Wdechy i wydechy – rytm naturalny, wyzwolony z matematycznej miary, to metryczna podstawa „Rytualnych melodii” („Ritual Melodies”) Jonathana Harveya, kompozycji z 1990 roku. Pulsacja rozgrywająca się poza sztywnymi ramami kreski taktowej – która przez ostatnie stulecia podporządkowała sobie klasyczną muzykę Zachodu – znów wróciła do łask. Ale droga do niej prowadziła przez ostre wertepy, liczne rewolucje, spory, zawirowania i niekończące się eksperymenty. Jonathan Harvey, angielski kompozytor, wyjątkowo wnikliwie i konsekwentnie uczestniczył w wykuwaniu nowego dźwiękowego porządku. Zgodnie z europejską tradycją, w jego muzyce sporo jest racjonalnego namysłu połączonego ze zmysłową wrażliwością, a całość dąży do harmonii. Harmonia i piękno – te wartości zawsze interesowały go najbardziej, ostatecznie – podobnie jak Perotinus w XII, Josquin w XVI, Schubert w XIX wieku – Harvey na przełomie XX i XXI stulecia sięgał po odwieczne metody, jakimi człowiek Zachodu próbował ogarnąć i pojąć zasadę świata: hierarchicznie i wielowarstwowo porządkując dźwiękową materię w oparciu o ucho i liczby. Pozostawił po sobie muzykę syntetyzującą tradycyjne instrumenty i ludzki głos z akustyczną przestrzennością i elektroniką. Dążył do usytuowania muzyki w głębokim filozoficznym kontekście. Zmarł po długiej chorobie 4 grudnia tego roku w Lewes, miał 73 lata.
W kontaktach ze światem emanował ciepłem, spokojem, uważnością i szacunkiem, a także kulturą angielskiego dżentelmena. Długodystansowiec, nie był typem, który w młodości odkrywa swą artystyczną metodę i później odcina tylko od niej kupony – wciąż zapuszczał się w nowe, nieznane tereny. Zaczynał – jak większość chłopców z dobrych angielskich domów – śpiewając w chórze kościelnym w Tenbury, pierwszą jego ważną fascynacją była dodekafonia jako sposób na tworzenie nowego, demokratycznego porządkowania dźwięków, jakże inna od hierarchii systemu dur-moll. Wydaje się, że to właśnie kontakt z dodekafonistą René Leibowitzem wyznaczył zasadniczy kierunek jego muzycznych poszukiwań: odkrywanie i konstytuowanie nowego, ale jednak porządku – bo Harvey nie był muzycznym anarchistą.
W 1969 roku otrzymał stypendium – trafił na amerykański Uniwersytet Princeton, gdzie zapoznał się z pionierską metodą pracy nad dźwiękiem za pomocą komputera. Dopiero 10 lat później rozwinął we własnej muzyce tę awangardową metodę – na początku lat 80., na zaproszenie Pierre’a Bouleza rozpoczął w paryskim IRCAM-ie pracę nad badaniem świata mikrodźwięków. Miał wtedy 40 lat. „W Paryżu pracowało mi się ciężko i długo: często psuł się komputer, który był wielkości pokoju, laptopy oczywiście wówczas nie istniały. Warunki były zupełnie inne” – mówił w wywiadzie Klaudii Baranowskiej. To wtedy odkrył akustyczne tajniki budowy pojedynczych dźwięków, badając i na własny użytek modyfikując ich właściwości, zwłaszcza kolor, kształt i energię. Tak jak fizycy kilka dekad wcześniej poznawali zasadę rządzącą materią mikroświata, wnikając we wnętrze atomu, tak Harvey, badając widmo harmoniczne, dotarł do najmniejszego ziarna, zasady i budowy wnętrza dźwięku. „Muzyka spektralna odmieniła moje uszy” – powiedział w 2009 roku w rozmowie z Moniką Pasiecznik. Nie chodziło mu jednak o racjonalne zgłębienie zasady rządzącej dźwiękami, lecz o odkrywanie zaklętej w nich zmysłowej i estetycznej mocy. Akustyka, analiza dźwięku i elektroakustyka to zatem kolejne dziedziny muzycznych fascynacji, które w ostatnich dekadach życia naznaczyły jego twórczość.
Harvey w zetknięciu z elektronicznym medium omijał dźwięki generowane sztucznie, najczęściej wychodził od tych istniejących realnie, w czasie i przestrzeni; nagrywał je na taśmę, a środki elektroniczne służyły mu do ich przekształcania. Tak było w pierwszym utworze stworzonym w Paryżu – „Mortuos plango vivos voco” (1980), w którym nagrywając śpiew syna (śpiewaka katedry Westminsterskiej) oraz dźwięk westminsterskiego dzwonu, rozłożył je na czynniki pierwsze – spektra, by złożyć je na nowo w kształcie i brzmieniu zarazem pięknym i harmonijnym. Dźwięki konkretne i elektroniczne, obróbka w służbie akustycznej przestrzenności, nowej harmonii i nowego ładu – to metoda, którą będzie kontynuował właściwie już do końca. Z czasem pociągać będzie go także wykorzystywanie elektronicznego medium jako czynnika kreującego zmienność i ruch w przestrzeni – live electronics, czyli elektroniki współkreującej muzyczny proces na żywo. Komputer – podobnie jak dziś didżejom – służył mu jako pełnoprawny instrument do wykonywania muzyki na żywo. Tak jest na przykład w jednym ze słynniejszych jego utworów – „Bird Concerto with Pianosong” z 2001 roku, w którym środki elektroniczne interaktywnie sprzężone z klawiaturą fortepianu uruchamiają precyzyjnie obmyślony proces zespalania ptasiego śpiewu z klasyczną fortepianową wirtuozerią. Harvey dokonał tam syntezy dźwięków akustycznych z elektronicznymi, oraz przetransponował i spowolnił ptasi śpiew do prędkości zgodnej z ludzką percepcją, podobnie jak robił to niegdyś Olivier Messiaen. Proces ten dokonał się w obrębie klawiatury fortepianu oraz syntezatora-samplera.
W ostatnich dekadach zrezygnował praktycznie z tworzenia konstrukcji zamkniętych – muzyka rozgrywa się przecież w czasie, jest falą dźwiękową, a ta jest w ciągłym ruchu. Doskonałym tego przykładem może być utwór wykonany podczas koncertu inaugurującego ostatnią Warszawską Jesień – „Speakings” na orkiestrę i elektronikę z 2008 roku. Mowa ludzka i dźwięki instrumentów zsyntetyzowane w wielowymiarowym, przestrzennym kształcie są z jednej strony kunsztownym, harmonizującym splotem partii instrumentalnych, mowy i przestrzeni, z drugiej – wyrazem transcendowania tego, co fizyczne i zmysłowe, na to, co nieuchwytne i duchowe. I tu dotykamy najważniejszej idei realizowanej w dźwiękach przez tego muzycznego mistyka – muzyki jako dźwiękowej formy religii.
„Dobra (duchowa) muzyka jest jak świat w permanentnym ruchu – mówił kompozytor – większość ludzi odkrywa coś poza nimi samymi, coś, co istnieje po śmierci i przed życiem – wyższą inteligencję”. Harvey od najmłodszych lat był człowiekiem głęboko religijnym. Wychował się w tradycji anglikańskiej, lecz z czasem jego religijność przestała oznaczać przynależność do konkretnej tradycji czy Kościoła; wykraczała też poza rozważania o istnieniu bądź nieistnieniu Boga. Religijność była dla niego duchowym zintegrowaniem ze światem, materią i energią, której człowiek jest tylko częścią. A świat – harmonią, której prawa pozostaną na zawsze tajemnicą. Ten religijny synkretyzm, w którym chrześcijaństwo spotyka się z bliskim mu szczególnie buddyzmem, był jednym z ważniejszych motorów jego artystycznej działalności.
W 1981 roku skomponował „Passion and Resurrection”, rok później „Bhakti”, w 1990 roku „Death of Light/ Light of Death”, a w 1994 „Soleil Noir/Chitra”, utwory, w których występują zarówno wątki chrześcijańskie, jak i hinduskie i buddyjskie, a w 1999 roku napisał książkę „In Quest of Spirit” („W poszukiwaniu ducha”). Wychowanek synkretycznej myśli teozofa Rudolfa Steinera, w chrześcijaństwie odnajdywał melancholię i szaleństwo, której kulminację stanowi zawołanie Chrystusa na krzyżu: „Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił”. Chrześcijaństwo dawało mu narzędzia do mierzenia się z ciemnymi stronami egzystencji, natomiast w tradycji wschodniej pociągała go holistyczna perspektywa, pozwalająca przekroczyć człowiekowi dualistyczne szufladkowanie świata. Z czasem bliższa mu stała się duchowość Wschodu. Tradycja zachowania higieny umysłu za pomocą medytacji okazała się drogą bardziej skuteczną, niż ciągłe mierzenie się z neurotycznym lękiem przed śmiercią. A w samej muzyce Harveya – mimo fascynacji twórczością Benjamina Brittena – uderzające jest estetyczne pokrewieństwo z tradycją francuską: lekkość faktur, świetlistość kolorów, giętkość linii melodycznych i wdzierające się w każdy zakamarek partytury przestrzeń i powietrze. Harvey metaforycznie docierając do najtrudniejszych tajemnic istnienia, opowiadał o nich zawsze językiem prostym i komunikatywnym; estetycznie stał po jasnej stronie – zarówno życia, jak i śmierci.
Czytaj także na muzykotekaszkolna.pl