Ten komiks jest taki

10 minut czytania

/ Literatura

Ten komiks jest taki

Jakub Popielecki

„Wszyscy, którym ufam” Tommi Parrish, komiks o porażce międzyludzkiej komunikacji, opowiadany jest w kulawym, porażkowym stylu

Jeszcze 3 minuty czytania

Na 82 stronie „Wszystkich, którym ufam” uśmiechnięta świnka z wielkim nożem wycina sobie z brzucha plasterki szynki. Jeśli szukacie możliwie najzwięźlejszego podsumowania komiksu Tommi Parrish, lepszego raczej nie znajdziecie. Spokojnie: prosiaczek robi seppuku tylko na szyldzie delikatesów, w których pracuje jedna z bohaterek („mięsa dla konkretnych osób”, czytamy na froncie sklepu). Ale robi też oczywiście za metaforę. Na dwustu stronach Parrish maluje perypetie zwalistych, bezkształtnych ludzi, którzy wypruwają sobie flaki w poszukiwaniu szczęścia. Kto wie, czy to właśnie imperatyw poszukiwania szczęścia nie jest aby źródłem ich nieszczęścia.

Swego czasu na własne oczy widziałem podobny obrazek ze świnką – oczywiście na wystawie sklepu mięsnego (dla zainteresowanych: Poznań, ulica Kraszewskiego, zaraz przy Rynku Jeżyckim, A.D. 2006). Czasem widuję też ludzi przypominających klocowate sylwetki bohaterów komiksu Parrish – na billboardach pewnej agencji reklamowej (dla zainteresowanych: Warszawa, stacja metra Wierzbno, A.D. 2024). I coś musi być na rzeczy, kiedy malująca niezależne komiksy osoba autorska oraz pracujący pod dyktando korporacyjnych copywriterów graficy przedstawiają świat w podobny sposób.

Na pierwszy rzut oka postacie o wielkich ciałach i małych głowach z komiksu Parrish (oraz z warszawskich billboardów) przypominają bardziej Goombasy z filmu „Super Mario Bros” (1993) niż ludzi. Trochę to śmieszne, a trochę straszne, że te zwaliste sylwety mogą uosabiać zarazem kapitalistyczny ideał (w reklamie), jak i kapitalistyczną deprechę (w komiksie). „Nie znoszę tej pracy, po prostu próbuję jakoś przetrwać w kapitalizmie, haha”, ironizuje jedna z postaci komiksu. I trafia w sedno. Parrish portretuje przecież samookaleczających się z uśmiechem ludzi, którzy usiłują sprzedać sobie nawzajem kawałki siebie. Ludzi zatrutych kapitalizmem, niewidzących różnicy między relacją a transakcją.

„Wszyscy, którym ufam” to bowiem historia pewnej toksycznej znajomości: Elizy z Sashą. Eliza jest samotną matką, która za dnia pracuje w mięsnym, a wieczorami czyta swoje wiersze w klubach, gdzie nie słucha jej nikt poza Sashą. Sasha jest samotną córką, która po serii życiowych porażek zamieszkuje na powrót z rodzicami i zaczyna interesować się Elizą.

Tommi Parrish, „Wszyscy, którym ufam”. Przeł. Wojciech Jędrak, timof, 208 stron, w księgarniach od marca 2024Tommi Parrish, „Wszyscy, którym ufam”. Przeł. Wojciech Jędrak, timof, 208 stron, w księgarniach od marca 2024Eliza pisze depresyjną poezję, walczy ze swoimi traumami na kolejnych grupach wsparcia i za wszelką cenę próbuje nie skazić toksyną małego Justina (i tak to robi). Sasha powtarza zasłyszane w podcastach terapeutyczne frazesy i słucha rad matki, która każe jej iść na jogę, medytować i dobrze się odżywiać, jakby to miało naprawić jej życie (i tak tego nie robi). Eliza ma w życiu tak dużo relacji (z synem, z byłym partnerem, z pracą), że nie ma już czasu dla siebie. Sasha ma z kolei aż za dużo czasu dla siebie i za wszelką cenę próbuje wypełnić tę pustkę relacją z kimś, kimkolwiek, choćby z Elizą. Eliza nie jest zbyt zainteresowana Sashą, ale schlebia jej fanowskie uwielbienie drugiej kobiety, bo jakoś tam koi ból codzienności. Sasha jest zainteresowana Elizą aż za bardzo, bo wejście z butami w cudze życie również jakoś tam coś tam koi.

Panaceum tej pasożytniczej relacjo-transakcji może być jednak tylko doraźne. Sasha z radością deklaruje, że „nie jest biznesmenem, tylko biznesem”, ale nie ma pewności, czy w oryginale wyrapował te słowa Kanye czy Jay-Z. I ta niepewność jest znacząca, bo demaskuje dobrą minę robioną do złej gry. Parrish opowiada bowiem o dwóch kobietach, które kręcą się w kółko, utknąwszy w schematach podejmowania złych decyzji. Nie może być między nimi tytułowego „ufania” – jest tylko branie.

Tytuł „Wszystkich, którym ufam” jest oczywiście przewrotny. Polskie tłumaczenie nie oddaje jednak dodatkowej ambiwalencji anglojęzycznego oryginału. „Men I Trust” może przecież oznaczać zarówno „ludzi”, jak i „mężczyzn”. Na marginesie historii Sashy i Elizy funkcjonuje jeden taki niegodny zaufania mężczyzna, niejaki Andrew. To mikrocelebryta, który w swoim programie telewizyjnym uprawia agresywną gentryfikację, manifestując „oczyszczanie kraju”. „Zamieniam zapadłe meliny w miejsca z najwyższej półki dla ludzi z najwyższej półki”, mówi z dumą.

Ale nie znajdziemy u Parrish czarno-białej optyki „źli mężczyźni” – „dobre kobiety”. Nie ma tu nawet po prostu „dobrych” i „złych”. Wszyscy są za to „źle” namalowani, z rysami odtworzonymi jakby z pamięci przez kogoś bez zdolności plastycznych. W efekcie trudno ich odróżnić, zlewają się ze sobą – tak jak zlewają się ich wady i zalety. Bo Parrish portretuje bez litości, ale z empatią. Czytając, możemy się brzydzić bohaterami, jednocześnie ich rozumiejąc.

Eliza poleca Sashy, żeby każdego wieczoru powtarzała sobie, za co jest wdzięczna. „Jestem wdzięczna, że nie muszę płacić czynszu” – to pierwsze, co przychodzi do głowy mieszkającej z rodzicami 29-latce. I brzmi w tych słowach zarazem satyra na „bananowy” przywilej rozpuszczonej córeczki bogatych starych, jak i millenialny horror pod tytułem „bądź spełnionym i dobrym człowiekiem, miej świetne relacje, fajną pracę i dobrze zarabiaj”. Wszyscy są tu ofiarami opresyjnego systemu, który wyznacza nieosiągalne cele. A kiedy ich nie osiągają, system powie im, że to oczywiście ich wina, bo robili/robiły za mało terapii, jogi czy mindfulnessu. „Mam być wdzięczna? Za co, pytam się”, powinny zacytować Nosowską Sasha i Eliza.

Tommi Parrish, „Wszyscy, którym ufam”Tommi Parrish, „Wszyscy, którym ufam”

Na przemian krytykując i współczując, komiks Parrish z premedytacją zawisa w strefie „pomiędzy”. Także jeśli chodzi o styl. „Wszyscy, którym ufam” to trochę „wysokie” malarstwo, a trochę „niski” komiks (nawet jeśli namalowany). W jednej ze scen Eliza jedzie metrem, a w wagonie wisi reklama wystawy w National Gallery, reprodukcja obrazu z nagą kobietą, która klęczy, opierając głowę na poduszce. Równie dobrze mógłby to być kadr z „Wszystkich, którym ufam”, przedstawiający którąkolwiek z bohaterek.

Ale Sashę i Elizę otaczają też obrazy innego rodzaju: „boskie” podobizny, przy których ich bezkształtne, maźnięte farbą sylwetki wyglądają na jeszcze bardziej nieforemne. Ci wszechobecni „bogowie” to ikony popkultury, warte miliardy dolarów opływowe fetysze kapitalizmu: maskotka Pikachu, Myszka Minnie na kubku, Garfield na ekranie telewizora. (Wstyd, ale znamienny: obrazu z metra nie rozpoznałem, śmieszne zwierzątka zaś – co do jednego). One też niby żyją w komiksach, lecz ich światy są jakoś milsze, przytulniejsze, bardziej wyimaginowane niż rzeczywistość z komiksu Parrish.

Świat przedstawiony „Wszystkich, którym ufam” jest wręcz przeciwieństwem tego królestwa pop-idei. To śmietnik materii. Rządzi tu „brzydki” realizm kolokwialnych dialogów, ponurych portretów psychologicznych i nieatrakcyjnej fabuły. Wizualnie dominują banalne bliskie i średnie plany, raz na jakiś czas przebijane planem szerokim, na którym kiśnie sobie szpetny ambient świata. Kiedy Eliza uzewnętrznia się na meetingu, Parrish pokazuje, jak za oknem ktoś akurat kosi sobie trawnik. Ot, żyćko.

Ten realizm jest nie tylko depresyjny, ale i ekspresyjny (bez problemu znajdziemy tu zresztą powinowactwa z rozmaitymi malarskimi ekspresjonizmami). Parrish maluje niby figuratywnie, ale to figuratywizm ekspresyjnie przetrącony. Ludzkie sylwetki mają zaburzone proporcje, głębię klasycznej perspektywy zastąpił zaś spłaszczający rzut izometryczny. Parrish zrywa z ideałem malarstwa jako lustra rzeczywistości oraz ideałem komiksu jako iluzji ruchu. W zamian proponuje krzywe zwierciadło – i deziluzję.

Tommi Parrish, „Wszyscy, którym ufam”Tommi Parrish, „Wszyscy, którym ufam”

W kilku momentach opowieść dosłownie się rozpada, zdekonstruowana do tzw. podmalówki, do surowego ołówkowego szkicu, do białej kartki papieru. Zupełnie jakby osobie autorskiej skończyła się farba albo wena. Storytelling „Wszystkich, którym ufam” nie jest skrytym za kurtyną niewidocznym mechanizmem: niesforne narracyjne kółka i trybiki raz za razem wpadają na scenę. Zamiast dążyć do ideału „opowiadania bez słów”, Parrish mnoży tautologie słowa i obrazu albo ucieka się do niechlujnych narracyjnych protez. W kilku momentach dosłownie kapituluje, jakby nie umiała opowiadać inaczej niż w najsurowszy, najmniej wyszukany sposób.

Kiedy syn Elizy zaczyna histeryzować, nad jego głową zawisa komiksowy dymek, a w dymku czytamy: „bezsensowne marudzenie”. Istna porażka scenariopisarstwa: rolę linijki dialogu odgrywają tu didaskalia. W innej scenie Sasha próbuje skomplementować poezję Elizy, ale brakuje jej słów. Mówi więc: „Twoje wiersze są takie” – i pokazuje ręką jakie. Parrish jednak celowo „nie umie” tego namalować – więc to pisze. Wychodzi jej kadr z uwiecznioną w momencie gestykulacji Sashą. Podpis pod kadrem: „ruch tnący”.

Tommi Parrish, „Wszyscy, którym ufam”Tommi Parrish, „Wszyscy, którym ufam”

Jest w tym jakaś synergia: komiks o porażce międzyludzkiej komunikacji opowiadany jest w kulawym, porażkowym stylu. Stanowi papierowy dowód na niemoc przekazania tego, co niewerbalne (a czasem i tego, co werbalne). Ale na tym właśnie polega brzydko-piękny paradoks „Wszystkich, którym ufam”. Parrish nawiązuje porozumienie, sprawozdając nam trudność nawiązania porozumienia, zastępując narracyjny flow narracyjnym zgrzytem. A my, czytając, odczuwamy go jako ruch tnący. Oczywiście tnący do mięsa. Czyli do szynki.