Black Hole

Black Hole

Jakub Popielecki

W „Black Hole” Burns wystawiał na widok zdeformowane oblicza, teraz ukrywa „normalną” twarz za maską: na dodatek maską rysunkowego bohatera

Jeszcze 3 minuty czytania

Z okładki „Ostatniego spojrzenia” spogląda na nas cartoonowa twarz: zygzak włosów, dwie kreski uniesionych brwi, duża elipsa głowy, a w niej cztery mniejsze elipsy oczu, nosa i ust. Prawie że smiley face, tyle że bez uśmiechu, za to z grymasem zakłopotania, obawy, może strachu. Papierowa maska, gotowa do wycięcia i założenia przez czytelnika. Kiedy zajrzymy na wewnętrzną stronę okładki, nad biogramem autora znajdziemy zresztą jego autoportret w takiej właśnie masce. Charles Burns, nawet rysunkowy, zasłania twarz, żeby coś nam pokazać.

Wpisz w Google’a nazwisko Burnsa, a wyskoczy cały album rysunkowych portretów, które podpisał: tu William Burroughs, tam Franz Kafka czy H.P. Lovecraft, gdzie indziej jakaś groteskowa facjata rodem z koszmaru. Jego najsłynniejszy komiks, „Black Hole”, ma na okładce twarz, a rewers okładki wypełnia tam galeria nastoletnich buziek, raz normalnych, raz zdeformowanych: licealna księga pamiątkowa, która mutuje w surrealistyczne panoptikum. Twórczość Burnsa twarzami stoi. „Ostatnie spojrzenie” przynosi zatem ciekawe odwrócenie. W „Black Hole” twórca wystawiał na widok zdeformowane oblicza, teraz ukrywa „normalną” twarz za maską: na dodatek maską rysunkowego bohatera.

To twarz niejakiego Nitnita. Nitnit jest postacią z komiksów, które czytał w dzieciństwie główny bohater „Ostatniego spojrzenia”: Doug, początkujący artysta i fotograf amator. Ale Nitnit jest również alter ego Douga. W snach chłopak przeżywa jego przygody, podążając za swoim rzekomo martwym kotem przez tajemniczą dziurę w ścianie. Na jawie Charles Burns, „Ostatnie spojrzenie”Charles Burns, „Ostatnie spojrzenie”daje zaś ekscentryczne performansy, recytując inspirowaną Williamem Burroughsem poezję przy akompaniamencie magnetofonowego jazgotu, oczywiście w masce Nitnita. Na tym jednak nie koniec: Nitnit to też po prostu „Tintin” wstecz, wykrzywione odbicie dzielnego reportera z popularnej serii belgijskich komiksów. (Czarny kot Nitnita, Inky, to oczywiście negatyw bielutkiego psiaka Snowy’ego, po polsku Milusia, który towarzyszył Tintinowi.) Maska w „Ostatnim spojrzeniu” nie tyle ukrywa tożsamość, ile ją multiplikuje i rozcieńcza.

Wszystko wraca jednak do Douga. Sednem „Ostatniego spojrzenia” jest jego relacja z Sarą, dziewczyną z artystycznym zacięciem, byłym przemocowym chłopakiem i sadomasochistycznymi tendencjami. Douga poznajemy, gdy budzi się w piwnicy swojej matki, z zabandażowaną głową, z rozsypanymi na łóżku komiksami o Nitnicie i zdjęciami Sary. Przez kolejne sto pięćdziesiąt kilka stron komiksu Burns prowadzi nas labiryntem jego życiorysu, przeplatając płaszczyzny przeszłości i teraźniejszości, wspomnień i halucynacji, cytatów i trawestacji. Opowieść o Dougu – adekwatnie – utkana jest z jego obsesji. Z jego gustu.

Pewnie dlatego poszatkowana narracja „Ostatniego spojrzenia” przywodzi na myśl Burroughsową technikę cut-up, którą Doug stosuje we własnej poezji. Pewnie dlatego tajemnicza scenografia jego snów przypomina tyleż egzotyczne krajobrazy kolejnych perypetii Tintina, co surrealistyczny Interzone z książkowego „Nagiego lunchu” Burroughsa (ale i z filmowego „Nagiego lunchu” Davida Cronenberga: Burns przytula się bowiem do groteskowo „cielesnej” ikonografii, z której słynie kanadyjski reżyser). Tytułowe „Ostatnie spojrzenie” jest więc spojrzeniem Douga, który patrzy na świat przez pryzmat swojego gustu – i chowa się przed światem za maską tego gustu. Paradoksalnie, wbrew tytułowi, jest to opowieść o niewidzeniu. O wyparciu.

Charles Burns, „Ostatnie spojrzenie”Charles Burns, „Ostatnie spojrzenie”Burns mnoży bowiem maski i krzywe zwierciadła, wizualne rymy, fetysze. Na kolejnych stronach powracają dziury, tunele, rury, blizny. Roi się od rozbitych jaj i martwych płodów. Kwitnie waginalno-prenatalna symbolika. Doug popada w depresyjny letarg i zamieszkuje w matczynej piwnicy, niczym dziecko usiłujące wrócić do łona, marzące o partnerce, która zastąpi mu rodzicielkę (zwróćcie uwagę: nieobecną na żadnym z kadrów, zawsze poza „okiem kamery”). Bohater zaczyna coraz bardziej przypominać zmarłego ojca, kolejnego piwnicznego dziwaka zasklepionego w kokonie neuroz. Powiedzieć, że Burns snuje wizję cokolwiek Freudowską, to nic nie powiedzieć. Nawet oniryczna, skojarzeniowa narracja „Ostatniego spojrzenia” przypomina dryfowanie przez nieświadomość przytępionego alkoholem i lekami Douga. Ale nieświadomość, która najbardziej interesuje tu Burnsa, to przede wszystkim Dougowa nieświadomość własnej żałosności.

Charles Burns jest niezwykle precyzyjnym rysownikiem. Jego znakiem rozpoznawczym są klinicznie czyste pociągnięcia tuszem, niemalże mechaniczne cieniowanie, kreska bardzo w stylu retro, rodem z amerykańskich romance comics (patrz: John Romita Sr.) czy komiksów grozy wydawnictwa EC (patrz: Johnny Craig), jednych i drugich z lat 50. Ta schludność zawsze jest jednak przełamana, nawet kiedy Burns nie portretuje akurat jakiegoś monstrum. W jego kadrach wciąż czuć napięcie między porządkiem detalicznej kreski a chaosem rzeczywistości: okruchami na stole, bałaganem w kącie pokoju, pryszczami czy blizną na twarzy. Burns portrecista nie upiększa. Choć jest wielkim stylistą, ma też niemal kompulsywną potrzebę zepsucia idealnego rysunku. W efekcie powstaje wrażenie zapiętego pod szyję formalnego garnituru, w którym poszedł jakiś szew. To upozowana sztuczność, w której już dyskretnie rozgaszcza się entropia. Piękna nieprawda, która ciąży ku brzydkiej prawdzie: maska, spod której zaczyna wyglądać twarz. Jak w „Blue Velvet” Davida Lyncha, gdzie fasada landrynkowej idylli lat 50. skrywa żarłoczne robactwo, obcięte uszy, seksualne perwersje. 

Charles Burns, „Ostatnie spojrzenie”Charles Burns, „Ostatnie spojrzenie”W „Ostatnim spojrzeniu” za fasadę robi jednak nie obyczajowy gorset, tylko – wręcz przeciwnie – hipsterski bunt. Punkowe zespoły śpiewające o martwych płodach, performansy eksperymentalnej poezji, wystawy sadomasochistycznych polaroidów… Oraz smutni goście ironicznie chowający się za komiksową maską: tacy jak Doug, tacy jak Burns. Autor demaskuje tu gówniarską wsobność transgresywnej pozy, którą – żeby nie było – sam lubi i reprezentuje. Jego „Black Hole” stał się przecież właśnie takim hipsterskim komiksem: niegdyś transgresywnym, potem uznanym, potem popularnym, dziś klasycznym.

Publikowana w latach 1995–2005 czarno-biała seria opowiadała o grupie dorastających w latach 70. nastolatków, nad którymi wisi widmo przekazywanej drogą płciową tajemniczej choroby. Burns narysował coś w stylu „Uczniowskiej balangi” Richarda Linklatera, tyle że w wersji Davida Cronenberga. Opisał dojrzewanie jako body horror i trafił do czytelników, którzy swoje dojrzewanie opisaliby pewnie podobnie. Tak oto nastoletni strach przed byciem niecool legł u podstaw komiksu, który stał się cool. „Ostatnie spojrzenie” wydaje się reakcją na ten sukces. Burns przestrzega przed zbyt entuzjastycznym fetowaniem triumfu freaków i geeków. Portretuje mind horror dorosłości, w której nastoletnie poczucie krzywdy krzepnie i zaczyna krępować ruchy.

„Ostatnie spojrzenie” jest więc zarazem wyliczanką rzeczy, które lubi Burns (oraz Doug), jak i dekonstrukcją tej wyliczanki. Stąd wywołany z nazwiska Burroughs i szereg burroughsizmów. Stąd Tintin. Burns wspominał w wywiadach, że kiedy był dzieckiem, belgijskie komiksy zrobiły na nim wrażenie swoją dziwnością (zwłaszcza tom „Tajemnicza gwiazda”, z którego pożycza pomysł na plamiste, muchomorze jaja). Burns oddaje i spienięża niedojrzałe spojrzenie dziecka, w którego oczach przygody belgijskiego reportera wydawać się mogą obce i straszne. Ale piętnuje też „niedojrzałe” spojrzenie Hergé’ego, twórcy Tintina. Odwiedzane przez Nitnita w snach egzotyczne miasto, gdzie żyją groteskowi jaszczuro- i świnioludzie, to prawie że parodia orientalizującej (a miejscami wręcz rasistowskiej) optyki z komiksów o dzielnym reporterze globtroterze.

Oczywiście niedojrzałe spojrzenie jest tu też spojrzeniem mężczyzny-wiecznego-chłopca, który releguje kobietę do funkcji matki albo dziwki, mrocznego obiektu pożądania albo czułej służącej. Nie osoby z krwi i kości, a figury. Fascynującej swoją urodą, kojącej swoją opiekuńczością, przerażającej swoją biologią. Postać Sary znacząco pozostaje uwieczniona/uwięziona przez Douga na serii fotografii, w pozie mrocznej muzy – raczej do adoracji niż do codziennego (współ)życia. Rysownicza precyzja Burnsa sprawdza się, gdy ten rysuje Douga i Sarę tak, że najpierw stopniowo się do siebie upodabniają, a potem stopniowo zaczynają się od siebie odróżniać. Koniec końców ona dojrzewa, a on przepoczwarza się w podtatusiałego facia z bokobrodami Elvisa. Znacie ten typ: wciąż w koszulce ulubionego zespołu, choć dawno sprana i za ciasna.

Charles Burns, „Ostatnie spojrzenie”Charles Burns, „Ostatnie spojrzenie”,  tłu. Wojciech Góralczyk, Kultura Gniewu, 176 stron, w księgarniach od listopada 2022To nie tak, że Burns jest reakcjonistą i promuje „normalność”, „dorosłość”, „stabilizację”. Raczej piętnuje postawę „wrażliwego gościa”, który wzdycha do „tej jednej, która uciekła”, pielęgnując poczucie bycia skrzywdzonym. Gościa, który kisi się w jednoczesnym poczuciu niższości i wyższości, poczuciu bycia skomplikowanym i niezrozumianym, sfrustrowanym i nielubianym. Który chowa się za swoim „cool” gustem.

Burns czuje, że taka postawa jest zarazem życiowym, jak i artystycznym ślepym zaułkiem. To odpowiednik Dougowego wyjścia na scenę w masce: asekurancki fortel, by pretensjonalnie zamącić i na wszelki wypadek nie powiedzieć nic zobowiązującego. Niestety: „edgy” styl, z jakim łączymy Burnsa – ale i Burroughsa, i Cronenberga, i Lyncha – ma to do siebie, że w mniej sprawnych rękach łatwo może degenerować się w ciąg nic nieznaczących „cool” scen i „hip” cytatów. 

Dlatego okładka jest maską, dlatego Doug występuje w masce, dlatego Burns rysuje swój autoportret w masce. Autor chce sprowokować czytelnika, żeby zobaczył, czy aby sam czegoś nie ukrywa – również przed samym sobą. „Ostatnie spojrzenie” to komiks-czarne-lustro: dziura, w którą możemy zajrzeć, by sprawdzić, czy czasem nie znajdziemy tam siebie. Black hole.