzruszonych, zdawałoby się, zachowań, przyzwyczajeń i przekonań, nastąpiło usilne przywracanie „normalności”, wykorzystywanie zagrożenia do politycznych interwencji, przymykanie oczu na niezliczone zgony, zaniedbywanie przygotowań do kolejnych epidemii – oraz ochocze przeznaczanie miliardów na napędzane paliwami kopalnymi ratowanie gospodarek zamiast na inwestycje proklimatyczne. Obie książki powstały także przed atakiem Rosji na Ukrainę, którego wpływ na globalną sytuację klimatyczno-ekologiczną również jest dramatycznie skomplikowany. Gdy jednostki i społeczeństwa są tak rozrywane kolidującymi lub kolaborującymi ze sobą wydarzeniami i priorytetami, nie tylko wykrzykniki gorączkowo zachęcające do domowego recyklingu, ale i autorytatywne zapewnienia o przewagach rozwiązań systemowych wprowadzanych odgórnie mają w sobie coś z pustych frazesów.

Carl von Clausewitz pisał przed dwustu laty o „mgle wojny”, czyli niepewności co do sytuacji na froncie i braku wiedzy o siłach wroga, która sprawia, że decyzje podejmowane są w warunkach niedostatku danych. Dziś mgła wojny przesłania nieomal wszystko. W złożonym ponad wszelką miarę świecie globalnej cywilizacji zależnej od coraz bardziej chwiejnego planetarnego ekwilibrium niejedno nasze przekonanie to w istocie zgadywanie. Książki Szpury i Bernersa-Lee są w stanie poszerzyć debatę, naświetlić sytuację i zmotywować do działania, ale wszystko, z czym dziś się zmagamy, do czego dążymy, kim jesteśmy, przyniesie jutro i pojutrze rezultaty, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć.

I tu wracamy do norweskiej Biblioteki Przyszłości. Być może to nie zdeponowane w niej powieści, opowiadania czy wiersze będą tym, co przyszła ludzkość będzie chciała czytać. Być może to nawet nie cała nasza literatura piękna (lub inna twórczość) będzie dla odległych pokoleń najciekawszą czy najcenniejszą metodą wglądu w nasze myślenie i odczuwanie. Może być bowiem tak, że to właśnie książki non-fiction, takie jak „Sorry, taki mamy ślad węglowy” oraz „Instrukcja obsługi przyszłości”, pisane w celach praktycznych i pragmatycznych, ukażą przyszłym pokoleniom coś ważnego o nas: gdzie się myliliśmy i gdzie mieliśmy rację oraz w czym zawiedliśmy i czym się zrehabilitowaliśmy, gdy rozmawialiśmy (lub milczeliśmy) sami ze sobą. Właśnie takimi książkami angażujemy się w zachowanie dla potomności obecnego momentu, którego echo w przyszłości może być równie dobrze ogłuszające, co ledwo słyszalne. To w nich, chcąc nie chcąc, świadomie lub nie, zapisujemy, z czym się zmagaliśmy, do czego dążyliśmy, kim byliśmy.

Kiedy mgła się rozwieje, to właśnie książki Mike’a Bernersa-Lee i Arety Szpury oraz im podobne mogą stać się źródłem wiedzy o wykorzystanych i straconych szansach minionej epoki oraz o tym, do jakiego stopnia owe szanse były w ogóle przez ówczesnych ludzi rozpoznane. Jeśli się rozwieje.