Szmuglerzy utopii
Tomasz Szerszeń, „Droga śmierci (animitas III)”, 2022

23 minuty czytania

/ Ziemia

Szmuglerzy utopii

Tomasz Szerszeń

Lecieliśmy do świata, który uwierzył, że zmiana jest możliwa i że można zacząć na nowo – o podróżowaniu w pandemicznych czasach, utopiach i innych formach życia w Ameryce Południowej

Jeszcze 6 minut czytania

Podróż to nie ta podróż

„Droga to nie ta droga”: te enigmatyczne słowa z napisanego kolektywnie w 1967 roku chilijskiego poematu „Amereida” brzęczały mi w uszach, gdy wsiadaliśmy do samolotu. Trudno wyobrazić sobie dziwniejszy moment na podróż na krańce świata niż połowa marca 2022 roku: wsiadaliśmy na pokład w rzeczywistości, która na skutek wojny ruszyła się w posadach i w której pandemiczne lęki błyskawicznie ustąpiły tym o wiele poważniejszym. Wysiadaliśmy w świecie, w którym wirus rządził niepodzielnie, zaś spadające bomby i tłumy uciekinierów były czymś nierzeczywistym: pocztówką z innej planety. Te nakładające się perspektywy podróży i wojny deformowały spojrzenie, sprawiały, że wszystko wydawało się nie na swoim miejscu, przesunięte: nagłe oderwanie się od wiadomości, od strumienia obrazów i emocji towarzyszących ich oglądaniu było surrealistycznym doświadczeniem. Czy trzeba brać ze sobą wszystkie dokumenty, akt urodzenia i akt własności mieszkania? – tak dziwne pytania przychodziły nam wówczas do głowy, jakby ta podróż mogła być tą ostatnią, a powrót do Warszawy niemożliwością. Jednocześnie mieliśmy wyrzuty sumienia: jak można wyjeżdżać, kiedy tu dzieją się tak ważne rzeczy?

Pandemiczna i wojenna perspektywa zamraża, ale też radykalizuje spojrzenie, ułatwia pomyślenie innych rozwiązań. Zmienia stosunek do słów (dlaczego użyłem określenia „krańce świata”? – zostawiam to mimowolne skojarzenie jako dowód rzeczowy, przyczynek do dekolonizacji wiedzy), sprawia, że z równą łatwością, co o strasznym końcu, możemy pomyśleć o pięknym początku.

Tomasz Szerszeń, Droga śmierci (animitas V), 2022Tomasz Szerszeń, „Droga śmierci (animitas V)”, 2022

Lecieliśmy do świata, który uwierzył, że zmiana jest możliwa i że można zacząć na nowo. Siedząc w zamknięciu, w pandemicznej Warszawie, ekscytowaliśmy się, że w tym kraju, w którym do dziś straszą widma Augusto Pinocheta i Miltona Friedmana na prezydenta właśnie wybrano Gabriela Borica – 35-letniego lewicowca, lidera studenckich protestów sprzed dziesięciu lat, że tamtejsza Konstytuanta zaczęła prace nad nową progresywną konstytucją, która ma wreszcie pogrzebać dziedzictwo dyktatury i wytworzonych przez dziki neoliberalizm nierówności, że po raz pierwszy w legislacyjnym procesie ważne miejsce zająć mają potomkowie Mapuczy… Lecieliśmy ze świadomością, że w tym konserwatywnym, katolickim kraju od kilku lat dokonuje się epokowa zmiana: najpierw na ulice wyszły w Chile kobiety, masowo protestując przeciwko przemocy seksualnej i patriarchatowi (jedno z haseł brzmiało: „państwo jest gwałcicielem” – w tej sprawie manifestacje odbyły się wówczas, solidarnie, w wielu krajach i miastach Ameryki Łacińskiej); potem, w 2019 roku, przez kilka miesięcy trwały gwałtowne protesty przeciw nierównościom społecznym i brutalności policji. W efekcie w błyskawicznym tempie uznano prawa do małżeństw jednopłciowych i adopcji, uchwalono (podobna zmiana dokonała się ostatnio w Argentynie) prawo do aborcji, pochylono się nad prawami ludów rdzennych… Tym samym Chile zaczęło w szybkim tempie zmierzać w kierunku wyznaczonym już jakiś czas temu przez Urugwaj – kraj, o którym mówi się, że ma najbardziej progresywną konstytucję na świecie i który, pomimo ostatnich kontrowersji związanych z planowanym zwiększeniem uprawnień policji i zaostrzeniem przepisów kodeksu karnego, pozostaje wzorem równościowo zorganizowanego i od dekad całkowicie zlaicyzowanego społeczeństwa – czy odwołujący się do tradycji ludów Keczua Ekwador, w którym do ustawy zasadniczej wpisano w 2008 roku (był to pierwszy taki przypadek w historii) Prawa Natury (ostatnio Trybunał Konstytucyjny potwierdził to, uznając, ze wszystkie elementy natury mają swoje prawa, których człowiek nie może naruszać). Bez wątpienia Ameryka Południowa jest przestrzenią, w której radykalne zmiany są możliwe jak nigdzie indziej…

Kiedy samolot lądował wreszcie w Santiago de Chile nie wiedzieliśmy jeszcze, że kilka miesięcy później projekt konstytucji zostanie jednak – ku zdziwieniu wszystkich – odrzucony, a epokowa zmiana – odroczona w czasie. Tymczasem znaleźliśmy się w zgoła odmiennym położeniu: stołeczne lotnisko zamienione zostało bowiem w wielkie covidowe laboratorium, w którym miejsce pograniczników zajęły pielęgniarki w kitlach i plastikowych ubraniach ochronnych, zaś w hali przylotów stanęło białe miasteczko przeznaczone do testowania nielicznych nowo przybyłych. Chilijczykom udało się stworzyć cały system chroniący granice kraju przed niewidzialnym wirusem: jego pierwszym przedsionkiem był elektroniczny formularz, który nostryfikował nasze szczepienia, wymagając choćby numerów konkretnych szczepionek – bez tego nie można było nawet marzyć, by wsiąść na pokład samolotu. Polska dezynwoltura i naginanie procedur (podkręcone przez chaotyczne i cyniczne komunikaty rządowej propagandy) stały więc na antypodach tego systemu nadzoru. Chilijska dyscyplina i odpowiedzialność za zdrowie publiczne wymuszone jest jednak, jak się później dowiedzieliśmy, przez odziedziczony po Pinochecie system: skrajnie sprywatyzowana służba zdrowia jest, co oczywiste, bardzo droga – trafienie pod respirator staje się brzemieniem, które, w niesprzyjających okolicznościach, doprowadzić może do finansowej ruiny i przechodzącego już na następne pokolenia zadłużenia. Czasem łatwiej jednak zmieniać kwestie związane z prawami człowieka i światopoglądem niż reformować służbę zdrowia i edukację, pomyśleliśmy, czekając na wyniki testu. Dla nas, przyzwyczajonych do natychmiastowości otwartych granic, groźba spędzenia tygodnia w pokoju hotelowym na kwarantannie wydawała się najgorszym koszmarem – pycha tego, kto chce się przemieszczać wedle swoich własnych reguł…

Tomasz Szerszeń, Droga śmierci (animitas I), 2022Tomasz Szerszeń, „Droga śmierci (animitas I)”, 2022

„Nienawidzę podróży i podróżników” – to zdanie otwierające „Smutek tropików” Claude’a Lévi-Straussa mogłoby zostać wyryte na fasadzie lotniska w Santiago, kto wie? Trudno powiedzieć, czy w tej cytowanej wielokrotnie sentencji kryje się głęboka mądrość czy, odwrotnie, złowieszcza przestroga. Pandemia i wojna, zamknięcie i lęk sprawiły, że przemieszczanie stało się czymś podejrzanym – staliśmy się, jako społeczeństwa i jako jednostki, mizantropami, chroniącymi się przed niebezpieczeństwem, jakie niesie drugi człowiek. Obawiam się, że to unieruchomienie, my home is my castle, jest na rękę różnego rodzaju autokratom: ruch trudniej okiełznać, kontrolować… Czy, w związku z tym, gatunek opowieści z podróży jest jeszcze do utrzymania w popandemicznym, kryzysowym świecie? Świecie, w którym rosnąca świadomość katastrofy zmusza nas przecież raczej do bezruchu. „Opowiedz mi o swej podróży”: być może w nieodległej przyszłości ta prośba wyrażająca pierwotną antropologiczną ciekawość inności stanie się niemożliwym do wypowiedzenia bluźnierstwem.

Znów kartkuję „Amereidę”: „podróże uczą, (między innymi) że słowa są jakby obce nazywanym przez siebie rzeczom…”. Test poszedł dobrze, czyli negatywnie. Po blisko dwóch dobach byliśmy na miejscu.

Antropocen (i po)

Antofagasta to górnicze, industrialne miasto na północy Chile, wsunięte między ocean a góry, na skraju pustyni Atakama. Przybyliśmy do Antofagasty na zaproszenie Dagmary Wyskiel, chilijsko-polskiej artystki i kuratorki, żeby wziąć udział w kierowanym przez nią Bienal Saco. Biennale koncentruje się na problematyzowaniu relacji człowieka z naturą (do czego skłania to miejsce), a także na działaniu z lokalnym kontekstem i lokalną społecznością. Jeden z programów dotyczy stworzenia alternatywnego systemu edukacji kuratorskiej, w silnym związku z tutejszym kontekstem: najbliższe akademickie studia kuratorskie znajdują się tysiące kilometrów stąd, w Saõ Paolo i Buenos Aires, tłumaczy nam Dagmara. Ta doskonała idea wpisuje się zresztą w obecny w Ameryce Łacińskiej trend, by decentralizować wiedzę (a wraz z nią symboliczną władzę), by kwestionować Humboldtowski model edukacji. Na tej samej dekolonizacyjnej fali (zanim słowo to stało się tak modne w Europie) powołano w Brazylii do życia – oczywiście jeszcze za prezydentury Luli (Luiza Inácia Luli da Silvy) – sieć uniwersytetów stanowych: przeznaczonych dla tych, którzy nie mieli szans i ekonomicznych możliwości, by się kształcić, czyli przede wszystkim ludności afrobrazylijskiej i rdzennej. Co ciekawe, nauka w nich ma o wiele bardziej interdyscyplinarny i nieakademicki charakter: granice uniwersytetu i tamtejszych społeczności do pewnego stopnia przenikają się, kanon negocjowany jest z lokalnymi mieszkańcami, wiedza uniwersytecka musi weryfikować się w zetknięciu z innymi porządkami kosmologicznymi… W efekcie eurocentryczna koncepcja nauki, a wraz z nią metodologie i sposoby nauczania – bywają kwestionowane i przekraczane. Co ciekawe, uniwersytety stanowe tak mocno wrosły w pejzaż brazylijskiej prowincji, że prawicowemu populiście i rasiście Jairowi Bolsonaro nie udało się ich zdemontować.

Nasz wykład performatywny nosił tytuł „Wiele końców świata” i dopiero na miejscu uświadamiamy sobie, jak wiele nowych znaczeń tu zyskuje. Tymczasem mamy parę dni, żeby przejechać pustynię wszerz i wrócić. Atakama to najbardziej suche miejsce na świecie i jednocześnie miejsce, gdzie najlepiej widać gwiazdy. Wątek ten został zresztą opowiedziany przez Patricio Guzmána w filmie „Nostalgia za światłem” (2010), w którym wpatrywanie się w niebo staje się politycznym gestem współdzielonym przez astronomów z lokalnego obserwatorium i więźniów osadzonych przez Pinochetowski reżim w obozach na pustyni.

Tomasz Szerszeń, Miasto Otwarte (III), 2022Tomasz Szerszeń, „Miasto Otwarte (III)”, 2022

Dziś jednak Atakama (a przynajmniej niektóre jej fragmenty) przypomina raczej wielki plac budowy: porażająca pustka tego nieludzkiego pejzażu kontrastuje z momentami, w których ingerencja człowieka jest aż nadto widoczna. Staje się to oczywiste, gdy uświadomimy sobie, że miejsce to stanowi jedno z największych na świecie złoży uranu, litu, kobaltu, miedzi – pierwiastków kluczowych choćby dla współczesnej elektroniki czy energetyki jądrowej. Na pustkowiu pracują więc intensywnie koparki, jeżdżą pociągi i ciężarówki wypełnione cennymi minerałami: brak ludzi uwypukla jeszcze bardziej ten postapokaliptyczny obraz, w którym to wielkie koncerny stają się wiernymi żołnierzami w wojnie, jaką człowiek wytoczył naturze.

A jednocześnie jest w tym coś paradoksalnego: to, co dzikie i naturalne, sąsiaduje tu i przenika się, czasem w trudno zauważalny sposób, z tym, co zdegradowane. Natura i antropocen są tu na wyciągnięcie ręki – tak jakby miliony lat geologicznej historii spotykały się w jednej chwili. Udziela się nam to zaburzenie czasowe: to krajobraz początku i końca, wizja odległej przeszłości i nieokreślonej przyszłości. W obu przypadkach człowiek znika, staje się śladem utrwalonym w geologicznych przekrojach skał. Ta namiastka księżyca na ziemi jest więc prawdziwą przestrzenią archeologiczną, my zaś stajemy się – na moment – archeologami bezkarnie podróżującymi po tej gigantycznej odkrywce.

Za Calamą eksploatowany krajobraz ustępuje miejsca przepięknej pustyni. Jedynymi śladami ludzkiej obecności są teraz animitas: przypominające dzieło artysty-bricoleura półlegalne kapliczki, rozstawione wzdłuż drogi i upamiętniające ofiary wypadków samochodowych – małe pomniki dedykowane anonimowym kierowcom. Efemeryczne ślady chwilowej obecności człowieka na tym pustkowiu.

Tomasz Szerszeń, Droga śmierci (animitas Ii), 2022Tomasz Szerszeń, „Droga śmierci (animitas II)”, 2022

Co to jest utopia?

Pustkowia sprzyjają izolacji i wymyślaniu świata na nowo. Czasem utopie uobecniają się na pustyniach, wydmach, nieużytkach: tam, gdzie rozrzedzeniu ulega porządek centrum i gdzie na moment ulec można złudzeniu, że jest się w jakiejś bocznej odnodze czasu.

Tysiąc kilometrów na południe od księżycowych krajobrazów Atakamy, na wydmach na północ od Valparaíso, w 1970 roku grupa poetów i architektów założyła Miasto Otwarte (Ciudad Abierta) – miejsce, które do dziś jest jednocześnie rozciągniętym na dekady kolektywnym projektem, awangardową komuną artystyczną, wreszcie rodzajem pedagogicznego eksperymentu. U jego źródeł leżała seria poetycko-antropologicznych wędrówek o (jak powiedzielibyśmy dziś) dekolonialnym charakterze, zwanych Travesías, które w połowie lat 60. zainicjował poeta Godofredo Iommi: ich celem było inne pomyślenie „Ameryki”, ustanowienie jej na nowo poprzez szereg poetyckich gestów. Po drodze, w 1967 roku, rodzi się właśnie poemat „Amereida” – jego nazwa łączy w sobie „Eneidę” i Amerykę. Pojawienie się Miasta Otwartego symbolicznie domykało pewien etap poszukiwań: południowa odyseja znalazła swój dom na niezamieszkałych wydmach nad oceanem.

Gdy dotarliśmy do bram „miasta” – co było jednym z celów naszej podróży – zobaczyliśmy rozrzucone wśród piasku i nielicznych drzew efemeryczne konstrukcje: realizację postulatu „poetyckiego zamieszkiwania”. Każdy z domów (jeśli w ogóle możemy użyć takiego określenia) jest właściwie poznawczym wyzwaniem: granica między awangardową, oryginalną konstrukcją a efemeryczną, ubogą architekturą każdorazowo zaciera się. Jednocześnie to, jak można się domyślać, sam proces jest tu kluczowy: domy budowane są kolektywnie, często trwa to latami, w pracy nad nimi biorą udział poeci – każdy z nich jest właściwie aktem poetyckim. Nie stają się one własnością konkretnych osób: są raczej przestrzenią tranzytywną, gościnną. Akt budowy przemienia się w proces pedagogiczny, w którym zapewne bardziej niż o uczenie chodzi o kolektywne oduczanie się tego, czym jest „architektura”. Ten aspekt swoiście rozumianej pedagogiki, w której proces socjalizacji łączy się z otwartością dzieła, architektura zaś z ekologią i performansem, sprawił, że kolektywne praktyki z Miasta Otwartego, podobnie jak archiwa dotyczące historii Travesías, włączone zostały do programu Documenta 14 w Kassel i Atenach.

Tomasz Szerszeń, Miasto Otwarte (I), 2022Tomasz Szerszeń, „Miasto Otwarte (I)”, 2022

Przybywamy w środę, co oznacza, że trafiamy prosto na wspólny, łączący różne mieszkające tu pokolenia, posiłek (co tydzień gotuje go inna osoba) do przepięknego drewnianego Domu Muzyki, jednej z centralnych przestrzeni miasta. Ale najpierw – rodzaj wstępu – rozpijamy kolektywnie wino w promieniach ostrego jesiennego słońca: tak jakby w utopię wejść można było tylko na rauszu... Orientujemy się – bardzo pobieżnie – w skomplikowanych relacjach tutejszego mikrospołeczeństwa: to już kilka pokoleń; jak zawsze są też odszczepieńcy lub ci, którzy zdecydowali się odejść. Przedstawiciele młodszego pokolenia nie są już bezkrytyczni wobec spuścizny tego miejsca i jego założycieli: dla nich utopia jest przede wszystkim miejscem życia i realnej pracy i uwikłana jest w opór wobec neoliberalnego systemu kształcenia. Potem zwiedzamy ten dziwny organizm, w którym wszystko jest niby na swoim miejscu, a jednak całkowicie inne – odwiedzamy bibliotekę dokumentującą działalność Miasta Otwartego i artystów z nim związanych, przestrzeń sportową, amfiteatr, w którym odbywają się ważne wydarzenia z życia wspólnoty, wreszcie cmentarz, na którym pochowani zostali pierwsi mieszkańcy Miasta i który płynnie przechodzi we wrzynającą się we wzgórze samotnię... Czujemy, że jesteśmy tu tylko przelotnymi gośćmi, w których spojrzenie zawsze wpisany będzie rodzaj niezrozumienia, czym jest życie tutaj. Stopniowo zapada zmrok i orientujemy się, że jesteśmy jedynymi ludźmi błąkającymi się po „ulicach”, czyli po wydmach: mieszkańcy są już w domach i zastanawiamy się, jak płynna bywa czasem granica między kolektywnym poetyckim azylem a wewnętrznym nadzorem zamkniętych wspólnot. W wieczornym błąkaniu towarzyszą nam psy – prawdziwi rezydenci tego miasta. Mieszkamy w Domu Poety, czyli małym, przeznaczonym dla jednej osoby (pierwotnie był nim Godofredo Iommi) drewnianym kubiku: czwórka gości w jednym pomieszczeniu. Nocą porywisty wiatr znad oceanu trzęsie tym małym domkiem na wydmach niczym najsilniejsze turbulencje w przestworzach między kontynentami: domkiem – awangardowym dziełem, które powstało z wiary, że akt twórczy ma moc ustanawiania rzeczywistości. Dziś żyjemy jakby w innym świecie. Orientujemy się, że Miasto Otwarte nie pojawia się na wizualizacjach Google Earth, czyli prawie nie istnieje – jesteśmy więc, na krótki moment, w bezczasie i nie-miejscu, w czymś na kształt tego, co Thomas More nazwał kiedyś utopią.

Ale nawet tutaj przychodzą nam do głowy niewygodne pytania: jaki jest realny i symboliczny koszt funkcjonowania takiej wspólnoty? Jaka jest w niej rola kobiet? Jakie hierarchie i podziały odwzorowuje? Czy da się opowiedzieć to miejsce inaczej niż poprzez jego założycieli – białych, dobrze wykształconych mężczyzn? I wreszcie to najtrudniejsze: jak uporać się z faktem, że w czasach dyktatury w niedalekiej odległości od Miasta Otwartego założono obóz koncentracyjny dla więźniów politycznych reżimu? A może nie mamy racji i nie powinno się myśleć o utopii w kontekście terroru, lecz – wprost przeciwnie – tylko wobec tego, co niemożliwe, potencjalne, wymarzone czy wyobrażone…? Wreszcie zasypiamy – pomimo porywistego wiatru, skrzypienia starych desek i kaskady wrażeń, zachwytów i wątpliwości.

Tomasz Szerszeń, Miasto Otwarte (II), 2022Tomasz Szerszeń, „Miasto Otwarte (II)”, 2022

Szmuglerzy czułych narratorów

Manuel Sanfuentes, poeta i nasz przewodnik po Mieście Otwartym, przekazał nam bardzo ważną przesyłkę do przeszmuglowania przez Atlantyk, do Polski. Oto paczka książek Olgi Tokarczuk – jej wykład noblowski „Tierno narrador” (czyli „Czuły narrator”) właśnie ukazał się w Chile z przedmową Manuela. Przekażesz je Magdzie (Magdalena Barbaruk – badaczka „Amereidy”, inicjatorka tego przekładu, której zawdzięczaliśmy też kontakt z Manuelem), ona przekaże Oldze, słyszymy.

Ruszyliśmy z paczką „czułych narratorów” przez wydmy, co i raz zapadając się w piasku. Wiał wiatr – taki, jaki wieje tylko na krańcach świata. Był już koniec marca, czyli nasz koniec września (trzeba odwrócić kalendarz jak mapę). „Czuły narrator” jest drobną broszurką, ale symboliczna waga tej przesyłki jest przecież o wiele większa – to list zaświadczający o tym, że dzieła i idee krążą mimo niesprzyjających okoliczności. Miasto Otwarte majaczyło na horyzoncie jak miraż – z każdym krokiem coraz bardziej oddalony i nierzeczywisty. Idąc, rozmawialiśmy o dziwnych losach utopii: czy można ją przeszczepić na inny grunt niczym egzotyczny kwiat? Czy da się ją przewieźć w plecaku?

Tomasz Szerszeń, Miasto Otwarte (IV), 2022Tomasz Szerszeń, Miasto Otwarte (IV), 2022

Olga Tokarczuk: choć nie jest to literatura, która jakoś szczególnie do mnie przemawia, to koncept „czułości” wydaje mi się niezwykle przenikliwym odkryciem. Literatura przecież zwykle mówi w pierwszej osobie, zresztą odseparowane od świata „ja” to jedno z wielkich odkryć cywilizacji Zachodu. Tokarczuk zauważa, że podział ten bywa alienujący. Z kolei czułość „pojawia się tam, gdzie z uwagą i skupieniem zaglądamy w drugi byt, w to, co nie jest «ja»”, zaś „literatura jest właśnie zbudowana na czułości wobec każdego innego od nas bytu”, pisze w wykładzie noblowskim. W tym wypadku owo „ja” zostaje rozpuszczone w całym chórze głosów, stając się zaledwie punkcikiem na nowej, bardziej całościowej mapie ludzkich i nieludzkich spraw. Czułość jest, paradoksalnie, sposobem na odzyskanie czytelności świata – ważny postulat w dzisiejszych trudnych czasach.

Okładka chilijskiego wydania Olga Tokarczuk „Tierno Narrador”

Figura „czułego narratora” przywraca literaturze – przynajmniej deklaratywnie – siłę mitycznej opowieści, próbując ustanowić inną, bardziej czułą właśnie, relację między jednostką, zbiorowością i światem. Mam dziwne wrażenie, że istnieje tu jakieś głębsze powinowactwo z latynoamerykańską filozofią Dobrego Życia (Buen vivir, sumak kawsay). Oznacza ona odejście od indywidualizmu i kapitalizmu, przede wszystkim zaś inne – bardziej harmonijne i empatyczne – rozumienie relacji między człowiekiem a naturą, między jednostką a zbiorowością, szacunek i uważność wobec tego, co nie-ludzkie. W krajach takich jak Boliwia czy Ekwador dekolonizacyjny impuls sprawił, że powrócono do niektórych andyjskich praktyk i sposobów myślenia przekraczających eurocentryczną narrację nowoczesności – jednak już w bardzo współczesnym kontekście, świadomym nowych zagrożeń czasów klimatycznej katastrofy. Zakwestionowana zostaje tu sama idea rozwoju i gospodarczego wzrostu jako nieistniejąca w tutejszych rdzennych kosmologiach i uznana za szkodliwą i stojącą w sprzeczności z ekologicznym i harmonijnym sposobem życia („MY, suwerenny naród Ekwadoru (...) postanawiamy stworzyć (…) nową formę współistnienia obywatelskiego, w różnorodności i harmonii z naturą, w celu osiągnięcia dobrego życia, sumak kawsay”, czytamy w konstytucji). Zmarginalizowane przez stulecia kolonizacji i dominacji sposoby myślenia powracają więc jako alternatywa, szczególnie cenna właśnie dziś – gdy potrzebujemy nowego impulsu, który w radykalny sposób odwróci wektor autodestrukcyjnych praktyk naszej cywilizacji. Gdy Tokarczuk pisze w swym wykładzie noblowskim o niszczącym wpływie podróży Kolumba na ludność Ameryk i na światowe ekosystemy, znajduje wspólną płaszczyznę z myśleniem, które staje się dziś powszechne w Ameryce Łacińskiej. Czułość jest więc, być może, innym słowem na to, co przeczuwane w różnych miejscach globu.

Nasza podróż dobiega końca. Jeszcze test (ale tym razem perspektywa przymusowego wagarowania nie jest aż tak przygnębiająca…), potem lot z przesiadką w Amsterdamie. Port lotniczy w Amsterdamie to główny punkt na światowej mapie szmuglu diamentów i narkotyków; z paczką czułych narratorów w plecaku dołączamy do tej międzynarodówki. Hermes, patron podróżnych, złodziei i tych, którzy mediują między światami, jest (był?) z pewnością także patronem szmuglerów, pomyśleliśmy.

Ale „my”, czyli właściwie kto?
Julia Holewińska – dramatopisarka i reżyserka teatralna;
Radosław Duda – kompozytor i muzyk;
Natalia Sara Szerszeń – córka, wagarowiczka;
i autor tego tekstu.

Widzialność prawie sto procent: mijamy Andy, Paranę (pamiętajmy o polskich emigrantach kolonizujących jej dorzecze…), ujście Amazonki. Nad Atlantykiem, jak zawsze na tej trasie, zaczynają się chmury. Lot jest wstydliwą rzeczą w dzisiejszych czasach. Za karę zaczyna trząść, zaraz będziemy w domu. Jest 28 marca 2022. Witaj, Polsko, witaj, wojno. Nie tęskniłem.

*

Publikacja jest częścią projektu „POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI – sztuka, kultura i nowe media w Europie Środkowej po pandemii”.

Grant support received by the project from the Visegrad Fund.

The project „RETURN TO THE FUTURE – art, culture and new media in Central Europe after the pandemic” is co-financed by the Governments of Czechia, Hungary, Poland and Slovakia through Visegrad Grants from International Visegrad Fund. The mission of the fund is to advance ideas for sustainable regional cooperation in Central Europe.

Projekt „POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI – sztuka, kultura i nowe media w Europie Środkowej po pandemii” jest współfinansowany przez rządy Czech, Węgier, Polski i Słowacji poprzez grant w ramach Międzynarodowego Funduszu Wyszehradzkiego. Oprócz „Dwutygodnika” uczestniczą w nim pisma kulturalne: „A2” z Czech, „Tiszatáj” z Węgier i „Vlna” ze Słowacji.