Lepiej ciąć zdania niż drzewa

12 minut czytania

/ Obyczaje

Lepiej ciąć zdania niż drzewa

Grzegorz Piątek

Nie jestem reporterem, który węszy po całym świecie w poszukiwaniu atrakcyjnego tematu, ani biografem, który raz pisze o polityku, raz o śpiewaku, a kiedy indziej o pionierce lotnictwa. Jestem z wykształcenia mgr. inż. arch.

Jeszcze 3 minuty czytania

Wydałem trzy solidne, treściwe książki w trzy lata. Oczywiście to nie tak, że każda powstawała rok. Za „Najlepsze miasto świata” zabrałem się w 2016, a potem przychodziły kolejne propozycje, by zaowocować w krótkich odstępach: luty 2020, maj 2021, październik 2022. Nienapisane książki mieszkały w mojej głowie jednocześnie, w osobnych, choć przenikających się przegródkach. Wszystkie trzy dotyczą przecież architektury, miejskości i polityki, dzieją się w Polsce, na przestrzeni dwóch pokoleń, w pierwszej połowie XX wieku. Bohater „Niezniszczalnego”, Bohdan Pniewski, projektował Bazylikę Morską w „Gdyni obiecanej”, a po wojnie uczestniczył w budowie „Najlepszego miasta świata”. Często szukając materiału do jednej książki, znajdowałem coś, co przydało się do innej.

W każdej z książek spożytkowałem też wiedzę zbieraną jeszcze wcześniej. Nie jestem reporterem, który węszy po całym świecie w poszukiwaniu atrakcyjnego tematu, ani biografem, który raz pisze o polityku, raz o śpiewaku, a kiedy indziej o pionierce lotnictwa. Jestem z wykształcenia mgr. inż. arch. Jeszcze na studiach zacząłem pisać do branżowego miesięcznika „Architektura-Murator”, aż w końcu trafiłem tam na redaktorsko-dziennikarski etat. Pisanie przychodziło mi łatwiej, przyjemniej i z lepszym efektem niż projektowanie. Było też bardziej zgodne z moim temperamentem. Budynki powstają latami albo nie powstają wcale. Historia architektury to cmentarz projektów abortowanych przez klientów, projektów pogrzebanych przez zmianę mody albo koniunktury, projektów pominiętych w konkursach, projektów wyróżnionych, ale niezrealizowanych, projektów zrealizowanych, ale mało przypominających pierwotną koncepcję. Z pisaniem inaczej. Większość zamówionych tekstów, po mniejszej lub większej walce przecież się ukazuje. W erze Gutenberga jeszcze były jakieś bariery, ale w erze Zuckerberga padły wszystkie i publikować może każdy.

Wciąż trzymam się jednak architektury. Mam pomysł na książkę z zupełnie innej bajki, bardzo osobistą, ale napiszę ją dopiero wtedy, gdy poczuję się na siłach, żeby wyjść poza swoją specjalność. Z drugiej strony, moje książki nie są po prostu o budynkach. Dzięki temu, że architektura nie powstaje sobie a muzom, że jest tak obciążona i uwikłana w rzeczywistość, świetnie nadaje się na medium opowieści o ludziach i epoce. Mówi o smaku i kulturze, o polityce i pieniądzach, o relacjach społecznych i o potrzebach duchowych. Na budynkach, nie na bitwach i powstaniach, można by uczyć w szkole historii.

Trzy książki w pięć lat to dużo. Teraz, jak skruszony nałogowiec, ślubuję zwolnić tempo, bo skutki uboczne – dla kręgosłupa, dla życia rodzinnego czy towarzyskiego – są opłakane, ale pewnie znów się złamię. Nie chodzi tylko o rynek, który oczekuje od osób piszących, że będą dostarczać obficie i regularnie, jak nioska na przemysłowej fermie. Nie chodzi tylko o konieczność zarabiania, o lęk przed wypadnięciem z obiegu czy o próżność łechtaną przez czytelniczki i czytelników, którzy dopiero co przeczytawszy świeżą książkę, już pytają, kiedy następna i o czym. Nie mogę pozować na zakładnika rynku, bo prawda jest taka, że pisanie sprawia mi dziką przyjemność. Śniło mi się niedawno, że jestem dziennikarzem w filmie noir, który siedzi w zadymionym newsroomie, z petem w zębach i poluzowanym krawatem pod szyją, siedzi i z przebiegłym wyrazem twarzy wystukuje na maszynie artykuł, po którym wszystkim opadną szczęki. Papierosów nie palę, ale zdarza mi się przy pracy chichotać, pokrzykiwać, przeklinać, wygrażać albo kibicować sobie, kiedy czuję, że ładnie się układa. Przez ścianę brzmi to pewnie jak głośny seks albo półwerbalne stękanie na siłowni, ale trudno. Tak jak na siłce, trzeba robić przerwy między powtórzeniami. Popisać godzinkę, skoczyć pod prysznic i znów przysiąść. Potem powiesić pranie i wrócić. Często właśnie w tych przerwach wszystko układa się w głowie.

Ale najważniejsze to usiąść zaraz po śniadaniu, nie czytać mejli, nie zaśmiecać sobie głowy bieżączką. Nie otwierać Facebooka, nie dać sobie podnieść ciśnienia ani wciągnąć się w inby. Podczas pracy nad „Niezniszczalnym” na wiele miesięcy zawiesiłem konto i wróciłem, dopiero kiedy musiałem promować książkę. Ten sam manewr powtórzyłem, pisząc „Gdynię obiecaną”, i niedługo pewnie znowu zniknę. Nie rozprasza mnie za to muzyka, ale musi być instrumentalna albo z niepolskim wokalem, bo w polskie mimochodem się wsłuchuję i to mnie rozprasza. Angielski leci przez głowę jakby innym kanałem. Szczególnie dobrze pracuje mi się przy patetycznych snujach Lany del Rey i skocznych nutkach Charli XCX. Spotify powiedział mi, że w 2022 roku znalazłem się wśród 0,5% najgorliwszych słuchaczy Lany na świecie. To moja pierwsza międzynarodowa nagroda od wielu, wielu lat.

logoNagroda Literacka m.st. Warszawy

Nagroda Literacka m.st. Warszawy jest jedną z największych nagród literackich w Polsce. Nagrody przyznawane były dotąd w czterech kategoriach: proza, poezja, literatura dziecięca oraz książka o tematyce warszawskiej. W jubileuszowej 15. edycji, od 2022 roku, zadebiutowała nowa kategoria: komiks i powieść graficzna. W przypadku literatury dziecięcej, a także komiksu i powieści graficznej nagradzani są również ilustratorzy i ilustratorki. Nagrody wynoszą 30 tys. zł, nagrodę pieniężną w wysokości 5 tys. zł otrzymują także nominowani we wszystkich kategoriach.

Szczególnym wyróżnieniem jest tytuł warszawskiej twórczyni/warszawskiego twórcy, przeznaczony dla pisarek i pisarzy w szczególny sposób związanych z Warszawą. Otrzymują oni nagrodę w wysokości 100 tys. zł. Fundatorem i organizatorem nagrody jest miasto stołeczne Warszawa. 

W roku 2022 laureatami i laureatkami zostali:
– Andrzej Stasiuk, „Przewóz” (proza)
– Tomasz Bąk, „O, tu jestem” (poezja)
– Błażej Brzostek, „Wstecz. Historia Warszawy do początku” (książka o tematyce warszawskiej)
– Katarzyna Jackowska-Enemuo (tekst), Marianna Sztyma (ilustracje), „Tkaczka chmur” (literatura dziecięca)
– Wanda Hagedorn (tekst), Ola Szmida (ilustracje), „Twarz, brzuch, głowa” (komiks)
– Piotr Sommer (warszawski twórca)

Piszę non-fiction, więc nie zmyślam. Najwyżej się domyślam, a moje pisanie nie może istnieć bez czytania. Nie brzydzę się żadnym źródłem. Tak samo cenne mogą się okazać dzienniki znanego intelektualisty i dokumenty przetargowe, listy miłosne i ubeckie donosy, notka z tabloidu i naukowa monografia. Najcenniejsze są oczywiście teksty powstające na bieżąco: listy, dzienniki, teczki personalne, protokoły z zebrań, a najbardziej zwodnicze wspomnienia pisane po latach, ze świadomością dalszego ciągu.

Kwerenda, dokształcanie się to połowa frajdy, a podróż autobusem R do archiwum w Gdyni czy wieczorna szychta w bibliotece cyfrowej to dla mnie quest godny Indiany Jonesa. Wiele badawczych uliczek okazuje się ślepych jak korytarze w podziemiach piramidy, ale mnie to nie frustruje. Po drodze zbieram drobiazgi, które prawdopodobnie interesują tylko mnie i może nigdy się nie przydadzą, ale i tak cieszą. Wczoraj na przykład próbowałem ustalić, czy kochanka prezydenta Starzyńskiego, której imię jest nieznane, a nazwisko niepewne, Lenartowiczowa albo Lorentowiczowa, pojechała w 1932 roku do Zakopanego. Jej w spisie kuracjuszy nie znalazłem, za to wpadłem na starego znajomego Pniewskiego. Ulokował się w pensjonacie Żychoniówka, jakiś czas później dojechała „Jadwiga Pniewska z c.”, czyli z córką. Może kiedyś ten suchy fakt połączy się z innym niepozornym drobiazgiem i zacznie mieć znaczenie?

Jak na razie nie zdarzyło mi się usiąść do pisania książki z gotową strukturą i tezą. Długo czytam to, co już zostało napisane, ten materiał mnie prowadzi i dopiero po dłuższym czasie decyduję, co chciałbym powiedzieć. Mój stosunek do bohaterów biografii zmieniał się cały czas i do dziś nie potrafię jednym zdaniem powiedzieć, „jaki był naprawdę” Stefan Starzyński czy Bohdan Pniewski. To dlatego, choć na okładce nazwałem Pniewskiego „Niezniszczalnym”, każdy rozdział zatytułowałem innym epitetem: nieznośny, niezastąpiony, niepokorny i tak dalej. Gdynia w tytule jest „obiecana”, a więc ani „zawiedziona”, ani „spełniona”. Warszawa jako „najlepsze miasto świata” to wiecznie niespełniony ideał, a nie ocena efektów odbudowy. Książka historyczna nie powinna być jak trybunał, który dzieli bohaterów na dobrych i złych, tylko raczej jak terapia, która pomaga zrozumieć pewne mechanizmy i podjąć decyzję, co warto zabrać ze sobą w przyszłość, a czego się wystrzegać.

Z jednej strony piszę o tym, co mnie pasjonuje, ale z drugiej chcę, by moje książki czytały się z przyjemnością i do końca. Może jestem taką literacką Laną i uprawiam ambitny pop, przystępny, ale skomponowany z dobrej jakości składników, uniwersalny, ale z osobistym przekazem. Jeśli mam do dyspozycji narracyjny haczyk w postaci katastrofy lotniczej czy obyczajowego skandalu, jeśli mogę posłużyć się dowcipem albo patosem, żeby uczynić tekst bardziej perswazyjnym, na pewno to zrobię.

Z tego samego powodu ważna jest dla mnie zwięzłość. Pół roku przed upływem terminu ukończenia „Gdyni obiecanej” założyłem, że co tydzień musi przyrosnąć 5 procent założonej objętości. Jednocześnie stwierdziłem, że nic się nie stanie, jeśli wyjdzie trochę mniej. Zamiast 640 tysięcy znaków oddałem 600 tysięcy, bo pod koniec ostro wycinałem. Lubię tłuste powieści, ale w non-fiction bardziej chyba cenię lapidarność. Niedobrze, kiedy autor chwali się wszystkim, co znalazł. Pniewski niech spokojnie śpi w Żychoniówce z żoną i c., dopóki się nie okaże, że też romansował z Lenartowiczową vel Lorentowiczową, albo z samym Starzyńskim.

Myślę też o wpływie pisania na środowisko. Lepiej ciąć zdania niż drzewa. Od początku zakładaliśmy z wydawcą, że „Gdynia obiecana” będzie zaprojektowana podobnie do „Najlepszego miasta świata”. Uparłem się jednak, żeby strony z przypisami złamać mniej szczodrze niż poprzednio: drobniejszy font, żadnych wytłuszczeń. Głównie dzięki temu książka wyszła cieńsza o sto stron, choć tekstu jest tyle samo co w poprzedniej.

Trzy książki w pięć lat to dużo, więc na razie nie przygotowuję nic nowego, tylko drugie wydanie debiutu. Biografia prezydenta Starzyńskiego „Sanator” z 2016 roku doczekała się Nagrody Literackiej m.st. Warszawy. Czytam ją dziś bez zażenowania, ale mimo to nie chciałbym jej wznowić bez zmian. Nie będzie to jednak „wersja reżyserska” dosztukowana ścinkami ani „album deluxe” zawierający wersje demo, live i strony B singli. Mam taki box Abby, na którym umieszczono nawet „Honey Honey” po szwedzku. Przez ponad dwadzieścia lat odtworzyłem ten utwór może trzy razy. Pomny tego przykładu, postanowiłem „Sanatora” skrócić. Teraz widzę, że w pewnych miejscach przegadałem, że niepotrzebnie tłumaczyłem to, co tłumaczy się samo, że rozwijałem charakterystykę trzeciorzędnych postaci, wymieniałem numery kajut na statku (chyba z dumy, że udało mi się je ustalić), opisywałem, jaka była pogoda i jaki roztaczał się widok z okna. Wycinam to, co dziś wydaje mi się dłużyzną, a jednocześnie staram się nieco pogłębić portrety obu żon Starzyńskiego czy wątki związane z urbanistyką i zarządzaniem miastem. Wymowa książki i obraz bohatera się nie zmienią, ale ma wyjść krócej, gęściej, ciekawiej. Do brzegu, Grzegorz, do brzegu.

Żyjemy w epoce nadmiaru treści i trzeba mieć dobre powody, żeby zawracać ludziom głowę. Dlatego wyrobiłem się w 10 tysiącach znaków zamówionych przez „Dwutygodnik” i mam nadzieję, że to doceniacie.

Nagroda Literacka m.st. Warszawy

Tekst powstał we współpracy z miastem stołecznym Warszawą, fundatorem i organizatorem Nagrody Literackiej m.st. Warszawy.